Wolnym można być zawsze i wszędzie, bo przecież to stan umysłu, ale… łatwiej, gdy ma się własny ekologiczny i wygodny środek transportu. Wtedy można w niezłym tempie dotrzeć dokładnie tam, gdzie się chce. Także do punktu docelowego „fajna sylwetka”.
Co 11 sekund ktoś wypożycza rower na jednej ze stołecznych stacji Veturilo. Po co stać w korkach albo tłoczyć się w tramwaju, skoro można włożyć torbę i szpilki do koszyka i jechać przed siebie. Nie, ten artykuł to nie reklama znanej firmy rowerów miejskich – to reklama rowerów w ogóle.
– Po pracy wracam zrelaksowana i wyluzowana – mówi moja koleżanka Marzena, która nie ma samochodu, a w okolicach Wielkanocy przerzuca się z komunikacji miejskiej na rower. Nie ten z wypożyczalni, ale własną holenderkę. Ma kask, koszyczek oraz zabawną pelerynę, która chroni od deszczu ją i wspomniany koszyczek. Marzena może się też pochwalić niezłą figurą. I dobrą kondycją psychiczną. Nic dziwnego. Jak przekonują lekarze, regularne przejażdżki, co najmniej kilka razy w tygodniu po 30 minut, pomagają obniżyć poziom tzw. złego cholesterolu, wzmacniają serce, zwiększają pojemność płuc, pozwalają spalić więcej kalorii niż siedzenie w tramwaju czy samochodzie, no i jeszcze wspierają w walce ze stresem, bo regulują poziom kortyzolu i endorfin. Owszem, lekarze mówią to o wielu sportach, ale kolarstwo jest szczególne. Dlaczego?
Anna Wróbel, wielka fanka rowerów i trenerka personalna, jeździ od 10 lat. Zaczęła pewnego letniego dnia, gdy znajomy wyciągnął ją na wycieczkę rowerową. Początkowo jeździła głównie po mieście, 10–15 km w spacerowym tempie. – Wszystko odmieniło się po pierwszej dłuższej wycieczce z Warszawy do Nowego Dworu Mazowieckiego – wspomina. – Pierwsze 80 km na rowerze jednego dnia rozbudziło mój apetyt i tak stopniowo zamieniałam jazdę samochodem na jazdę rowerem. Rower dawał mi większą niezależność oraz możliwość zwiedzania nietypowych miejsc, do których dojazd autem (nawet terenowym) nie byłby możliwy.
Anna docenia też efekty bardziej przyziemne: poprawę kondycji, wydolności i sylwetki. Dlatego postanowiła skończyć szkolenie instruktorskie z zajęć indoor cycling (na rowerach stacjonarnych). I dlatego też od 7 lat każdy urlop spędza na dwóch kółkach. – Początkowo wyjazdy były krótkie i do typowo turystycznych miejsc: Chorwacji, Hiszpanii, Włoch. Z czasem odważyłam się na bardziej egzotyczne kierunki, takie jak Albania, Bośnia i wjazd na Annapurnę w Nepalu – opowiada. – Na rowerze czuję, co naprawdę oznacza słowo „wolność”.
Podobnie czuje Dominika, choć nie jest rowerową profesjonalistką jak Anna. Na co dzień pracuje w kancelarii prawnej i ma malutką córeczkę, ale wakacje lubi spędzać na rowerze. Jak daje radę? – Hmm… – zastanawia się. – Na początku się rozgrzewam, więc przez pierwsze pół godziny jest ciężko. A potem, mimo że padam na nos, to chcę jeszcze i jeszcze. To jest takie zmęczenie, które daje energię. Pod koniec wyjazdu jestem często tak naenergetyzowana, że śpię niewiele, a jestem cudownie wypoczęta.
Zdaniem Dominiki, żeby ruszyć na wyprawę rowerową, nie trzeba być typem sportowca. Trzeba natomiast w miarę regularnie jeździć i stopniowo zwiększać dystans, wtedy szybko nabiera się kondycji. – Pod koniec sezonu jeździłam w niedziele na stukilometrowe wypady i było to dla mnie jak przejażdżka – przekonuje. – Na wielu wyjazdach możesz zrobić sobie dzień czy pół dnia przerwy i potem dołączyć do grupy. To żaden obciach – dodaje.
Najlepiej wybrać rekreacyjną wersję i poczuć to, co czuje Dominika. – Wyobraź sobie, że zwiedzasz Lazurowe Wybrzeże albo jedziesz wzdłuż oceanu w Portugalii – zachęca i dodaje, że na takie wyprawy jeżdżą też fajni ludzie: – Rozpiętość wieku 18–75 lat, a mimo to znajdujesz z nimi wspólny język. Każdy z innej bajki, ale wszyscy życzliwi.
Istotna uwaga: jeśli ktoś chce imprezować, to nie podczas takiego wyjazdu. – Raz w Toskanii napiliśmy się dosłownie po lampce wina, a na drugi dzień wszyscy narzekaliśmy, że ciężko się jedzie i już nikt do końca wyjazdu nie sięgnął po alkohol – opowiada Dominika.
Oczywiście nie trzeba wybierać się do Toskanii, żeby poczuć radość i wolność. Wystarczy własny rower w mieście albo w sali. Zajęcia indoor cycling czy spinning to muzyka, rytm, głos instruktora i lejący się pot. Po kilku miesiącach widać efekty w lustrze: zgrabne pośladki i łydki, smukłe ręce, płaski brzuch, a do tego większa wydolność płuc. Inny pomysł: indoor cycling w basenie. Opór wody daje dodatkowe efekty. Albo kranking, czyli rower ręczny. Tam ćwiczy się tylko ramiona.
I to jest właśnie fajne, że dwa kółka dają tyle możliwości. Możesz wybrać miejski, górski lub szosówkę. Możesz jechać po płaskim albo dostać się wyciągiem narciarskim na szczyt i zjechać na rowerze. Śmigać po ścieżce rowerowej bądź skakać na rampie w parku rowerowym. Kupić składak, zabierać go do komunikacji, rozkładać na krótkie trasy i pozwolić, by zaczekał pod biurkiem, aż wybije 17.00. Jest też rower elektryczny – gdyby wrodzone lenistwo było jedną z twoich wymówek. Nie muszę chyba dodawać, że rower nie emituje też spalin.
Rower (niekoniecznie własny). I kask (własny) – niezbędny w każdych okolicznościach, wyjątkiem są zajęcia w sali. Pozostałe gadżety zależą od ciebie. Do wyboru masz ubrania kolarskie, buty i różne dodatki, które ułatwiają życie cyklistom. Uchronią przed deszczem nie tylko ciebie, ale też plecak, koszyk czy komórkę. Są też specjalne sakwy (na dłuższe wyprawy), foteliki, koszyczki, wózki (na psa czy dziecko), odblaski, lusterka, systemy mocowania smartfonów (jeśli chcesz korzystać z nawigacji). Gdy trafisz do sklepu ze sprzętem rowerowym, to długo z niego nie wyjdziesz, więc zarezerwuj sobie czas i zawczasu określ budżet.