1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Arnold Schwarzenegger: „Zamknij usta, otwórz umysł”

Arnold Schwarzenegger: „Zamknij usta, otwórz umysł”

Arnold Schwarzenegger (Fot. John Russo/Getty Images/materiały prasowe)
Arnold Schwarzenegger (Fot. John Russo/Getty Images/materiały prasowe)
Najsławniejszy kulturysta na świecie. Najlepiej opłacany aktor w dziejach kina. Polityk i jeden z liderów szóstej największej potęgi gospodarczej naszego globu. Brzmi jak początek żartu? Ale to jedna i ta sama osoba – Arnold Schwarzenegger. Nic w jego życiu nie stało się przypadkiem i o tym pisze w swojej najnowszej książce „Przydaj się. Siedem zasad lepszego życia”. Publikujemy jej fragment, w którym wyjaśnia, dlaczego umiejętność słuchania jest tak istotna.

Fragment pochodzi z książki „Przydaj się. Siedem zasad lepszego życia” Arnolda Schwarzeneggera, wydanej przez wydawnictwo W.A.B. Skróty i śródtytuł pochodzą od redakcji.

Pierwszą dorosłą osobą, której powiedziałem o tym, że chcę zostać mistrzem kulturystyki, i która po­ traktowała mnie poważnie i wsparła moje marze­nia, był Fredi Gerstl. Fredi był ojcem mojego przyjacie­la Karla, z którym trenowałem w gimnazjum w Grazu. Historia jego życia jest niesamowita. Będąc Żydem, podczas drugiej wojny światowej udawał katolika, żeby nie dorwali go naziści. Chcąc ich pokonać, dołą­czył do ruchu oporu. Po wojnie wrócił do Grazu i za­jął się biznesem, polityką i przede wszystkim miejsco­wą młodzieżą. Wraz z żoną otworzył kilka kiosków z papierosami i czasopismami, zwanych Tabakladen, w najlepszych miejscach w mieście – przy dworcu ko­lejowym i na głównym placu. Dzięki tym doskonałym lokalizacjom mógł trzymać rękę na pulsie życia w Grazu i okolicach, co ostatecznie pomogło mu w karierze po­litycznej, której szczytem było przewodniczenie wyższej izbie parlamentu Austrii.

Frediego poznałem na początku lat sześćdziesią­tych, kiedy zorganizował grupę chłopców na treningi lekkoatletyczne i zajęcia fizyczne na świeżym powie­trzu. Nauczyły nas one, jak być twardymi i samowy­starczalnymi, ale także połączyły nas niczym rzymskich gladiatorów obozujących razem i przygotowujących się do bitwy. Świetnie się bawiliśmy, ale tkwił w tym wszystkim pewien haczyk. Jak powiedział Fredi repor­terowi „Los Angeles Times” podczas mojej kampanii na gubernatora w 2003 roku: „Zebrałem tych mło­dych ludzi, żeby uprawiali sport, ale był jeden warunek: musieli słuchać”.

Czego słuchać? Wszystkiego, co interesowało Fredie­go, i co chciał, żebyśmy wiedzieli, a było tego całkiem sporo. Nie pouczał nas jak nauczyciel. Nie robił kon­kursów na koniec tygodnia. Po prostu sadził nasiona.

„Możecie tego teraz nie rozumieć – mówił o jakimś pomyśle, który przyszedł mu do głowy – ale pewne­ go dnia to zrozumiecie i będziecie zadowoleni, że to wiecie”.

Nie znałem wtedy tego określenia, ale Fredi był czło­wiekiem renesansu. Kochał sport, psy, operę, filozofię i historię, a także biznes, politykę i niezliczone inne rze­czy, o których dowiedziałem się w trakcie naszej pięć­dziesięcioletniej przyjaźni. Ale to jego zainteresowanie nauką i skupienie się na byciu otwartym na nowe po­mysły (co moim zdaniem jest cechą charakterystyczną człowieka renesansu) miało największy wpływ na życie zarówno moje, jak i wielu innych chłopców.

Fredi stał się dla nas ojcem tam, gdzie zawodzili nasi ojcowie, ponieważ miał wizję, której oni nie mieli. Byłem znacznie większy niż inni chłopcy w moim wie­ku, dlatego Fredi uznał, że kulturystyka może otworzyć mi drzwi do kariery, podczas gdy mój ojciec uważał, że drzwi do przyszłych pracodawców zostaną mi za­ trzaśnięte przed nosem, ponieważ nie jest to poważne zajęcie. Fredi był młodszy od naszych ojców i podczas wojny znalazł się po właściwej stronie. Moim zdaniem ułatwiło mu to zachowanie otwartego umysłu, gdy się zestarzał, gdyż nie przepełniał go żal ani wstyd. Myślę, że gdy człowiek walczył o coś, w co wierzy, i odniósł zwycięstwo – kiedy dosłownie pomógł uratować świat – łatwiej mu potem dostrzec radość i możliwości w tym, co nowe i piękne.

Od samego początku Fredi powtarzał nam wszyst­kim, że trening umysłu jest tak samo ważny jak trening ciała. Nauczył nas, że nie możemy być tylko głodni suk­cesu, pieniędzy, sławy i mięśni. Musimy być także głod­ni wiedzy. Bycie w dobrej formie i silna, muskularna sylwetka pomogą nam żyć długo i zdrowo, a także zdo­bywać dziewczyny i wykonywać wiele trudnych zawo­dów pozwalających utrzymać rodzinę (w moim przy­padku tężyzna fizyczna była oczywiście konieczna, bym mógł zostać mistrzem kulturystyki). Ale jeśli chcieli­śmy odnieść sukces we wszystkim, co zdecydowaliśmy się robić, w dowolnym momencie naszego życia, jako młodzi lub starzy, i jeśli chcieliśmy zmaksymalizować nasz potencjał oraz nasze możliwości, musieliśmy mieć głowę na karku i aktywny umysł.

Fredi pokazał nam, że świat jest salą lekcyjną i mu­simy być jak gąbka, wchłaniając z niego jak najwięcej. Dzięki niemu zrozumieliśmy, że aby stać się gąbką, która wchłania tylko najbardziej przydatną wiedzę, trzeba być zawsze ciekawym. Więcej słuchać i patrzeć, niż mówić. I że kiedy już mówiliśmy, lepiej zadawać dobre pyta­nia, niż wygłaszać mądre stwierdzenia. Musieliśmy docenić to, że wszystkie informacje, które wchłonęli­śmy, niezależnie od ich źródła, mogą być wykorzystane w dowolnym momencie, w służbie dowolnej liczby moż­liwości, problemów lub wyzwań, może jutro, a może za dwadzieścia lat. Nie było sposobu, by to przewidzieć. Mogliśmy jednak być pewni, że wiedza to potęga, a zdo­byte informacje czynią człowieka przydatnym.

„Świat może być waszą salą lekcyjną” – pisze Arnold Schwarzenegger

Jako ojca, biznesmena i urzędnika państwowego nic nie doprowadza mnie do szału bardziej niż system eduka­cji w Stanach, którego celem jest to, by każdy studio­wał. Oczywiście college jest ważny. Dobrze jest jakiś ukończyć. Ale znajcie swoje miejsce. Jeśli chcecie zo­stać lekarzami, inżynierami, księgowymi lub architek­tami, musicie skończyć studia. Istnieją zawody, które tego wymagają. To ma sens. Nie chcemy szpitali wy­pełnionych lekarzami, którzy nie uczyli się chemii, ani samolotów, które codziennie przewożą 6 milionów lu­dzi, zaprojektowanych przez ludzi, którzy nie liznęli matematyki.

Co jednak, jeśli nie jesteście pewni, co chcecie ro­bić w życiu? Lub jeśli macie pewność, że niezależnie od tego, co będziecie robić, nie będzie to wymagało ukoń­czenia studiów? Czy naprawdę ma sens obciążanie sie­bie lub swojej rodziny długiem w wysokości 250 tysięcy dolarów z tytułu kredytu studenckiego? Po co? Dla pa­pierka? Tym właśnie stał się college dla wielu młodych ludzi. Zapytajcie ich, dlaczego idą do college’u, a od­powiedzą, że po to, by uzyskać świadectwo jego ukoń­czenia. To tak jakbyście powiedzieli, że powodem, dla którego idziecie do pracy, jest dotrwanie do weekendu. A co z tym wszystkim, co jest pomiędzy? Co z celem? To właśnie brakujący element układanki. Cel. Wizja.

Nie dajemy młodym ludziom czasu i przestrzeni na od­krycie celu lub wizji odpowiedniej dla nich. Nie pozwa­lamy, by świat pokazał im swoje możliwości. Zamiast tego w chwili, gdy mają najmniej do stracenia i najwię­cej do zyskania, wyrywamy ich ze świata i umieszczamy w czteroletnich college’ach, które stanowią dokładne przeciwieństwo prawdziwego świata.

Jestem żywym dowodem na to, że salą lekcyjną, w której młodzi ludzie mogą nauczyć się najwięcej, jest świat. Nauczyłem się sprzedawać, odbywając praktyki w sklepie z narzędziami w ramach szkolenia zawodowe­go. Nauczyłem się myśleć o ważnych kwestiach, siedząc w salonie Frediego. Wszystkich innych ważnych rzeczy nauczyłem się na siłowni między szesnastym a dwudziestym piątym rokiem życia.

Wyznaczanie celów, planowanie, ciężka praca, po­konywanie porażek, komunikacja, wartość płynąca z pomagania innym – siłownia była moim laborato­rium, w którym to wszystko doskonaliłem. To było moje liceum, mój college i studia drugiego stopnia w jednym. Kiedy w końcu znalazłem się w prawdziwej sali wykładowej (a w latach siedemdziesiątych brałem udział w wielu zajęciach uniwersyteckich), zrobiłem to w określonym celu, w służbie mojej wizji. I odnios­łem sukces, ponieważ podszedłem do tych zajęć w taki sam sposób, w jaki podchodziłem do kulturystyki. W moim przypadku wszystkie drogi prowadzą z po­wrotem na siłownię.

To prawda, mówimy tutaj o mnie. A ja jestem sza­loną osobą, jeśli o to chodzi, już to ustaliliśmy. Jednak kiedy co roku w marcu chodzę po parkiecie Arnold Sports Festival w Columbus w stanie Ohio, widzę dzie­siątki tysięcy ludzi z podobnymi historiami. Mężczyzn i kobiety z całego świata, którzy znaleźli swoją drogę do fitnessu, a dzięki fitnessowi znaleźli drogę do uda­nego życia. Mówię o właścicielach siłowni, strażakach, strongmenach i przedsiębiorcach sprzedających odzież fitness, suplementy diety, napoje regeneracyjne, sprzęt do fizykoterapii i tak dalej. Większość z tych osób nie ukończyła college’u. A wielu z tych, którzy ukończyli, uważa, że nie wykorzystują zbyt wiele z tego, czego na­uczyli się na studiach, w swojej codziennej działalności. Rodzice, nauczyciele, politycy, liderzy społeczności – każdy, kto słucha młodych, musi zdawać sobie sprawę z tego, że istnieją miliony ludzi, którzy stworzyli dla sie­bie wizję i zbudowali szczęśliwe, udane życie poza sy­stemem uniwersyteckim. To oni są hydraulikami, elek­trykami, renowatorami mebli i czyścicielami dywanów i to do nich dzwonimy, gdy mamy problem, którego sami nie umiemy rozwiązać. To oni są generalnymi wykonaw­cami, agentami nieruchomościami, fotografami. Profe­sjonalistami w branżach, które poznali poprzez działanie, w czasie rzeczywistym, w prawdziwym świecie. Co więcej, to na nich opiera się nasza gospodarka.

Polecamy: „Przydaj się. Siedem zasad lepszego życia” Arnold Schwarzenegger, wydawnictwo W.A.B (Fot. materiały prasowe) Polecamy: „Przydaj się. Siedem zasad lepszego życia” Arnold Schwarzenegger, wydawnictwo W.A.B (Fot. materiały prasowe)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze