Mimo że coraz bardziej oswajam się z Koreą, jedzenie tutaj jest dla mnie niezmiennie prawdziwym wyzwaniem. Mijają tygodnie, a ja codziennie z tą samą niepewnością zamawiam obiad.
Koreańczycy jedzą gąsienice jedwabniki, żywe ośmiornice, niepatroszone ryby i potrawki z psa. Część z lokalnych potraw może więc budzić niepokój u nieoswojonego z miejscową kuchnią turysty. Ponieważ większość potraw zatopiona jest w pikantnym czerwonym sosie, trudno odgadnąć, co ma się na talerzu. Nie sposób też dowiedzieć się tego od sprzedawcy, jeśli nie zna się koreańskiego.
W Art Studio, gdzie mieszkam, większość z nas pochodzi spoza Korei, tutejsze jedzenie jest więc nieustająco najgorętszym tematem naszych rozmów. Codziennie wieczorem omawiamy, co jedliśmy w ciągu dnia. Widząc naszą fascynację tematem lokalnego jedzenia, Heejung i Lim z Art Studio postanowiły zafundować nam lekcję koreańskiego gotowania w szkole, gdzie kształci się mistrzów tutejszej kuchni. Uczyliśmy się przyrządzać tak zwany bibimbab czyli wielobarwną potrawę z ryżu, warzyw i mięsa.
Ku naszemu zdziwieniu, lekcja wcale nie była nauką o smakach, ale o kształtach, kompozycji i kolorach. Jak się okazało, w koreańskiej kuchni ogromne znaczenie ma wygląd potraw. Nasza nauczycielka, mówiąc o jedzeniu, głównie zajmowała się jego kolorami a nie smakiem. Na szczęście przyrządzony przez nas bibimbap był nie tylko kolorowy i świetnie ułożony, ale i pyszny. Wydaje mi się, że był najsmaczniejszą potrawą jaką jadłam w Korei.