1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Psychologia – instrukcja użycia

Psychologia – instrukcja użycia

Ilustracja Paweł Jońca
Ilustracja Paweł Jońca
Interesujemy się nią. Coraz bardziej. A skoro jest potrzeba, pojawiają się ci, którzy są gotowi ją zaspokoić. Spotkamy wykwalifikowanych psychoterapeutów i domorosłych „specjalistów”. Samozwańczych „przewodników duchowych”, pokazujących, jak w tydzień zmienić życie. Jak się odnaleźć w tym chaosie?

Pomysł, że poza pracą fizyczną i umysłową jest jeszcze praca z emocjami, pojawił się stosunkowo niedawno – mówi antropolożka kulturowa dr hab. Zuzanna Grębecka z Uniwersytetu Warszawskiego. – Dziś wydaje się to oczywiste, ale pamiętajmy, że długo ten temat po prostu nie istniał. Poza tym teraz zupełnie inaczej myślimy o emocjach, o naszym do nich stosunku. Właściwie przez wieki praca z emocjami polegała na tym, że mamy ich nie okazywać, mieliśmy mocno skonwencjonalizowane podejście do emocji. OK, w pewnych sytuacjach pewne emocje są właściwe, ale żeby ich niuanse miały być treścią debaty publicznej, to już wykluczone. Teraz patrzy się na to zupełnie inaczej, widzę to po moich studentach, którzy mówią: „Tu należałoby podejść zdrowo do emocji”. Pytam, co to znaczy. „No na przykład pójść na terapię, na grupę otwarcia”. Taki trend widać i takich ludzi będzie interesowała wszelkiego rodzaju wiedza psychologiczna. Od tej wyspecjalizowanej, podawanej w mądry sposób, mającej zaplecze naukowe, aż do takiej, która będzie popularna i może być traktowana jako rozrywka.

Psycholog i psychoterapeuta dr Tomasz Srebnicki jest zdania, że wzmożone zainteresowanie sferą psychiczną jest efektem kryzysu. – Kryzysu różnego rodzaju wartości. Współczesny człowiek traci, stracił lub ma znacznie osłabione różnego rodzaju drogowskazy: moralne, ekonomiczne, rodzinne, czyli mamy do czynienia z kryzysem sensu. Jeśli do tego dołożymy perturbacje o charakterze obyczajowym, politycznym, ekonomicznym, związane też z zagrożeniem poczucia bezpieczeństwa, to zaczynają się pytania, obawy, troski. I szukamy odpowiedzi. Trzeba powiedzieć, że samo poszukiwanie jest zjawiskiem pozytywnym. Ale ścieżki, które wybieramy, można już oceniać różnie. Przede wszystkim dlatego, że dziś człowiek chce odpowiedzi szybko. Chce też, żeby ta odpowiedź była możliwie jak najmniej zniuansowana, żeby nie zostawiała nas rozdartych i pełnych wątpliwości. Słowem: chcemy pewności. A psychologia takich odpowiedzi i szybkich rozwiązań raczej nie daje – dodaje Srebnicki.

Są osoby ze środowiska psychoterapeutycznego, które potrafią wytłumaczyć, jak działa świat, relacje – i mają do tego mandat. To im zawdzięczamy, że w ciągu ostatnich lat wiele się tu zmieniło na plus. Problem w tym, że jest ich zbyt mało.

Czym jest pop-psychologia?

Zwracamy się więc często tam, gdzie będzie szybko i bez „zbędnego roztrząsania”. W stronę pop-psychologii. „To uproszczony, dostępny dla masowego odbiorcy sposób przekazu teorii i praktyk psychologicznych. Głównym kanałem rozpowszechniania są media społecznościowe, vlogi, ebooki i filmy. Przekaz jest skoncentrowany na łatwo przyswajalnych, często sensacyjnych treściach, które odbiorca rozumie. Opiera się często na popularnych mitach, stereotypach i uproszczonych interpretacjach psychologicznych tematów” [human-foundation.eu].

Czy to jest złe? Psychoterapeuci często odpowiedź na dowolne pytanie zaczynają od słów: to zależy. Tu ta odpowiedź będzie idealna. Bo samo to, że jakaś część dorobku naukowego jest „przekładana” z hermetycznego języka naukowego i dociera do ludzi, którzy naukowcami nie są, jest pozytywne.

Mówi socjolog prof. Tomasz Sobierajski: – Są osoby ze środowiska psychoterapeutycznego, które potrafią wytłumaczyć, jak działa świat, relacje, jak radzić sobie z określonymi stanami, tłumaczą złożoność tego świata, i to są osoby, które mają mandat do tego, żeby to robić. Mówią wówczas językiem przystępnym, bo dobrze wiemy, że gdyby zaczynali od przedstawienia najnowszych badań, każdy po trzech minutach wyłączyłby podcast albo przestał czytać tekst. Wykonują często wspaniałą pracę, sprawiającą, że ludzie mogą się dowiedzieć, czym jest psychologia, że pójście do psychoterapeuty nie jest stygmatem, tylko szansą, burzą stereotypy dotyczące pracy nad sobą. To m.in. im zawdzięczamy, że w ciągu ostatnich lat wiele w tym aspekcie się zmieniło na plus. To osoby, których się słucha. Z punktu widzenia naukowego ktoś mógłby zarzucić, że mówią za prosto, ale na tym właśnie polega popularyzacja: tak skondensować świat, żeby ludzie mogli to zrozumieć. Dla mnie popularyzacja jest obowiązkiem, dostaję wypłatę uniwersytecką z pieniędzy podatników, więc jestem wobec podatników zobowiązany, to im się ode mnie po prostu należy. Ale myślę, że jest zbyt mała grupa osób, które wypełniałyby tę przestrzeń i zrozumiałym językiem opowiadały o świecie i zjawiskach psychospołecznych, poruszamy się ciągle w grupie kilkunastu tych samych nazwisk. Dlatego, jak sądzę, wiele osób, które się zajmują psychoterapią, uważa, że każdy rodzaj popularyzacji nauki, czyli siłą rzeczy „spłaszczenie” pewnych elementów, powoduje, że tracą autorytet. Nie chcą więc ryzykować.

Lekarka psychiatrka i psychoterapeutka Maja Herman, która od 10 lat zajmuje się również edukacją, uważa, że spora część winy za brak dobrej popularyzacji wiedzy medycznej i psychologicznej leży po stronie lekarzy. – Niestety, mówią do nas często z pozycji autorytetu, mało, z pozycji boga. W dodatku mówią właściwie wyłącznie w gabinecie, rzadko zniżają się do tłumaczenia ludziom w Internecie. Wygląda to tak, jakby się wywyższali. Co nie buduje zaufania. Ale rzeczywiście edukowanie w sieci nie jest proste. Trzeba robić kilka sprzecznych ze sobą rzeczy. Opowiadać prostym językiem o sprawach skomplikowanych, używać uogólnień, ale poruszać kwestie szczegółowe, posługiwać się językiem młodzieżowym, ale jednocześnie naukowym. I tyle, przepis na edukację gotowy – śmieje się.

W przypadku medycyny należy, bagatela, skończyć sześć lat studiów, rok stażu, najlepiej jeszcze pięcioletnią specjalizację – wtedy można zacząć się odpowiedzialnie wypowiadać i edukować. Tymczasem tendencja, którą możemy obserwować i Internecie, jest odwrotna. Są osoby, którym wydaje się, że coś wiedzą i sądzą, że samo to uprawnia ich nie tylko do wypowiadania się na dany temat, ale i do dawania rad i wskazówek innym.

– To drugi błąd, drugie niebezpieczeństwo – mówi Maja Herman. – Skoro mam mózg, to się na nim znam. A żaden organ nie jest bardziej skomplikowany niż mózg właśnie, który nawet przez naukowców jest ciągle stosunkowo słabo poznany. Idźmy dalej, do kolejnego uproszczenia: mnie pomogło, to i wam pomoże. Niestety, nawet jeśli działamy w dobrej wierze, to ostatecznie możemy w ten sposób zrobić krzywdę. Widzę sporo popularnych kont, założonych przez osoby, które nie mają żadnej wiedzy. I w dodatku wręcz się tym chlubią. Podkreślają z dumą, że „nie są teoretykami”, co ma oznaczać, że są od tych teoretyków lepsi, przecież tamci„nie mają kontaktu z prawdziwym życiem”. A mowa tu o lekarzach, pielęgniarkach, psychoterapeutach. Specjalistach. Doszliśmy do tego, że brak wiedzy staje się atutem. Fascynujące, że ludzie ufają komuś, kto tak się właśnie „sprzedaje”. Aha, myślą, czyli jest szczery, prawdziwy, taki jak ja. Nieważne, że ten ktoś właściwie wprost komunikuje nam: „Moi drodzy, nie mam żadnych kompetencji, nie mam żadnych uprawnień, chrzanię to, czy wam się stanie krzywda, czy nie, i tak mi nic nie zrobicie”. A ludzie myślą: „O, wreszcie, to przełom, jest ktoś, kto mnie nie oszukuje. Nie chodzi na smyczy Big Pharmy, wie, bo sam przeżył, doświadczył, umie pomóc”.

Powstał potężny rynek tych, którzy próbują za pomocą szamańskich metod udawać, że są psychologami, i wykorzystują naiwność ludzi. Nie mają wstydu, by mówić o tym, o czym nic nie wiedzą, spłaszczają każdy problem tak, że wychodzi niemal przepis na ciasto drożdżowe.

Zbyt łatwa diagnoza

Między popularyzacją a nauką mamy ogromną przestrzeń. Zapełniają ją między innymi „mądrości życiowe”. – Nasze babcie czy dziadkowie mogliby być źródłem rozmaitych tego typu sentencji. Na przykład: „Przyjaciół poznaje się nie w biedzie, ale w sukcesie” – mówi prof. Sobierajski. – Powstają one na podstawie społecznego doświadczenia wielu ludzi. Mogą pomóc, nie zmienią naszego życia, ale skłonią do refleksji nad pewnymi postawami czy zachowaniami. A na pewno nie są w stanie zaszkodzić.

Jednak w tej przestrzeni pojawiają się też inne, groźniejsze treści. Tomasz Sobierajski: – Kiedy ktoś mówi: „Jeśli twoja żona czy mąż się tak zachował, musisz odejść”,„Jeśli z kimś jesteś, choć powiedział to i to, jesteś beznadziejny”, to może już krzywdzić.

I sprawiać, że pod wpływem takich porad czy diagnoz, które sami stawiamy na podstawie internetowego psychotestu, zrywamy relacje, obwiniamy innych ludzi albo samych siebie. A z drugiej strony możemy przegapić sygnały świadczące o poważnej, potencjalnie groźnej chorobie, jaką jest na przykład depresja.

– Innym obszarem pop-psychologii są popularne grupy dyskusyjno-pomocowe w mediach społecznościowych – mówi Zuzanna Grębecka. – Część z nich wyraźnie zastrzega: „nie prowadzimy terapii”, „nie diagnozujemy”, ale grupowiczki w swoich wypowiedziach nie zawsze tych zasad przestrzegają. A poruszają tematy związane z relacjami, emocjami, nawet z zaburzeniami psychicznymi. Przyglądam się wielu takim grupom, często to widzę: „Czerwona flaga, uciekaj, kochana, wygląda na to, że padłaś ofiarą narcyza”. Mamy modny temat: narcyz. Czytamy w prasie, na portalach, słyszymy w podcastach, a potem jeszcze 15 osób w grupie napisze: „Tak, to narcyz, stara, sama tak miałam, spieprzaj w podskokach”. I dochodzi ważny element, czyli presja grupy.

Kolejny modny temat to szeroko rozumiana asertywność. – I znowu bazując jedynie na uproszczonym, nieznającym naszej indywidualnej sytuacji przekazie pop-psychologicznym, dowiadujemy się, że powinniśmy przedefiniować relacje z bliskimi osobami, nie utrzymywać kontaktów z ciotką, rozwieść się z mężem... Konsekwencje mogą być bolesne, bo nie wszystko wymaga naprawiania siekierą. Psychoterapeuta nigdy nie powie, co powinnaś czy musisz zrobić a samozwańczy terapeuci nie mają oporów – tłumaczy Zuzanna Grębecka.

Ilustracja Paweł Jońca Ilustracja Paweł Jońca

Poprowadzę cię za rękę

W 2006 roku Rhonda Byrnes opublikowała książkę „Sekret”. Ta błyskawicznie stała się międzynarodowym bestsellerem, a idea Rhondy zyskała miliony wyznawców. Rzecz wydaje się banalnie prosta. Chodzi o Prawo Przyciągania. Jeśli skupiasz na czymś swoje myśli i emocje, przyciągasz to do swojego życia. Przyciągasz oczywiście rzeczy i wydarzenia zarówno dobre, jak i złe. Z jednej więc strony wydaje się, że nie ma już żadnych przeszkód, żeby każdy z nas został człowiekiem bogatym, szczęśliwym w miłości i żelaznego zdrowia. Z drugiej – jeśli nie poznaliście jeszcze Prawa Przyciągania, możecie sami siebie skazać na ciężką chorobę, biedę i wszelkie nieszczęścia – wystarczy, że obawiacie się tego i poświęcacie tym lękom zbyt wiele myśli.

Jeśli od razu chcecie powiedzieć, że to przecież brednie, bądźcie ostrożni. Rhonda i jej pomysł zyskali naprawdę wielu orędowników, także wśród osób, których nazwiska same w sobie stanowią markę, jak choćby Oprah Winfrey. A sama Rhonda stanowi najlepszy dowód na prawdziwość własnych teorii: książka przyniosła jej wielki majątek i, podobno, wyrwała ze szponów depresji.

Ten sam mechanizm – nie obietnicy nawet, ale gwarancji szczęścia, powodzenia, spełnienia wszelkich pragnień – dają nam ostatnio samozwańczy guru czy przewodnicy duchowi. Choć brak tu dobrego określenia. – Używając takich słów – zastanawia się Maja Herman – nadajemy komuś status guru, kogoś, kto wie więcej, jest mądrzejszy. I jeśli osobę, która krzewi pseudonaukę, nazywamy guru, nawet z przekąsem, to jednak widzę problem. Niektórzy mówią „szury” – ale od kiedy dowiedziałam się od językoznawcy, że określenie to pochodzi od słowa „szurnięty”, przestałam go używać, bo to jednak stygmatyzowanie. Co też nie jest OK.

Inni mówią z przekąsem: szamani. Jednak niezależnie od nazwy problem jest realny. – Pojawia się w sposób naturalny zapotrzebowanie na różnego rodzaju przewodników duchowych, liderów, cudowne leki oczyszczające, detoksykacje, których zadaniem jest danie nam poczucia bezpieczeństwa, ulgi, wpływu, kontroli – tłumaczy Tomasz Srebnicki. – I przewodnicy duchowi rodzą się jak grzyby po deszczu. Z mojego punktu widzenia jest to zjawisko w jakimś sensie pozytywne, bo pokazuje nam, że człowiek potrzebuje i poszukuje sensu, poczucia bezpieczeństwa, wspólnoty. Zaczyna je jednak znajdować w różnego rodzaju ofertach, które możemy nazwać pop-psychologią. Także rozmaici instagramerzy, influencerzy swoją postawą, dawaniem różnych cudownych rad życiowych chcą ten głód zaspokoić.

Prof. Tomasz Sobierajski podkreśla, że słowa mają znaczenie. Podobnie jak fatalnie zrobiło nazywanie pseudoszamańskich działań medycyną alternatywną – w efekcie w naszej świadomości utrwaliło się przekonanie, że to też medycyna. – Tak jak medycyna alternatywna medycyną nie jest, tak działania samozwańczych guru nie mają nic wspólnego z psychologią – uważa. – W gruncie rzeczy nazywanie tego pop-psychologią jakoś ich legitymizuje, a to są osobne nurty. Powstał potężny, bogaty rynek ludzi, którzy próbują za pomocą szamańskich metod udawać, że są psychologami, i wykorzystują naiwność ludzi, oszukują ich, a cel jest jeden: zarobienie jak największych pieniędzy. Nie mają żadnego wstydu, żeby mówić o tym, o czym nie wiedzą i w związku z tym spłaszczają każdy problem do takiego stopnia, że podają niemalże przepis na ciasto drożdżowe. Jeśli w kuchni odpowiednio wyważymy proporcje, to mamy powtarzalny proces: ciasto wyjdzie za każdym razem tak samo. Natomiast w przypadku człowieka to tak nie działa, każdy jest inny. Szamanki czy szamani obiecują, że jak zrobisz to czy owo, twój świat od razu stanie się lepszy. Kiedy rozłożymy to na czynniki pierwsze, mamy czysty bełkot, ale samo to, że dostajemy gotowe rozwiązania, działa.

Żaden psychoterapeuta nie obieca, że coś będzie szybko. Szamani przeciwnie, obiecują, że będzie natychmiast, a w kulturze, w której nieustannie oczekujemy szybkiej nagrody, kiedy przyzwyczailiśmy się do ciągłych skoków dopaminy, których doświadczamy dzięki lajkom w mediach społecznościowych – chcemy efektów od razu. – Co więcej, strona psychoterapeutyczna mówi: „Musisz pracować” – tłumaczy prof. Sobierajski. – Szamani zapewniają: „Ja cię poprowadzę za rękę, zrobisz dwutygodniowy kurs, będziesz odmieniony. Nie musisz wkładać w to wysiłku, przyjedziesz, posłuchasz muzyki, posiedzimy w kucki, okadzisz się szałwią, wszystko się zmieni”. Dlatego tak lgniemy do szamańskiego świata.

Kiedy ktoś mówi „zawsze” czy „na pewno” – uciekaj. Jak powie: „to zależy” albo: „w większości przypadków się sprawdza, pamiętaj jednak, że każdy jest inny” – prawdopodobnie jesteś w dobrym miejscu. Takie zastrzeżenia zwykle towarzyszą cennym treściom.

Głód duchowości

A szamański świat ociera się o magię. – Działania tak zwanych guru to idealny mariaż pop-psychologii i magii – mówi dr hab. Zuzanna Grębecka. – Pop-psychologia dąży do przyspieszania procesów. Procesu diagnostycznego, procesu rozwiązywania problemów, diagnoza w 10 minut, w ciągu tygodnia uzdrowisz swoje relacje. Dokładnie to samo robi magia. Daje natychmiastowe rozwiązanie, mamy zaklęcie na rzucenie palenia, na przywołanie powodzenia, na nieszczęśliwą miłość. Pomysł, że działania ekspertów od magii są działaniami również psychologicznymi to pomysł stary. Zresztą wszelkie wróżki i wróżowie, jasnowidzki i jasnowidze korzystają z prostych mechanizmów psychologicznych i mówią ci to, co chcesz usłyszeć. Kiedy robiłam badania dotyczące szeptuch, sporo osób, będących ich klientami, mówiło mi, jak ważne jest, żeby ktoś taki potrafił rozmawiać i uważnie słuchać. Niektórzy wręcz wprost twierdzili, że to właściwie rodzaj psychoterapii, „bo można się wygadać”. Owszem, jest wizerunek gniewnej szeptuchy czy gniewnego znachora, super profesjonalnych, ale srogich, jednak większość takich osób do pewnego stopnia prowadzi psychoterapię: wysłuchują, zadają pytania, naprowadzają na pewne rozwiązania, tylko potem dodają do tego zaklęcia. Sprzedają coś, co zaspokaja ludzką potrzebę wzniosłego rytuału, ceremonii. Dochodzi do tego siła grupy, wspólnoty. W sytuacji kryzysu wielkich religii ludzie mają takie potrzeby i są to potrzeby duchowe.

„Duchowi przewodnicy” zapewniają konkrety od ręki. To, co ma się stać, stanie się szybko i na pewno. Religia tego nie da. – Religia powie: módl się, proś Boga, on albo spełni prośbę, albo nie, albo teraz, albo w przyszłości – mówi Zuzanna Grębecka. – I za darmo. Magia to „płacę i wymagam”. Ale też to, za co płacę, ma wartość.

Prof. Tomasz Sobierajski, który zajmował się m.in. socjologią religii, uważa, że działalność szamanów trafia na podatny grunt, a jest to głód duchowości. – Przez wiele lat naukowcy próbowali znaleźć w ludzkim mózgu ośrodek duchowości czy religijności. Dziś już wiemy, że jednego ośrodka nie ma, te elementy są rozsiane w różnych obszarach mózgu, ale jesteśmy w większości przekonani co do tego, że potrzeba duchowości jest w człowieku stała. W każdym razie u znakomitej większości ludzi. Do tej pory potrzebę tę zaspokajała religia instytucjonalna, w Polsce był to przede wszystkim Kościół katolicki. Jednak od jakiegoś czasu widać postępującą laicyzację, odchodzenie od Kościoła – tyle że potrzeba nie znika. Trzeba więc znaleźć innych kapłanów i kapłanki. Stąd te ekstatyczne wydarzenia na stadionach, w halach, gdzie tysiące osób podnosi ręce i w natchnionym szale odśpiewuje pieśni. Znaleźli nowy Kościół, nowego przewodnika czy nową przewodniczkę, za którymi mogą podążać.

Proszę Zuzannę Grębecką, by zabawiła się w profetkę i spróbowała przewidzieć, czy popyt na tego typu duchowość będzie rósł.

– Ponieważ działania szamanów mocno splatają się z magią, mogę odpowiedzieć, nie patrząc w przyszłość, tylko w przeszłość. Zazwyczaj zwiększenie popytu na różnego rodzaju magiczne usługi, znaki opatrzności, cudowne zdarzenia wiąże się z czasami kryzysu i niepewności. Mamy teraz oczywistą sytuację kryzysu i niepewności, więc wszystko to, co może pozwolić nam uspokoić się, stworzyć sobie poczucie bezpieczeństwa, a przede wszystkim poczucie sprawczości i kontroli, będzie popularne i będzie rosło w siłę: czy to magia, która otoczy cię magicznym pancerzem przeciwko niepowodzeniom czy złemu losowi, czy pop-psychologia, która pozwoli ci wprowadzić się w taki stan, że będziesz mogła kontrolować emocje. Takie rzeczy na pewno będą popularne. Jeśli przyjrzymy się, jakie usługi magiczne są najbardziej w cenie, zobaczymy, które sfery życia są najmniej zaopiekowane. Dziś dużo usług magicznych związanych jest z uzależnieniami, to wyraźnie pokazuje, co jest teraz problemem społecznym.

Otwieramy głowy

– Oczywiście, że są plusy, nie uważam wcale pop-psychologii za zło wcielone. Jak zawsze nawala człowiek, nie zjawisko – mówi Maja Herman. – Jest szansa, że w całym tym bałaganie znajdziemy treści ważne i cenne. Że przeczytamy, zobaczymy czy usłyszymy coś, co nas sprowokuje do szukania mądrej pomocy. Że otworzymy głowę i czegoś się nauczymy. Gdyby ci, którzy żyją z pop-psychologii, zmodyfikowali trochę przekaz, byłoby super. Dzięki zainteresowaniu tą tematyką stajemy bardziej uważni, patrzymy inaczej na pewne zjawiska. I te zmiany widać. 10 lat temu, kiedy zaczęłam przygodę z edukowaniem, pisałam jakiś post i prosiłam znajomych o udostępnienie, często dostawałam odpowiedź: „No nie, bo ktoś może sobie pomyśleć, że się u ciebie leczę...”. Teraz jest inaczej, oswoiliśmy tę dziedzinę, nie wstydzimy się, a w każdym razie wstydzimy się mniej.

Zuzanna Grębecka uważa, że wahadło czasem przechyla się w drugą stronę. Nie tylko się nie wstydzimy, ale wręcz traktujemy psychoterapię jako rodzaj usprawiedliwienia. – Widać to czasem u osób znanych. Popełnią gafę, zrobią głupstwo, chlapną coś nieprzemyślanego, a kiedy mleko się rozleje, mówią: „No ale ja przecież jestem w terapii, nie bijcie...”.

Czemu przestajemy wierzyć nauce?

Chcemy wiedzieć i zrozumieć. Jak odsiać nic niewartą papkę od wartościowych treści? Dr Maja Herman: – To trudne, jeśli nie ma się narzędzi, czyli wiedzy. Ale oczywiście można stosować rozmaite hacki, przede wszystkim jeden. Jeśli ktoś mówi, że coś się wydarzy na pewno, jeśli nam coś obieca, to kłamie. Żaden lekarz czy psychoterapeuta działający zgodnie ze sztuką nie powie, że coś na pewno zadziała.

A w każdym razie jeśli dotyczy to dziedziny psychologii. Bo przecież jeśli mam nalot ropny na migdałkach, to prawdopodobnie antybiotyk mi pomoże. – No właśnie, mówi pani „prawdopodobnie” – kontruje Maja Herman. – Bo bierze pani odpowiedzialność za swoje słowa. Hochsztaplerzy powiedzą: „Na pewno pomoże, jak weźmiesz amoksycyklinę”. Ale gdzie tam amoksycyklinę! Powiedzą: „Jak masz nalot na migdałkach, musisz wypić mocz bobra i dodatkowo wypłukać nim gardło”. Kiedy ktoś używa słów „zawsze” czy „na pewno”, uciekaj. Jak powie: „to zależy”, „w większości przypadków się sprawdza, pamiętaj jednak, że każdy jest inny” – prawdopodobnie jesteś w dobrym miejscu. Takie zastrzeżenia towarzyszą cennym treściom. A swoją drogą nawet przy diagnozie anginy można się pomylić, bo nalot będzie także przy mukowiscydozie. I zanim weźmiemy antybiotyk, powinniśmy zrobić wymaz, by ocenić, jaka to bakteria! Nic nie jest takie proste, jak się wydaje.

Tomasz Srebnicki radzi, by próbować się dowiedzieć, kim są autorzy głoszonych teorii, jaki dorobek za nimi stoi – to najprostsze. Można sprawdzać, czy piewcy różnego rodzaju prawd życiowych mają wykształcenie psychologiczne, psychoterapeutyczne. – I pamiętajmy, że żaden nurt psychoterapeutyczny nie dostarcza rozwiązań prostych – dodaje. – Takie remedia na życie nie istnieją, nie ma prostego leczenia depresji, problemów lękowych, osobowościowych, człowiek jest na tyle skomplikowany, że jeszcze setki lat upłyną, zanim sam siebie pozna.

Czy psychoterapia przegrywa z takimi prostymi radami? – Nie można mówić o rywalizacji między psychoterapią a pop-psychologią – uważa Tomasz Srebnicki – bo to odmienne kierunki myślenia. Ten pierwszy to badania, teorie, ludzie, którzy się kształcą, i pacjent, który się zgadza na uczestnictwo w takich procesach. Druga strona to rozwiązania prostsze. Można to porównać do rynku leczenia otyłości. Pop-dietetyka mówi: bierz ten suplement, to schudniesz. A po drugiej stronie jest dietetyka kliniczna, która udowadnia, że utrata wagi to proces długi i żmudny. Nie przeciwstawiałbym tego sobie.

Jednak to tylko teoria. W praktyce ziarno zasiane przez głosicieli pseudopsychologicznych prawd pada na podatny grunt – a jest nim zwykle cierpienie. Wówczas łatwo uwierzyć, że wyzwolenie od cierpienia leży w zasięgu ręki, wystarczy po nie sięgnąć. – Gdyby to szło równolegle: idę do lekarza, ale świtem oddaję hołd wschodzącemu słońcu, tańcząc nago, to OK, czemu nie, poprawia mi to nastrój, działa, jest w porządku – mówi Maja Herman. – Ale to się stało albo-albo i prawdziwa terapia, często konieczna, jest odwlekana w czasie. A wiadomo przecież, że im szybciej zaczniemy, tym pacjent ma większe szanse. Jeśli jednak najpierw trafimy w ręce oszusta, to te szanse maleją. Bywa, że zagrożone jest nasze życie.

Ilustracja Paweł Jońca Ilustracja Paweł Jońca

Psychowashing

Prawo popytu i podaży to podstawowe prawo rynku. Widać to w rozmaitych dziedzinach. Na fali mody na ekologię wszystko zaczęło być eko – od proszków do prania, przez jedzenie, po ubrania. Bez certyfikatów, za to z zieloną etykietką. Ekolodzy grzmią, żebyśmy nie dawali wiary, sprawdzali, że to greenwashing – ale i tak dajemy się nabijać w ekobutelkę. Na tej samej zasadzie działa psychowashing. Zainteresowanie dobrostanem, relacjami, samorozwojem jest wykorzystywane. Żeby zarobić – to już pokazaliśmy. Ale również – by poprawić swój wizerunek. Rozmaite firmy, głównie korporacje, wprowadzają działania mające pokazać, że kondycja psychiczna pracowników leży im na sercu. Część takich działań zapewne ma sens i jest robiona mądrze. Jednak nie wszystkie, a może nawet nie większość. Bo żeby działać skutecznie, trzeba najpierw zbadać potrzeby. Tymczasem wiele firm zaczyna od malowania trawy na zielono. Organizuje kursy – na przykład asertywności czy redukcji stresu, nie sprawdzając, czy to na pewno największy problem, z jakim borykają się pracownicy. I jakie są prawdziwe źródła przeżywanego stresu. A pracownicy nierzadko są w realnym kryzysie. Przyczyny znamy: pandemia, a wraz z nią utrata poczucia bezpieczeństwa, stabilności, pewności zatrudnienia. Obawa o zdrowie. Wojna za naszą granicą podbija lęki. Kryzys klimatyczny dla wielu osób, nie tylko młodych, jest przyczyną stresu. I wielu z nas potrzebuje wsparcia. Pytanie, czy jednorazowy event firmowy, nawet jeśli dostaniemy masaż relaksacyjny i darmową konsultację z psychologiem, pomoże, jeśli nie mamy pewności zatrudnienia, zmagamy się z mobbingiem czy poczuciem, że wykonujemy pracę poniżej kompetencji? Dobrostan to modne hasło. I ważne. Dobrze byłoby nie zrobić z niego pustego słowa wytrychu.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze