Szukasz bajek na Netflixie, które wciągną nie tylko dzieci, ale i dorosłych? Wybraliśmy kilka ciekawych filmów, które bawią, uczą i potrafią zachwycić każdego – bez względu na wiek. To doskonałe propozycje na długie wieczory w rodzinnym gronie.
Kiedyś „Wieczorynka”, kasety VHS, Jetix i Cartoon Network, a dziś... serwisy streamingowe. Który z nich jest dla współczesnych dzieci najatrakcyjniejszym odpowiednikiem niegdysiejszych wypożyczalni wideo i stacji telewizyjnych poświęconych w całości kreskówkom? Gdybyśmy mieli w ciemno wskazać jedną nazwę, zapewne padłoby na Disney+. Wszak to właśnie tam na co dzień rezydują rozśpiewane księżniczki z kultowych disneyowskich bajek i barwne postacie ze świata Pixara, a także superbohaterowie Marvela, gotowi na każde skinienie palca kolejny raz ratować ludzkość z opresji.
Jednak już kilka temu liderom zachodniej animacji rękawicę rzucił Netflix. – Próbujemy przenieść filozofię Netflixa – opartą na dawaniu twórcom swobody i mocy sprawczej – na grunt filmów animowanych. Nie skupiamy się na budowaniu jednej, spójnej tożsamości marki. Naszym celem jest produkowanie różnorodnych treści, które będą przemawiać do dzieci i rodzin z całego świata – mówiła w 2018 roku ówczesna wiceprezeska Melissa Cobb. Od momentu powstania studia Netflix Animation do biblioteki platformy trafiło już kilkadziesiąt oryginalnych filmów i seriali dla młodych widzów. Niemniej największym do tej pory sukcesem okazał się owoc współpracy z... Sony. Strzałem w dziesiątkę było udzielenie kredytu zaufania reżyserce Maggie Kang i wsparcie produkcji „K-popowych łowczyń demonów”. Dziś jest to najpopularniejszy anglojęzyczny film w historii Netflixa.
Ale, ale, zdecydowanie nie jest to jedyny tytuł dla dzieci, który warto obejrzeć na Netflixie. Obok klasyków ze Studia Ghibli czy kinowych przebojów takich jak „Minionki”, znajdziesz tam sporo innych perełek, które przyniosą radość całej rodzinie. Oto kilka z nich.
Rumi, Mira i Zoe to członkinie uwielbianego przez tłumy zespołu Huntrix, które równie często co mikrofony dzierżą w dłoniach niebezpieczną broń. W przerwach od koncertowania (a czasem i na scenie) muszą bowiem chronić swoich fanów przed upiornymi siłami. Gdy tylko krok dzieli je od zadania im ostatecznego ciosu, spragnieni ludzkich dusz mieszkańcy podziemnego świata opracowują nową strategię i wysyłają na powierzchnię… demoniczny boysband Saja Boys. Wciąż żywisz sentyment do „Odlotowych agentek”, „Atomówek” czy „Czarodziejki z Księżyca”? W takim razie obstawiamy, że zmagania obu zespołów obejrzysz z przyjemnością.
– Sony początkowo odrzuciło pomysł, bo zrobienie filmu z całkowicie azjatycką obsadą, mocno osadzonego w koreańskiej kulturze, to duże ryzyko – mówiła w wywiadach Kang. Zapukała więc do drzwi Netflixa, gdzie scenariusz spotkał się z cieplejszym przyjęciem. Ostatecznie studia połączyły siły i wszystko ruszyły pełną parą. Dziś mówi się, że „K-popowe łowczynie demonów” mogą pójść śladem „Spider-Man Uniwersum” i zdobyć Oscara dla najlepszego filmu animowanego. Wielu wróży im też statuetki za soundtrack. I nic dziwnego – piosenki takie jak „Golden”, „Your Idol” czy „Soda Pop” tuż po premierze umościły sobie miejsce na liście Billboard Hot 100 i wciąż trzymają się mocno.
Czytaj także: Koreańskie seriale z Netflixa, od których robi się cieplej na duszy. Są jak miska gorącego ramyunu
Niespełna kilka dni temu ogłoszono, że „Mitchellowie kontra maszyny” – kolejny film ze stajni Sony, którego dystrybucją u szczytu pandemii zajął się Netflix – doczeka się sequela. Jeśli nie widziałaś jeszcze „jedynki”, to dobry moment, aby nadrobić zaległości.
Tytułowi Mitchellowie wyruszają w podróż przez całe Stany Zjednoczone, aby zawieźć swoją najstarszą córkę Katie na studia do szkoły filmowej. Pech chciał, że akurat przed startem semestru zbuntowana sztuczna inteligencja o imieniu PAL przejmuje kontrolę nad armią robotów i próbuje wzniecić ogólnoświatową rebelię. Aby wyjść z trudnej sytuacji bez szwanku, bohaterowie muszą nauczyć się współpracy i znaleźć w sobie pokłady heroicznej odwagi. Temat rozwoju nowych technologii jest na czasie, a ta ciepła i pełna humoru opowieść może być dobrym zalążkiem rozmowy o zagrożeniach, jakie za sobą niesie.
Czytaj także: 5 nagradzanych filmów o sztucznej inteligencji, które zaskakująco trafnie przewidziały przyszłość
Masz ochotę na kino przygodowe?„Morska bestia” może okazać się tym, czego szukasz. To porywająca opowieść o odważnej dziewczynce, Maisie Brumble, która marzy o dołączeniu do legendarnych łowców morskich potworów. Gdy w tajemnicy wkrada się na statek słynnego pogromcy bestii, Jacoba Hollanda, oboje wyruszają w pełną niebezpieczeństw podróż po oceanie. Spotkanie z tajemniczym stworzeniem zwanym Czerwoną Bestią odmienia ich spojrzenie na świat – odkrywają, że „potwory” wcale nie muszą być złe, a prawdziwe zło kryje się w ludzkiej chciwości i strachu.
Zbliża się ten czas w roku, kiedy na ekranie telewizora łobuzuje Kevin McCallister, a z głośników na przemian dobiegają głosy Mariah Carey i George’a Michaela. W bożonarodzeniowym sezonie na pewno warto powtórzyć seans „Klausa” – ujmującej historii o początkach Świętego Mikołaja. W tym równie wzruszającym, co zabawnym filmie Netflixa Jesper, leniwy listonosz z mroźnego miasteczka Smeerensburg, wchodzi w komitywę z samotnym wytwórcą zabawek. Wspólnie postanawiają sprawiać radość dzieciom z okolicy, obdarowując je drobnymi prezentami. Ich życzliwy gest z czasem odmienia skłóconą ze sobą społeczność.
To pierwszy film pełnometrażowy spod szyldu Netflix Animation. Za dopracowaną wizualnie animacją stoi reżyser Sergio Pablos, który wcześniej pracował przy disneyowskim „Herkulesie” czy „Jak ukraść księżyc”.
Czytaj także: Bez tych filmów nie wyobrażamy sobie świąt Bożego Narodzenia. 7 tytułów, do których wracamy co roku
Ta nieszablonowa czarna komedia to propozycja dla starszych dzieci i wszystkich dorosłych stęsknionych za starymi animacjami Tima Burtona. „Rodzeństwo Willoughby” oparte jest na książce autorstwa Lois Lowry. Podobnie jak literacki pierwowzór opowiada o czwórce rezolutnych bohaterów, którzy dochodzą do wniosku, że lepiej poradzą sobie w życiu bez swoich potwornie samolubnych rodziców. Aby uwolnić się spod ich godnej ubolewania pieczy, wysyłają opiekunów na śmiertelnie niebezpieczne wakacje.
Do bajki jak ulał pasują przymiotniki takie jak groteskowy i żywiołowy. Tempo akcji jest błyskawiczne, a losy tytułowego rodzeństwa przywodzą nieco na myśl „Serię niefortunnych zdarzeń”. Już na samym początku narrator pod postacią sarkastycznego kota ostrzega: „Jeśli kochasz historie o rodzinach, które wspierają się w trudnych chwilach i razem pokonują przeciwności, to nie jest film dla ciebie”. Ale spokojnie – koniec końców dzieciom udaje się stworzyć swoją własną, idealnie nieidealną rodzinę, a twórcy zostawiają nas z podnoszącym na duchu przesłaniem
A może by tak w oczekiwaniu na premierę „Frankensteina” przypomnieć sobie, jak Guillermo del Toro interpretował klasyczną dziecięcą powieść o chłopcu z drewna? Już samo nazwisko reżysera jest wystarczającym argumentem za tym, aby odświeżyć sobie tę starą historię o zmianach, dojrzewaniu do miłości, odpowiedzialności i życzliwości. Stanowi także wskazówkę co do zalecanego wieku widzów. Ten „Pinokio” ma bowiem więcej wspólnego z „Labiryntem fauna” niż znaną bajką Disneya.
Wystarczy napomknąć, że Gepetto tworzy Pinokia pod wpływem pijackiego żalu, wspominając zabitego w czasie wojny syna, a drewniany chłopiec zostaje zmuszony do występów przed Mussolinim. Ta wersja powieści Carla Collodiego bywa więc niepokojąca i mroczna. Nie brakuje w niej jednak poruszających i pięknych momentów, które zachwycą całe rodziny.
„Nimona” to pełna humoru i emocji animacja oparta na komiksie N.D. Stevensona. Rzecz dzieje się w średniowieczno-futurystycznym królestwie. Jego obywatele chronieni są przed bliżej nieokreślonym zagrożeniem przez wzniesiony tysiąc lat temu mur i Instytut Elitarnych Rycerzy. Zgodnie z życzeniem królowej Valerin do zaszczytnego grona po raz pierwszy w historii dołączyć ma „zwyczajny człowiek”, Ballister Boldheart. Niestety uroczysta ceremonia wymyka się spod kontroli, a świeżo mianowany rycerz zostaje zbiegiem. Jego ścieżki przecinają się z również żyjącą na uboczu Nimoną – zbuntowaną nastolatką o niezwykłych mocach. Ramię w ramię zawalczą oni o oczyszczenie imienia Boldhearta.
Orion to nieszczęśliwy chłopiec, którego wiele rzeczy napawa przerażeniem. Obawia się odezwać na lekcji, bo jeszcze przypadkiem poda złą odpowiedź. Trzęsie się ze strachu przed lekcją WF-u, bo a nuż przyczyni się do przegranej swojej drużyny. Ani myśli zagadać do koleżanki ze szkoły, w której potajemnie się podkochuje. Ale przede wszystkim niepokoi go ciemność. Pewnej nocy wyrusza jednak w niezapomnianą podróż z nowym przyjacielem, sympatycznym olbrzymem o imieniu – a jakże – Ciemność, który pomoże mu stawić czoła jego największym lękom.
„Orion i ciemność” bywa chaotyczny, ale także kojący. Jeśli w dzieciństwie w zapętleniu oglądałaś „Potwory i spółka”, możesz potraktować tę propozycją niemal jako sequel. Twórcy ewidentnie czerpią bowiem z kanonu Pixara. Jako że scenariusz napisał Charlie Kaufman, czuć tu także klimat Johna Malkovicha, a to może sprawić dorosłym jeszcze więcej frajdy niż dzieciom.
Na koniec coś na styku musicalu i filmu coming-of-age z… 74-letnią jaszczurką w roli głównej. Tytułowy Leo jest klasowym zwierzakiem, któremu towarzystwa dotrzymuje jedynie żółwi kumpel. Razem zza szyby akwarium obserwują bolączki uczniów ostatniej klasy szkoły podstawowej. Kiedy Leo dowiaduje się, że jego żywot zbliża się ku końcowi, postanawia wyrwać się z sali lekcyjnej, która stanowiła cały jego świat. Jednak zamiast cieszyć się zasłużoną emeryturą musi zmierzyć się z problemami uczniów i pewnym niezbyt lubianym pedagogiem.
Czytaj także: Dorastanie bez cenzury. Te znakomite filmy o dojrzewaniu i pierwszych razach w życiu uderzą cię prosto w serce