Nie każdy bohater nosi pelerynę. W filmie „Ministranci”, który właśnie wchodzi do kin, czwórka osiedlowych kumpli i tytułowych ministrantów, żeby wymierzać sprawiedliwość zakłada kominiarki przerobione chałupniczo z zimowych czapek. Przebranie, na widok którego staruszki uciekają z krzykiem, wkrótce witany jest z szerokim uśmiechem ulgi. Filip, Gucci, Kurczak i Mały Kurczak są niczym współcześni Robin Hoodzi – podkradają z kościelnego sejfu, by rozdać ubogim sąsiadom. Na leki, na jedzenie, na buty, na czynsz. Idą z Bogiem, a jednak przeciwko Kościołowi. O filmie, który powstał z poczucia zerowej sprawczości wobec systemu z reżyserem Piotrem Domalewskim rozmawia Ida Marszałek.
Ida Marszałek: Słyszałam, że sam byłeś ministrantem i to przez 12 lat. Jak do tego doszło?
Piotr Domalewski: Siedząc w salce katechetycznej – tam się chodziło na religię pod koniec lat 80. – przyglądałem się chłopakom, którzy tworzyli tą specjalną grupę zadaniową i ciekawiło mnie czym się zajmują. Zawsze interesowały mnie społeczności, które posiadają wiedzę na temat jakiejś dziedziny, do której inni nie mają dostępu. Fabuły też konstruuję wokół takich bohaterów. Dlatego podobała mi się techniczna praca związana z obsługą mszy. Każdy miał tam określone zadanie i starał się je skrupulatnie wypełniać.
Ta określona hierarchia Ci nie przeszkadzała?
Wręcz przeciwnie. Od wczesnych lat bardzo poszukiwałem struktury. Angażowałem się w mnóstwo inicjatyw, które ją zapewniały. Szkoła muzyczna, koszykówka, pływanie, teatr amatorski te wszystkie dodatkowe zajęcia dawały mi wolność. Oczywiście zabierały mnóstwo czasu, ale pozwalały poznawać różne strony rzeczywistości.
Tobiasz Wajda, Filip Juszczyk, Bruno Błach-Baar i Mikołaj Juszczyk jako tytułowi „Ministranci" (Fot. materiały prasowe)
Wiedziałam, że ministranci mają dodatkowe zajęcia, ale nie spodziewałam się takich zawodów, jakie pokazujesz w pierwszej scenie „Ministrantów”.
Sam brałem udział w podobnych. W Polsce nie ma wielu tego typu konkursów, ale we Włoszech są bardzo powszechne. Tam rywalizują też dorośli, na przykład w rozpalaniu trybularza. Prezentują całe pokazy, układy choreograficzne, które czasami wyglądają groteskowo. Nagrania tych zawodów można znaleźć w Internecie. W moich stronach takie eventy miały swoje źródło bardziej w tradycji harcerskiej.
Jako dzieciak widziałeś dużo fajnych rzeczy w kościelnej grupie zadaniowej, ale mogłeś dostrzegać też takie, z którymi się nie zgadzałeś. Mój kolega, który był ministrantem, opowiadał mi, że kiedy zbierali pieniądze na kolędzie, darowizny, które teoretycznie miały być przeznaczone właśnie dla ministrantów, musieli podkradać sobie z puszki. Inaczej nigdy do nich nie trafiały.
Ja największy zgrzyt poczułem kiedyś na mszy, podczas kazania. Sam byłem lektorem i mocno przygotowywałem się do każdego czytania. Bardzo mi zależało, żeby wywiązać się z tego zadania najlepiej jak się da. Natomiast ten ksiądz, który wtedy przemawiał z ambony, właściwie powtórzył to, co było na czytaniu, dodając od siebie jakieś dwa zdania. Odbębnił swoją zmianę i tyle. To wywołało we mnie jakiś zgrzyt i od tej pory zacząłem dostrzegać, że takie sytuacje mają miejsce bardzo często.
Filip, Gucci, Kurczak i Mały Kurczak w kościele, w którym służą jako ministranci (Fot. materiały prasowe)
Dla mnie takim zgrzytem jest spowiedź. Już jako dziecko czułam, że jest w niej coś niewłaściwego. Stawia obie strony w niezręcznej sytuacji. Zwierzasz się obcej osobie, która nie ma przygotowania psychologicznego i nawet nie jest Ci w stanie realnie pomóc. Obowiązuje ją przecież tajemnica.
Spowiedź w jakimś idealistycznym założeniu może mieć wydźwięk terapeutyczny. Jeśli zwierzysz się drugiej osobie, przejdziesz proces moralnej oceny samego siebie, całkowicie oczyszczasz się z winy. Wydaje mi się, że w innych wyznaniach takiego obrzędu nie ma, a na pewno nie w tym kształcie. Możesz narobić głupot, przyznać się komuś, odmówić 10 zdrowasiek i odpuszczone. W teorii to faktycznie mogłoby być pomocne, ale teoria w tym przypadku również mija się z praktyką. Bo jak w takim terapeutycznym rozumieniu spowiedzi, bazującym na uświadomieniu sobie swojej postawy traktować fakt, że spowiadać się muszą też dzieci? Ja uważam, że spowiadać powinni się tylko ludzie pełnoletni. Fakt, że wysyła się dzieci do konfesjonału jest dla mnie naprawdę głęboko zastanawiający. Jeśli nawet robią coś niewłaściwego, to nieświadomie. Więc spowiedź buduje w nich głównie poczucie wstydu, stawia ich w pozycji ciągłego zagrożenia, kontestowania samego siebie. Jestem zdumiony, że nikt nie podejmuje publicznego dialogu na ten temat.
Wiesz jak księża zareagowali na pomysł filmowych ministrantów, żeby założyć podsłuch w konfesjonale?
Rozmawiałem z kilkoma po projekcjach. Odebrali film bardzo pozytywnie, ale zdumiało ich jak absurdalnie proste jest zainstalowanie kamerki w dzisiejszych czasach. Nie zdawali sobie z tego sprawy. A przecież teraz ludzie nagrywają wszystko i wszędzie.
Czy nie sądzisz, że Kościół, jego wykładnia powinna się dopasować do obecnych czasów?
Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, co Kościół ma ze sobą zrobić, ale jestem pewien, że to co robi to nie ten kierunek. Dla mnie powinien być przede wszystkim przestrzenią bezpieczną. Dla wszystkich, nie tylko dla tych, którzy spełniają określone warunki. Bo tylko w takiej formie zrealizuje swoją pierwotną funkcję, czyli troskę o człowieka.
W „Ministrantach” młodzi chłopcy wplatają kościelne archaizmy do swojego współczesnego języka. Okazuje się, że w Biblii można znaleźć one-linery na każdą okazję. Z łatwością usprawiedliwić każdy czyn.
Tak jest skonstruowana pewnie każda księga, która leży u podstaw najpopularniejszych religii. Jedni zinterpretują ich wskazówki jako pretekst do czynienia dobra, inni znajdą tam inspirację do czynów przerażających. Stary Testament mówi dużo o winie i karze, natomiast Nowy Testament jest orędziem humanizmu. A pod względem ekonomicznym wyidealizowanego socjalizmu. Rozdaj wszystko, co masz.
Mikołaj Juszczyk rapuje zarówno w filmie, jak i prawdziwym życiu (Fot. materiały prasowe)
Bohaterowie Twojego filmu, osiedlowi Robin Hoodzi, rozdają wszystko. Nawet to, czego nie mają. Jak ich oceniasz moralnie?
Jestem po ich stronie. Oni nie dążą do dobra tylko do sprawiedliwości. A sprawiedliwość i dobro bardzo często się wykluczają. W „Ministrantach” nie chciałem przyjmować moralizatorskiego tonu. Dawać klarownych odpowiedzi, co jest dobre, a co złe. Tylko zostawić przestrzeń widowni.
Wystawiasz moralność widzów na próbę. Czy jest film, który podobnie zadziałał na Ciebie?
Jest wiele takich filmów, ale w moim przekonaniu ten zabieg najpełniej realizuje się w „Breaking Bad”. To jest serial, którego siła polega na nieustannym dialogu z moralnością widzów. Do ostatniego odcinka widzowie kibicują facetowi, który jest zły do szpiku kości. Zaczynają się z nim utożsamiać. Dopiero po obejrzeniu całości przychodzi refleksja na temat tego, że Walter White jest postacią złą. Jednak jego motywacje są dla nas tak zrozumiałe, że w trakcie trwania akcji czujemy wręcz, że przestępcze działania bohatera są nie tylko uzasadnione, ale wręcz konieczne.
Zło można relatywizować, ale znieczulicę już nie do końca. Gucci, jeden z czwórki bohaterów, w pewnym momencie wypowiada słowa: „to nie jest nasza sprawa”. Mam wrażenie, że to nie jest kwestia, żeby ludzie zobaczyli i uwierzyli – do czego w filmie próbuje doprowadzić inny bohater, Filip. Polacy nawet jak coś widzą, to wolą to ignorować.
„Przymykanie oka” to nasza narodowa supermoc. Chyba nigdzie indziej na świecie nie ma takiego powiedzenia. Trochę zobaczę, a trochę nie zobaczę. Sam często za tym podążam, bo jest to naprawdę głęboko zakorzenione kulturowo. Taki mamy sposób na to, by przetrwać ze świadomością niewielkiego wpływu na otaczającą nas rzeczywistość. Ten film wziął się również z mojego z poczucia zerowej sprawczości wobec całego systemu, w którym żyjemy. Zawsze staram się w filmach opowiadać o ludziach, którzy muszą zmierzyć się z systemem. W przypadku Ministrantów poprzeczka była zawieszona jeszcze wyżej, bo ten system reprezentuje Kościół, a ja nieszczególnie lubię rozmawiać o wierze. Nawet teraz, jak ktoś mnie o to pyta, jest mi niezręcznie.
Osiedlowi Robin Hoodzi, filmowi ministranci kradną z kościelnego sejfu, by oddawać biednym (Fot. materiały prasowe)
Pochodzisz z Łomży, która, jak wiele innych mniejszych miast, cierpi na zapaść. W „Ministrantach” przedstawiasz dwie perspektywy: chłopaka, który wie, że ucieknie z małego miasteczka. I chłopaka, który wie, że nigdzie się nie wybiera. Może jedynie spróbować naprawić to, co jest na miejscu.
Myślę, że wśród moich rówieśników 80 procent osób wyjechało i to nie tylko do większych ośrodków miejskich, ale również za granicę. To zjawisko dotyczy bardzo wielu miejsc w Polsce. Jednak nie nazwałbym tego zapaścią. Miasta, które nie są głównymi ośrodkami administracyjnymi szukają swojej tożsamości na nowo. I wydaje mi się, że tak jak w przypadku Łomży ją znajdują. Bo małe miasta mają mnóstwo zalet, których w dużych trudno szukać. Łatwiej tu o dostęp do wszystkich usług, do natury, która jest na wyciągnięcie ręki. Do lekarza nie czekasz dwa miesiące, tylko dwa dni.
Twój film jest pełen nadziei, że pomimo wadliwego systemu, przyszłością jest pokolenie, które nie zostawia nikogo w tyle. Czy podobne poczucie towarzyszyło Wam na planie z młodą obsadą?
Młodzież grająca w „Ministrantach” to wspaniali i bardzo mądrzy ludzie. Mają mocną konstrukcję psychiczną i wsparcie rodziców. Są z pokolenia, które potrafi bezkompromisowo bronić swojego zdania. Nazwać to, co lubi i w czym się czuje dobrze. Ja w wieku 19 lat wciąż nie wiedziałem, co chcę robić, co studiować, kim być, a oni już mają śmiałe plany na przyszłość i jestem pewien, że je zrealizują.
Ta energia pewnie przydała się chłopakom podczas zdjęć. W końcu dźwigają ten film na swoich barkach. Ciężko było znaleźć tak uzdolnione dzieciaki?
Szukaliśmy odtwórców głównych ról wśród młodzieży, która ma ze sobą doświadczenie albo szkoły muzycznej, albo uprawiania zawodowego sportu, albo sztuk walki. Wiedziałem, że wówczas będą przygotowani do systematycznego powtarzania zadań, aż do uzyskania finalnego efektu, bo na tym właśnie polega gra na instrumencie i sport. Film nie jest niczym innym niż regularnym, cierpliwym powtarzaniem elementów, które finalnie łączą się w całość.
Niesienie dobra w filmie „Ministranci" przypomina działalność kryminalną, kadr z filmu „Ministranci" (Fot. materiały prasowe)
Słyszałam, że w planach są „Ministranci 2. Zemsta Małego Kurczaka.”
Tak! Zaczyna się od tego, że Mały Kurczak jest w więzieniu, bo porwali księdza proboszcza i pozostałe chłopaki muszą go wyciągnąć. To oczywiście żart, ale młodzi każdego dnia mieli brawurowe pomysły na sequele i spin-offy filmu.
Filmy, które opowiadają o młodym pokoleniu często wypadają boomersko. Decydujący jest język, który cały czas ewoluuje. Ciężko uchwycić go w formie właściwej do czasów. Jak wy się przed tym obroniliście?
Jestem fanem języka polskiego i wszystkich jego przemian. Słuchałem chłopaków i starałem się komunikować z nimi, tak jak oni to robili między sobą. Ale i tak niezbędne były zmiany wprowadzone przez młodszą część obsady. Kiedy na przykład Mikołaj grający postać Kurczaka zapoznał się z tekstem pierwszej hip-hopowej piosenki, powiedział, że to jest jakiś ekstremalny shit i on tego przecież nie zarapuje. Zaproponowałem, żeby napisał to po swojemu i to jego wersja ostatecznie znalazła się w filmie.
Mały Kurczak przynosi pieniądze potrzebującej sąsiadce, kadr z filmu „Ministranci" (Fot. materiały prasowe)
W Gdyni tak się jeszcze chyba nie zdarzyło, żeby jury było w pełni zgodne z widzami. „Ministranci” zdobyli zarówno Złote Lwy, jak i nagrodę publiczności. Myślę, że ta jednomyślność wynikała z tego, że poważne tematy, bliskie Polakom z powodzeniem ubraliście w komediową konwencję.
Oglądanie filmów w kinie, w ciemności, w towarzystwie innych ludzi sprawia, że często trudno poczuć się naturalnie i swobodnie. To właśnie wspólny śmiech przełamuje wszelkie blokady związane z wewnętrzną obawą bycia w grupie. Moje ulubione filmy, oprócz wymiaru artystycznego mają też elementy humorystyczne. Takie filmy lubię oglądać i takie filmy robię. Również z myślą o widzach. Bo film bez widzów nie jest spełniony. „Wydarza się” dopiero, gdy ktoś go ogląda. Ja lubię być w tym dialogu.
Kinowa premiera „Ministrantów” odbędzie się 21 listopada.
Piotr Domalewski, reżyser i scenarzysta, absolwent Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jego pełnometrażowy debiut „Cicha noc” (2017) zdobył Złote Lwy na 42. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni oraz dziesięć Polskich Nagród Filmowych Orły. Kolejny film, „Jak najdalej stąd” (2020), miał premierę na Festiwalu Filmowym w San Sebastián, a dla platformy Netflix Domalewski wyreżyserował cenioną produkcję „Hiacynt”. Jego najnowszy film „Ministranci” zdobył Złote Lwy oraz Nagrodę Publiczności na 50. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.