1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Vicky Krieps: „Mam nadzieję, że bohaterki, które gram, pomogą kobietom znaleźć siłę”

Vicky Krieps: „Mam nadzieję, że bohaterki, które gram, pomogą kobietom znaleźć siłę”

Vicky Krieps (Fot. Pascal Le Segretain/Staff/Getty Images)
Vicky Krieps (Fot. Pascal Le Segretain/Staff/Getty Images)
Jej cesarzowa Sisi w dramacie historycznym „W gorsecie” to zbuntowana, wyprzedzająca swoje czasy kobieta, dla wielu – antybohaterka. O terapeutycznym przekazie tego filmu i generalnie roli kina jako katalizatora emocji, a także o swoich planach aktorskich mówi Vicky Krieps.

Jestem psycholożką i zajmuję się filmoterapią, czyli takim podejściem do kina, które jest nastawione na emocje widza. To pomaga zajrzeć w siebie głębiej, namierzyć różne nieświadome obszary i zmienić perspektywę, a może też otworzyć się na proces terapeutyczny. Spotykamy się na 77. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes, gdzie zasiadasz w jury. Co myślisz o tym, żeby stworzyć specjalną sekcję kina terapeutycznego, które pomaga zajrzeć w siebie głębiej?
To dobry pomysł. Wierzę, że właśnie dlatego chodzimy do kina! To miejsce naszych marzeń i snów. Możliwość wejścia w inne życie i czyjąś skórę, dzięki czemu tak naprawdę wchodzimy głębiej w siebie. Myślę, że kino odgrywa też rolę wyzwoliciela, a nawet... zbawiciela. Kiedy widzimy jakąś bohaterkę na ekranie, to poddajemy jej zachowanie analizie i ocenie. A dzięki temu czasem możemy powiedzieć: „Właściwie ze mną też wszystko jest w porządku!”.

Kino może nam dać narzędzie do tego, żeby wyłączyć w sobie wewnętrznego krytyka. Zdarza się, że więcej wybaczamy bohaterce na ekranie niż sobie. Często spotykałam się z tym przy okazji dyskusji po moim ostatnim filmie „W gorsecie” Marie Kreutzer. Dlatego bardzo zainteresowało mnie to, że zajmujesz się filmoterapią, i to właśnie w Polsce, bo myślę, że w twoim kraju kobiety szczególnie potrzebują przestrzeni do otwartej dyskusji o emocjach, przemilczanych i trudnych sprawach oraz tematach tabu. Z tego, co czuję i obserwuję, kobiety mają tam jeszcze wiele ograniczeń i surowej oceny wobec siebie.

Vicky Krieps w filmie „W gorsecie” (Fot. materiały prasowe M2 Films) Vicky Krieps w filmie „W gorsecie” (Fot. materiały prasowe M2 Films)

Dla wielu kobiet film „W gorsecie” Marie Kreutzer okazał się mocno terapeutyczny, nawet jeśli odebrały postać, którą grasz, jako antybohaterkę i jej wcale nie polubiły.
Dla mnie największy aspekt terapeutyczny filmu tkwi w odkryciu tego, co dziedziczymy jako kobiety. Nawet jeśli nie jesteśmy ofiarami nadużyć, to niesiemy historię naszych rodów, naszych przodkiń, tyle że nie mówimy o tym i nie zdajemy sobie sprawy z różnych ograniczeń oraz skąd one pochodzą. One odzywają się w nas podświadomie. A oglądając ten film, mam taką nadzieję, możemy to sobie uświadomić. Odkryć różne traumy pokoleniowe, ale też nieświadome przekonania, które w sobie nosimy, a które nie są wcale nasze, tylko pochodzą z zewnątrz.

Dopiero co wróciłam z Iraku, gdzie obserwowałam kobiety, które w większości szczelnie ukrywają włosy i ciało pod ubraniem. Wróciłam do Polski i mam poczucie, że choć my nie musimy się chować, to ograniczenia nadal funkcjonują, pracują w nas na nieświadomym poziomie: wymagania, oczekiwania, co nam wolno, a czego nie. Filmy, w których grasz, pomagają to namierzyć.
Najważniejsze to dać sobie czas na to, by w coś zajrzeć i coś zrozumieć. Odkrywamy to w sobie i namierzamy powoli, to jest proces. Wiele kobiet, które spotkamy w kinie, pomaga nam te różne kawałeczki w sobie dostrzec.

Miałaś w swoim życiu film, który pozwolił ci to poczuć?
Takim ważnym, formującym mnie jako kobietę filmem był dramat „Przełamując fale” Larsa von Triera, w którym mąż głównej bohaterki Bess (Emily Watson) wkrótce po ślubie ulega wypadkowi, zostaje sparaliżowany i zwalnia żonę z przysięgi wierności. Właściwie nie jestem w stanie dokładnie określić, co ten film we mnie wywołał, wszystko działo się jakby poza mną, podświadomie. Bohaterowie okazali się mi bardzo bliscy, szczególnie właśnie postać Bess. To właśnie ten film po raz pierwszy skłonił mnie, by na nowo zdefiniować, czym jest dla mnie miłość – albo czym wydaje się być – a także relacja partnerska i moja seksualność. Skonfrontował mnie z pojęciem bólu i poświęcenia. Myślę, że takie ważne i terapeutyczne kino zawsze jest niejednoznaczne i wymaga od nas wysiłku oraz zerwania z różnymi schematami myślenia. To, co łatwe, nie może być terapią.

Czego szukasz w kinie jako kobieta i jako aktorka?
Selektywnie podchodzę do filmów, w których gram. Najczęściej opowiadam o osobach, które starają się jakoś przetrwać, jak w filmach „W gorsecie” czy „Nić widmo” Paula Thomasa Andersona. Właśnie teraz, rozmawiając z tobą, zdałam sobie sprawę z tego, że potrzebuję zadać sobie pytanie o to, dlaczego właściwie jest to dla mnie zawsze tak interesujące... Zależy mi najbardziej na tym, żeby pokazać zwyczajną kobietę i jej próbę przetrwania. Bo dla mnie życie jest właśnie przetrwaniem. Nie ma żadnej strefy komfortu, a jest ciągłe wychodzenie z niej.

Vicky Krieps w filmie „Nić widmo” (Fot. materiały prasowe United International Pictures) Vicky Krieps w filmie „Nić widmo” (Fot. materiały prasowe United International Pictures)

Chociaż dla mnie ostatnia scena filmu „W gorsecie” z udziałem bohaterki, którą grasz, nie jest o przeżyciu w negatywnym sensie, tylko właśnie o życiu.
Tak, to jest właśnie życie, ale o innym zabarwieniu – kiedy cały świat, sytuacja, w której się znajdujesz, ci nie sprzyja, i nie ma ani jednej osoby, która może ci pomóc. Dlatego ta bohaterka w pewien sposób się zamraża. Gdy grałam, ale też oglądałam ostatnią scenę filmu, tę, o której mówisz, miałam gęsią skórkę i mam nadzieję, że widzowie też byli to w stanie odczuć.

Co bierzesz ze swoich bohaterek? Czego nauczyłaś się dzięki nim o sobie?
Najwięcej nauczyła mnie ostatnio kobieca rola w filmie „The Dead Don’t Hurt” Vigga Mortensena, który jesienią będzie wchodził do kin. Gram tam Vivienne Le Coudy, niezależną kobietę mieszkająca na Dzikim Zachodzie w latach 60. XIX wieku, która wdaje się w romans z duńskim imigrantem (Viggo). To western, ale ludzie mówią, że to film niezwykle feministyczny, o kobiecie ofierze, nie bohaterce. Praca nad tą postacią nauczyła mnie tego, że potrafię być silna, ale zupełnie inaczej niż w filmie „W gorsecie”. Teraz już wiem, że ta siła jest we mnie, psychicznie i fizycznie. A kiedy dzieje się w moim życiu coś trudnego, to autentycznie wracam do Vivienne i znowu wchodzę w tę postać, wsiadam na konia i już wiem, że dam sobie radę. Mam nadzieję, że bohaterki, które gram, na podobnej zasadzie pomogą kiedyś złapać siłę innym kobietom! Zaproście mnie na pokaz filmo­terapii do Polski, chętnie o tym porozmawiam.

Vicky Krieps w filmie „The Dead Don’t Hurt” (Fot. materiały prasowe Galapagos Films) Vicky Krieps w filmie „The Dead Don’t Hurt” (Fot. materiały prasowe Galapagos Films)

A nad czym teraz pracujesz?
Nad nowym filmem Jima Jarmuscha „Father, Mother, Sister, Brother”, który będzie miał premierę w przyszłym roku, a w obsadzie są m.in. Cate Blanchett, Adam Driver i Charlotte Rampling. Później będzie też francuski film „Love me tender”, bardzo feministyczny, o kobiecie, która walczy o prawa dla siebie i swojego dziecka. Zamierzam też sama wyreżyserować krótki film, ale nie spieszę się z tym, czekam, aż to do mnie przyjdzie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze