Wzruszająca, ale nie sentymentalna, niebanalna i zapadająca w pamięć literatura kobieca.
Urszula Jaworska w swoim debiucie zabiera nas do niedostępnego, zamkniętego przed ludźmi z zewnątrz świata szpitala psychiatrycznego. Jej powieść udowadnia, że o kobietach i kobiecym doświadczeniu w całym jego bogactwie i różnorodności można pisać oryginalnie.
Bohaterka powieści, Zuzanna, jest córką, matką, żoną, kochanką i psychologiem pracującym w szpitalu psychiatrycznym. W każdej z tych ról stara się żyć po swojemu, ucząc się na błędach. Zestawianie „normalnego” życia Zuzanny z relacjami jej pacjentów rzuca nowe światło na macierzyństwo, kobiecość, związki i przyjaźnie między kobietami. Okazuje się, że normalność to pojęcie względne.
To zestawienie, kontrast, jeszcze bardziej uwydatnia uniwersalność ludzkich przeżyć, niezależnie od wieku, wykształcenia, statusu społecznego czy kondycji psychicznej. Poszukiwanie własnej tożsamości, walka o niezależność czy wreszcie przemijanie to tematy, które dotyczą każdego z nas.
Urszula Jaworska
jest psychologiem i psychoterapeutą. Od trzydziestu lat pracuje w szpitalu psychiatrycznym, a także w ośrodku zajmującym się przemocą wobec kobiet i dzieci. Występuje też jako biegły sądowy. Jak twierdzi, po tylu latach pracy z ludźmi wciąż nie przestaje jej fascynować tkwiące w nich w różnych proporcjach dobro i zło. Mieszka i pracuje w Łodzi, mieście pełnym kontrastów. Miała już cztery łódzkie adresy, teraz mieszka pod miastem, na skraju lasu, gdzie lato jest pachnące i ciche. Wakacje lubi spędzać u siebie albo na pustej plaży nad Bałtykiem – o ile udaje się ją znaleźć.
Fragment:
Nagle twarz Dolores rozjaśnia się jeszcze bardziej, oczy patrzą w głąb korytarza.
– Ciocia, Zenek do mnie przyszedł … – szepcze i policzki zaróżawiają się jak u najlepiej wychowanej panienki.
Zuzanna widzi idącego korytarzem Zenka, widzi, że oczy tych dwojga odnajdują się i nie chcą już oderwać się od siebie. Zenek podchodzi i niezgrabnie całuje Dolores w policzek, a ona każe mu podziwiać korale, które najwyraźniej nie interesują go wcale, ale skoro Dolores każe…
– Piękne? – pyta Dolores.
Zenon uśmiecha się i kiwa potakująco głową. Zenon uśmiecha się zawsze i Zuzanna zastanawia się, czy uśmiecha się on również wtedy, gdy dzieje mu się jakaś krzywda. Tak pewnie jest, myśli Zuzanna, bo przecież Zenon nie ma w sobie nawet odrobiny złości czy choćby niezadowolenia, przyjmuje świat zawsze z takim samym uśmiechem niezależnie od jego, świata, zdarzeń. I uśmiech nigdy nie znika z jego pooranej bliznami po ospie, nieładnej twarzy. I jeszcze włosy Zenona, ogniście rude, płomiennie rude, tycjanowsko rude, wiewiórczo rude i co tam jeszcze o rudości można wymyśleć. Tak rudych włosów Zuzanna nie widziała nigdy. Tak rude mogą być najwyżej na pudełkach farby do włosów, ale Zenon nigdy czegoś takiego nie używał. Ledwie pamięta, aby umyć raz na jakiś czas płomienie wyrastające mu z głowy, wszelkie inne działania pielęgnacyjne są mu zupełnie obce. Tak samo jak Dolores, w której włosy Zenon zapatrzył się z zachwytem, bo znów osunęły się z wąziutkich ramion i zalśniły kasztanowym blaskiem w słońcu wpadającym przez brudną szybę. I uśmiech Zenona z tego właśnie powodu uzyskał nowy wymiar, bo do standardowego, z którego Zenon był znany, doszedł zachwyt. Co do swoich włosów Zenon był przekonany, że niewarte są zainteresowania i nikt nie potrafił go przekonać, że jest inaczej. Chyba nie zdawał sobie do końca sprawy, że złote nitki, zwane dla ułatwienia włosami, fascynują i zadziwiają. Dla niego fascynujące były tylko włosy Dolores, która wiedziała, jakie wrażenie robi na Zenonie i w obecności zdziwionej Zuzanny jeszcze raz potrząsnęła swoimi puklami. Doskonale wie, że go uwodzi, Zuzanna widzi to w jej oczach, pełnych kobiecego sprytu.
Jak oni się odnaleźli, oboje obdarowani przez naturę tak hojnie i jednocześnie oboje tak pozbawieni czegokolwiek. Włosy to pewnie zadośćuczynienie za to, co było zbyt bolesne w ich trudnych losach. Losy podobne, charaktery inne. Zadziorność Dolores kontrastowała z uległością zawsze uśmiechniętego, godzącego się na wszytko Zenona, który chyba miał wyższy IQ, niż Dolores, ale ze światem radził sobie gorzej. Dwa skrajnie różne sposoby na przetrwanie i każdy z nich okazał się dobry, myśli Zuzanna. Oboje przeżyli, choć nie powinni, no a jeszcze teraz stworzyli parę, o której mówi cały szpital.
– My się, ciociu, kochamy i niech mu ciocia powie, że ślub musi być i to szybko … – Dolores komenderuje jak zawsze, ale teraz dodatkowo potrząsa włosami i Zenon znów nieruchomieje w swoim zachwycie z wniebowziętym uśmiechem. – Że nie można bez ślubu. Ja jestem porządną kobietą i ja nie zmienię zdania. Ja nie będę po krzakach się tarzać jak niektóre. I z rodzicami miałeś mnie poznać…– zacietrzewia się Dolores.
– Ale ja nie wiem, gdzie oni są …– przepraszająco uśmiecha się Zenon.
– Jakby się postarał, to by się dowiedział – stwierdza chłodno Dolores, a Zuzanna zagryza usta.
– A ty wiesz? – pyta z łagodnym uśmiechem Zenon.
– Ja się już zaraz dowiem i wtedy zobaczysz, że można – mówi z przekonaniem Dolores, a Zuzanna szczerze podziwia jej kobiece sztuczki. Gdzie ona się tego nauczyła i kiedy? – I bardzo się kochamy i chcemy się pobrać, ciociu.
– A co to jest, to pobrać? – dopytuje się Zenon.
– No to właśnie jest ten ślub.
– Co wtedy byliśmy i tak ładnie byli ubrani?
– Tak. Ładnie byli ubrani i jakie korale miała ta pani … – Dolores mruży oczy na wspomnienie biżuterii, która zrobiła na niej tak duże wrażenie.
– I będziemy mieszkać wtedy już razem? Bo mnie jest wciąż zimno, jak siedzimy na ławce. A ja nie lubię, jak jest zimno, ale chcę być z tobą, to siedzę na tej ławce.
– To ślub musimy wziąć, jak mamy ze sobą być. – Dolores uspokaja się nieco, najwyraźniej Zenon zaczyna zmierzać we właściwym kierunku. – Bo ja ciebie też kocham, Zenuś … – kalafiorkowate dłonie podążają do twarzy Zenona, który rozpływa się w upojnym zachwycie, czule przez Dolores głaskany. Oboje patrzą na siebie zakochanymi oczami umieszczonymi w zdeformowanych twarzach, zdeformowanych życiorysach. I oprócz włosów jeszcze miłość tak pięknie im się udała…