1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Odnajdujesz się po to, aby być szczęśliwym wśród innych. O procesie tranzycji rozmawiamy z Anu Czerwińskim

Odnajdujesz się po to, aby być szczęśliwym wśród innych. O procesie tranzycji rozmawiamy z Anu Czerwińskim

Anu Czerwiński (Fot. Aga Bilska)
Anu Czerwiński (Fot. Aga Bilska)
Doświadczenie tranzycji dotyczy nas wszystkich, bo wszyscy tranzycje przechodzimy – mówi Anu Czerwiński, dokumentalista, twórca wideo, aktywista, który przy wchodzącym właśnie do kin filmie „Kobieta z…” pracował jako asystent reżyserów i koordynator do spraw transpłciowości, a także w nim wystąpił.

„Tranzycja jest dochodzeniem do siebie, procesem, w którym odnajdujesz się po to, aby być szczęśliwym wśród innych”

Nie spałeś pół nocy, złapałam cię tuż po przylocie z Budapesztu. Co tam robiłeś?
Oprócz pracy artystycznej uprawiam filmowe rzemiosło. Takie run & gun [szybkie rejestrowanie materiału na żywo bez dodatkowego sprzętu i dużej ekipy – przyp. red.], na co dzień pracuję jako operator i montażysta. W Budapeszcie kręciliśmy reportaż o węgierskiej opozycji. Po oficjalnym ułaskawieniu człowieka, który krył pedofila, odbyły się na Węgrzech pierwsze, odkąd Orban doszedł do władzy, wielkie protesty na ulicach. Z dziennikarzem Jakubem Majmurkiem pytaliśmy, czy to oznacza przełom.

Co usłyszeliście od rozmówców? Jest szansa na zmianę?
Byłem w Budapeszcie pierwszy raz w życiu, piękne miasto, dostatnie, zadbane , ale wystarczy spojrzeć na plakaty, którymi cały Budapeszt jest teraz oklejony. Wszędzie widać wielkie billboardy z hasłami kampanii, którą finansuje rząd. Wśród tych haseł jest: „Nie – dla ideologii gender”. Ciarki przechodzą po plecach. U nas jeszcze chwilę temu niby było podobnie, a jednak mam wrażenie, że na tego typu szerzące nienawiść hasła ze strony społeczeństwa padała zawsze jakaś odpowiedź. Akcja – reakcja, władzy nie udało się zamknąć nam ust, jest i był duch w narodzie. W Polsce zawsze jednak mieliśmy wolne media, niezależne organizacje pozarządowe, które na Węgrzech zostały niemal zupełnie zduszone. Tym spośród nich, które ocalały – nawet jeśli mają profil konserwatywny, ale w jakikolwiek sposób są w opozycji do Orbana – władze skutecznie utrudniają życie. Niezależni komentatorzy mówili, że nam, Polakom, zazdroszczą, bo im wyraźnie brakuje lidera opozycji, który wyrwałby ludzi z apatii, dał motywację i nadzieję do walki o wolność słowa czy walkę z korupcją.

Uważasz się za publicystę?
Mam w sobie żyłkę aktywisty, co chyba nie powinno zaskakiwać, biorąc pod uwagę, że jestem osobą transpłciową i jak większość ludzi, których prawa są łamane i ograniczane, próbuję walczyć o bezpieczną, nienaruszającą godności przestrzeń do życia. Wierzę, że z pomocą takiego narzędzia, jakim jest kamera, można zmieniać świat, ale nie nazwałbym się publicystą. Szczerze mówiąc, o tej odsłonie mojej pracy myślę przede wszystkim jako o zajęciu, dzięki któremu jestem w stanie na bieżąco się utrzymać. Celowo pokierowałem swoją drogą zawodową w ten sposób, że najpierw nauczyłem się rzemiosła. To miało być pewne źródło utrzymania i stabilizacji. Chciałem być niezależny, móc sam realizować zdjęcia, zmontować materiał. Długo pracowałem na własny sprzęt czy też na spłacenie kredytów, które na ten sprzęt zaciągnąłem. Dzięki temu mogę robić artystyczne rzeczy, realizować na przykład własny filmowy debiut dokumentalny w dużej niezależności.

W kinach już można oglądać „Kobietę z…” w reżyserii Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta. Jak trafiłeś do ekipy tego filmu?
Od czasu do czasu pracuję przy filmach fabularnych jako członek pionu reżyserskiego, ale przy okazji „Kobiety z…” najpierw odezwała się do mnie Magda Szwarcbart, reżyserka obsady, legenda, jeśli chodzi o polski casting, i też po prostu fajna, ciepła osoba. Powiedziała, że szukają osób trans do filmu, zaprosiła do udziału w castingu, na który w rezultacie nigdy nie dotarłem.

Dlaczego?
Bo po drodze spotkaliśmy się w trójkę z Szumą i Michałem. Im bardzo zależało, żeby osoby trans uczestniczyły w procesie powstawania „Kobiety z...”. Konsultowali się z, powiedzmy, „naszą społecznością”, choć nie lubię tego słowa, bo jest kalką z angielskiego, a jednocześnie jest bardzo uogólniające. W każdym razie mieliśmy się spotkać, żeby omówić jakąś konkretną scenę, a ponieważ jestem wielkim fanem ich kina – uważam, że „Body. Ciało” jest jednym z najlepszych polskich filmów w ogóle – byłem totalnie podekscytowany. Umówiliśmy się w kawiarni i na miejscu szybko okazało się, że nadajemy na tych samych falach. Ich wizja była mi bliska, poprosiłem o scenariusz i kiedy mi go wysłali, już kompletnie przepadłem. Piękny, poetycki niemal język, czytało się to jak literaturę. Do tego ta delikatność i poczucie humoru, z jaką postać Anieli/Andrzeja została przedstawiona. Napisałem im długiego maila z feedbackiem, po czym dostałem propozycję, żebym został ich asystentem, a oprócz tego, żebym zagrał w jednej ze scen.

Na czym polegała twoja praca?
Z jednej strony to była typowa praca asystenta reżysera, który odpowiada za logistykę, sprawną organizację na planie, łączy ze sobą różne piony: od reżyserskiego przez aktorski do technicznego. Klasyczna asystentura, ale dla mnie trudno było o lepszy deal: mogłem podglądać i Szumę, i Michała przy pracy, miałem ogromny zaszczyt współpracować z tak wybitnymi aktorkami jak Haja, czyli Małgosia Hajewska-Krzysztofik, i Asia Kulig.

Z drugiej strony śmiałem się, że jestem transpolicją na planie. Wyłapywałem to, co mogłoby wybrzmieć niewiarygodnie. Co się oczywiście zdarzało, mimo że postać Anieli już na etapie scenariusza była konsultowana z kilkoma osobami trans. Czym innym jest jednak język pisany, czasem w żywym graniu coś się nie sprawdza, zmienia się koncepcja. Ja na planie nie pilnowałem poprawności politycznej, moim zadaniem nie było bić po łapach, kiedy wyłapię jakiś błąd. Czasem było dokładnie odwrotnie. Pamiętam, jak kręciliśmy z Asią i Hają scenę, kiedy ich bohaterki spotykają się po długim czasie niewidzenia. Aniela jest już w zaawansowanej tranzycji i teraz one dwie stoją naprzeciwko siebie, patrzą sobie w oczy. Długo się nie widziały, wcześniej przez lata były żoną i mężem, dobrym, kochającym się małżeństwem. Kręcimy to i w pierwszych słowach Asia Kulig, filmowa żona, myli zaimki i mówi do Hai: „No gdzie ty byłeś?”. Jest cięcie, słyszę głosy: „Pomyłka. Nagrywamy jeszcze raz?”. Patrzą na mnie, a ja w tym samym momencie przypominam sobie te wszystkie sytuacje z mojej przeszłości, kiedy najbliższe mi osoby myliły się w zaimkach. Więc kręcę głową i mówię: „Zostawmy. Tak to właśnie wygląda w prawdziwym życiu”.

Jakie znaczenie ma twoim zdaniem to, że główną postać Anieli gra Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, która nie jest osobą trans?
Najkrócej: wspaniale, że kobietę gra kobieta, która jest wybitną aktorką. Wystarczy obejrzeć trailer filmu – już na samym początku Aniela mówi, że od urodzenia była i czuła się kobietą.

Jeśli myślę o normalności, o takiej rzeczywistości, w której chciałbym żyć, to za normalną uważam sytuację, kiedy to działa w obie strony, czyli że osoby trans mogą grać kobiety i mężczyzn cis [skrót od cispłciowości, czyli spójności pomiędzy czyjąś płcią przypisaną przy narodzinach a tożsamością płciową – przyp. red]. Uważam, że powinniśmy stworzyć takie warunki w środowisku filmowym, żeby osoby trans przede wszystkim nie bały się zdawać do szkół aktorskich.

Teraz się boją?
Po tym, jak współreżyserowałem dokument „Jesteśmy idealni” [kamera podąża za 30 z aż 300 młodych osób, które zgłosiły się do castingu do głównej roli transchłopaka w filmie „Fanfik”, obie produkcje można oglądać na platformie Netflix – przyp. red.], kilku naszych bohaterów odezwało się do mnie już po zdjęciach, mówiąc, że chcą zdawać do szkoły aktorskiej. I pytając, co powinni w takiej sytuacji zrobić: czy outować się przed komisją, przyznawać, że są transchłopakami? Czy, za przeproszeniem, udawać babę? Przecież nie wiadomo, jakie poglądy ma kadra profesorska, która zasiada w komisji. Te dzieciaki boją się, czy szczerość nie przekreśli ich szans na dostanie się do szkoły. I o ile w przypadku najmłodszych pokoleń sprawa jest jeszcze nierozstrzygnięta, bo świat się jednak zmienia, to jeśli chodzi o osoby z pokolenia filmowej Anieli – pokolenia, które było świadkiem solidarnościowego zrywu – znalezienie w naszym kraju do tej roli aktorki trans z bogatym dorobkiem, doświadczeniem pracy przy artystycznym kinie fabularnym i mającej na tyle solidny warsztat, by udźwignąć dramatyczną rolę, okazało się potwornie trudne. Podejmowaliśmy takie próby.

Ty pokoleniowo jesteś pomiędzy bohaterką filmu „Kobieta z…” a ludźmi, których pokazujecie w dokumencie „Jesteśmy idealni”, dopiero wchodzącymi w dorosłość. Czy te trzy pokolenia dzieli przepaść? Jak wiele doświadczeń Anieli szukającej własnej tożsamości pokrywa się z twoimi, a które są ci zupełnie obce?
Już w scenariuszu znalazłem takie swoje najczulsze punkty. Nie o wszystkim chcę tu teraz mówić, ale na pewno utożsamiam się z tym, co przeżywa Andrzej, próbując zrozumieć, co mu właściwie jest. Jesteś młodą osobą, nie potrafisz tego nazwać, nie masz żadnych podobnych historii wokół siebie – to moment potwornej samotności i rozpaczy. Najmłodszym pokoleniom na tym etapie jest już zwykle łatwiej, mają język, żeby nazwać to, co się z nimi dzieje, mogą się dzielić swoim doświadczeniem, nawet jeśli robią to tylko anonimowo w sieci, mogą przeczytać, że jest coś takiego jak dysforia płciowa. Jasne, że nadal dźwigają na swoich barkach ogromny ciężar, ktoś, kto urodził się w tym kraju i jest trans, raczej nie ma z górki, ale jeśli spojrzę z perspektywy mojego pokolenia i własnego indywidualnego doświadczenia, to już jest coś.

W porównaniu z Anielą jestem w uprzywilejowanej sytuacji, ale nie potrafię w tym znaleźć pocieszenia. Naprawdę strasznie żałuję, że kiedy przeżywałem swoje pierwsze nastoletnie miłości, kiedy czułem taką rozrywającą serce radość i charakterystyczne nastoletnie unoszenie się na skrzydłach, to tę radość natychmiast przyćmiewał strach. Że to był powód do wstydu, kłamania rodzicom. Mimo że sobie to jakoś poukładałem, w czym wielką zasługę miała terapia, jestem jednak trochę obrażony na los.

Kurczę, to wszystko brzmi tak gorzko, a ja właściwie chciałem powiedzieć, że w końcu jest wiosna, a skoro tak, to od razu myślę o takiej pięknej scenie w „Kobiecie z…”, z którą totalnie się utożsamiam. Kiedy główni bohaterowie filmu widzą się po raz pierwszy i kiedy się w sobie zakochują. Taka scena jak u Flauberta w „L’Éducation sentimentale”, miłość od pierwszego spojrzenia, objawienie. Są młodzi, mają przed sobą przyszłość. Że się zmienią? Tak, jasne, że tak. Bo to przede wszystkim w ogóle nie jest film o inności, ale właśnie o zmianie, przemianie, która – pod różnymi postaciami – wszystkich nas bez wyjątku dotyczy.

Skoro wspomniałeś Flauberta, zapytam o Francję. Dlaczego studiowałeś akurat w Paryżu?
Dzięki najmądrzejszej osobie, jaką znam, czyli mojej mamie. Jestem z Poznania, a mama, wychowana w komunie, całe życie żałowała, że nie nauczyła się języków obcych. To ona pchnęła mnie w stronę Francji, najpierw przekonując mnie do gimnazjum i liceum z wykładowym francuskim. To taka publiczna szkoła w Poznaniu, tylko że dwujęzyczna. W ramach wymiany uczniowskiej trafiłem na wieś pod Lyonem, w departamencie Ardèche. Piękne miejsce, w górach, gdzie mieszka sporo uciekinierów z wielkich miast, hipisów, byłych hipisów. Bardzo otwarte środowisko. Wtedy definiowałem się jako lesbijka i w tej wiejskiej szkole mogłem swobodnie mówić, że zauroczyłem się koleżanką, nikogo to nie szokowało.

Po wielu latach mama przyznała, że mój wyjazd do Francji, potem już na studia, był dla niej jednoznaczny z tym, że jako tęczowa osoba będę tam czuć się bezpiecznie. Wspierała mnie, jak tylko mogła. Udało mi się zdobyć stypendium, we Francji pomoc socjalna jest naprawdę sensowna, ale też oczywiście pracowałem, żeby się utrzymać. Przez pierwsze trzy lata studiowałem w Paryżu francuską literaturę nowożytną. Książki od zawsze były dla mnie ważne, to w nich znajdowałem ratunek, śledziłem wątki tożsamościowe, co pomagało mi się odnaleźć w świecie, zrozumieć, kim jestem, nazwać swoje pragnienia. Uwielbiałem non-fiction, zdecydowanie ukształtowała mnie literatura feministyczna. Raz wybrałem sobie w ramach zajęć dodatkowych warsztaty filmowe, dostaliśmy do łapy kamerę i mieliśmy zrobić reportaż. I nagle dostrzegłem, że można w taki sposób opowiadać o rzeczywistości, że obraz ma siłę. To był chyba pierwszy taki impuls, myśl, że mógłbym iść do szkoły filmowej, zalążek decyzji, że pójdę na reżyserię dokumentalną.

Wiem, że w życiu rzadko kiedy następuje olśnienie, po którym jest się już zupełnie inną osobą, ale gdybyś miał wskazać jakieś zdarzenie, moment, który poprowadził cię już bezpośrednio do tranzycji, znalazłbyś w pamięci coś takiego?
Tak, przypominam sobie taki moment – z dzisiejszej perspektywy jest bardzo filmowy i nawet podobny do jednej sceny z „Kobiety z…”. Kupiłem sobie właśnie binder, pierwszy w życiu. Taki binder, koszulka spłaszczająca piersi, to nie jest specjalnie wygodna rzecz, ciśnie, człowiek się w tym poci, ale jeśli się pragnie męskiej sylwetki, plusy zdecydowanie przeważają nad minusami. Tamtego dnia to był mój własny, prywatny walk of fame, szedłem ulicą Belleville, która schodzi do placu Republiki. Idziesz, w dole masz miasto i cały czas widzisz przed sobą majaczącą wieżę Eiffla. Szedłem z wyprostowanym torsem, kłębiło mi się w głowie mnóstwo emocji. Czy ludzie widzą we mnie chłopca? Coś się w moim ciele budowało, upewniało.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że doświadczenie tranzycji dotyczy nas wszystkich. Zostało mi to w głowie.
Podtrzymuję. Zmieniamy się z wielu różnych powodów. Dojrzewamy, starzejemy się. Dojrzała kobieta nie wygląda jak dziewczyna, którą była. Zmieniamy swoje role społeczne, poglądy, styl życia, a potem dziwimy się temu, jak wcześniej funkcjonowaliśmy, w jaki sposób myśleliśmy. Stajemy się innymi osobami. Każdy z nas ma takie doświadczenia.

Mam wrażenie, że tranzycja jest kojarzona przede wszystkim z chirurgiczną korektą płci. Wiele osób dziwi się, że ktoś mówi o sobie jako o osobie trans i nie czuje potrzeby chirurgicznej interwencji. W „Jesteśmy idealni” bohaterowie definiują się na różne sposoby. Ktoś jako transchłopak, kto inny jako transpłciowy gej…
Niektóre osoby trans wolą wymazać swoją przeszłość gumką, bo tak się czują bezpieczniej, i to jest w porządku, ja na przykład nigdy w życiu nie zaprzeczę temu, że jestem biologiczną kobietą. Tak, urodziłem się kobietą i jestem z tego dumny, będąc jednocześnie transchłopakiem, który w wyniku działania hormonów ma zarost, bardziej męski głos. Ludzie zaczęli mnie czytać jako chłopaka, wykonałem porządną pracę nad sobą, żeby czuć się ze sobą dobrze, czerpać z życia większą radość i dzielić się nią z innymi. I tutaj, myślę, dochodzimy do clue, bo w tranzycji nie chodzi o oczekiwania innych wobec ciebie, nie chodzi o wpasowanie się w ramki czyichś wyobrażeń na temat płci. Tranzycja jest dochodzeniem do siebie, procesem, w którym to ty siebie odnajdujesz po to, aby móc być szczęśliwym wśród otaczających cię ludzi. I to jest zupełnie inny punkt odniesienia niż w binarnej, uproszczonej wersji rzeczywistości.

Czekam z niecierpliwością na twój dokumentalny debiut, wiem, że na razie nie chcesz zdradzać szczegółów, zapytam więc: po co twoim zdaniem w ogóle robi się filmy? Zresztą nie tylko filmy, bo bierzesz udział też w spektaklach. Po co więc snuje się historie? Co jest w całym tym procesie dla ciebie najważniejsze?
Najbardziej lubię takie historie, w których odnajduję cząstkę siebie, a które jednocześnie jakoś mnie przekraczają. Zamiast dawać mi to, czego bym się spodziewał, idą krok dalej, zmuszają, żebym spojrzał na coś uważniej, inaczej niż dotąd. To jak fajna rozmowa z drugim człowiekiem – bez sensu się kłócić, super, jak znajdzie się z kimś wspólny mianownik, ale przecież nie chodzi o to, żeby tylko potakiwać i mówić sobie to, co i tak już wiemy.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze