Kiedyś w pary łączyły nas miłość i perspektywa: „i nie opuszczę cię aż do śmierci”. Dziś wiele osób traktuje związek jako wspólną drogę do realizacji konkretnego celu. Co jednak gdy ten cel przestaje mieć rację bytu? Z takim pytaniem psychoterapeutka Ewa Klepacka-Gryz spotyka się w swojej praktyce coraz częściej.
Jednogłośnie podjęte decyzje: „Najpierw większe mieszkanie, potem samochód rodzinny i wreszcie czas na dziecko”, albo: „Po ślubie sprzedamy twoją kawalerkę i mieszkanie po moim dziadku, kupimy kampera i powłóczymy się po świecie, dopóki jesteśmy młodzi”, stają się istotnym i silnie więziotwórczym fundamentem związku. I nie ma w tym niczego złego, bo to wspólne „wspinanie się na szczyt wysokiej góry” może zapewnić sporą dawkę adrenaliny, która skutecznie umacnia bliskość, intymność i bycie razem.
Wspólna droga może być ekscytująca, pełna radości, podsycać żar namiętności, intymności i zaangażowania, ale bywa też pełna wyzwań, problemów i trudów. Zarówno w górach, jak i w życiu nie ma jednego prostego szlaku, a wejście na szczyt, czyli osiągnięcie celu, wymaga współpracy, poświęcenia, zaufania i gotowości do przetrwania trudnych chwil. A te trudne momenty – różnice charakterów, drobne sprzeczki, stres, zmiana życiowych priorytetów czy zewnętrzne problemy – nieraz wystawiają relację na próbę. Kiedy w rytm wzajemnej motywacji: „Damy radę, przecież mamy wspólny cel”, para dociera na szczyt, pojawia się poczucie wspólnego zwycięstwa, szczęście, że się udało, ale… Bywa – i to wcale nierzadko – że także pustka. To tak zwana pustka na szczycie.
Osiągnięcie wspólnego celu, zwłaszcza jeśli był on najważniejszym albo jedynym spoiwem związku, może stać się przyczyną poważnego kryzysu w relacji. Wtedy para staje przed decyzją, co teraz: wyznaczenie nowego celu, powrót do początków relacji, walka o przetrwanie związku? Bywa, że jedynym wyjściem okazuje się rozstanie, najlepiej w jak najmniej raniący sposób.
Magda i Dominik od początku bycia razem umówili się na dużą rodzinę – najpierw większe mieszkanie, stabilizacja zawodowa, przynajmniej jednego z nich, a potem dwójka albo trójka dzieci. Kiedy okazało się, że osiągnięcie dwóch pierwszych celów to „bułka z masłem”, ale z tym trzecim, pomimo usilnych starań obydwojga, nie bardzo się udawało, podjęli decyzję o in vitro.
Gdy przyszli do mojego gabinetu, mieli za sobą siedem prób in vitro, dwie ciąże obumarłe, stratę dziecka tuż po urodzeniu i trzyletnie bliźniaczki. A przede wszystkim przechodzili potężny kryzys małżeński.
Byli cudownymi rodzicami, niestety, bardzo nadopiekuńczymi. Ich wspólne życie najpierw przez wiele lat koncentrowało się na zajściu w ciążę i utrzymaniu jej, a od trzech na zdrowiu córek. Podczas sesji Magda głównie krzyczała, zalewając się łzami: „To ja znosiłam bolesne badania, koszmarne zastrzyki, rozkładałam nogi przed sztabem mężczyzn w białych kitlach, opłakiwałam śmierć naszego nowo narodzonego syna sama, bo ty byłeś na to zbyt wrażliwy, a teraz śmiesz zarzucać mi, że nie mam ochoty na seks!”. Dominik próbował bronić się przed tymi atakami, mówił o swojej bezradności, poczuciu odrzucenia, o tym, że wszystko, co robi w domu czy przy dzieciach, zdaniem żony jest nie takie jak trzeba.
Nie czułam między nimi miłości, bardziej wściekłość, rozżalenie, chęć poranienia się nawzajem i potworną bezsilność. Kiedy spytałam, czy chcą się rozstać, Dominik schował twarz w dłonie. Magda powiedziała: „Nie chcę z nim dalej żyć, ale rozwód niczego nie zmieni”. Wydawać by się mogło, że ratunkiem dla pary będzie terapia indywidualna Magdy, a następnie kilka spotkań pary w celu zintegrowania rodziny po przeżyciu dotkliwych strat. Jednak zadaję sobie pytanie, czy w przypadku tych dwojga, kiedyś tak bardzo kochających się ludzi, dążenie do celu za wszelką cenę nie przekreśliło bycia dalej razem. Wspólne cele pomagają w budowaniu więzi. jednak powinny wspierać związek, a nie całkowicie go definiować.
Kryzysy bywają najlepszym testem dla pary. Pomyślne ich przetrwanie sprawia, że związek staje się silniejszy. Być może kryzys związku Magdy i Dominika zaczął się po stracie pierwszej ciąży. To ogromna trauma dla obydwojga rodziców, ale każde z nich, z racji płci, przeżywa i wyraża ją inaczej. W dążeniu do osiągnięcia celu łatwo przegapić moment, kiedy warto się zatrzymać, żeby odpocząć, porozmawiać o pojawiających się emocjach, zadbać o wzajemne wsparcie, opatrzyć rany.
Magda i Dominik czują się wzajemnie niezrozumiani. Mężczyzna zabiega o seks, co jest dla niego sposobem odbudowy intymności i miłości, które stracili po drodze do celu. Magda zatrzymała się w bólu i cierpieniu; nie jest w stanie ani ratować związku, ani się rozstać. Kiedy para przeżyła tak ogromne wspólne traumy, decyzja o tym, czy walczyć o małżeństwo, czy się rozejść, jest jeszcze trudniejsza niż w innych przypadkach.
Na zakończenie pierwszej wspólnej sesji poprosiłam, żeby każde z nich powiedziało drugiemu: „Szanuję twoje cierpienie i próbuję zrozumieć, co czujesz”.
Ewa i Jacek od zawsze marzyli o domu na Mazurach. Tuż po studiach obydwoje zatrudnili się w korporacjach i odkładali każdą złotówkę. „Nigdy nie pokłóciliśmy się o pieniądze, choć jako singielka lubiłam kupować modne ciuchy i jeść na mieście” – przyznała Ewa. Bywali zmęczeni, bo w wakacje wyjeżdżali do pracy fizycznej za granicę, odmawiali sobie jakichkolwiek przyjemności: „Czasem tygodniami jedliśmy makaron z serem, żeby odłożyć dodatkowe pieniądze na nieprzyzwoicie drogą kanapę”. Nagrodą za te wyrzeczenia było omawianie z najdrobniejszymi szczegółami projektu domu. Kiedy wreszcie udało im się osiągnąć wymarzony cel, pojawił się kryzys. Pierwsza kłótnia o jakiś drobiazg zakończyła się wyprowadzką Ewy do rodziców. Pogodzili się, ale przy najmniejszej różnicy zdań zaczynali wypominać sobie nawzajem wszystkie wyrzeczenia. Kiedy przyjaciel powiedział im: „Wy się weźcie za budowę kolejnego domu, bo inaczej się pozabijacie” – umówili się na sesję
Przyszli jak typowa para, która obsadza terapeutę w roli sędziego, żeby to on znalazł winnego, ukarał go i wszystko wróci do normy. Przez całą wizytę kłócili się, co było niezłą prognozą dla ich związku – oznaczało, że więź między nimi nie została do końca zerwana. Miałam wrażenie, że widzę parę dzieciaków, które zrezygnowały z drobnych prezentów na rzecz jednego wielkiego, a na końcu okazało się, że prezent już jest, ale wielkiej radości brak. Marzenie o własnym domu było symbolem ich wspólnej przyszłości, sukcesu, spełnienia. Kiedy cel został osiągnięty, radość z jego realizacji szybko zniknęła i pojawiła się pustka na szczycie, którą odreagowywali w kłótniach i wzajemnych pretensjach. To była kolejna para, dla której osiągnięcie celu było symbolem wszystkiego, co tworzyło ich „razem”.
Część wspólna związku jest bardzo istotna dla trwałości relacji, ale osobiste potrzeby, pragnienia także. Ilekroć robisz coś dla wspólnej części związku, rezygnujesz z jakiegoś swojego celu albo przynajmniej opóźniasz jego realizację, możesz odczuwać frustrację, nawet jeśli sobie jej nie uświadamiasz. Jeśli jest to świadomy wybór, to super, gorzej, jeżeli robisz to dla tak zwanego dobra związku. „Pamiętasz, jak zrezygnowałam z tego szkolenia we Włoszech, ale ty nie miałeś skrupułów, żeby wyjechać na ryby z kolegami?”; „Jak możesz porównywać koszt wypadu na ryby z ceną zagranicznego szkolenia! Czy ja kazałem ci z czegokolwiek rezygnować?” – każda rozmowa stawała się polem bitwy o to, kto bardziej się poświęcał, kto więcej zainwestował. W ich związku, w miejsce miłości, coraz częściej pojawiały się żal i poczucie niesprawiedliwości.
Proces dążenia do tak dużego celu zwykle jest wyczerpujący emocjonalnie i fizycznie. Dodatkowo rezygnacja z przyjemności i efektywnego wypoczynku sprawiła, że obydwoje czuli się zmęczeni, wyczerpani, rozdrażnieni, co przyćmiewało radość z nowo wybudowanego domu. Przez lata idealizowali swoje marzenia, zakładali, że kiedy dom powstanie, poczują się spełnieni, szczęśliwi i zadowoleni. Po drodze prawdopodobnie zgubili dbanie o wzajemną bliskość, własne potrzeby, rozmowę na inne tematy. W efekcie realność przerosła marzenia, w miejsce przewidywanego zachwytu i ulgi pojawiły się rozczarowanie i lęk, co dalej. Taki kryzys wynikający z braku nowych wyzwań, rozczarowania rzeczywistością, kumulacji niewyrażonych emocji lub różnic w oczekiwaniach co do przyszłości wcale nierzadko pojawia się, gdy już cel, który był osią związku, został osiągnięty. Nie wykluczam, że znalezienie kolejnego długofalowego celu byłoby sposobem na uratowanie ich związku. Najważniejsze, żeby znów nie stał się on jedynie zadaniem do wykonania i na dodatek za zbyt wysoką cenę.
Na zakończenie pierwszej sesji zawarliśmy pakt o nieagresji; obydwoje zobowiązali się do unikania kłótni, obwiniania się nawzajem czy licytowania, kto więcej poświęcił w imię tego, do czego dążyli. Za to mogli dzielić się swoimi uczuciami, oczekiwaniami, pragnieniami, a także mówić o tym, co dla każdego z nich naprawdę ma dzisiaj znaczenie.
Olga i Mateusz od początku związku obiecali sobie, że kiedyś wyruszą w podróż dookoła świata. Wiedzieli, że to odległe plany, ale dwa lata po ślubie Mateusz odziedziczył mieszkanie po dziadku. Rodzice liczyli, że młodzi uwiją sobie gniazdko, ustabilizują się, zdecydują na dziecko, a tymczasem oni sprzedali mieszkanie, kupili kampera i wyjechali. Protest rodziny tylko umocnił ich decyzję – czuli, że chcą i wiedzą, jak żyć na swoich zasadach. Sielanka trwała trzy lata, potem pojawił się kryzys. Mateusz chciał podróżować w jeszcze dziksze zakątki świata, Olga zaczęła marzyć o dziecku. „Nie mamy już po 20 lat, obiecałeś mi, że to opcja na jakiś czas, a nie za zawsze” – argumentowała. „Jeśli masz dość podróży, to nie ma sensu być dalej razem. Dla mnie ten van to dom, a podróżowanie to jedyna opcja na życie” – odpowiadał.
Na sesji pojawiła się tylko Olga, Mateusz dał jej dwa miesiące, żeby zastanowiła się, czy wraca do kampera, czy się rozstają.
Kiedy para wyznacza wspólny cel, nie ma gwarancji, że po drodze dla jednej ze stron przestanie to być priorytet. Olga i Mateusz nie dali sobie szansy na szczerą i otwartą rozmowę o swoich pragnieniach, potrzebach i oczekiwaniach. Nie rozmawiali też o tym, dlaczego ich wspólny cel, który przez tyle lat ich łączył, nagle postawił ich po obydwu stronach barykady. Dlaczego Mateusz pragnie jeszcze dzikszej podróży, a Olga tęskni za stabilizacją, rodziną, dzieckiem? Być może ich marzenia, plany i potrzeby po prostu się rozjechały. Być może potrzeba podróżowania w dalsze zakątki i potrzeba stabilizacji z małym dzieckiem nie dadzą się pogodzić. Podróżowanie po świecie w domku na kółkach jest bardzo ekstremalnym celem. Być może Olga zaspokoiła już swoje marzenie i w jej życiu pojawił się nowy cel?
Tymczasem Olga nie znała odpowiedzi na żadne z moich pytań. Właściwie to przyszła po odpowiedź na swoje: „Czy podróżowanie jest dla niego ważniejsze ode mnie?”. Najwyraźniej tak.
Jeśli Olga i Mateusz nie potrafią dojść do kompromisu, a ich różnice w preferowanym stylu życia staną się zbyt trudne do pogodzenia, rozstanie może się stać jedyną opcją. Czy w tej sytuacji warto walczyć o jakikolwiek kompromis? Mogliby na przykład próbować ustalić, że podróż potrwa określony czas, podczas którego Mateusz będzie realizował swoje marzenia o podróży, ale potem oboje skupią się na realizacji nowego etapu życiowego: kupnie mieszkania, dziecku. A kiedy ono podrośnie, mogliby wrócić do podróżowania, choćby do krótszych wyjazdów. Pojawia się jednak pytanie, czy para kiedykolwiek wcześniej rozmawiała o posiadaniu dziecka i czy Mateusz w ogóle chce mieć dzieci.
Odważne i ryzykowne cele często są dla pary podświadomą ucieczką od dorosłego życia, planowania, odpowiedzialności. Nierzadko zdarza się, że z takiego planu jedno z partnerów po prostu wyrasta i druga strona powinna to uszanować. Jeśli ważniejszy jest związek, a nie jedynie wspólny cel, to jest to moment, żeby usiąść i spokojnie ten cel renegocjować. Nawet ten najbardziej stabilny, długoterminowy, wymaga od czasu do czasu aktualizacji „oprogramowania”; sprawdzenia, w jakim miejscu jesteśmy, czy nadal obydwojgu nam jednakowo na nim zależy, czy może jedno chciałoby coś zmienić, a jeśli tak – to w jaki sposób?
Decyzja o tym, czy Olga i Mateusz powinni ratować swój związek, czy zdecydować się na rozwód, zależy od ich gotowości do kompromisów i otwartości na wzajemne potrzeby. Jeśli są w stanie znaleźć nowy wspólny cel, na przykład skoncentrować się na relacji, na tym, co ich łączy, co było dla obydwojga ważne przed podróżowanie – mają szansę przetrwać kryzys. Jeśli jego marzenia o podróżach i jej marzenia o rodzinie nie mogą być wspólnym celem, rozstanie może się okazać zdrowym rozwiązaniem, które pozwoli każdemu z nich realizować swoje pasje i swoje potrzeby.
To, że wspólny cel po jego osiągnięciu dla jednej ze stron przestaje być najważniejszy, jest zupełnie naturalne. Zmieniają się nasze priorytety. Dla pary osiągnięcie wspólnego celu oznacza odpowiedzenie sobie na pytanie: co dalej z naszym związkiem? Ani Olga, ani Mateusz nie zadali sobie tego pytania. On chciał przedłużyć „gonienie króliczka” o czas bliżej nieokreślony, ona wymyśliła nowy cel. Czy cele nie były tu ważniejsze niż relacja? Olga potrzebowała czasu do namysłu, czego tak naprawdę chce. „Być może po tych dwóch miesiącach takiego normalnego życia zatęsknię za kamperem?” – pomyślała na głos.
Ewa Klepacka-Gryz, psycholożka, terapeutka, autorka poradników psychologicznych, trenerka warsztatów rozwojowych