Reżyserzy mówią o niej, że jest zdolna, uparta i... Trudna. Z pozoru delikatna blondynka zarówno na ekranie, jak i na scenie często pokazuje charakter. Grywa bohaterki z tajemnicą, wierne sobie, niepokorne. A jaka Marta Nieradkiewicz jest w życiu, poza zawodem?
Rzadko udzielasz wywiadów.
Wolę grać niż o tym opowiadać.
A grasz dużo.
Póki jeszcze mogę, to uprawiam ten zawód najlepiej, jak potrafię.
Co to znaczy?
Może za moment skończą się dotacje na niezależne, artystyczne filmy, a w takich zwykle biorę udział. Może będą powstawały tylko dzieła oparte na jednej ideologii, jednej estetyce, z tezą. A sztuka to różnorodność. Energia. Poszukiwania. I wolność. Dzisiaj, kiedy myślę i mówię o przyszłości mojego zawodu, nie wiem, czego się spodziewać.
Jak to jest być młodą aktorką w Polsce?
Do tej pory nie miałam powodów do tego, by narzekać. Grałam role, które mnie szczerze interesowały zarówno w teatrze, jak i w kinie: „Płynące wieżowce” i „Zjednoczone Stany Miłości” Tomka Wasilewskiego, „Kamper” Łukasza Grzegorzka, „Mur” Dariusza Glazera, „Szatan kazał tańczyć” Kasi Rosłaniec.
Albo „Dzikie róże” Anny Jadowskiej, z którą wcześniej spotkałaś się na planie „Z miłości”.
Ania zajmuje wyjątkowe miejsce w moim życiu. Jest reżyserką, która przesuwa mi granice.
Co masz na myśli?
Zmusza mnie do zadawania sobie niewygodnych pytań.
W „Dzikich różach” zagrałaś kobietę z polskiej prowincji: matkę i żonę uwikłaną w dość przewidywalną, by nie powiedzieć przytłaczającą rutynę.
Myślę, że takich kobiet jest mnóstwo. I na tym polega siła Ani Jadowskiej i jej kina, że kieruje kamerę na bohaterów i bohaterki, którzy pozornie mogą wydawać się nieciekawi. Jednak ona bierze ich pod lupę. Dzięki temu możemy wejść w ich wewnętrzne światy – marzenia, tęsknoty, troski, wzruszenia – i w jej ujęciu te światy stają się interesujące, zaskakujące, bliskie. Cenię takie spojrzenie. Ania nauczyła mnie nie lekceważyć spraw i ludzi, wobec których mogłabym przejść obojętnie.
DZIĘKUJEMY RESTAURACJI BOCCA BAR, , ZA UDOSTĘPNIENIE WNĘTRZA DO SESJI.