Jest gwarancją dobrego kina. Bo jeśli Carey Mulligan pojawia się na ekranie, wiadomo, że i jej bohaterka, i cała historia są nietuzinkowe. Dotyczy to także najnowszej roli w filmie „Wykopaliska”. Kameralnej historii o dużej sile rażenia.
Zanim w pani ręce trafił scenariusz „Wykopalisk”, ile pani wiedziała na temat opisanych w nim wydarzeń?
Byłam świadoma, że jest coś takiego jak Sutton Hoo [stanowisko archeologiczne i odnaleziony skarb, anglosaska łódź-grobowiec, jedno z najcenniejszych odkryć tego typu w Europie – przyp. red.]. W Anglii jest to temat omawiany na kursie do egzaminów kończących szkołę średnią. Wydaje mi się, że jako dziewczynka byłam też z klasą w muzeum, gdzie wystawiane są znalezione w łodzi eksponaty, widziałam maskę i hełm, zestaw, który wyświetli się pani pewnie w Google po wpisaniu hasła „Sutton Hoo”. Można więc powiedzieć, że zanim przeczytałam scenariusz, wiedziałam, że gdzieś dzwoni, ale w którym kościele już nie bardzo [śmiech].
Wy, tworzący ten film, odkłamujecie historię. Opowiadacie o ludziach, bez których tytułowego wykopaliska by nie było, tyle że ich zasługi przypisali sobie inni, „poważni” naukowcy. Nie tacy amatorzy jak pani bohaterka Edith Pretty i genialny archeolog samouk, „człowiek z ludu” Basil Brown [w tej roli Ralph Fiennes – przyp. red.]. W jego przypadku chodzi jeszcze o pochodzenie. Jako ktoś z niższej klasy społecznej bez mrugnięcia okiem został pominięty, wymazany z historii.
Dzieci wychowywano wówczas w przekonaniu, że istnieje coś takiego jak „ich miejsce” w społecznej tkance – i było to miejsce bardzo ciasne i precyzyjnie określone. Nie kwestionowano tego. Dziś oficjalnie takie przekonania uznaje się za dyskryminację, ale to, że w XXI wieku już „nie wypada” tak myśleć, nie znaczy, że klasizm zniknął. Istnieje, tyle że za zamkniętymi drzwiami. Kiedy z ciekawości sprawdziłam, w podręczniku znalazłam o Basilu Brownie taki mikroskopijny [Mulligan pokazuje palcami odcinek około pięciu centymetrów] ustęp. Dla kogoś zainteresowanego tematem znalezienie informacji o nim do niedawna nie było łatwe. Z kolei rolę Edith Pretty, właścicielki terenu, na którym odkryto anglosaską łódź, umniejszano, bo była kobietą. Edith fascynuje mnie na równi z Basilem.
Co w niej zaintrygowało panią najbardziej?
Była skrępowana więzami czasów, w których przyszło jej żyć. Na planie filmowym cały czas miałam poczucie, że ona nie chce być damulką siedzącą w wiklinowym fotelu i obserwującą, jak inni się pocą. Że sama najchętniej złapałaby za szpadel i wykopała z błota ten skarb.
Widać, że jest przedsiębiorcza, silna psychicznie, konkretna. Kiedy na Basila Browna spada góra osuwającej się ziemi, ona – delikatna, filigranowa, słabego zdrowia – reaguje szybko i skutecznie, żeby uratować postawnego mężczyznę.
Na marginesie dodam, że scena z odkopywaniem Ralpha była bardzo stresująca. Oczywiście uniosłam się dumą i nie chciałam oddać zadania kaskaderowi, Ralph też nie. Robiliśmy wiele dubli, Ralph raz za razem lądował pod górą ziemi, a ja byłam odpowiedzialna za odkopywanie jego twarzy, nozdrzy. W pewnym momencie w moich rękach było więc życie skarbu brytyjskiej kinematografii! Śmieję się, ale wtedy to było mało zabawne. A wracając do Edith – proszę zauważyć, że tak, była głodna przygody, ale jednocześnie pozostawała niezwykle skromna, pokorna, empatyczna.
Na ile jest pani podobna do tej postaci? Chodzi mi o jej pasję odkrywczyni. W dzieciństwie wśród pani planów i marzeń nie znalazło się przypadkiem także to o byciu archeolożką?
Chciałam być fryzjerką. I strażakiem. A potem, mniej więcej od siódmych urodzin, już tylko aktorką. Wiem, mało w tym tajemnicy, ale taka jest prawda. Faktycznie, po pracy przy „Wykopaliskach” myślę sobie, że i ja chcę znajdować w swoim życiu więcej czasu na zachwyt. „To przecież jest łodź!” – zdanie wypowiadane w filmie przez moją bohaterkę jest dla mnie kwintesencją „Wykopalisk”. Edith, jej synek i Basil wychodzą we trójkę na pole, stają przed stanowiskiem archeologicznym i nagle przychodzi oświecenie: „To jest łódź!”. Człowiek znajdzie na spacerze zagubiony kolczyk albo monetę na plaży i to już jest miłe uczucie: „O rety! Jestem odkrywcą, a to kawałek czyjejś historii”. A znaleźć na własnym polu anglosaską łódź? Która okazuje się grobowcem króla przeciągniętym z wody na pole przez setki ludzi tysiące lat temu? Czy potrafi sobie pani wyobrazić, jakie to uczucie? Ja – nie. Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz widziałam na ekranie tak pięknie uchwycone uczucie zachwytu, cudownego zadziwienia. Coś tak rzadkiego, niecodziennego przesyca cały nasz film. To zasługa reżysera, Simona Stone’a, który nigdzie się nie spieszył. Nie zależało mu na efekciarskim montażu, Simon pozwala filmowi i widzom kontemplować w ciszy wiele pięknych ujęć, co, uważam, wspaniale się sprawdza, ale też świetnie oddaje dynamikę postaci, bo Edith i Basil w pewnym momencie rozumieli się już tak dobrze, że mogli razem siedzieć w milczeniu.
To także film o tym, że czas płynie nieubłaganie. Macie go coraz mniej. I pani bohaterka, i reszta postaci.
Prawdziwa Edith Pretty zmarła w 1942 roku, nigdy nie doczekawszy wystawienia znalezisk w British Museum. Skarb znaleziono krótko przed atakiem Hitlera na Polskę, potem bezpiecznie przeczekał całą wojnę schowany pod ziemią, na stacji metra. Podczas wojny teren wykopalisk był wykorzystywany przez wojsko jako poligon ćwiczeniowy, więc żołnierze, gdyby stanowiska archeologicznego nie zasypano, wszystko by zadeptali. Gdyby nie rozsądne szybkie działanie, świat w ogóle nie dowiedziałby się o pradawnej łodzi ze szczątkami króla Rædwalda zakopanej w środku pola. Bohaterowie filmu wiedzą, że wojna zbliża się nieubłaganie, codziennie czytają o tym w gazetach. Pamiętam, jak na planie któregoś dnia w moje ręce wpadł rekwizyt: odtworzona gazeta z lata 1945. Znajdował się tam artykuł o ewakuacji londyńskiego zoo. Niektóre zwierzęta miały być odesłane, inne czekała śmierć. Wyobraziłam sobie ten widok, strzelanie do zwierząt. Wstrząsające. Powietrze musiało dosłownie pachnieć wojną, nie można było zrobić kroku, by nie natrafić na zakrojone na szeroką skalę przygotowania, jakieś przegrupowania, apele, samoloty nad głową. A przecież spora część ekipy pracującej przy Sutton Hoo miała już na koncie doświadczenie wojny. Nie umiem sobie wyobrazić, jak musieli się czuć, wiedząc, że zaraz czeka ich znowu to samo. Mam wrażenie, że ludzi zaangażowanych w wykopaliska w Suffolku cechowały cicha odwaga i stoicyzm. Mimo że to był wyścig z czasem. Musieli się zjednoczyć jako zespół i ukończyć swoje zadanie. I jeszcze choroba Edith. Moja bohaterka zdawała sobie sprawę ze swojego stanu. Ona musiała zdążyć, zanim umrze, inni – zanim znowu zapali się świat.
„Wykopaliska” to kolejny film, w którym wraca pani do przeszłości. Londyn lat 60. w „Była sobie dziewczyna”, południe Stanów Zjednoczonych zaraz po wojnie w „Mudbound”, Nowy Jork lat 20. w „Wielkim Gatsbym”. Pani szczególnie ceni sobie role w kostiumowych dramatach?
Na pewno taka wyprawa przez epoki to za każdym razem ogromny przywilej. Na krótką chwilę mogę zostać w tamtym czasie, realiach, wyobrazić sobie, jakby to było, gdybym rzeczywiście wtedy się urodziła. Tak, nie bez powodu w moim dorobku dominują takie filmy: to tam kryją się najciekawsze historie. Mnie osobiście najciekawszy wydaje się chyba okres walki o prawa wyborcze kobiet. Przed udziałem w „Sufrażystce” wyobrażałam sobie te protesty jako jakąś pokojową, delikatną rewolucję. Kwiatki, marsze, i załatwione. W szkole niestety ledwie się tego tematu dotyka, nie wchodzi się w szczegóły. Zetknięcie z wymagającymi realiami tamtych czasów, z trudem i znojem, koszmarnymi przeciwnościami losu, z jakimi codziennie mierzyły się kobiety, było dla mnie wielkim i ważnym doświadczeniem. W gruncie rzeczy interesują mnie historie, w których jest prawda, życie. Chcę zobaczyć na kartach scenariusza kogoś, z kim poczuję więź, kogo jestem w stanie zrozumieć. Nawet jeśli nie zgadzam się z tej osoby postępowaniem.
Widać, że uwielbia pani swoją pracę.
Jestem wdzięczna losowi, że dane jest mi nie tylko wykonywać zawód, który dla większości jest marzeniem ściętej głowy, ale wykonywać go z sukcesami od kilkunastu lat. Dostawać zlecenie za zleceniem, być aktorką aktywnie pracującą. Mówiłyśmy o „Wykopaliskach” w kontekście klasowym, przywilejów. I ja doskonale wiem, że na pierwsze przesłuchanie zaproszono mnie tylko dlatego, że w szkole poznałam kogoś, kto miał znajomości wśród aktorów i polecił mnie organizatorom castingu [w 2004 roku, mając 18 lat, Mulligan zadebiutowała jako czwarta córka państwa Bennet w „Dumie i uprzedzeniu” u boku Keiry Knightley, a pomogła jej dyrektorka szkoły średniej, która skierowała dziewczynę do znajomego scenarzysty Juliana Fellowesa. Po spotkaniu z Mulligan żona Fellowesa umówiła ją na rozmowę z osobą odpowiedzialną za casting – przyp. aut.]. Czyli, w pewnym sensie, był to taki łańcuch przywilejów, tylko nie wynikających z mojej klasy społecznej, ale z innych przesłanek. W środowisku aktorów takie zależności są bardzo istotne. Przywilej to aktorska codzienność. Poza naszą bańką większość ludzi nie może sobie pozwolić na takie funkcjonowanie: ciągłe próbowanie, tracenie zleceń, czekanie na to, aż w końcu może się uda. Czyli de facto przez ogromną część czasu niepracowanie. W tym sensie kategoria przywileju ma przełożenie na nasze życie.
Czyli równe szanse w branży kinowej to nadal, niestety, mit.
Proszę zauważyć, że w „Wykopaliskach” mamy w centrum relację damsko-męską, która nie jest miłosna ani erotyczna. To relacja intelektualna, oparta na dzielonej pasji. Nadal trudno znaleźć scenariusze, w których kobieta nie jest definiowana jako czyjaś żona czy dziewczyna, a do działania nie napędza jej romantyczna miłość.
Ta zależność rzadko kiedy dotyczy granych przez panią bohaterek. Przełamuje pani w kinie ten stereotyp. Z niecierpliwością czekam na kinową premierę „Obiecującej . Młodej. Kobiety”. W filmie pani Cassandra staje się głosem tych, których wcześniej nie słuchano: ofiar seksualnej przemocy i victim blamingu [kiedy ofiara jest obwiniana, sugeruje się, że „sama jest sobie winna” – przyp. red.].
W tej opowieści nie ma ani jednego przykładu przemocy i prób jej usprawiedliwiania, którego ja czy moje znajome nie znałybyśmy z własnych doświadczeń lub z doświadczeń innych bliskich nam kobiet. Albo same coś takiego przeżyłyśmy, albo dotknęło to kuzynkę, przyjaciółkę, sąsiadkę. O przemocy seksualnej i jej konsekwencjach mówi się często, ale trochę tak, jakby to było coś wstydliwego. A to nie żadne tabu. Powodem do wstydu jest, że w „Obiecującej. Młodej. Kobiecie” opowiadamy o czymś boleśnie prawdziwym i boleśnie powszechnym.
Carey Mulligan, rocznik 1985. Brytyjska aktorka znana między innymi z ról w takich filmach, jak: „Była sobie dziewczyna”, za którą nominowana była do Oscara, Złotego Globu i dostała nagrodę BAFTA, „Wstyd”, „Drive”, „Wielki Gatsby” i „Kraina wielkiego nieba”.