Najpierw wszyscy zazdrościli jej sukcesu, sławy i Brada Pitta. Potem – z tych samych powodów – okazywano jej współczucie. Jednak Jennifer Aniston nigdy nie postrzegała siebie jako ofiary. „Rozwód nie jest życiową porażką, a posiadanie dzieci nie musi być powołaniem każdej kobiety” – deklaruje. I dodaje, że to, co najlepsze, dostała od przyjaciół.
Niedawno sama, z lekką nutą goryczy, zauważyła, że Ameryka jej potrzebuje. Uczyniła z niej archetyp skrzywdzonej dziewczyny z sąsiedztwa, by mieć kogoś, komu można współczuć, ale też o kim można ciągle plotkować. Od lat 90. aż do dzisiaj jej twarz jest jedną z najczęściej goszczących na okładkach sensacyjnych tygodników, które bez skrupułów rozpisują się o życiu prywatnym aktorki. „Jen jest cała we łzach” – pisało „Vanity Fair”, gdy jej małżeństwo z Bradem Pittem skończyło się po pięciu latach. „Czy Jen wróci do Brada?” – krzyczały nagłówki po tym, jak aktor kilkanaście lat później znów był wolny. „Jen wreszcie w ciąży!” – insynuują co chwila tabloidy, publikując jej zdjęcia z nowym mężczyzną u boku. Jak wyznała w jednym z ostatnich wywiadów, najbardziej wkurzające są nagłówki robiące jej publiczną psychoanalizę w stylu „Jen nie potrafi zatrzymać przy sobie mężczyzny” albo „Nie chce mieć dzieci, bo jest samolubna i woli skupić się na karierze”. Tak jakby w XXI wieku rola żony i matki była obowiązkiem każdej kobiety.
Kiedyś znana ze swojej otwartości i niechęci do sprzeczek aktorka starała się spokojnie odpowiadać na aroganckie pytania dziennikarzy (patrz słynny telewizyjny wywiad z Diane Sawyer). Albo zaciskała usta i powstrzymywała łzy, kiedy dziennikarka „Vanity Fair” raczyła ją sensacjami z życia Brada Pitta, który szybko po ich rozstaniu układał sobie życie na nowo. Dziś, tuż przed 50. urodzinami, jest jednak silniejsza i pewniejsza siebie niż kiedykolwiek. Mówi własnym głosem i nie daje innym kierować swoim życiem. No bo spójrzmy na realia – Jennifer Aniston jest nie tylko najbardziej popularną aktorką w Stanach Zjednoczonych (podobno rozpoznaje ją 94 proc. Amerykanów), ale też najbardziej lubianą (w rankingu wyprzedzają ją jedynie Michelle Obama i księżna Kate). Do tego w 2017 roku magazyn „Forbes” umieścił ją na drugim miejscu najlepiej zarabiających aktorek na świecie – jest też producentką i twarzą wielu firm (w tym linii lotniczych Emirates). No i wreszcie, co kilka lat zdobywa tytuł „najpiękniejszej” lub „najseksowniejszej”, a jej nogi i włosy uchodzą prawie za wzór wyglądu tych części ciała, umieszczony w Sevres pod Paryżem. Jej nie trzeba współczuć, ją trzeba podziwiać i brać z niej przykład. W tym sensie nie tylko Ameryka jej potrzebuje, ale potrzebujemy jej wszyscy – zwłaszcza dziś, kiedy zmagamy się definiowaniem tego, co jest
męskie, a co kobiece, kiedy rozbijamy szklane sufity i burzymy mury podwójnych standardów. Sama aktorka trafia w punkt: „Żyjemy w społeczeństwie, które nakazuje kobietom: w tym wieku powinnaś wyjść za mąż, a w tym powinnaś mieć dzieci. Sądzę, że używanie tych dwóch wyznaczników jako definicji naszego szczęścia jest kolejnym sposobem na to, by podcinać skrzydła i odbierać pewność siebie kobietom, które odniosły sukces w innych dziedzinach”.
Gdyby wyjść poza oczywiste kryteria, sukcesem Jennifer są nie tylko popularność i mierzalne profity związane z zawodem, jaki wykonuje. Jej wygrana polega na tym, że jest wzorem do naśladowania dla wielu kobiet. Sympatyczna i zabawna, atrakcyjna, ale w nieoczywisty sposób. Nie ukrywa emocji, nie zadziera nosa, ale też go nie operuje. Ciężko pracuje na swój status zawodowy i prowadzi bardzo zdrowy tryb życia (joga, boks, zrównoważona dieta plus terapia). Łatwo się z nią utożsamić, łatwo uwierzyć w to, że jest dokładnie taka, jaka wydaje się być. Po prostu genialna przyjaciółka. Do tego właśnie przyjaźń jest wartością, jaką stawia w życiu na pierwszym miejscu. „Nie ma niczego cenniejszego niż lojalny, godny zaufania, dobry przyjaciel” – mówi.
W środowisku filmowym uchodzi za osobę, która bardzo dba o swoje przyjaźnie – pielęgnuje nawet te z czasów szkolnych. „Mój dom jest jak najlepszy klub w mieście dla moich bliskich. Uwielbiam patrzeć, jak ludzie się dobrze bawią. Zawsze mam świetne jedzenie i muzykę” – przyznała w niedawnym wywiadzie dla amerykańskiego „Elle”. Wiele z grona jej najbliższych i najwierniejszych przyjaciółek, w którym prym wiodą aktorka Courteney Cox i reżyserka Kristin Hahn, jest przy niej już od 20 lub 30 lat. „My praktycznie siebie wychowałyśmy – byłyśmy dla siebie matkami, siostrami, a nawet córkami” – mówiła. „Moi przyjaciele to moja rodzina. Oni tworzą mój dom. Ja właściwie nigdy nie marzyłam o wielkim weselu, białej sukni i idealnym mężczyźnie. Najbardziej zależało mi na tym, by mieć dom i czuć się w nim bezpiecznie. Ponieważ małżeństwo moich rodziców zakończyło się rozwodem, a mój rodzinny dom był polem walki między nimi, to był chyba kolejny powód, dla którego nigdy nie wpadałam w zachwyt nad tym, jaka to cudowna instytucja”.
O tym, że ojciec – popularny w tamtych czasach aktor John Aniston – odchodzi od jej matki, byłej modelki Nancy Dow, Jennifer dowiedziała się w wieku 9 lat, kiedy wróciła ze swojego przyjęcia urodzinowego. Bardzo przeżyła rozwód rodziców. Ojciec wyprowadził się z Kalifornii do Nowego Jorku i związał się z koleżanką z planu opery mydlanej „Days of Our Lives”. Jennifer wychowywała matka, która zaszczepiała jej nieufność do mężczyzn, wrogość do ojca i krytycyzm wobec własnego wyglądu. Jako nastolatka postanowiła, że nie chce już tego znosić. Poszła w ślady ojca – wybrała aktorstwo i przeprowadziła się do niego, by zacząć karierę. I choć początki były trudne, to Nowy Jork ostatecznie przyniósł jej szczęście. Po wielu dorywczych pracach (głównie kelnerowaniu) w końcu dostała przełomową rolę w sitcomie „Przyjaciele”. I kolejny raz w jej życiu sprawdziła się zasada, że komu jak komu, ale przyjaciołom może zaufać. Serial okazał się sukcesem na światową skalę, Jennifer i cała ekipa aktorów pracowali razem przez 10 lat, zaprzyjaźniając się ze sobą i wychowując kolejne pokolenia w wierze, że „i'll be there for you” (czyli „zawsze będę przy tobie”), którą to frazę pochodzącą z czołówkowej piosenki potrafi z pewnością zaśpiewać każdy fan „Przyjaciół”. Być może dzisiejsi 40- i 30-latkowie to właśnie temu serialowi zawdzięczają przekonanie, że nawet kiedy zwalniają cię z kolejnej pracy, a twoja miłość, która miała być tą „na zawsze”, zostawia cię bez słowa – nie jest tak źle, bo masz ludzi, którzy lubią cię za to, jaki jesteś. Jennifer Aniston wiarygodnie ukazała rozwój swojej bohaterki, która z całkowicie zależnej finansowo od swojego ojca beztroskiej dziewczyny zmienia się w pewną siebie i samodzielną kobietę sukcesu. Mimo to i tak widzowie najbardziej śledzili jej perypetie sercowe, wzdychając z ulgą, gdy wreszcie znalazła bezpieczną przystań w ramionach Rossa. I chyba tego samego oczekują od Jennifer...
Dwukrotna rozwódka – to nie brzmi dumnie. Jednak Jennifer Aniston, mimo że jej małżeństwa z Bradem Pittem i Justinem Theroux zakończyły się rozstaniem, nie uważa ich za swoją porażkę. Co więcej, w ogóle nie uważa, by rozwód był porażką. „To po prostu koniec relacji” – tłumaczy. „Moim zdaniem oba moje małżeństwa były udane” – mówiła na łamach „Elle”. „Ich zakończenie było naszą wspólną decyzją. Postanowiliśmy być szczęśliwi. Oczywiście nie wszystko było idealne, mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale ostatecznie każdy jest odpowiedzialny za swoje życie. Nigdy nie chciałabym tkwić w relacji z lęku przed samotnością. Jeśli wkładasz dużo pracy w to, żeby coś uratować, ale mimo twoich starań nie udaje się – to nie jest porażka”.
Jak twierdzi, z byłymi mężami pozostaje w przyjaźni. Jest też w bliskich stosunkach ze swoją pierwszą teściową. Nawet tuż po rozstaniu z Bradem Pittem, który w trakcie ich małżeństwa rzekomo miał romans z Angeliną Jolie, stawała w jego obronie przed żądnymi sensacji mediami. „Nie sądzę, by Brad chciał mnie skrzywdzić” – mówiła na łamach „Vanity Fair”. „On nie jest tego typu człowiekiem”. Kiedy prowadząca z nią rozmowę dziennikarka sugerowała, że paparazzi mają dowody na jego zdradę, odpowiedziała: „Chcę ufać mojemu mężowi”. Po latach obserwatorzy mediów przyznali, że swoją postawą aktorka udowodniła, że nawet w Hollywood można się rozstać z klasą. „Nieustannie koncentrując się na moim statusie małżeńskim czy rodzinnym, ludzie przekreślają wszystko, czego dokonałam i do czego doszłam w życiu. To bardzo wypaczona perspektywa. Wygląda to tak, jakbym miała jedną poważną wadę, skazę, która przekreśla mnie jako kobietę sukcesu – tak jakbym jako niematka nosiła na
sobie szkarłatną literę” – mówi. „ A może rozmnażanie się nie jest moją życiową misją?! Może są inne rzeczy, które powinnam robić?” – pyta dobitnie w innym wywiadzie. I dodaje, że nadal w tych kwestiach obowiązują podwójne standardy. Mężczyzna, który się rozstał z żoną i nie ma dzieci, nie jest określany jako stary kawaler czy życiowy nieudacznik, nikt się nad nim nie lituje. Podczas gdy kobiety wiecznie muszą udowadniać, że wszystko z nimi w porządku. I niestety – często są surowo oceniane właśnie przez inne kobiety, które „nie odkryły jeszcze, że
mają siłę i prawo do tego, by odkrywać sens życia na swój własny sposób”. Jak na razie Jennifer jest świetną matką chrzestną dla dzieci swoich przyjaciół i zaangażowaną opiekunką dwóch psów: półteriera Normana i suczki, którą nazwała na cześć swojej idolki – Dolly Parton.
Skoro mówimy już o Dolly Parton, to z miłości do niej – między innymi – powstał najnowszy film „Kluseczka”, wyreżyserowany przez przyjaciółkę Jennifer – Kristin Hahn. Aktorka gra rolę Rosie, matki nastolatki z nadwagą. Jako była miss piękności – ma własne wyobrażenie na temat idealnego piękna, co powoduje, że jej córka nie czuje się pewnie w swoim ciele. Na szczęście młoda Willowdean miała ukochaną ciocię, wielką fankę Dolly Parton, która starała się jej przekazać, że to sami wyznaczamy własne standardy piękna. W wywiadzie dla „The Sunday Telegraph” Jennifer wyjaśniła, dlaczego ten film jest dla niej tak ważny: „Jednym z powodów, dla których naprawdę spodobał mi się wątek matki i córki, było to, że okazał się bardzo podobny do tego, jaki związek łączył mnie i moją matkę. Jako modelka była piękna, zjawiskowa. Ja nigdy taka nie byłam, o czym często mi przypominała. Nie byłam dzieckiem, jakiego chciała, i to coś, co naprawdę na mnie wpłynęło. Ten film jest tak wyjątkowy, ponieważ mówi o pozbywaniu się wyobrażeń o pięknie, próbach stania się sobą i pozbyciu się poczucia, że musimy sprostać wyidealizowanym kanonom, którym karmi nas społeczeństwo”. Presja piękna to kolejny temat, któremu aktorka oficjalnie się sprzeciwia. Cieszy ją, że z konkursów piękności znika kategoria „swimsuit body”, w której kondydatki miały prezentować się w kostiumach kąpielowych. Bo – jak zresztą pada w filmie „Kluseczka” – „swimsuit body”, czyli w wolnym tłumaczeniu: sylwetka bikini – to po prostu sylwetka w bikini. Każda sylwetka w bikini.
Być może siła Jennifer Aniston, by stawać w swojej obronie, bierze się stąd, że najpierw musiała wykazać się nią wobec własnej matki. Ich relacja od zawsze była trudna – do śmierci Nancy Dow trzy lata temu obie wielokrotnie zrywały kontakty. A raczej robiła to Jennifer, zwłaszcza po tym, jak matka, nie konsultując tego z nią, wydała książkę, w której opowiadała bardzo intymne historie z dzieciństwa aktorki. Córka nie zaprosiła jej na oba swoje śluby, choć był na nich obecny ojciec. Ale, jak mówiła w wywiadzie: „Nie zmieniłabym mojego dzieciństwa, nie zmieniłabym tych wszystkich momentów, kiedy złamano mi serce, nie zmieniłabym też moich sukcesów. Nie zmieniłabym niczego z tego, co mnie spotkało. Ja naprawdę kocham to, kim jestem i kim jeszcze mogę się stać”.