1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Dlaczego lądujemy w związkach z toksykami? „Jeżeli wybierasz do życia faceta, który jest pęknięty, w tobie samej jest pewnego rodzaju konflikt”

Dlaczego lądujemy w związkach z toksykami? „Jeżeli wybierasz do życia faceta, który jest pęknięty, w tobie samej jest pewnego rodzaju konflikt”

Każdy ma oczekiwania wobec partnera  i nie da się tu iść w kierunku wyzbycia się oczekiwań w duchu zen. Problem zaczyna się, kiedy pragniemy, żeby partner zaspokoił absolutnie wszystkie nasze potrzeby (Fot. Getty Images)
Każdy ma oczekiwania wobec partnera i nie da się tu iść w kierunku wyzbycia się oczekiwań w duchu zen. Problem zaczyna się, kiedy pragniemy, żeby partner zaspokoił absolutnie wszystkie nasze potrzeby (Fot. Getty Images)
Człowiek, niestety, nie jest spójną całością. Nosi w sobie sprzeczne pragnienia, sprzeczne potrzeby – mówi psycholog Paweł Droździak, wyjaśniając, dlaczego różne strategie dobierania się w pary bywają chybione.

Kiedyś usłyszałam od terapeutki par, że jeszcze nigdy nie widziała w swojej praktyce niedobranej pary. Dodała jednak, że to absolutnie nie oznacza, że są to jednocześnie pary szczęśliwe. O co więc chodzi?
Ludzie często dobierają się „idealnie” po to, żeby uprawiać rozmaite toksyczne gry. Jürg Willi, szwajcarski specjalista psychoterapii dynamicznej, opisywał takie sytuacje, posługując się terminem koluzji. Definiował ją jako nieuświadomioną zmowę dwojga ludzi, angażujących się w relację opartą na kombinacji wewnętrznych konfliktów, które u partnerów są nierozwiązane i w pewnym sensie są motorem napędowym relacji. W praktyce to może wyglądać na przykład tak, że jedna osoba w związku ma narcystyczne zaburzenie osobowości, więc dobiera takiego partnera, który będzie ją wiecznie podziwiał i idealizował, bo sam ma z kolei wyniesioną z dzieciństwa niską samoocenę. To oczywiście mocne uproszczenie, ale z grubsza pokazuje mechanizm. Powstaje pewien spolaryzowany układ zależności, w którym można trwać latami.

W tym sensie faktycznie można się dobrać doskonale – na poziomie nieświadomym umówić na pewną grę, którą będziemy toczyć i która nam będzie świetnie wychodziła. To w żadnym razie nie oznacza, że czujemy się ze sobą dobrze. Przeciwnie, niektóre gry, z których po latach praktykowania trudno się wychodzi, niosą ze sobą mnóstwo cierpienia. Taka para może być idealnym teamem do tego, żeby się nawzajem zamęczyć.

Czytaj też: Niekochani w dzieciństwie kochają zbyt mocno. Na czym polega lękowy styl przywiązania w związku?

Wolałabym jednak wierzyć, że wybór partnera do życia jest choć trochę świadomy, związany z intencją zaspokojenia moich potrzeb.
Ten pierwszy wybór, nazwijmy go sobie wstępnym, dokonuje się faktycznie w ciągu milisekund, góra kilku minut. Przychodzisz na grilla do znajomych czy gdziekolwiek indziej i widzisz mężczyznę. „Trafia cię” niemal natychmiast, bo – i tu wstaw sobie cokolwiek uważasz – tembr głosu, linia żuchwy, żart rzucony od niechcenia, zapach, gest. Przepadasz. To nie znaczy, że na pewno będzie z tego długi i szczęśliwy związek, ale ten moment, w którym poczuło się, że w tej grupie może się coś wydarzyć tylko z tą osobą, to nie jest kalkulacja i analiza, tylko instynktowna reakcja. Co to ma wspólnego z twoimi potrzebami czy z twoją historią życia? Niewiele. To się wydarzyło dosłownie w ciągu chwili.

Dlaczego wybrałaś właśnie tego mężczyznę? Ano na przykład dlatego, że tak spojrzał przez ramię na ciebie, a ty wtedy poczułaś to i tamto. Dlaczego z nim nie będziesz? Na przykład dlatego, że parę dni później powiedział „wziąść” i czar prysł.

W tej pierwszej fazie zachwytu, który towarzyszy zakochaniu, w ogóle mamy dość niepełny obraz. Moja przyjaciółka sformułowała to kiedyś w kontrowersyjny i dosadny sposób: „Widzisz wtedy penisa wystającego zza firanki”. Przy czym penis nie jest w tej metaforze tylko organem, ale synonimem całej tej potężnej erotycznej energii, która bierze nas we władanie. Reszta jest za firanką...
Mnie się to porównanie bardzo podoba! Bo tak w istocie jest. W pewnym momencie zaglądasz za tę firankę i oto okazuje się, że do penisa jest przyczepiony cały człowiek, który ma mnóstwo właściwości. I czasem tak jest, że to, co za firanką, pierwsi widzą twoi bliscy, a nie ty. Ten „penis”, żeby rozbudować tę metaforę, to może być równie dobrze każda inna fascynacja, niekoniecznie stricte erotyczna, ale na przykład także intelektualna.

Wyobraźmy sobie studentkę absolutnie zafascynowaną profesorem, zakochaną w jego intelekcie, chłonącą każde jego słowo na wykładach. Do niczego między nimi nie dochodzi, bo sytuacja sprawia, że to relacja skazana na niepowodzenie, ale potem ona kończy studia i zupełnie przypadkiem po trzech latach wpadają na siebie na ulicy. On nadal niesamowicie na nią działa, imponuje jej wiedzą i intelektem. Miłość wybucha, już niczym niekrępowana, i wszystko jest wspaniale, dopóki nie decydują się razem zamieszkać i nie dowiadują o sobie więcej. Okazuje się bowiem, niestety, że tenże profesor filozofii, feministyczny poststrukturalista, który tak imponująco przemawiał z katedry, jest zupełnym dzieckiem, ma za sobą sześć rozwodów, wiecznie romansuje ze studentkami i nadużywa wszystkiego. I ma długi. Kompletna klapa. To, co na sali wykładowej przyciągało, czyli na przykład to, że on wie wszystko najlepiej i potrafi podważyć każdą społeczną regułę, w prawdziwym życiu staje się utrapieniem. Ta sama rzecz. Tak bywa najczęściej.

To jest ten moment, w którym okazuje się, że obiekt naszych westchnień nie nadaje się do życia. Następuje weryfikacja oczekiwań. Uważam, że każdy ma oczekiwania względem partnera i tu się nie da iść w kierunku wyzbycia się oczekiwań w duchu zen. Mam wrażenie, że kłopot zaczyna się wtedy, gdy oczekujemy, że partner będzie zaspokajał wszystkie nasze potrzeby: będzie życiowo zaradny, intelektualnie i duchowo z nami spójny, opiekuńczy, ale przy tym niezależny. Można się pogubić w ocenie tego, kiedy jest wystarczająco dobrze, by w tej relacji trwać.
Mnie w ogóle zadziwia, jak bardzo spopularyzowały się w obiegu te frazy o: „wyzbyciu się oczekiwań”, „nieocenianiu”, „byciu tu i teraz”, te różne „i tak nie masz na to wpływu” albo „ostatecznie i tak się przecież umiera”, i tak dalej. To temat na inną rozmowę, ale pokrótce – to przyszło ze Wschodu, ale tam są to wskazania dla mnichów, a nie ludzi świeckich. Człowiek świecki nie zdołałby tak funkcjonować. Oczekujemy, oceniamy, wspominamy, planujemy, próbujemy przewidywać, co się wydarzy, a nawet, o zgrozo, interpretujemy innych ludzi i próbujemy się domyślać, co mają w głowach, zamiast czekać, aż nam sami powiedzą. I jest to całkowicie naturalne i nieuniknione. Nie da się inaczej.

Co do wyboru partnera – nie ma ludzi idealnych, więc nie ma partnerów idealnych. Ale my nie wybieramy z listy tak, jakbyśmy kupowali samochód. Zresztą nawet samochód mało kto wybiera wyłącznie racjonalnie, więc tym bardziej nie w ten sposób wybieramy partnera. Modne i klikalne w sieci są teksty typu: „Mężczyźni zdradzają nam siedem cech idealnej kobiety czy partnerki”, i odwrotnie. To są kompletne bzdury. Wszelkie badania oparte na pytaniu ludzi o coś są tak naprawdę badaniami ludzkich fantazji – na własny temat. To trochę tak, jakbyś zapytała kogoś: co byś zrobił, gdyby… Skąd ten ktoś ma wiedzieć, co by zrobił? Dowie się, gdy to się naprawdę wydarzy. Człowiek nie jest, niestety, spójną całością. Możesz mieć w sobie różne sprzeczne pragnienia, sprzeczne potrzeby.

Mogę jednocześnie kogoś chcieć i nie chcieć?
Możesz mieć ambiwalentny stosunek do wielu rzeczy, na przykład do rodziny. W jakimś sensie twój wybór partnera może wyrażać tę ambiwalencję. Jeżeli wybierasz do życia faceta, który jest twoim zdaniem jakby pęknięty – ma pewne cechy, które cię w jakimś wymiarze pociągają, a jednocześnie inne, które doprowadzają cię do szału – może się to wiązać z tym, że w tobie samej jest pewnego rodzaju konflikt. Może chcesz jednocześnie poukładania i wielkiego pożaru, stabilizacji i szaleństwa i nie umiesz się zdecydować? Możesz się wściekać, bo twój partner kompletnie nie ogarnia płacenia rachunków. Być może wybrałaś takiego faceta, a sama nie znosisz robić tych rzeczy? Twój wybór może wyrażać sprzeczność, która jest w tobie. Nie znosisz tego, więc chciałaś, żeby ktoś to z ciebie zdjął. Kłopot polega na tym, że on nie chciał tego wziąć, więc wciąż cierpisz w tym swoim konflikcie.

Z drugiej strony mogłabyś przecież znaleźć sobie partnera, który by te rachunki płacił jak w zegarku, spodnie składał w kostkę, a przy tym zarabiał miliony. Jest szansa, że w którymś momencie doszłabyś do wniosku, że jest super, ale nie masz o czym z nim pogadać, bo on nic nie rozumie, czujesz się osamotniona, więc jednak może powinien, czy ja wiem... jakoś się rozwijać duchowo, bo z niego kiepski partner do głębokich rozmów, nie da się z kimś takim żyć. I wysłałabyś go na warsztaty otwarcia czy innego rozwoju. On się oczywiście od tego nie zmieni, bo ludzie się generalnie niewiele zmieniają, ale mógłby się nauczyć trochę to imitować.

Udawałby dla mnie, że się zmienia, tylko po to, by mieć temat z głowy?
Jest takie pojęcie w informatyce jak emulacja. Robisz nakładkę na system i dzięki temu w środku masz Windowsy, a na ekranie one wyglądają jak system Apple – i ta zmiana mogłaby wyglądać podobnie. Może to oczywiście pójść i w tę stronę, że on po tych warsztatach faktycznie odkryje jakąś swoją drugą część, uzna dobra doczesne za nieistotne i przestanie zarabiać, a składanie spodni w kostkę wyda mu się za mało transcendentalne, więc rzuci je w kąt i będzie oddawał się duchowej kontemplacji. Wtedy oczywiście też byś uznała, że nie da się żyć z kimś, kto jest tak odklejony. Oczywiście celowo przejaskrawiam, ale chodzi z grubsza o to, że jeśli mamy partnera, w którym nie akceptujemy jakiejś jego strony, a mimo to z nim – nie wiedzieć czemu – wciąż jesteśmy, to często dzieje się to z tego powodu, że w nas samych jest konflikt co do tego, jaką chcemy być osobą. Ten człowiek jest nam potrzebny po to, żeby reprezentować jedną część w tym konflikcie. Wtedy my zajmiemy tę drugą pozycję, dzięki czemu nie będziemy już mieć konfliktu w środku, sami ze sobą, tylko na zewnątrz z nim.

Czytaj też: Mężczyzna niedostępny emocjonalnie – dlaczego wchodzimy z nim w toksyczną relację?

Zwykle część cech czy nawyków partnera nam odpowiada, a część nie. Może być tak, że partner średnio sobie radzi na rynku pracy, jest mało odpowiedzialny i zawsze się spóźnia, ale za to cudownie się z nim śmieję, fajnie nam w łóżku i czytamy te same książki. Albo odwrotnie – jest zorganizowany, rozsądny, daje mi poczucie bezpieczeństwa, ale już o imponderabiliach sobie z nim nie pogawędzę, a w łóżku bywa nudnawo. Jak się zorientować, czy związek, w którym jesteśmy, jest wystarczająco dobry?
Pytasz mnie teraz o parametr dobrego związku. Rozumiem potrzebę uzyskania odpowiedzi na takie pytanie, ale nie umiem jej udzielić. Ktoś, kto ma w sobie pewne sprzeczne uczucia, funkcjonuje w jakimś chaosie, stoi w rozkroku, nie wie, na co ma się zdecydować i w którą pójść stronę, oczekuje, że pójdzie na przykład do terapeuty i on mu powie, co ma robić. Prawda jest jednak taka, że my, terapeuci, często oszukujemy, że znamy jakiś parametr, choć w rzeczywistości wcale go nie znamy. Ktoś może ci poradzić: jeśli z jakimś mężczyzną jest ci dobrze w łóżku, sypiaj z nim, ale się z nim nie wiąż na stałe. Posłuchasz go i będziesz trwać w romansie z tym mężczyzną, w tej relacji będziesz się erotycznie spełniać, ale rodzinę założysz z kimś innym, kto na przykład daje ci poczucie stabilizacji. Pewnego dnia kochanek odejdzie, bo będzie chciał się ożenić z kobietą, z którą założy rodzinę, która z kolei jemu da poczucie stabilizacji. I tak dalej, i tak dalej. Tego problemu nie da się rozwiązać w żaden sposób, ponieważ jest to problem nierozwiązywalny z natury. To, o czym mówisz, to jest wybór pomiędzy rzeczami z różnych porządków, które się wzajemnie na siebie nie przeliczają i nie przekładają. To tak, jakbyś miała do wyboru: picie i jedzenie, i twoim zadaniem byłoby pod każdym z nich wypisać plusy i minusy, a potem dokonać wyboru.

To byłby klasyczny wybór tragiczny.
Każdy wybór w sprawach miłosnych jest tragiczny, bo musisz jakąś swoją część skazać na wygnanie. Czy być z dobrym i uczciwym chłopakiem, który trochę przynudza, ale zasługuje na szacunek, czy z draniem, który fascynuje, ale nie zasługuje na nic? To wybór między racjami z dwóch różnych porządków. Masz zdecydować, czy będziesz rozważna, czy romantyczna. Który porządek jest ważniejszy? Nikt tego nie wie. Na to nie istnieje formuła.

Nasze całe życie składa się z takich dramatycznych dylematów, z których nie ma dobrego wyjścia, nie chodzi tylko o związki. Przykłady można mnożyć. Trzymać się nudnej pracy, która jest jednak dobrze płatna i stabilna, czy zacząć robić to, co się kocha, ale za niewielkie pieniądze? Mówić zawsze szczerze, co się myśli, czy czasem jednak ugryźć się w język? Jeśli masz do czynienia ze sprzecznościami z poziomu różnych wartości, to dobrego rozwiązania nie ma, a na pewno nie jest nim ktoś mówiący, że to jest ważniejsze niż tamto, ale jednocześnie nie mówiący ci konkretnie nic o własnym życiu. Tymczasem są doradcy życiowi czy religijni przewodnicy, którzy dają sobie prawo do określania takich parametrów. Obiecują, że ci powiedzą, co jest dla człowieka tak naprawdę w życiu ważne. Czym warto się kierować, a co jest tylko iluzją. Ludzie to kupują z bezradności. Nie mają siły już się motać i kręcić w kółko, chcą dostać drogowskaz, chcą, żeby ktoś ten ciężar wyboru z nich zdjął. Powiedział, co będzie okej i „zdrowe”.

Jeśli chodzi o związki, to ten parametr mógłby wyglądać tak: związek jest dobry, jeśli a, b, c i d, a zły jeśli e, f i g. Pięć punktów na skali – narcyz. Z takim nie ma sensu. Sześć? Toksyk. Czas się pakować. Niby to wiesz, ale przecież to nie jest tak, że przeczytasz dziesięć świetnych wywiadów o dobrych związkach i wtedy, bogatsza o tę wiedzę, podejmiesz decyzję. Wiesz, co zadecyduje? Zdecyduje twój odruch. W pewnym momencie po prostu nie wytrzymasz i trzaśniesz drzwiami – i właśnie to będzie twój parametr. Że już nie mogłaś z tym człowiekiem wytrzymać. I nie, nie wiem, czy to będzie dobra decyzja.

Wydaje mi się, że jednak mogłabym się pokusić o jedno swoje kryterium dobrego związku. Takim moim papierkiem lakmusowym byłoby, czy ja się czuję w danej relacji lepiej niż sama. Czy mam większy spokój.
Z tym spokojem też bywa różnie. Pytanie, z czym był związany niepokój, który czułaś w związku. Bo źródła mogą być rozmaite. Może czułaś niepokój na przykład z tego powodu, że masz permanentną niepewność co do stabilności obiektu. Wtedy im bardziej ci na kimś zależy, tym większy niepokój czujesz. W takiej sytuacji czujesz spokój, tylko kiedy jesteś sama, ale wtedy czujesz też samotność, więc szukasz kolejnego obiektu. Wszystko jest okej, dopóki się nie zaangażujesz, bo wtedy znowu czujesz niepokój, dlatego że zaangażowanie kojarzy ci się z możliwością zerwania, trawi cię strach przed byciem porzuconą. Uprzedzasz więc uderzenie i sama prowokujesz odejście. Cykl się powtarza.

Oczywiście nakreśliłem tu tylko jeden z tysiąca możliwych scenariuszy po to, by pokazać, że parametr nie zawsze działa. Spokój jako parametr nie zdałby egzaminu, gdybyś czuła niepokój zawsze tylko z samego faktu bycia w relacji. Wchodzimy tu oczywiście w style przywiązania, a w tym konkretnym przypadku w tak zwany styl zdezorganizowany. Warto zrozumieć, skąd się bierze ten spokój albo jego brak. Bo może faktycznie czujesz go przy jednej osobie, a przy drugiej już nie. To już byłaby jakaś wskazówka, o ile z tą osobą, z którą spokój jest, potrafisz być bez poczucia jakiegoś braku.

Paweł Droździak, psycholog. Prowadzi poradnictwo dla osób dorosłych i par. Pracuje z osobami mającymi trudności z kontrolowaniem zachowań impulsywnych. Zajmuje się także analizą lacanowską. Jest współautorem książki „Blisko, nie za blisko. Terapeutyczne rozmowy o związkach”.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze