1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Inni ludzie są nam potrzebni jak tlen

Inni ludzie są nam potrzebni jak tlen

Wszyscy filtrujemy swoje poczucie stabilności i dobrostanu przez bliskość z innymi. Współczesny mit indywidualisty ma niewiele wspólnego z prawdą. (Fot. iStock)
Wszyscy filtrujemy swoje poczucie stabilności i dobrostanu przez bliskość z innymi. Współczesny mit indywidualisty ma niewiele wspólnego z prawdą. (Fot. iStock)
Zdaniem terapeuty Terrence Reala, twórcy modelu Terapii Relacyjnego Życia, u podstaw większości współczesnych problemów leży kultura indywidualizmu i patriarchatu. Wyimaginowane „ja” górujące ponad planetą, partnerami, dziećmi i marginalizowanymi grupami – obarcza traumą kolejne pokolenia. Aby to przerwać, trzeba zrozumieć, że świat nie należy do nas. To my należymy do siebie nawzajem.

Na początku lat 50. XX wieku psychiatra Rene Spitz został poproszony o konsultację w sprawie kilku sierocińców w Stanach Zjednoczonych, gdzie dochodziło do licznych zgonów niemowląt. Dzieci były regularnie karmione, przewijane i opatulane. Pozornie niczego im nie brakowało, poza bliskością, bo jak się okazało, nikt nie miał czasu ich tulić, kołysać i zabawiać. Mówiąc wprost, dzieci po prostu umierały z samotności.

Nasz układ nerwowy nie został zaprojektowany tak, by dokonywać samoregulacji. Wszyscy filtrujemy swoje poczucie stabilności i dobrostanu przez bliskość z innymi. Dlatego współczesny mit silnego, niezależnego indywidualisty ma niewiele wspólnego z prawdą. Jednak wpadamy w to błędne koło. Popularne myślenie o sobie jako o odrębnej jednostce, niezwiązanej z naturą, otoczeniem, a nawet z najbliższymi, niesie samotność.

Dziecko, co robisz?

Zrozumienie wielkiego kłamstwa indywidualizmu pozwala odzyskać zdrowe poczucie własnej wartości, które zdaniem Terrence Reala, autora książki „My. Jak zbudować dobry związek”, jest niczym innym jak zdolnością do szanowania siebie, traktowania się serdecznie i czule w obliczu naszych gaf i niedoskonałości. Czyż to nie brzmi dobrze? Tylko dlaczego tak trudno nam to przychodzi?

„W momentach wzburzenia wyższe funkcje naszego mózgu (kora przedczołowa oraz prawa półkula) zupełnie się wyłączają, a do głosu dochodzą jego prymitywniejsze części (układ limbiczny i lewa półkula). Tracimy więc dystans między tym, co czujemy, i tym, co robimy. Prymitywniejsze części mózgu dbają jedynie o nasze przetrwanie, nie są zainteresowane podtrzymywaniem relacji. »My«, czyli siedziba bliskości znika, powstaje »ja i ty«, przeciwnicy w zimnej wojnie. Zaczyna rządzić logika i instrumentalność. Bieżące zadanie ma pierwszeństwo i staje się ważniejsze niż związek” – pisze Real.

Taka postawa świetnie sprawdzała się wobec realnego zagrożenia życia, ale nie przydaje się w konfrontacji z partnerem, dzieckiem czy szefem, bo napędza ją jedna potężna siła: trauma. To ona determinuje, czy w momencie walki zaciskasz pięści, czy raczej zamykasz się w sobie. Im więcej traum wynosimy z dzieciństwa, tym szybciej przestawiamy się na tryb „ja i ty”.

Przy czym warto zaznaczyć, że traumatyzować mogą nie tylko wydarzenia o katastrofalnych skutkach, jak wypadek, trzęsienie ziemi czy kazirodztwo. Psychoterapueci zdecydowanie częściej zajmują się mniejszymi, ale nie mniej szkodliwymi interakcjami, mającymi miejsce wiele razy w ciągu każdego dnia naszego dzieciństwa.

„Niekiedy wystarczy lekko zastukać w skorupkę jajka, żeby powstały pęknięcia, utrzymujące się przez całe życie” – wyjaśnia autor wspomnianej książki i przywołuje badania z zakresu neurobiologii interpersonalnej, z których wynika, że nasze mózgi i ośrodkowy system nerwowy formują się za sprawą związków międzyludzkich w dzieciństwie. Nawet dobre relacje dziecka z opiekunem nie są bez wad, bo dochodzi pomiędzy nimi do niekończącej się serii powtórzeń harmonii, dysharmonii i naprawy. Większość z nas w chwilach napięcia nie odtwarza jednak doświadczenia samej traumy, a odgrywa wyćwiczoną strategię radzenia sobie z nią. Tę kompensacyjną część, postrzegającą rzeczy przez pryzmat przeszłości, którą tworzymy w zastępstwie zdrowego rodzicielstwa, twórca modelu Terapii Relacyjnego Życia nazywa Adaptacyjnym Dzieckiem i przeciwstawia je Mądremu Dorosłemu, który przebywa tu i teraz. Dlatego kluczowe pytanie, od którego zaczyna terapię, brzmi: z którą częścią ciebie teraz rozmawiam?

Adaptacyjne Dziecko często postrzega świat czarno-biało, jest nieprzejednanym, niezmiennym, pewnym siebie, oschłym wiecznie spiętym perfekcjonistą. Co nie znaczy, że zawsze przyjmuje postawę agresywną. Może być nadmiernie kompromisowe, próbujące przypodobać się innym. Może się wywyższać lub mieć kompleks niższości, ale jedno jest pewne: ilekroć pojawi się bodziec, zareaguje mniej więcej w ten sam sposób. „Ten ugruntowany zestaw reakcji jest twoją postawą relacyjną, tym, co będziesz zawsze robić, ilekroć się zestresujesz” – podkreśla terapeuta.

Zejdź ze szlaku

Adaptacyjne Dziecko doskonale wpasowuje się w cenioną społecznie kulturę indywidualizmu, odzwierciedla jej wartości, dlatego świat hojnie je nagradza. Z doświadczenia terapeutycznego Terrence Reala wynika, że ludzie, którzy kierują się potrzebami Adaptacyjnego Dziecka, zwykle odnoszą sukcesy w hierarchicznym świecie biznesu, ale jednocześnie przekreślają swoje życie osobiste. W relacji między dwojgiem ludzi najważniejsza jest bowiem prosta obecność. Ale żeby być przy kimś, trzeba żyć teraźniejszością, niezniekształcaną przez przeszłość. Dlatego praca nad związkiem opiera się przede wszystkim na wyjściu poza automatyzm i zastąpienie go relacyjnym heroizmem. Na pytanie, co to takiego, Real odpowiada: „To ta chwila, kiedy każdy mięsień i nerw w twoim ciele krzyczy, byś zrobił to samo, co zawsze, ale dzięki zwiększonej świadomości, spojrzeniu w głąb siebie i dyscyplinie wznosisz się ponad wydeptaną ścieżkę i celowo wstępujesz na inny szlak. Odwracasz się od swojego Adaptacyjnego Dziecka ku czemuś nowemu, dojrzalszemu, służącemu twojemu związkowi i zbliżającemu cię do innego człowieka”. ­Wymaga to jednak nie lada wysiłku i nieustannej pracy, a w naszej kulturze stosunek do związków zwykle bywa pasywny. Dostajemy, to co dostajemy, a dopiero potem na to reagujemy. Jeśli chcemy czegoś więcej od partnera, zaczynamy narzekać albo stosujemy inną mniej lub bardziej wyrafinowaną presję. Autor książki nazywa to „najgorszym programem naprawczym, jaki można sobie wyobrazić”.

W swojej metodzie Terapii Relacyjnego Życia proponuje codzienną praktykę relacyjnej uważności, czyli zatrzymanie się na chwilę i obserwowanie. „Podobnie jak we wszystkich formach uważności polega to na skupianiu się na myślach, uczuciach i impulsach, które się pojawiają, a następnie wybraniu czegoś innego. W bliskich związkach pośpiech jest twoim wrogiem, a oddech przyjacielem, bo może on zmienić rytm twojego serca oraz sposób reakcji” – wskazuje.

Bliżej siebie

Zanim pracujące z Terrence Realem pary przejdą do etapu leczenia wzajemnie zadanych sobie ran, muszą przełknąć kilka gorzkich pigułek, z których pierwszą jest zastąpienie złudzenia dominacji wiedzą, że nie znajdujemy się ani poza, ani ponad naturą, a stanowimy jej część. Jedynym, co naprawdę możemy kontrolować, jesteśmy my sami, i to tylko w sprzyjających okolicznościach.

„Według mnie zmiana perspektywy poprzez przejście od dumy i pychy do pokory jest krokiem na miarę umieszczenia Słońca zamiast Ziemi w centrum Układu Słonecznego”– puentuje terapeuta. I obala także jeden z powszechnych mitów, twierdząc, że w związkach nie ma miejsca na obiektywizm. „Obiektywna rzeczywistość świetnie sprawdza się w przypadku komputerów, ale zupełnie zawodzi, gdy chcemy wybadać, czyj punkt widzenia jest słuszny w wymianie interpersonalnej”.

Relacyjność ma też niewiele wspólnego z romantyczną wizją patrzenia w tym samym kierunku. Nie oznacza, że tak samo myślicie czy czujecie te same emocje, nie jest pozbawioną granic fuzją. Wręcz przeciwnie, wymaga określania swojego „ja”, ale także osadzenia go w ramach większej całości zwanej związkiem. „Kiedy postrzegasz siebie i swojego partnera jako dwie oddzielne osoby, to tak jakbyś patrzył na niego przez zły koniec teleskopu – wydaje się daleki i żałosny albo wręcz przeciwnie, wpatruje się w ciebie z bliska i przytłacza. Dlatego u par, które myślą o sobie tylko jako o dwóch indywidualistach, szybko dochodzi do eskalacji konfliktów” – zauważa autor „My”. I w takich przypadkach proponuje zmienić choćby jedno zachowanie, wynikające z przyzwyczajenia i mające wpływ na związek. Chodzi o to, by powstrzymać próby zranienia drugiej osoby i o zrobienie czegoś, co samego ciebie zaskoczy. Niepewność zastąp stanowczością a agresję – wrażliwością. Pomiń tę emocję, która przychodzi ci do głowy jako pierwsza i powiedz o innych swoich uczuciach. Ale zanim to zrobisz, upewnij się, że nie mylisz ich ze swoimi myślami. Jeśli zazwyczaj dużo mówisz, spróbuj dla odmiany posłuchać. Kiedy mimo starań masz problem, żeby wyjść ze schematu, poszukaj pomocy specjalisty.

Dla wielu osób najtrudniejsze do przyjęcia jest to, że nawet najlepsi partnerzy nie uleczą swoją miłością ich zranionego Adaptacyjnego Dziecka. Zawsze w tej kwestii zawodzą, ponieważ też są ludźmi i daleko im do doskonałości. Jedyną osobą, która zawsze może zająć się naszym wewnętrzny dzieckiem, jesteśmy my sami, bo prawie zawsze jest ono mieszanką sposobów, w jakie reagowaliśmy na zaniedbanie. Czasem postępuje przeciwnie do tego, czego samo doświadczyło, a czasem ulega modelowaniu, identyfikuje się z agresorem i powiela jego działania.

Zastanów się, które wydarzenia z dzieciństwa odtwarzasz. Czyje zachowania powtarzasz: rozgniewanego ojca, obrażonej matki, a może agresywnego rodzeństwa, którego nikt nie kontrolował? Uświadomienie sobie tych mechanizmów to najważniejszy krok do ich wyeliminowania. Warto nad tym pracować, bo rodzinne traumy przekazywane są z pokolenia na pokolenie i rozprzestrzeniają się jak ogień w lesie. Ten, kto jako pierwszy ma odwagę stawić temu czoła, tworzy lepszy świat dla swoich następców.

Wszyscy albo nic

W kulturze indywidualizmu i patriarchatu można mieć bliskość lub można mieć władzę, ale nie da się mieć obu naraz. Dlatego pracę nad relacjami terapeuci często nazywają dekonstrukcją patriarchatu. I jest to coś, czego kultura zachodnia teraz najbardziej potrzebuje, bo jak napisał gitarzysta, piosenkarz i kompozytor Bruce Springsteen w przedmowie do książki „My”: „Jeśli nie umiem związać się z tobą, nie umiem związać się z nami. Niezależnie od tego, czy wynika to z rasizmu, różnic klasowych, czy szeregu innych plag nękających nasze społeczeństwo, cena jest niezmienna: niedziałający, dysfunkcyjny system, który sprawia, że nie znamy nawet najbliższych sąsiadów i nie dbamy o nich z całego, choć niedoskonałego serca”.

W polityce, w zaciśniętej pięści małego chłopca, w kłócących się lub milczących małżeństwach, ta sama siła indywidualizmu niszczy bliskość na wielu poziomach: psychologicznym, rodzinnym i społecznym. Jak możemy uciec przed pogardą, która jest sednem mitu wyższości? – pyta Terrence Real. I do razu rozwiewa wątpliwości: jako jednostki nie zdołamy uciec. Nasza trauma, z niewielkimi wyjątkami ma podłoże relacyjne, jest pęknięciem na polu międzyludzkim, wobec tego nasze leczenie też musi dotyczyć relacyjności, trzeba wypełnić lukę między nami i zrozumieć, że „my” dziś nie dotyczy tylko białego heteroseksualnego mężczyzny i kobiety, ale także osób niebinarnych, o innych kolorach skóry, różnych wyznań, miejsc pochodzenia i orientacji. Tylko takie może być antidotum na powszechne złudzenie, że jedna osoba lub grupa ludzi jest lepsza od innych, oraz inną równie popularną iluzję, że każdy może być zwycięzcą niezależnie od pozostałych.

Polecamy książkę: „Jak zbudować dobry związek, doświadczyć prawdziwej bliskości i zmienić ty i ja w my”, Terrence Real tłum. Agnieszka Kalus, wyd. Filia Polecamy książkę: „Jak zbudować dobry związek, doświadczyć prawdziwej bliskości i zmienić ty i ja w my”, Terrence Real tłum. Agnieszka Kalus, wyd. Filia

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze