Co to za rodzina! Dziadkiem Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej był świetny malarz batalista Juliusz Kossak, ojcem Wojciech Kossak, malarz bardzo popularny; najmniej zdolnym w rodzinie artystą był Jerzy, syn Wojciecha i brat poetki, ojciec Simony Kossak, znanej biolożki. Siostra Pawlikowskiej to pisarka Magdalena Samozwaniec.
Cała poezja Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej naznaczona jest uczuciami i miłością. Nie było wcześniej takiej poetki. Najlepsze jej wiersze to króciutkie utwory, na jeden oddech. Jak muśnięcia policzka skrzydłem motyla. Na początku literackiej kariery bywała wyśmiewana przez męskich krytyków: „Koronkowe iluzje z woalu i tiulu (…), te wierszyki nadają się tylko do zwijania papilotów” – pisano.
W dzieciństwie Maria złamała rękę, popełniono błąd medyczny, cierpiała potem na bolesne skrzywienie kręgosłupa, całe życie nosiła gorset. „Wyrosła delikatna roślina, hodowana w szklarni, interesująco blada, przestraszona sobą, wsłuchana we własne ciało, dające sygnały bólu”, pisała Anna Nasiłowska.
Drugim mężem poetki był Jan Pawlikowski, jednak ich płomienny związek szybko się wypalił. Jeszcze była z Janem, gdy poznała listownie Sarmenta de Beiresa, słynnego portugalskiego lotnika, wymieniali ze sobą listy miłosne. Chyba wtedy właśnie napisała najpiękniejsze wiersze. Spotkali się w Paryżu, spędzili tam upojny czas.
Trzeci mąż Marii, zwany przez nią Lotkiem, też był lotnikiem. Młodszy od niej, znosił trudny charakter i kaprysy żony, a potem opiekował się nią podczas jej śmiertelnej choroby.
Poetka zmarła w Anglii tuż po wojnie. O ostatnim rozdziale życia mówi jej niezwykły dziennik „Wojnę szatan spłodził. Zapiski 1939-1945”. Wojny zdawała się nie rozumieć. Bardziej niż cierpienia ludzi odnotowuje cierpienia zwierząt. „My, konie, nie chcemy umierać na wojnach”. Polecam ten dziennik, jest w nim cała poetka, z gęstą kobiecością, czasami naiwnością. I wstrząsającym zapisem umierania…
Szukam tomików jej wierszy w bibliotece ojca. W jednym ze zdumieniem widzę dedykację:
„Muzykalnemu Panu Edwardowi od autorki, 1928 rok”. Nigdy nie dowiem się, kim był „muzykalny Pan Edward” ani jak ten tomik trafił do mojego ojca. Pozwolę sobie wstawić w „Okno” dwa wiersze Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Pierwszy, mój ulubiony, na jedno mrugnięcie delikatnie pomalowanej powieki. Nie znalazłem go w wyborze wierszy poetki, gniewam się na moją mamę, poetkę Mieczysławę Buczkównę, bo ona robiła ten wybór, napisała do niego wstęp – a ten utwór przegapiła. Drugi wiersz, bez tytułu, jest romantyczny, mógłby go śmiało napisać Mickiewicz.
Zmierzch na morzu
Wybrzeże coraz to bledsze
w liliowej półżałobie
i żaglowiec oparty na wietrze,
jak ja na myśli o tobie.
X X X
Nad wodą ławka, trawą porosła
Jak zimna płyta mogiły…
Tu, dwoje imion, dwaj zakochani
Wyryli w podpis zawiły.
Tutaj siedzieli, patrząc na siebie…
Może nie żyją w tej chwili?
A jeśli żyją, kochając innych,
To też tak, jakby nie żyli.
„Zmierzch na morzu” (Marja Pawlikowska, „Wachlarz”, Księgarnia F. Hoesicka 1927).
„Nad wodą ławka trawą porosła…” (Maria Pawlikowska-Jasnorzewska „Poezje wybrane”, PIW 1996).
Tomasz Jastrun poeta, prozaik, krytyk literacki, czuły obserwator świata. Zawsze z książką obok poduszki.