1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Zbyt dziwny, zbyt cichy, zbyt inny? Andrew Scott długo czekał na swój moment – dziś 49-letni aktor jest gwiazdą wielkiego formatu

Zbyt dziwny, zbyt cichy, zbyt inny? Andrew Scott długo czekał na swój moment – dziś 49-letni aktor jest gwiazdą wielkiego formatu

Andrew Scott (Fot. Gareth Cattermole/Getty Images)
Andrew Scott (Fot. Gareth Cattermole/Getty Images)
Demoniczny Moriarty z „Sherlocka”, uwodzicielski ksiądz z „Fleabag”, zagubiony Hamlet, psychopatyczny Ripley. Andrew Scott to jeden z najbardziej plastycznych i zmiennokształtnych aktorów swojego pokolenia. Nigdy nie wiadomo, w jakiej kolejnej roli go zobaczymy. Niepozorny, ale szalenie charyzmatyczny, a do tego im starszy, tym w lepszej aktorskiej formie. Czy 2026 będzie jego rokiem?

Chociaż na naszych ekranach króluje od lat (szerokie uznanie zyskał dzięki rolom w serialach „Sherlock” i „Fleabag”, a na Wyspach jest jednym z głównych filarów kina i telewizji), jego nazwisko wciąż nie jest powszechnie znane. A szkoda, bo to jeden z najbardziej utalentowanych aktorów swojego pokolenia. Na swój moment musiał jednak poczekać. Sukces nie przyszedł do niego z dnia na dzień, ale dzięki temu uniknął klątwy natychmiastowej sławy. Najpierw powoli rozwijał karierę na deskach teatru oraz jako aktor drugoplanowy, jednak dziś Andrew Scott jest jedną z czołowych gwiazd światowego kina.

To aktor skromny i powściągliwy. Nie kusi efekciarstwem i z łatwością wcieli się niemalże w każdą postać. W mgnieniu oka przechodzi od potulnego introwertyka do szaleńca, więc świetnie gra czarne charaktery (niech nie zwiedzie was jego miła fizjonomia – na ekranie potrafi być naprawdę demoniczny). Prywatnie jest dowcipny i szalenie charyzmatyczny – to właśnie te cechy zapewniły mu popularność – a także entuzjastycznie nastawiony do życia, choć w sytuacjach medialnych często sparaliżowany i onieśmielony. – Nie interesuje mnie sława. Myśl o byciu śledzonym przez fotografa wydaje mi się piekielna – mówi. Zdaje się, że doskonale rozumie, na czym tak naprawdę polega zawód aktora.

– Im dłużej pracuję w tej branży, tym lepiej rozumiem, że nie chodzi o to, żeby świetnie udawać kogoś innego, ale pokazywać więcej prawdy o samym sobie – tłumaczył w jednym z wywiadów.

Andrew Scott (Fot. Rowben Lantion/BAFTA/Getty Images) Andrew Scott (Fot. Rowben Lantion/BAFTA/Getty Images)

Andrew Scott: dzieciństwo i młodość

Andrew Scott urodził się 21 października 1976 r. w Dublinie, gdzie również spędził całe swoje dzieciństwo. Dorastał z dwiema siostrami – starsza jest trenerką sportową, a młodsza aktorką. Ojciec pracował w agencji pośrednictwa pracy, a matka była nauczycielką plastyki. Uczęszczał do prywatnej szkoły katolickiej, a weekendy na zajęcia teatralne. Choć był nieśmiałym dzieckiem, nigdy nie przeszkadzało mu to w występach. Byłem skrępowany, ale na scenie czułem się swobodnie mówił w jednym z wywiadów. Od dziecka wykazywał też talent do rysowania. W wieku 17 lat otrzymał nawet stypendium do szkoły artystycznej, ale zrezygnował z niego, gdy obsadzono go głównej roli w filmie Korea” (1995).

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość Pinterest.

Po zakończeniu zdjęć od razu zapisał się do szkoły aktorskiej. Po pół roku nauki zdał sobie jednak sprawę, że nic nie przyniesie mu większej satysfakcji niż praktyka, więc rzucił studia, aby dołączyć do zespołu dublińskiego Abbey Theatre. W kolejnych latach grywał też małe role w dużych produkcjach, głównie wojennych, np. w „Szeregowcu Ryanie” (1998) i serialu „Kompania braci” (2001), oraz duże role w małych produkcjach, takich jak dramat „Niewinne kłamstwo” (2008). Przełomowa rola wciąż była jeszcze przed nim.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość Pinterest.

Andrew Scott o dorastaniu w Irlandii i byciu gejem

Dorastanie w Irlandii – kraju o silnych związkach z Kościołem katolickim, w którym kontakty seksualne osób tej samej płci były nielegalne do 1993 r. – nie było dla niego łatwym doświadczeniem. Do dziś pamięta poczucie wyobcowania, jakie towarzyszyło mu w związku z jego homoseksualną orientacją. Nigdy nie był jednak pozbawiony wsparcia ze strony najbliższych. Jak podkreśla w licznych wywiadach, jego rodzice zawsze byli wyrozumiali, akceptujący i pozwalali mu być sobą. – Zawsze czułem się kochany – mówi. Mimo wszystko większość dorosłego życia spędził w Anglii. Do Londynu przeprowadził się pod koniec lat 90. i mieszka tam do dziś. – Chciałem mieć trochę przestrzeni i odkryć, kim mogę być. Dziś chcę być częścią Irlandii i irlandzkiej kultury, chociaż za młodu czułem wstyd i poczucie winy z powodu tego, kim jestem – przyznaje.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość Pinterest.

W ostatnich latach otwarcie mówił też o swojej złości na kościół i jasno przedstawia obecne przekonania. – Nie podoba mi się podejście kościoła do seksualności – pruderyjność i głęboko konserwatywne podejście do seksu jako czegoś, czego należy się bać. Gdy dorastałem, słyszałem też różne historie o nadużyciach i romansach księży, więc straciłem wiarę w ludzi, którzy mówili mi, jak mam żyć. Dopiero niedawno nauczyłem się świadomie mówić: „nie zgadzam się z tym”. Wyzwolenie się z tego, uporanie się z własnym wstydem i poczuciem winy oraz uświadomienie sobie własnej wartości, było dla mnie wielką sprawą. Jestem naprawdę dumny, że to zrobiłem – przyznał w jednym z wywiadów. I chociaż wychował się w wierze katolickiej, dziś nie mówi o sobie „katolik”. Nie ma jednak nic przeciwko ludziom, którzy są katolikami lub wierzą. – Wielu członków mojej rodziny to katolicy i całkowicie to szanuję – mówi, dodając, że wciąż mocno interesuje się duchowością.

– Problemem jest organizacja, a nie zasady, które za nią stoją, które w większości są bardzo piękne. Wierzę w moc miłości. Czuję, że jest silniejsza niż cokolwiek innego. Mam jej wiele w życiu. Cieszę się, że mogę ją przyjmować i dawać. Jeśli ktoś uważa to za ckliwe, cóż, dla mnie jest odwrotnie. Chcę być też dobrym człowiekiem, nie tylko miłym, ale dobrym – twierdzi.

Bliscy od początku wiedzieli o jego orientacji. Publicznego coming outu dokonał jednak dopiero w listopadzie 2013 r. – Bycie gejem to wielki dar. Czuję się szczęśliwy. Mam dobry kontakt ze sobą. Lubię swoje życie i czuję, że znam siebie coraz lepiej – mówi. Unika jednak etykietki „gejowski aktor”; zamiast tego woli „aktor, który jest gejem”. Z drugiej strony wyznaje, że nie chce być definiowany wyłącznie jako aktor, Irlandczyk czy gej.

– Czasem myślę, że bardziej postępowe jest o tym nie mówić. Bycie gejem nie jest moją główną cechą. Mam do zaoferowania o wiele więcej – mówi.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość Pinterest.

Andrew Scott: najlepsze role i przełomowe momenty w karierze

Moje wyobrażenie sukcesu aktorskiego to nie bycie najbardziej rozpoznawalnym czy najbogatszym, ale robienie mnóstwa najróżniejszych rzeczy – przyznaje Andrew Scott. Zanim dotarł do pierwszoplanowych ról w kinie, grał więc przede wszystkim w teatrze i telewizji. Na swoim koncie ma zatem mnóstwo ról w serialach, a także znaczące osiągnięcia na scenie (zagrał w dziesiątkach sztuk, w tym m.in. wA Girl In A Car With A Man”, za którą otrzymał nagrodę Oliviera, Dying City” o następstwach 11 września oraz dramacie „The Vertical Hour” o wojnie w Iraku, który był jego broadwayowskim debiutem).

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość Pinterest.

Przełomem okazała się rola archetypowego czarnego charakteru – Jima Moriarty’ego, maniakalnego socjopaty, psychotycznego arcywroga tytułowego bohatera w serialu BBC „Sherlock” (2010-2013). Kreacja pełna okrucieństwa, sarkazmu i zamętu przyniosła mu sławę, zapewniła nagrodę BAFTA i całkowicie odmieniła jego wizerunek. Potem jego kariera nabrała tempa, a wśród najbardziej pamiętnych ról z tego okresu znajdziemy m.in. Maxa, złowrogiego szefa bezpieczeństwa narodowego, w filmie „Spectre” (2015).

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość Pinterest.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Nie chcąc być jednak zaszufladkowanym wyłącznie jako czarny charakter, z radością wcielił się w rolę księdza, obiekt westchnień tytułowej bohaterki, w drugim sezonie serialu „Fleabag”. Jego postać nie jest jednak zwykłym duchownym – to chaotyczny łamacz serc, który pali, klnie jak szewc, ma wywrotowe poglądy i jest diabelnie uwodzicielski. Nic więc dziwnego, że rola ta zdefiniowała go na nowo. Dzięki niej w końcu przestał być kojarzony wyłącznie z geniuszem zła Moriartym i stał się prawdziwym symbolem seksu, a także – chociaż jego postać w serialu nie dostała nawet imienia – internetową sensacją.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość Pinterest.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

To ważna dla mnie postać. Jestem bardzo wdzięczny Phoebe Waller-Bridge, że o mnie pomyślała – mówi aktor. Jak przyznaje sama twórczyni serialu, to nie mógł być nikt inny. – To musiała być osoba pozornie spokojna, ale jednocześnie mająca w sobie coś niebezpiecznego. Aktor, którego nie da się łatwo zdefiniować i zignorować. Pomyślałam o nim, bo Andrew ma charyzmę dziesięciu osób w jednym – mówi aktorka i scenarzystka.

W tym samym czasie zaliczył również epizod w 1917” oraz występ w spektaklu Present Laughter” w londyńskim teatrze, a także otrzymał nominację do Emmy za kreację w odcinku Black Mirror”. W ostatnich latach jego gwiazda wzniosła się jednak jeszcze wyżej. W adaptacji „Wujaszka Wanii” w National Theatre brawurowo wcielił się we wszystkie osiem (!) postaci, w tym m.in. starzejącego się profesora i jego młodą żonę, lekarza alkoholika i zakochaną kobietę. „Dobrzy nieznajomi” (2023) to z kolei jedno z najlepszych wcieleń Scotta na dużym ekranie – docenione zresztą nominacją do Złotego Globu.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Zrealizowany dla Netflixa głośny serial „Ripley” i rola tytułowego seryjnego oszusta i psychopaty to kolejny ważny projekt w karierze Andrew Scotta.

– Fascynuje mnie jego inność. Wszyscy znamy ludzi, którzy są nieco dziwni, ale gdy nie pasujesz do otoczenia, jesteś stale ignorowany lub marginalizowany, zaczyna wyłaniać się coś mrocznego – mówi aktor.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość Pinterest.

– Granie go było jednak niemałym wyzwaniem. Kręciliśmy w pandemii, więc dużo czasu spędzałem sam i czujem się samotny – dodaje. To kreacja pełna grozy, strachu i desperacji, mroku i chłodu. I chociaż zapewniła mu kolejną nominację do Złotego Globu, Scott zapowiedział, że nie chce już grać szalonych antybohaterów. – Kiedyś myślałem, że mam w sobie ten mrok i chcę go wyrazić. Dziś jest inaczej – dodaje.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Efektowne czarne charaktery i kradnące show epizody nie są jednak szczytem jego możliwości. Tytułowa rola w wystawionym w 2017 r. w londyńskim teatrze Hamlecie” spotkał się z równie entuzjastycznym przyjęciem, co jego serialowe kreacje. Sam Scott również twierdzi, że to jeden z najważniejszych projektów w jego karierze, a także doskonałe studium na temat chorób psychicznych. – Wciąż jesteśmy na wierzchołku góry lodowej, jeśli chodzi o rozumienie tego tematu. Musimy się jeszcze wiele nauczyć – mówi.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Czy sam miał problemy ze zdrowiem psychicznym? – Myślę, że każdy je ma albo kiedyś miał. To tak, jakbym zapytał cię, czy kiedykolwiek byłeś chory fizycznie, i byś odpowiedział: »Nie, nigdy nic mi nie dolegało« – dodaje. Twierdzi też, że gdy coś się dzieje, najlepsze, co możesz zrobić, to stawić temu czoła.

– Idea pozytywnego podejścia do życia mnie wkurza. Nie sądzę, żeby to było zdrowe. Nie ma sensu stać w ulewnym deszczu i krzyczeć, że świeci słońce. Stąd, uważam, biorą się największe problemy – mówi.

Andrew Scott o pracy nad filmem z serii „Na noże”: „Pierwszego dnia byłem onieśmielony”

Teraz możemy podziwiać go w trzeciej części tragikomedii „Na noże” z Danielem Craigiem, w której zagrali również Josh O’Connor oraz ośmiokrotnie nominowana do Oscara Glenn Close. – Pierwszego dnia na planie byłem onieśmielony. Pracowałem z legendami kina i utalentowaną młodzieżą, co tworzyło absolutnie niezwykłą atmosferę. Wszyscy są niesamowitymi aktorami. To genialna grupa ludzi, więc od razu się zgraliśmy – mówi. Szczególnie zachwyciła go praca z Close. – Ona jest po prostu gigantem kina, aktorką do szpiku kości. Zabawną, hojną i błyskotliwą. Byłem pod ogromnym wrażeniem – dodaje.

Nadchodzący rok może natomiast być dla niego kolejnym kamieniem milowym w karierze. Za rolę w biograficznym dramacie muzycznym „Blue Moon” zdobył już nagrodę na Berlinale. Czy w końcu otrzyma nominację do Oscara? Tego z całego serca mu życzymy.

Proszę akceptuj pliki cookie marketingowe, aby wyświetlić tę zawartość YouTube.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE