Ze snu o Warszawie narodziła się chusta dla prestiżowego domu mody Hermès. W Nowym Jorku zachwycają się jego książką dla dzieci. 29-letni artysta zmienia style, narzędzia i materiały.
Wiadomość od domu mody Hermès przyszła, kiedy Jan Bajtlik brał udział w festiwalu Fête du Graphisme 2016 w Paryżu. Zaprosił go znany plakacista Michel Bouvet, u którego parę lat wcześniej odbywał staż. Na staż dostał się, bo wygrał konkurs. Dziś wyliczenie nagród Bajtlika za plakaty i książki dla dzieci (chociażby wyróżnienie BolognaRagazzi za książeczkę „Typogryzmoł” czy przyznawany przez „New York Timesa” tytuł Najlepszej Ilustrowanej Książki dla Dzieci Nowojorskiej Biblioteki Publicznej – New York Public Library Best Illustrated Children’s Book – dla „Auta”) zajęłoby jedną trzecią tego artykułu. A wracając do mejla od Hermèsa – dostając go, Jan Bajtlik nie przypuszczał nawet, że to punkt zwrotny w jego życiu.
Wiedział, że pójdzie do jakiejś szkoły artystycznej. To znaczy mniej więcej odkąd skończył osiem lat i poznał ilustratora i malarza Józefa Wilkonia. Do radiowej audycji dla dzieci, do której zabrał go tata, przyniósł swoje rysunki tarantul, piratów, próby martwych natur i postaci. Tak zaczęły się regularne konsultacje. Najpierw Wilkoń przyciągał swoją charyzmą, z czasem – tajemnicami warsztatu, sposobem, w jaki za pomocą zwykłych pasteli tworzył własne niepowtarzalne światy. W gimnazjum i liceum Jan uczył się rysunku, malarstwa, rzeźby i kompozycji u innych nauczycieli, ale mistrzem pozostał Wilkoń. Zostawał u swojego mistrza na weekendy, pogaduchy, gotowanie, wino, korekty.
– Czasami był bardzo zajęty i nie rozmawialiśmy za dużo. Niesamowite było móc obserwować go przy pracy – wspomina – jak podczas prac rzeźbiarskich do wystawy „Arka Wilkonia” w Zachęcie. Od cięcia drewna, przez montaż, po malowanie cętek na rzeźbie pantery.
Rozkładówka z książki „Nić Ariadny. Mity i labirynty” (Fot. Wydawnictwo Dwie Siostry, 2018)
Bajtlik mógł skręcić w stronę nauk ścisłych. Od dziecka wiedział, co to dżety, czarne dziury, kot Schrödingera. Miał 13 lat, kiedy w bojówkach poszedł na kolację ze Stephenem Hawkingiem. Do jadalni Trinity College w Cambridge, pamiętającej Isaaca Newtona, zabrał go ojciec Stanisław Bajtlik, astrofizyk i popularyzator nauki. Woził go po konferencjach astrofizyków, których nazwiska Jan wymienia z podziwem i bez zająknięcia. Mama, ekonomistka, pracuje w banku. Rodzinnie chodzili po górach. To od widoku na Mont Blanc z tarasu Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych (CERN), w którym mieści się Wielki Zderzacz Hadronów, zaczęła się jego fascynacja tym regionem Francji i Szwajcarii.
– Byłem w różnych miejscach na świecie – mówi – ale lodowce i igły masywu Mont Blanc są dla mnie jednym z najbardziej fascynujących miejsc, gdzie można rozwijać się duchowo i sportowo, od biegania po alpinizm w każdej postaci.
Sam nie wie, dlaczego tyle czasu brał udział w mistrzostwach w pływaniu szkół niepublicznych. Pływanie było fajne, ale miał dość presji, parcia na wyniki. W końcu celowo dał się zdyskwalifikować – może przypominał sobie, co powiedział mu w nocy na ulicy w Cambridge słynny kosmolog James Peebles: – Pamiętaj, świat należy do ciebie.
Okładka książki „Typogryzmoł” (Fot. Wydawnictwo Dwie Siostry, 2014)
Na drugim roku na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych Jan Bajtlik wygrał Międzynarodowy Konkurs Studencki Plakatu „Skopje Poster” i za pieniądze z nagrody wynajął kawalerkę. W kolejnych latach stworzył szkice pierwszych książek – wspomniane „Auto” i „Typogryzmoł”. Boom na książki dla dzieci tworzone przez polskich młodych grafików i graficzki dopiero się zaczynał. Jan zaczął zarabiać na życie jako grafik i ilustrator, projektował plakaty – „Weź się do kupy” (by zachęcić do sprzątania po psach) czy „Mężczyźni też mogą tworzyć naukę” (z dymkiem mówionym przez Marię Skłodowską-Curie).
Aż postanowił się skoncentrować na dużym projekcie – książce o labiryncie. Nie brać całej tej drobnicy zleceń, które pozwalały mu opłacić studio, mieszkanie, wakacje w górach. Zamieszkał na 30 metrach kwadratowych. Ze swoją dziewczyną (dziś żoną) Zofią Różycką, również ilustratorką, która kaligrafowała przepisy i, wtedy jeszcze, piekła ciasta dla warszawskich kawiarni. Oraz z suką Kluską, przygarniętą po tym, jak ktoś znalazł ją zimą w pudełku w lesie.
Christine Duvigneau, szefowa projektów graficznych w Hermès International, zadzwoniła do Jana dwa dni po tym, jak wysłała mejl. – Od razu kupiłem bilety i wróciłem do Paryża – wspomina Bajtlik.
Na drugim spotkaniu powiedzieli mu: „Pomyśl o formie na kwadrat”. Przyśniła mu się Warszawa pożerana przez potwory – ożyły płachty zasłaniające budynki, dmuchani bohaterowie kreskówek, billboardy. I wymyślił miasto zawładnięte przez zwierzęta i potwory, łączące architekturę Warszawy, Moskwy, Paryża, Nowego Jorku. Narysował Zofię wskazującą na przebiegającego pancernika, malującego siebie i Kluskę – tę ostatnią w 18 miejscach.
Animapolis powstawało prawie trzy miesiące. Miesiąc zajęło ustawianie kompozycji. Finalne około 50 kolorów to prawie maksimum, jakie Hermès może umieścić na jedwabnej chuście, którą od listopada można kupić w jego butikach na całym świecie.
Do Paryża zawoził nowe projekty. Poznawał kolejne działy Hermèsa, zwiedzał wewnętrzne archiwa, muzeum, był na zawodach konnych – od koni przecież zaczęła się niemal 200-letnia historia marki. Układał na podłodze arkusze z potworami, które trafiły na wełniano-jedwabną chustę męską „Sweet Dreams”. Bestie kłębiły mu się w głowie, odkąd ze swoimi studentami przeglądał średniowieczne inkunabuły w Książnicy Cieszyńskiej. Miał z tamtego czasu szkice (na szczęście szkicuje nałogowo).
Plakat propagujący sprzątanie psich kup (2011)
Plakat wyróżniony w 10. edycji Galerii Plakatu AMS (2010)
– Wyłącz to – krótka prośba żony przerywa pracę, tylko kiedy z radia leci wyjątkowy badziew, bo generalnie uzgadniają, czego słuchają. Rano – BBC, Radio France, „Off Czarek” w Tok FM, wybrane podcasty. Jan pochyla się nad projektem nowej chusty, Zofia – nad ilustracjami.
Bajtlik pracuje cały dzień, do północy, z przerwą na śniadanie, mejle, bieganie, obiad, ściankę wspinaczkową, kolację. Wieczorami wspomaga się muzyką – od Jordiego Savalla, przez The Rolling Stones, po Sokoła.
Właśnie wrócił z Chamonix, dokąd pojechał prosto z Paryża po spotkaniu w Hermèsie dotyczącym kolekcji na 2020 rok. Niebawem ukażą się kolejne chusty, ręczniki, bransoletki oraz ceramika i tapety sygnowane „Designed by Jan Bajtlik”.
Jan Bajtlik w pracowni tworzy serię "Jardin Particulier, wrzesień 2018. (Fot. Zofia Różycka)
Jan Bajtlik rocznik 1989. Grafik, ilustrator, plakacista, malarz. Projektant wzorów tkanin, ceramiki, biżuterii, tapet ściennych i witryn dla paryskiego domu mody Hermès. Autor nagradzanych, przetłumaczonych na siedem języków książek dla dzieci „Typogryzmoł”, „Auto”, „Nić Ariadny...”. Ma na koncie 17 wystaw indywidualnych i ponad 150 wystaw zbiorowych.