Kariera w balecie jest krótka i wymagająca poświęceń, a jednak dla wielu to spełnienie marzeń i plan na przyszłość. Na co powinni być przygotowani, pytamy Dorotę Mentrak-Bączkowską, która przeszła drogę od zawodowej tancerki do właścicielki studia tańca.
Dorota Mentrak-Bączkowska przeszła drogę od zawodowej tancerki do właścicielki studia tańca. (Fot. Kuba Bączkowski)
Czego, oprócz tańca, uczy szkoła baletowa?
Dążenia do perfekcji i umiejętności panowania nad ciałem. Uczy porządku w głowie. A tak na co dzień uczy konsekwencji i niezłomności, niekończącej się pracy nad sobą.
To dążenie do perfekcji może być błogosławieństwem, ale i przekleństwem. Na zajęciach, które prowadzisz, mówisz, że baletnica zawsze patrzy dumnie, nawet jeśli się pomyli, nie okazuje, że się tym przejęła. Z jednej strony to może podnosić poczucie własnej wartości, z drugiej – być opresyjne. Masz udawać, że wszystko jest okay, nawet jeśli nie jest?
Przede wszystkim tancerka nie może dopuścić widza do nóg – to takie powiedzenie i motto zarazem. Oznacza, że bez względu na to, co nogi zrobią, czy się pomylę, czy przewrócę, nie daję tego po sobie poznać. Jeśli zachowam spokój i wdzięk – widz nie zauważy pomylonego pas. Wpływ, jaki miała na mnie szkoła i sam balet, zaczęłam zauważać i analizować, gdy przestałam zawodowo tańczyć. Bo kiedy funkcjonujesz w tym systemie, czyli uczysz się, potem idziesz do teatru, tańczysz, występujesz w spektaklach – właściwie nie masz czasu i przestrzeni, by się nad tym zastanawiać. Bardzo długo myślałam, że szkoła baletowa to świetna sprawa. Bo organizuje ci życie i karierę – po jej skończeniu masz zawód, a czasem też angaż. Uczy też dyscypliny życiowej, co zostaje na długo. Przyznaję, że kiedy przestałam pracować jako tancerka, przez pewien czas miałam problem z tym, by się odnaleźć. Po raz pierwszy nie miałam ułożonego grafiku i nikt za mnie nie decydował. Mogłam sama wybrać, co będę robić w ciągu dnia – to było dla mnie zaskakujące i straszne!
Czemu więc odeszłaś?
Bo czułam się zmęczona, znużona, czułam, że się duszę, nie rozwijam – artystycznie może tak, ale nie jako osoba. Wiem, że to było wypalenie zawodowe. Kilka sezonów w teatrze – wydaje się, że to krótki czas pracy, ale nikt nie liczy dziewięciu lat szkoły, która jednak oznaczała wyrzeczenie się normalnego życia. Zawsze marzyłam o podróżach, o tym, by było barwnie i ciekawie, nie chciałam spędzić całego życia w jednym teatrze – w tym samym miejscu, z tymi samymi ludźmi, robiąc w kółko to samo.
Ty sama podjęłaś tę decyzję, za niektórych decyzję podejmuje życie. Emerytura po 40. roku życia lub wcześniej, po doznanej kontuzji. Trzeba wymyślić siebie na nowo.
Jakiś czas temu wcześniejsza emerytura została nam odebrana. Kiedy szłam do szkoły jako 10-letnia dziewczynka, jeszcze nam przysługiwała, ale potem wszystko zmieniła reforma, czym jako dziecko oczywiście się nie przejmowałam. Obecnie tancerze przechodzą na emeryturę w takim samym wieku jak osoby wykonujące inne zawody, mimo że to jest bardzo absorbująca i wykańczająca codzienna praca fizyczna. Za to program przekwalifikowania tancerzy jest dziś, jak słyszałam, o wiele lepszy i daje większe możliwości. Kiedyś tego nie było. W wieku czterdziestu paru lat, z wieloma sukcesami na koncie, zaszczytami i uwielbieniem publiczności, nagle kończyłaś karierę i stawałaś przed ścianą.
To okrutne: najpierw oklaski, a potem pustka. Schodzisz ze sceny, kiedy jeszcze wiele potrafisz.
Jest to okrutne, ale też nieuchronne. Sama obserwowałam, że dla wielu tancerek ze starszej kadry, kiedy przychodziły nowe roczniki i zajmowały ich miejsca przy drążku, było to bardzo trudne. Tym bardziej że one tańcowi poświęciły wszystko, często był ważniejszy niż rodzina, zdrowie, życie prywatne.
Codzienne wielogodzinne ćwiczenia, reżim diety i stylu życia – to wszystko jest tego warte?
Tym, czego tancerkom najbardziej brakuje, kiedy muszą odejść na emeryturę lub mają przerwę w karierze, są występy przed publicznością. Emocje, jakie wtedy czujesz, to jest coś, z czym niewiele rzeczy w życiu może się równać. Wychodzisz na scenę i masz jedną szansę, żeby dać z siebie wszystko. Najbardziej przejmujące są oczywiście występy solistyczne, choć kiedy tańczysz w zespole, też mocno to przeżywasz: czy wyjdzie pięknie, czy zatańczymy równo, w linii, w odpowiednich odległościach, czy zostanie zachowany prawidłowy rysunek, czy nikt się nie pomyli, czy nie wywróci – bo w takim „Jeziorze łabędzim” wielce prawdopodobny jest wtedy efekt domina. Ponadto przy trudniejszych choreografiach i długim czasie na scenie, jak na przykład w balecie „Bajadera”, modliłam się, żebym wytrzymała kondycyjnie i żeby brawa po zakończeniu naszej partii nie były za długie – wówczas nie mogłyśmy się ruszyć, chociaż każda z nas marzyła o zejściu za kulisy i odpoczynku. Nie wiem, czy każdy tego doznał, ale moim zdaniem wykonujemy ten zawód dla uczucia zapomnienia i euforii na scenie. Nie czujemy wtedy bólu, nerwów, zmęczenia i potu na skórze. Taka ekstaza potrafi trwać przez cały występ albo przez jego fragment. A co do diety – to w większości przypadków tancerki jedzą wszystko, a nawet jeszcze więcej! Moja dieta w szkole to pączek przed baletem albo batonik.
Nie tańczysz już zawodowo, ale uczysz tańca. Nie umiałabyś bez niego żyć?
Nigdy nie myślałam o żadnej innej ścieżce kariery, jedynie może o nauczaniu baletu, gdyż nauczyciele powtarzali, byśmy miały opcję następnego zawodu, gdy kariera na scenie się zakończy. Dziś jestem sobie bardzo wdzięczna za to, że chociaż dostałam zaraz po szkole angaż w Teatrze Wielkim, nie przerwałam edukacji i zrobiłam studia pedagogiczne na wydziale tańca. Moje koleżanki, które nie podjęły takiej decyzji, często po trzydziestce i po urodzeniu dziecka musiały zadać sobie pytanie: i właściwie co teraz? Dla jednych ciąża była zmianą perspektywy, szansą na łyk normalnego życia, dla innych to mógł być koniec kariery. Nie dlatego, że tancerka po urodzeniu dziecka nie jest zdolna do pracy – wręcz przeciwnie, może tańczyć nawet lepiej. Niestety, nie zawsze czeka na nią etat, konkurencja jest duża, a roszady w zespole bardzo częste.
Kiedy odeszłam z zespołu, miałam okres totalnej wolności. Najpierw się nią zachłysnęłam, a potem zaczęła mnie uwierać. Zrozumiałam, że muszę ćwiczyć. Chciałam to robić po raz pierwszy tylko dla siebie. Zaczęłam uczyć najpierw dzieci, potem grupy dorosłych. W tym samym studiu baletowym, w którym pracowałam, zaczęłam też ćwiczyć jako kursantka – i sprawiało mi to ogromną frajdę. Czułam, że gdy poćwiczę, od razu robi mi się lepiej – fizycznie i psychicznie. Taniec był i jest moją terapią, i tak to już chyba zostanie. Kiedy go w moim życiu nie było, czułam się bardzo nieszczęśliwa. Mimo że byłam młodą, zdrową i pełną życia kobietą. Sądzę, że zawsze podświadomie dążyłam do tego, żeby mieć własne studio tańca, dokładnie takie jak to, które teraz prowadzę, w którym sama tańczę dla przyjemności i uczę tańczyć dla przyjemności innych.
Taniec więc pozostał. Dążenie do perfekcji też?
Charakterologicznie zawsze miałam do niego predyspozycje, szkoła je tylko wzmocniła. Zawsze uważałam to za pozytywną cechę. Aż do ostatniego roku studiów. Oprócz obrony pracy magisterskiej miałam zrobić dyplom taneczny na wybranej klasie, czyli ułożyć cały program lekcji i poprowadzić ją jako nauczyciel. To mnie przerosło. Do tego stopnia, że wzięłam urlop dziekański. Po prostu uważałam, że moje ćwiczenia nie są wystarczająco dobre, że nie mogę ich nawet pokazać swojej pani profesor. Wpadłam w depresję, prawdopodobnie spowodowaną ogromną zmianą w życiu. Rzuciłam taniec. Dopiero gdy dałam sobie czas, odpoczęłam i wróciłam do siebie, przy ogromnym wsparciu mojej mamy, a także dzięki wsparciu kilku nauczycieli uniwersytetu podeszłam ponownie do dyplomu. To dało mi wiele do myślenia. Od tego momentu bacznie siebie obserwuję i stopuję w zapędach perfekcjonistycznych. Wiem, że to zostanie we mnie na zawsze i że muszę mówić sobie: „Spokojnie, Dorota, zrobisz to w swoim czasie albo i nie. Odpuść”. To dla mnie duże wyzwanie, nie przywykłam sobie odpuszczać!
Prowadzisz zajęcia z baletu lub z elementami baletu dla amatorów. To dobrze, że balet staje się bardziej egalitarny, mniej elitarny?
Osobiście nie znam żadnych negatywnych opinii – także wśród tancerzy – na temat uczenia baletu dorosłych. Choć uważam, że jest pewne ryzyko, kiedy do prowadzenia grupy dorosłych amatorów (nie lubię tego określenia, ale używam go, bo nie ma lepszego) zabiera się ktoś, kto uczył tańca klasycznego jedynie dzieci. Takiemu nauczycielowi może się wydawać, że ustawi i ułoży swoich podopiecznych tak samo skutecznie i szybko jak 10-letnie dzieci, których ciała są elastyczne, podobnie jak ich mózgi. Dorośli mają już swoje ograniczenia, fizyczne i psychiczne. Swoje ambicje, blokady, ale i swoje schorzenia czy konkretnie ukształtowane sylwetki. O tym trzeba pamiętać. Poza tym to może być piękna przygoda, spełnienie marzeń i wielki rozwój.
Czyli nie oczekujesz, że zrobisz z nich profesjonalny zespół?
Oczywiście, że nie, choć bardzo bym chciała, by czuli się zespołem i mogli też wystąpić przed publicznością. Ale jeszcze nam się to nie udało. W tym roku przeszkodził nam COVID-19.
Jak bardzo dał ci się we znaki? Kiedy rozmawiałyśmy w lutym o technice barre body, żadna z nas nie przypuszczała, że w marcu zamkną się studia tańca.
Największym wyzwaniem było szybkie odnalezienie się w nowej sytuacji. Jak większość miejsc, które nie mogły sobie pozwolić na zawieszenie działalności na kilka miesięcy, musieliśmy szybko przerzucić się na uczenie online. Początkowo byłam sceptyczna, bo w tańcu klasycznym nauczyciel musi mieć kontakt fizyczny z uczniem, by poprawiać jego postawę, zwracać uwagę na błędy i szybko dokonywać korekty. Ale zrozumiałam, że dla ludzi ważne jest, by mieli kontakt z tańcem, by przypomnieć im kombinacje i sekwencje ćwiczeń. Oczywiście powróciła myśl, że te lekcje są dalekie od ideału (śmiech), że nie mam sprzętu i doświadczenia w tego typu nagraniach, dużym wyzwaniem kondycyjnym było też ćwiczenie i mówienie jednocześnie przez całe zajęcia. Ostatecznie jednak to się bardzo dobrze sprzedawało, a mnie dawało ogromną satysfakcję. Ludzie z innych miast pisali, że wreszcie mogą wziąć udział w moich zajęciach, i to bez ruszania się z domu. Inni dziękowali za to, że daje im to namiastkę normalności albo że mogą spróbować czegoś nowego, o czym od dłuższego czasu myśleli. Czułam tak samo i powiem ci, że właśnie dopiero podczas pandemii udało mi się zrealizować kilka niespełnionych marzeń...
Jakich?
Patio! Przy „Kulturze Fizycznej” od początku znajdowało się patio, które jednak wymagało gruntownego remontu. A mnie zawsze marzyły się treningi na otwartej przestrzeni. I właśnie wtedy, kiedy nie miałam na to pieniędzy i kiedy przyszłość studia nie była pewna, z pomocą rodziny, znajomych i naszych stałych klientów, ale też po prostu osób życzliwych temu miejscu, udało się zebrać potrzebną sumę i wspólnie odnowić tę przestrzeń. Pamiętam pierwsze zajęcia, które odbyły się na wyremontowanym patio. Wszyscy byliśmy przejęci tym, że nam się udało i że wreszcie ćwiczymy razem, a nie zamknięci w domach i już nie tak przerażeni jak na początku pandemii. Generalnie jestem pozytywnie nastawiona do życia i wyzwań, ale przyznaję, że to był bardzo trudny czas: bałam się, czy przetrwamy, czy ludzie będą przychodzić, czy wrócimy na salę ćwiczeń. Ostatecznie uważam jednak, że wspólnie daliśmy cudownie radę. Zawsze też marzyłam, a jednocześnie bałam się, że kiedyś przyjdzie na zajęcia więcej osób, niż mam drążków. I to zdarzyło się po raz pierwszy dopiero niedawno. Byłam w szoku. Pozytywnym. Szybko jednak przypomniałam sobie, jak to robiliśmy w szkole, i podzieliłam wszystkich na grupy, ćwiczyliśmy tak jak ja w pierwszej klasie szkoły baletowej.
Masz dwie kilkuletnie córeczki. Jak zareagowałabyś, gdyby jedna z nich chciała pójść do szkoły baletowej?
Przyznaję, miałam już na ten temat przemyślenia. Helenka, moja starsza córka, ma teraz 6,5 roku. Jakiś czas temu zauważyłam, że balet nie tylko sprawia jej przyjemność, ale też ma do niego predyspozycje, większe niż ja w jej wieku. Zaczęła przychodzić na zajęcia dla dzieci, które prowadziłam. Bardzo jej się podobały, nie chciała z nich wychodzić, często zostawała na kolejne. Zaczęłyśmy rozmawiać o tym, że lubi tańczyć i że chciałaby to robić. Teraz temat trochę odsunął się na dalszy plan, bo pojawiły się koleżanki, mody i wspólne zabawy. Obecnie Helenka chce zostać superbohaterką. Trochę się więc uspokoiłam.
A nie: rozczarowałam?
Jeśli chciałaby zostać baletnicą, oczywiście bym ją wspierała. A jednocześnie obawiała się o nią, bo o ile ma predyspozycje fizyczne, o tyle psychicznie jest zbyt wrażliwa i empatyczna, nie wiem, czy dałaby sobie radę z ciągłą krytyką. Balet wymaga wielu poświęceń, to nie byłoby już dla niej beztroskie dzieciństwo. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak by moje życie wyglądało, gdybym nie poszła do szkoły baletowej, ale czasem wyobrażam sobie, jak by wyglądało, gdybym poszła do innego teatru. Na przykład jakiegoś poza Polską. Kiedyś była jedna słuszna ścieżka rozwoju dla młodej tancerki – Teatr Wielki. Wmówiono mi, że to jest moje marzenie, najlepsze i najpiękniejsze. Dziś jest o wiele większa gama możliwości, do tego można się szkolić poza szkołą baletową.
Yuka Ebihara, solistka Teatru Wielkiego w Warszawie, robiła studia, a jednocześnie chodziła na zajęcia baletu.
No właśnie. Jest możliwa kariera w balecie bez pokonania klasycznej drogi. Weźmy Misty Copeland, która zaczęła uczyć się baletu jako nastolatka i miała po drodze mnóstwo problemów i przeszkód, w tym brak środków na edukację, atletyczną budowę czy choćby kolor skóry, w balecie do niedawna mniej tolerowany. Obecnie jest pierwszą w historii i jedyną afroamerykańską prima baleriną American Ballet Theatre i jednocześnie wzorem dla wielu dziewczynek i kobiet. Uważam, że szkoła baletowa daje dużo możliwości, ale też niczego nie gwarantuje, a wiele odbiera. Swoją pasję do tańca można realizować bez niej, bez względu na wiek.
Dorota Mentrak-Bączkowska, pedagog baletu, tancerka, choreografka, ukończyła Ogólnokształcącą Szkołę Baletową im. Romana Turczynowicza w Warszawie oraz studia pedagogiczne na Uniwersytecie Muzycznym Fryderyka Chopina w Warszawie. Prowadzi kobiece studio ruchu „Kultura Fizyczna” w Warszawie.