Penn Badgley – dla jednych wiecznie zakochany Dan Humphrey z „Plotkary”, dla innych niepokojąco charyzmatyczny morderca Joe Goldberg z serialu „Ty”. Ale kim jest naprawdę ten aktor, który przez ostatnią dekadę wcielał się w najbardziej niejednoznaczną postać współczesnej popkultury? To historia o dzieciństwie bez stabilizacji, pułapkach sławy i duchowej przemianie, która zaczęła się... od zbrodni na ekranie.
Penn Badgley od lat przyciąga uwagę widzów swoją niepokojącą rolą Joe Goldberga – urokliwego, elokwentnego mordercy, który w serialu „Ty” łamie nie tylko serca, ale i ludzkie życia. Jednak prawdziwa historia Badgleya to opowieść znacznie głębsza niż fikcyjny dramat psychopaty. To podróż mężczyzny, który, grając potwora, nauczył się, kim sam nie chce być. Jak sam przyznał, hit Netflixa był dla niego „ćwiczeniem w zrozumieniu wszystkiego, czego chciałby unikać”: przemocy, manipulacji, obsesji, toksycznych relacji oraz szkodliwych mitów o miłości i męskości. – To możliwe, że Joe uczynił mnie lepszym człowiekiem, bo zmusił mnie do refleksji – powiedział Badgley w rozmowie z „The Guardian”. Grając Joe przez niemal dekadę – od 30. do 38. roku życia – aktor równolegle tworzył rodzinę, został ojcem, a w jego życiu prywatnym zapanowała równowaga, której brakowało jego mrocznemu alter ego.
Badgley rozpoczął karierę aktorską w wieku 12 lat, a już trzy lata później był głównym żywicielem rodziny. Gdy zaoferowano mu rolę Dana Humphreya w „Plotkarze”, nie miał ochoty wracać do telewizji. „W wieku 20 lat czułem się już wypalony i zniechęcony do Hollywood” – mówił na łamach „Business Insider”. Zamiast żyć snem o czerwonym dywanie, mierzył się z depresją i brakiem sensu. – Byłem bliski rzucenia aktorstwa, bo czułem się wypalony, rozczarowany, zmęczony – wspominał w podcaście „Call Her Daddy”.
Choć „Gossip Girl” dało mu ogromną rozpoznawalność, nie przyniosło spełnienia. Szybko dostrzegł, że powierzchowność show-biznesu zderza się z jego wewnętrznymi poszukiwaniami. – „Czym była ta produkcja, jeśli nie estetyką? To było jej główne założenie – jak wyglądamy – mówił szczerze w „Elle”. – Nie podobał mi się aspekt powierzchownej celebryckości, z jakim mnie kojarzono. Sława to coś ekstremalnie nienaturalnego – dodawał. Dlaczego więc przyjął tę rolę, skoro wcześniej ją odrzucił? – Byłem blisko bankructwa, ale cieszyło mnie życie, jakie wtedy prowadziłem – odpowiedział szczerze.
W dzieciństwie Penn cierpiał na dysmorfofobię – choć, jak sam podkreśla, nigdy formalnie niezdiagnozowaną. – Wiem, że nienawidziłem swojego ciała i po prostu chciałem mieć inne – powiedział w „The Guardian”. Wejście do świata aktorstwa, gdzie wygląd decyduje o sukcesie, pogłębiało ten problem. – Im bardziej wyglądałem na konwencjonalnie atrakcyjnego, tym większą wartość zdawałem się mieć – dodał.
Z czasem, po przejściu przez depresję, izolację i narastające poczucie wewnętrznej pustki, znalazł ukojenie w duchowości. Konkretnie w wierze Bahá’í, z którą związany jest od 2015 roku. Jak wyznał, to właśnie ona pomogła mu przetrwać momenty zwątpienia i dała narzędzia do ponownego odnalezienia sensu w życiu i pracy. – Modlę się i medytuję codziennie. Pomogło mi to zachować zdrowie psychiczne – mówił. Duchowość połączył zresztą z misją społeczną – prowadzi cykl wykładów „Can We Talk?” o empatii, relacjach i męskości.
Wcielanie się w Joe – stalkera i mordercę o narcystycznych rysach – była dla Badgleya psychologicznym wyzwaniem. Rola, mimo fikcyjności, rezonowała z rzeczywistością w niepokojący sposób. – Joe był jak mój mały brat z kryminału, którego musiałem przeprowadzić przez nasze wspólne lata trzydzieste – mówił w „USA Today”.
Joe Goldberg, postać zrodzona z książek Caroline Kepnes, jest pełen sprzeczności – romantyczny książę i bezlitosny morderca. – Serial to satyra i społeczny komentarz ubrany w kamp. Nie miał nigdy być realistyczny – wyjaśniał aktor. Ale pytanie o to, czy Joe nie stał się zbyt lubiany, nurtowało go przez cały czas. – Zawsze chciałem, żeby był mniej sympatyczny, gdy tylko było to możliwe i wiarygodne – wyznał.
Kiedy widzowie zaczęli go idealizować, Badgley interweniował. Na zachwyty jednej z fanek po pierwszym sezonie serialu w mediach społecznościowych odpowiedział sucho: „On jest mordercą”. Mimo wszystko, jak sam przyznał, serial celowo kusił widza. – Trzeba uczciwie przyznać, że w naszym serialu masz się w nim zakochać. To nasza odpowiedzialność – powiedział w rozmowie z „Entertainment Tonight”. Z dystansem odniósł się jednak do romantyzowania prawdziwych zbrodniarzy. – Ale Ted Bundy? Za to już odpowiadacie wy! – oznajmił.
Podczas kręcenia ostatnich scen finałowego sezonu aktor poczuł fizyczne zmęczenie postacią. W wywiadzie dla „The Guardian” zdradził, że nie był w stanie wypowiedzieć kwestii, miał wrażenie, że musi „zwymiotować słowa”. – Nie potrafiłem już utrzymać tej całej złości i sztuczności – wspominał ostatni dzień na planie „Ty”.
Czytaj także: Top 15 – filmy, które warto obejrzeć choć raz w życiu
Dla Badgleya serial zakończył się w idealnym momencie – zarówno w kontekście historii bohatera, jak i komentarza do zmieniającego się świata. – Żyjemy w świecie, w którym napięcia polityczne stale narastają, i myślę, że dziś taki serial nie miałby już racji bytu. Dobrze, że kończy się właśnie teraz. Temat, wokół którego krążył – pytanie, w jaki sposób nagradzamy złych ludzi – jeszcze osiem–dziesięć lat temu miał charakter zabawnej prowokacji. Dziś to pytanie brzmi już znacznie poważniej, a stawka jest dużo wyższa. Cieszę się, że nie będziemy się dłużej nim bawić – wyznał w rozmowie z „The Guardian”. –I właśnie dlatego naprawdę cieszę się, że to koniec – dodał.
Wrażliwość społeczna aktora nie powinna dziwić. Badgley przez lata stawał się coraz bardziej świadomym głosem w debacie m.in. o męskości, przemocy i seksualności w mediach. Sprzeciwiał się upraszczaniu scen intymnych w serialach, żądając ich redukcji. – Seks w serialach to nie jest sposób na opowiadanie o prawdziwej intymności. Zazwyczaj chodzi o podniesienie temperatury, nie o sens – tłumaczył.
Podczas gdy Joe manipulował i zabijał w imię „miłości”, Badgley w prawdziwym życiu budował stabilną rodzinę. Wraz z żoną, Domino Kirke, wychowują dwoje dzieci – czteroletniego syna Jamesa oraz szesnastoletniego Cassiusa, syna Kirke z poprzedniego związku. Wkrótce będą mieli czworo pociech, ponieważ para spodziewa się bliźniąt.
Penn Badgley i jego żona Domino Kirke-Badley (Fot. Taylor Hill/FilmMagic/Getty Images)
Poza rodziną i duchowością, światem aktora jest dziś „Podcrushed” – podcast o dorastaniu i akceptacji siebie, tworzony z pasją i wyczuciem. Wraz z gośćmi wspomina trudne młodzieńcze lata, zmagania z emocjami i tożsamością. Wystąpili u niego m.in. Drew Barrymore, Conan O’Brien i Ariana Grande, z którą do dziś od czasu do czasu wymienia SMS-y. – Podcast to próba odnalezienia sensu, słuchania innych, dzielenia się doświadczeniami. Chciałbym, żeby z tej rozmowy wynikało coś więcej niż tylko rozrywka – mówił w „USA Today”.
Po dekadzie intensywnych emocji i brutalnych ról, Penn Badgley kieruje się ku spokojowi. Wydaje własną książkę, rozwija podcast. I choć nie rezygnuje z aktorstwa, pragnie teraz opowiadać historie, które budują, a nie niszczą. – Wszystko, co robię teraz, to próba przekształcenia tego, co dostałem, w coś znaczącego – mówi z pokorą.
Zamykając rozdział „You”, Badgley nie tęskni za kolejnymi rolami w rom-komach czy sequelach. Interesują go projekty autorskie, reżyseria i rozwój jego firmy produkcyjnej Ninth Mode Media. Marzy, by pracować z Jordanem Peele’em lub Benem Stillerem, eksplorować nowe sposoby opowiadania historii. – Nie interesuje mnie więcej tego samego. Chciałbym, żeby to, co robię, niosło znaczenie – mówi.
Penn Badgley to aktor, który do roli psychopaty podszedł z sumieniem filozofa. Przekształcił potwora w zwierciadło współczesnych obsesji i jednocześnie – w lekcję o człowieczeństwie. I choć Joe odchodzi, Penn zostaje – bardziej świadomy, zaangażowany i gotowy, by przekuć mrok w światło. – Wierzę, że każdy z nas ma rolę do odegrania. Ja po prostu próbuję nadać tej mojej sens – podsumowuje.
Źródła: biography.com; businessinsider.com; elle.com; theguardian.com; usatoday.com