Pomimo mrożących krew w żyłach komunikatów prasowych, życie w Seulu toczy się swoim zwykłym rytmem.
Zarażona koreańskim spokojem wybrałam się w weekend na wiosenną wycieczkę po mieście. Odwiedziłam kilka seulskich parków, pełnych bawiących się rodzin z dziećmi, dwa muzea jak zwykle pękające w szwach od odwiedzających i centrum miasta, w którym jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się kawiarniane ogródki. Mroźny Seul, przez który przebiegałam dotąd owinięta ciepłym szalikiem, z dnia na dzień stał się ciepłym i przyjaznym miejscem.
W sobotni wieczór trafiłam do amerykańskiej dzielnicy Itaewon, gdzie odbywa się właśnie Festiwal Performance. Kiedy weszłam, swoje wystąpienie „I love Korea” zaczynał O-bong Hong. Po długim mówionym wstępie, w którym opowiadał o swojej miłości do Korei, rozciął ogromną torbę, zrobioną z najświeższych gazet z wiadomościami dotyczącymi napięć między dwoma Koreami. Z torby wysypały się napompowane różowe balony, które O-bong Hong rozdał publiczności i kazał rozrywać. Dziesiątki pękających równocześnie balonów sprawiły, że galeria zabrzmiała na kilka minut jak front wojenny. Męcząc się i trochę kalecząc palec, sama rozerwałam dwa balony.
Poczułam też ulgę spotykając wreszcie człowieka, który nie tylko chce z zaangażowaniem rozmawiać o sytuacji politycznej, ale i porusza ten temat w swoim działaniu artystycznym. Niestety, performance O-bonga Honga nie sprowokował nikogo z zebranych do dyskusji o tym, co dzieje się na granicy. Nawet sam artysta, po zakończeniu swojego poruszającego wystąpienia, zamiast rozmów o polityce wolał rozmawiać o swoich europejskich podróżach.
Wybuchł radością, kiedy dowiedział się, że jestem w Polski. Zaczął wymieniać znane mu polskie miasta i nazwiska artystów. Z największym rozrzewnieniem wspominał Lublin i swoje spotkanie z Janem Świdzińskim. Żegnając się ze mną czule, wielokrotnie prosił, żeby pozdrowić Polskę, którą uwielbia.
Pozdrawiam Cię więc, Polsko.