Kto nigdy nie skusił się na kupno książki, żeby później odłożyć ją na półkę z zamiarem przeczytania w bliżej nieokreślonej przyszłości, niech pierwszy rzuci kamieniem. Jeśli uwielbiasz kupować książki, ale później ich nie czytasz – nie jesteś sama. Co więcej, to zjawisko ma nawet swoją nazwę.
Nie wyobrażam sobie mieszkać w domu, w którym nie ma książek. Zresztą zawsze marzyłam o wielkiej domowej bibliotece. I nie chodzi o wrażenie mądrości i erudycji, ale o przytulność i klimat – półki pełne książek ocieplają wnętrze, nadają mu charakteru i „duszy”. Ale tam, gdzie dużo książek, tam i „stosy hańby”. No bo kto miałby tyle czasu na przeczytanie tych wszystkich pozycji? Nie dość, że przeszłość kryje mnóstwo wartych uwagi tytułów, to jeszcze współcześni autorzy są niezwykle płodni i co chwila słychać o kolejnych nowościach wydawniczych. Nic dziwnego, że idziesz do księgarni i wychodzisz z trzema bestsellerami i zamiarem, że te to już na pewno przeczytasz. A kończy się jak zwykle – w domu odkładasz je tuż obok pozycji upolowanych w zeszłym tygodniu i tylko czasem, gdy przypadkiem napotkasz je wzrokiem, myślisz „O, miałam przeczytać ten kryminał, podobno jest świetny”. Mogę snuć tę opowieść bez końca, ale wszyscy wiemy, jak to wygląda – „been there, done that”. Ale choć regały uginające się od nieprzeczytanych książek mogą wywoływać w tobie lekkie wyrzuty sumienia, kupowanie i nieczytanie książek wcale nie musi być czymś złym. Mało tego – w Japonii na to zjawisko powstało nawet specjalne słowo i wcale nie ma ono nacechowania pejoratywnego.
Czytaj także: Klasyka, o której nie uczyli cię w szkole. Te literackie perełki warto odkryć
Mowa o tsundoku, które powstało z połączenia japońskich wyrazów „tsunde-oku” (układać coś i zostawiać na później) oraz „dokusho” (czytanie książek) i oznacza czynność kupowania książek i gromadzenia ich w domu, ale nieczytania ich.
I choć w pierwszym odruchu myślimy o tym jako czymś negatywnym – warto nieco zmienić optykę. Żyjemy w czasach kultu produktywności, odhaczania kolejnych punktów na liście do zrobienia i poczucia, że na odpoczynek trzeba zasłużyć. Nawet czytanie książki staje się tu zadaniem do wykonania, a to, że nie znajdujemy na to czasu, tylko wywołuje w nas wyrzuty sumienia.
A przecież książki można gromadzić dla samej ekscytacji związanej z nabyciem nowej książki, dla kolekcjonowania przykuwających wzrok okładek i pożądanego efektu biblioteki domowej. Posiadanie tylu nieprzeczytanych książek może być przytłaczające, ale nie musi – w końcu masz tyle ciekawych możliwości, po które możesz sięgnąć, kiedy tylko chcesz (możesz je nawet czytać jednocześnie…). A dodatkowo nie musisz się martwić, że jak kiedyś będziesz chciała przeczytać daną książkę, to nigdzie jej nie zdobędziesz – w końcu będzie u ciebie na półce.
Poza tym stosy tomów piętrzące się na biurku, przy łóżku czy na regałach nie zawsze są dowodem lenistwa czy braku silnej woli (kiedy książka znów przegrywa ze scrollowaniem). Przeciwnie – często są odbiciem naszej ciekawości i nieustannego apetytu na nowe, poszerzające wiedzę czy rozwijające wyobraźnię historię. No i może nigdy nie przeczytamy wszystkich książek, ale przynajmniej otaczamy się światem, który kochamy.
Są jednak przypadki, kiedy tsundoku może przyjąć zły obrót.
Z jednej strony tsundoku to wyraz pasji do literatury, z drugiej zaś – może być pewnym mechanizmem radzenia sobie z niepokojem czy lękiem. Kupowanie książek daje bowiem natychmiastową nagrodę – satysfakcję, poczucie, że inwestujemy w siebie i swoją przyszłość. Czerwona lampka powinna ci się zapalić, jeśli nie tyle kupujesz książki z zamiarem ich późniejszego przeczytania, ile aby zapełnić pustkę, oderwać się od negatywnych uczuć lub chwilowo poprawić nastrój.
Problem zaczyna się także, gdy wydajesz na książki pieniądze, których nie powinnaś, co w konsekwencji nie tylko prowadzi do nadwyrężenia budżetu, lecz także do spadku nastroju, lęków czy wyrzutów sumienia.
A skoro o wyrzutach sumienia mowa… piętrzący się stos nieprzeczytanych książek może je zdecydowanie nasilić. Zwłaszcza jak dodamy do tego społeczną i kulturową presję, która nakłada na nas oczekiwanie, że powinniśmy stale się rozwijać i czytać więcej. A to wcale nie działa motywująco, tylko paraliżująco.
Gromadzenie książek ostatecznie powinno być przyjemnością, a nie ciężarem. Jeśli więc zauważasz, że pękająca w szwach biblioteczka bardziej boli niż inspiruje, warto zrobić krok w tył i stanąć twarzą w twarz z tym, co tak naprawdę kryje się pod twoją obszerną kolekcją.
Często, gdy myślimy o czytaniu książek, wyobrażamy sobie wolne, leniwe popołudnie spędzone na lekturze w wygodnym fotelu i z filiżanką kawy obok. Zresztą nierzadko właśnie to wyobrażenie towarzyszy nam, gdy kupujemy nową książkę. Kupujemy bowiem nie tylko obiekt, ale i wizję przyszłego, idealnego dnia z lekturą. Ale w rzeczywistości wychodzi różnie i – przyznajmy to szczerze – gdybyśmy czekali jedynie na idealne warunki, to praktycznie nigdy byśmy nie czytali.
Wbrew pozorom, by znaleźć czas na czytanie w natłoku obowiązków, nie trzeba drastycznych zmian. Wystarczy kilka minut dziennie, ale regularnie. Sztuką jest szukanie okazji: czytanie przed snem zamiast przewijania telefonu, kilka stron w tramwaju czy audiobook na spacerze z psem (tak, to też się liczy!).
Miej książkę zawsze pod ręką, wybieraj tytuły, które naprawdę cię interesują albo sięgaj po pozycje z mniejszą liczbą stron. No i odpuść sobie presję – w gruncie rzeczy nie chodzi przecież o żadne statystyki czy o to jak szybko przeczytasz daną książkę, tylko aby znowu zacząć czerpać radość z obcowania z literaturą.
Czytaj także: Jak wrócić do nawyku czytania książek? 7 sposobów od bibliotekarzy i psychologów, które naprawdę działają