Josh O’Connor to zupełnie nowy typ gwiazdy filmowej. Ma w sobie imponującą artystyczną wrażliwość, skromność i ciepło. Smutne oczy, ale bardzo radosne usposobienie. Nieustannie poszukuje postaci złożonych, pełnych emocji i sprzeczności, a jego podejście do aktorstwa porównywane jest do metodycznego stylu największych ikon w branży. Prywatnie ucieka jednak od zgiełku show-biznesu, znajdując spokój i szczęście w ogrodnictwie, ceramice i rysunku. Dobrze znacie go z serialu „The Crown” oraz filmów „La Chimera” i „Challengers”, które przyniosły mu Emmy, Złoty Glob i nominacje do nagród BAFTA. Co jeszcze warto wiedzieć o tym sympatycznym Brytyjczyku, zanim zrobi się o nim głośno?
Nieustraszony i skromny – te epitety określają go najlepiej. Francis Lee, reżyser „Pięknego kraju”, porównał jego transformacyjne umiejętności do tych, które posiada Daniel Day-Lewis. Nazwał go też kameleonem, bo potrafi dosłownie zniknąć w roli. – Jest najsłodszą, najbardziej otwartą, zabawną i inteligentną osobą, jaką znam – dodał. Peter Morgan, twórca „The Crown”, powiedział z kolei, że ma wielki, ale dyskretny talent. – Przyciągnęła mnie jego wrażliwość i złożoność – powiedział. Luca Guadagnino, który obsadził go w „Challengers”, mówi natomiast: „lojalny, ekscentryczny, ironiczny, o zadziwiająco szerokiej gamie emocji”. Projektant Jonathan Anderson chwali jego pokorę, a Olivia Colman – zdolność do rozumienia swoich postaci. – Kruchość, blask, siła, wątpliwości: wszystko to miał w sobie, gdy grał księcia Karola. Każda scena, którą razem graliśmy, stała się moją ulubioną – zachwycała się aktorka. Alice Rohrwacher, reżyserka „La Chimery”, dodaje: „Jest nie tylko wspaniałym aktorem, ale i niesamowitym człowiekiem”.
Josh O’Connor (Fot. Stephane Cardinale/Corbis/Getty Images)
Josh O’Connor nie boi się żadnych aktorskich zadań, nawet tych trudnych i wymagających. – Uwielbiam stawiać sobie wyzwania; zaskakiwać siebie i innych – powiedział w rozmowie ze „Zwierciadłem”. Na planie jest zawsze skupiony i maksymalnie zaangażowany, a przygotowując się do ról pracuje z trenerami, a czasem nawet zmienia miejsce zamieszkania, aby jak najbardziej wczuć się w postać. To podejście najpewniej pokochałby jego idol, wspomniany wcześniej słynny aktor metodyczny Daniel Day-Lewis, który ma na swoim koncie rekordową liczbę Oscarów. Biorąc pod uwagę ten fakt, niewykluczone, że Josh kiedyś mu dorówna.
Na ekranie zwykle wciela się w kruchych wrażliwców, szukających siebie outsiderów lub uprzywilejowane, ale zagubione jednostki. Jego postacie często zmagają się też ze swoją męskością. – Idea, że mężczyźni muszą zawsze być silni, odważni i nie mogą mówić o problemach, jest szkodliwa, ale na szczęście powoli od tego odchodzimy – twierdzi. Jego gotowość do mierzenia się z tymi tematami, tłumionymi emocjami i bólem, oraz tendencja do unikania łatwych ról, łatwo umieściły go więc w gronie takich aktorów jak Timothée Chalamet czy Paul Mescal, z którym zagrał ostatnio w filmie „The History of Sound”.
Josh O’Connor i Paul Mescal w filmie „The History of Sound” (Fot. materiały prasowe)
Prywatnie ma niesamowicie łagodny sposób bycia, więc ludzie chętnie spędzają czas w jego towarzystwie. Jest też typową artystyczną duszą: w wolnych chwilach rysuje, wytwarza ceramikę, zajmuje się ogrodnictwem, chodzi na wystawy. Ostatnio pokochał haftowanie. Josh O’Connor nie emanuje zatem klasycznymi wibracjami gwiazdy filmowej. I tak jest też na ekranie. Legendy kina są zwykle bardziej charyzmatyczne niż swoje postacie. Tymczasem największym atutem O’Connora jest całkowite zatracenie się w odgrywanych rolach.
Co więcej, niezbyt lubi zamieszanie wokół siebie. Filmy, trasy promocyjne i towarzysząca im sława mogą prowadzić do wielkich rzeczy. On jednak, za każdym razem, gdy robi się o nim głośno, chce zniknąć, a wszystkie przegapione szanse traktuje jak błogosławieństwo. Nie chodzi o to, że brak mu entuzjazmu do pracy: po prostu jest odporny na sławę, a od celebryckiej imprezy zdecydowanie woli pizzę i partyjkę Fify. To pokazuje też, jak szerokie są jego gusta. Kręci go nie tylko kino artystyczne, ale i filmy typu „Supersamiec” czy „To właśnie miłość”. Słucha zarówno muzyki chóralnej, jazzu z lat 60., jak i Lizzo czy Blood Orange. Czy ma potencjał, aby zostać gwiazdą filmową? On sam zaprzecza z autoironicznym chichotem. – Nie sądzę i nie jest to udawana skromność. Jestem zbyt nerwowy. Nie wiem, czy posiadam te cechy i jestem wystarczająco silny – mówi. Jak jest naprawdę?
Josh O’Connor (Fot. Jeff Kravitz/FilmMagic/Getty Images)
Josh O’Connor: dzieciństwo i młodość
Josh O’Connor, a właściwie Joshua O’Connor, urodził się 20 marca 1990 roku w angielskim Southampton, jako drugi z trzech synów Johna i Emily O’Connor, nauczyciela angielskiego i położnej. Do piątego roku życia mieszkał Newbury. Później jego rodzina przeprowadziła się do Cheltenham, gdzie dorastał. Wakacje najczęściej spędzał jednak na kempingach we Francji lub wędrówkach po górach. Wtedy nie sprawiało to szczególnej przyjemności, ale nawyk biwakowania i utrzymywania bliskiego kontaktu z naturą i pewna hipisowska żyłka, którą zaszczepili w nim rodzice, pozostały w nim do dziś.
Pochodzi z artystycznej, ale nie aktorskiej rodziny. Jego dziadek był rzeźbiarzem, babcia zajmowała się ceramiką, a ciotka pisała felietony dla „Guardiana”, a dziś jest autorką prozy. Starszy brat też wybrał ścieżkę artystyczną. Nic więc dziwnego, że Josh też chciał zajmować się sztuką. Od zawsze uwielbiał teatr i bardzo chciał w nim grać. Był całkowicie zafascynowany ideą publiczności oglądającej go na żywo. Początkowo jednak, nie wierząc we własne umiejętności, zajął się grą w rugby. Aktorstwo i tak w końcu go dopadło.
Zaczynał, jak wielu aktorów, od szkolnych przedstawień. W tygodniu uczył się w prywatnej szkole koedukacyjnej (do tej samej chodziła również piosenkarka FKA Twigs, w której Josh skrycie się podkochiwał), a weekendy spędzał w lokalnym ośrodku artystycznym. Po obejrzeniu „Aż poleje się krew” jego wielką inspiracją stał się Daniel Day-Lewis. Poszedł więc do tej samej szkoły teatralnej, co on, a gdy ukończył ją w 2011 roku, od razu przeniósł się do Londynu w poszukiwaniu pierwszych aktorskich wyzwań.
Josh O’Connor: pierwsze role
– Pochodzę z prowincji, gdzie panuje przekonanie, że dla aktorów nie ma pracy. Kiedy chodziłem do szkoły, myślałem, że będę jeździł po kraju, grał w lokalnych teatrach i dorabiał w barach, żeby w ogóle się utrzymać – mówił z rozmowie ze „Zwierciadłem”, jednak dość szybko zaczął pracować w zawodzie, najpierw jako epizodysta w hitowych serialach brytyjskiej telewizji, w tym m.in. w „Doktorze Who” (2013), „Peaky Blinders” (2014) i słynnych „Durrellach” (2016-2019). Potem przyszła też pora na teatr i kino. Na dużym ekranie mogliśmy go oglądać m.in. w takich produkcjach jak „W ukryciu”, „Klub dla wybrańców”, „Kopciuszek”, „Strategia mistrza”, „Tajemnice Bridgend” oraz „Boskiej Florence”, gdzie wystąpił u boku Meryl Streep i Hugh Granta.
Brak pracy nie był więc problemem, w przeciwieństwie do dysleksji, z którą zmaga się aktor. – To frustrujące, bo wszystko zajmuje więcej czasu i wymaga dużego skupienia, ale zacząłem dostrzegać w tym pewne zalety. Wielokrotnie czytając scenariusz zauważa się rzeczy, których inni nie widzą – powiedział w jednym z wywiadów. – Myślę, że nie byłbym nawet w połowie takim aktorem, gdybym nie miał dysleksji – dodał.
Josh O’Connor: „Piękny kraj”
Uwagę widzów i krytyków przykuł dopiero w 2017 roku rolą ukrywającego swoją tożsamość farmera w queerowym dramacie „Piękny kraj” Francisa Lee – historii o nadziei, cierpieniu, rodzinie i odpowiedzialności, porównywanej przez wielu widzów do kultowej „Tajemnicy Brokeback Mountain”. Jego bohater, Johnny, to młody mężczyzna, którego życie to niekończąca się harówka. Od rana do wieczora walczy o utrzymanie podupadającej rodzinnej farmy, w nocy upija się do nieprzytomności w lokalnym pubie, a jego jedyne interakcje z ludźmi to krótkie wymiany zdań z babcią, kłótnie z ojcem-inwalidą i przygodny seks z nieznajomymi. Gdy poznaje rumuńskiego imigranta, to, co zapowiadało się jako mroczny dramat, przeradza się jednak w piękne i czułe love story.
O’Connor doskonale oddał tęskny smutek i zamknięcie na świat swojej postaci, a jego występ zachwycił krytykę. Jednocześnie wywołał też zażartą debatę na temat tego, czy heteroseksualny aktor powinien wcielać się w postać geja. – Kilka razy pytano mnie o to i za każdym razem odpowiadam szczerze: nie wiem. Johnny zmaga się z problemami znacznie wykraczającymi poza jego seksualność: przede wszystkim izolacją. Zawsze byłbym w tej kwestii otwarty. Seksualność jest bardziej skomplikowana, niż nam się wydaje. Męskość to nie stalowy pręt, tak samo jest z queerowością – jest płynna i elastyczna, ale często brakuje nam narzędzi, aby to wyrazić – powiedział, dodając też, że chciałby oglądać w kinie więcej filmów skupiających się na postaci LGBTQ+.
Josh O’Connor w filmie Alec Secăreanu w filmie „Piękny kraj” (Fot. materiały prasowe)
Przygotowując się do roli, po raz pierwszy zdecydował się na pracę z aktorstwem metodycznym. – Miałem taką książkę, którą zresztą zakładam dla każdej postaci. To album ze zdjęciami, obrazkami, rysunkami, notatkami, wycinkami z magazynów i informacjami sensorycznymi: materiałami, teksturami i zapachami. Rysuję w nim i piszę wszystko, co pozwala zbudować postać w kreatywny sposób – zdradził w wywiadzie.
Spędził też dwa tygodnie na farmie, aby posmakować prawdziwego wiejskiego życie. – Nigdy nie pracowałem tak ciężko. Codziennie wstawaliśmy o 6 rano, jechaliśmy na wzgórze do owiec, a potem schodziliśmy, żeby naprawić ogrodzenie lub zepsuty padok. To był czas na drobne prace. Często dźwigaliśmy też ciężkie sprzęty albo pasaliśmy owce po drogach. To bezlitosny i ekstremalny styl życia, ale otworzył mi oczy i dał nowy sposób patrzenia na wieś – wyznał. Pracował tak intensywnie, że schudł ponad 10 kilogramów i z wyczerpania trafił na tydzień pod kroplówkę. – Byłem strasznie wychudzony. Nie sądzę, żebym zrobił to jeszcze raz, ale wtedy interesował mnie brak troski o siebie mojego bohatera. Ten akt przemocy wobec siebie i autodestrukcji – dodał.
– Ten film zawsze będzie mi bardzo bliski, ale kosztował mnie wiele wysiłku. Dopiero po latach uświadomiłem sobie, jaki to miało wpływ na moje zdrowie psychiczne. Zrozumiałem, że nie dam rady tak pracować na dłuższą metę – powiedział. Teraz wie już, że pracując nad rolą nie musi zamykać się na świat. – To był początek mojej kariery, zdjęcia trwały dość krótko, więc łatwo mi było się wyłączyć i odizolować od wszystkich. Gdybym miał teraz stosować tę metodę, nie rozmawiałbym z bliskimi przez rok, co z punktu zdrowia psychicznego byłoby szaleństwem. Byłbym wrakiem człowieka – dodał.
Rola zapewniła mu jednak uznanie krytyków i pierwsze nagrody: BIFA dla najlepszego aktora, Empire Award dla najlepszego debiutanta oraz nominację do nagrody BAFTA dla wschodzącej gwiazdy, a także otworzyła mu wiele kolejnych drzwi. – Aktorzy lubią czuć, że pracują. Idea cierpienia dla sztuki jest bardzo atrakcyjna. Tydzień w szpitalu nie był miły, ale pomyślałem wtedy, że to jest to. Fajnie jest czuć, że ciężko pracujesz – skwitował.
Josh O’Connor: „The Crown”
Prawdziwą popularność przyniosła mu kreacja księcia Karola w trzecim i czwartym sezonie serialu Netflixa „The Crown”. Co ciekawe, początkowo rola ta w ogóle go nie interesowała, a kiedy zaproszono go na casting, odmówił. Zdanie zmienił dopiero po przeczytaniu sceny, w której Karol zdaje sobie sprawę, że aby jego życie miało jakikolwiek sens, jego matka musi umrzeć. To właśnie ta „bezcelowość życia jako następcy tronu” ostatecznie wzbudziła zainteresowanie aktora. – Wtedy zrozumiałem, jak wielką szansą jest ta postać. Cieszę się, że to zrobiłem. To było jedno z najlepszych doświadczeń w mojej karierze – powiedział.
Josh O’Connor (Karol) i Emma Corrin (Diana) w serialu „The Crown” (Fot. materiały prasowe Netflix)
Jako zagubiony w złotej klatce książę – pomijany i niedoceniany, znienawidzony przez ojca i uwięziony w „groteskowym mezaliansie” z kobietą, której nie kocha – wypadł niezwykle przekonująco. W wykonaniu O’Connora Karol jest też nieco naiwny, drażliwy i neurotyczny. Występ spotkał się jednak z uznaniem i przyniósł aktorowi kolejne laury: Emmy, Złoty Glob i Critics’ Choice Television oraz nominacje do nagrody BAFTA. Sukces serialu położył jednak kres anonimowości aktora. Zaczęły się nieprzyjemne starcia z fotoreporterami i nachalne wypytywanie o poglądy na temat royalsów. O’Connor postanowił więc na jakiś czas zniknąć.
Josh O’Connor jako książę Karol w serialu „The Crown” (Fot. materiały prasowe Netflix)
– To był popieprzony czas. Potrzebowałem przerwy. Wrzawa, jaka temu towarzyszyła, wywróciła moje życie do góry nogami. Czułem, że robi się wokół mnie za głośno, musiałem się od tego odciąć. Wolałem się zastanowić nad kolejnym krokiem w zawodzie, nie chciałem iść z prądem – mówił. To jednak nie oznacza, że całkowicie zerwał z graniem. W tym czasie mogliśmy oglądać go m.in. w komediodramacie na podstawie powieści Jane Austen „Emma”, telewizyjnej adaptacji „Romea i Julii” zrealizowanej na deskach Royal National Theatre, melodramacie „Wolne”, gdzie ponownie zagrał z Olivią Colman oraz biopiku „Lee. Na własne oczy” z Kate Winslet.
– Czasami nie doceniamy, jak potężna może być nawet niewielka utrata anonimowości – mówi. – Szkoła aktorska nie miała być moją przepustką do sławy i pieniędzy, wybrałem ją dlatego, że byłem zakochany w rzemiośle, w tym, co aktorzy potrafią wyczyniać na scenie i przed kamerą. Chciałem się tego nauczyć, rozwijać w tym. I to mi zostało: nadal chcę się rozwijać w swoim fachu. Jak będę na emeryturze, chcę spojrzeć wstecz na swoją filmografię i pomyśleć sobie: „Dałem z siebie wszystko” – dodaje.
„Challengers” i „La Chimera”
Przełom 2023 i 2024 roku był dla niego szczególnie udany. Wystąpił wówczas aż w dwóch głośnych filmach: dramacie sportowym z Zandayą „Challengers” Luki Guadagnino i dramacie kryminalnym „La Chimera” Alice Rohrwacher. W pierwszym z nich wcielił się w temperamentnego i pewnego siebie tenisistę z wybujałym ego – postać bardzo oddaloną od swojej własnej natury. Przygotowując się do roli intensywnie trenował grę w tenisa i ćwiczył na siłowni. – Wszedłem w formę Boga. Nigdy w życiu nie wyglądałem tak dobrze – zdradził w jednym z wywiadów, podkreślając również, że jeśli chodzi o grę w tenisa, wciąż uważa się za przeciętniaka. Kreując swoją postać w filmie skupił się jednak przede wszystkim na emocjach: pożądaniu, nienawiści i zazdrości. Efekt? Film szybko okrzyknięto „najbardziej gorącą premierą roku”, a na kreację O’Connora spadł deszcz pochwał.
Josh O’Connor w filmie „Challengers” (Fot. materiały prasowe Warner Bros.)
W „La Chimerze” wcielił się natomiast w bohatera, którego dar różdżkarski okazuje się przydatny dla bandy włoskich rabusiów namierzających cenne przedmioty zakopane w etruskich grobowcach. Arthur, pogrążony w żalu po śmierci dziewczyny, poszukuje jednak czegoś więcej niż tylko materialnych skarbów. To zdecydowanie najbliższa mu postacią ze wszystkich, w których miał okazję się wcielać. – „La Chimera” jest jak rdzeń mojej duszy. Nie tylko dlatego, że poświęciłem jej tak wiele, ale też dlatego, że Alice jest dla mnie jak siostra. Traktuję ten film jak moje dziecko – przyznał w jednym z wywiadów.
Josh O’Connor w filmie „La Chimera” (Fot. materiały prasowe Aurora Films)
Film kręcono we Włoszech w dwóch częściach: pierwsza połowa zimą, następnie przerwa – podczas której powstawali „Challengersi” – i powrót na drugą połowę latem. Gdy wrócił na plan musiał poddać się kolejnej fizycznej transformacji. Po tym, jak nabrał mięśni do roli zawodowego tenisisty, musiał szybko schudnąć, aby wcielić się w archeologa-maniaka, który dopiero co wyszedł z więzienia. Przeszedł więc na dietę cud. Na czas zdjęć zamieszkał też w vanie, którego kupił i przerobił na kampera. Auto stało się jego azylem; miejscem, w którym może się ukryć przed światem i odciąć od wszystkiego, co go przytłacza.
– To było najlepsze możliwe zakwaterowanie. Mieszkałem nad wodą, było przepięknie. Nocami wraz z ekipą imprezowaliśmy przy ognisku, kąpaliśmy się w jeziorze. Dookoła była plantacja, skąd brałem świeże owoce na śniadanie – zdradził. Dziś wciąż czasem z niego korzysta. – Lubię nim podróżować, bo dzięki temu mogę sobie zapewnić trochę anonimowości i świętego spokoju. Grając w popularnych produkcjach, trudno mieć jedno i drugie – dodał. Dla kontrastu: kręcąc „Challengers” Guadagnino ulokował go w luksusowym penthousie. – Powiedział mi: „Aktorzy są jak konie wyścigowe: trzeba ich utrzymywać w dobrej formie, jeśli chcesz, żeby biegli tak szybko, jak potrafią”. Miał na myśli dobre hotele, dobre jedzenie… ale to nie są dla mnie najlepsze warunki. Było na bogato, ale ja byłem przygnębiony – zdradził. Niezbyt miło wspomina też przeskakiwanie z planu na plan. – Lubię, gdy nie mam innych zobowiązań i mogę się skupić wyłącznie na zgłębianiu postaci. Wolę grać mniej ról, ale lepiej – mówi.
Josh O’Connor w filmie „La Chimera” (Fot. materiały prasowe Aurora Films)
Josh O’Connor: filmy 2025 i 2026
Wkrótce będzie można zobaczyć go m.in. u boku Daniela Craiga w trzeciej części serii „Na noże” Riana Johnsona (na Netflixie od 12 grudnia), gdzie aktor wcielił się w ekscentrycznego duchownego. Jeśli wierzyć pierwszym recenzjom, występ O’Connora jest jednym z najjaśniejszych elementów filmu. Widzowie, którzy mają już seans na sobą, nie szczędzą pochwał. „Debiutujący w serii O’Connor nie tylko daje znakomity popis komediowego talentu. Wnosi też do filmu autentyczną grację” – napisał magazyn „The Wrap”. Pierwsza połowa przyszłego roku to natomiast kolejne głośne premiery z jego udziałem: „The History of Sound”, love story z czasów I wojny światowej (w polskich kinach od 27 lutego) oraz nowe dzieło Stevena Spielberga „The Dish”, którego premierę zaplanowano na lato. Filmy z udziałem aktora będzie można również oglądać w ramach tegorocznej edycji American Film Festivalu (6-11 listopada, Wrocław) – oprócz „The History of Sound” w programie znalazł się również kryminał „Mastermind” i dramat „Od nowa”.
Josh O’Connor w filmie „Żywy czy martwy: Film z serii »Na noże«” (Fot. materiały prasowe Netflix)
W zeszłym roku przeprowadził się z dużego miasta do domku na wsi – blisko miejsca, w którym dorastał. Zależało mu na ogrodzie, w którym mógłby uprawiać owoce i warzywa oraz małej pracowni ceramicznej. Zapytany jest o sekret szczęśliwego życia, odpowiada, cytując jedną ze swoich ulubionych książek, „Kandyda”: „Musimy uprawiać ogród. Ogrodnictwo to życie. Dbasz o coś, co daje ci radość. Potem to umiera, znowu się tym zajmujesz, czerpiesz z tego radość, i tak w kółko. To powtarzalne i bezcelowe, ale to robimy”. Jaki ma to związek z jego karierą? – Moja reakcja na ostatnie kilka miesięcy nie brzmi: »Chcę więcej«. Uwielbiam tworzyć, ale uwielbiam też przebywać w ogrodzie, pielęgnować rośliny i obserwować, jak żyją i umierają. Mam nadzieję, że ten kontrast pomoże mi zachować równowagę – wyjaśnia. To sugeruje nie chciwość ani ambicję, ale niemal chłopięce oddanie życiu. Jednocześnie podkreśla, że chciałby kiedyś wrócić na deski teatru, zająć się reżyserią, a nawet zagrać superbohatera. Może Josh O’Connor faktycznie nie jest typową gwiazdą filmową, ale na pewno ma w sobie coś wyjątkowego.