1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Paradoksalnie pisanie o zbrodni uczy mnie, jak cieszyć się z tego, co mam”. Rozmowa z Małgorzatą Oliwią Sobczak, autorką serii „Kolory zła”

„Paradoksalnie pisanie o zbrodni uczy mnie, jak cieszyć się z tego, co mam”. Rozmowa z Małgorzatą Oliwią Sobczak, autorką serii „Kolory zła”

Małgorzata Oliwia Sobczak (Fot. Krzysztof Sado Sadowski, Jarosław Klechowicz)
Małgorzata Oliwia Sobczak (Fot. Krzysztof Sado Sadowski, Jarosław Klechowicz)
Małgorzata Oliwia Sobczak bez wątpienia staje się nową polską królową kryminału. W swoich powieściach mistrzowsko łączy misternie skonstruowaną intrygę fabularną z wnikliwą analizą ludzkiej psychiki. „Zawsze pociągał mnie mrok, ale nie ten bezrefleksyjny i przemocowy, ale taki, który pozwala bardziej czuć, bardziej przeżywać, bardziej doznawać” – mówi autorka. Przy okazji premiery „Zieleni” rozmawiamy m.in. o jej bestsellerowej serii „Kolory zła”, tym, czego sama szuka w kryminałach, procesie twórczym, literackich inspiracjach oraz – o czym będzie jej kolejna książka.

Klaudia Mizerska: Rozmawiamy w momencie premiery szóstej części „Kolorów zła”, „Zieleni”. Jakiś czas temu ogłoszono również, że trwają prace nad przeniesieniem na ekran „Czerni”, a w planach są kolejne ekranizacje. Niesamowite osiągnięcie, gratuluję! Zwłaszcza że początkowo planowała Pani „Czerwień” jako pojedynczą książkę, nie początek serii. Jak się Pani czuje z tym, że to wszystko przybrało taki obrót?

Małgorzata Oliwia Sobczak: Trochę jak we śnie. Pięknym i niewiarygodnym, takim, który na długo po przebudzeniu pozostawia w nas ślad. Bardzo często mam uczucie nierealności i tylko czasami spada na mnie taka iluminacja – możliwość pełnego znalezienia się „tu i teraz” i uchwycenia tego sukcesu. Na co dzień po prostu robię swoje; delektuję się tym, że mam najwspanialszą pracę, jaką mogłam sobie wymarzyć – samo to w sobie jest tak wielkim osiągnięciem!

Zieleń automatycznie kojarzy nam się z życiem, rozkwitem, wiosną. U Pani staje się ona jednocześnie czymś niepokojącym, wręcz zagrażającym, a zarazem naturalnym. Zastanawiam się, czy kolor w tytule determinował atmosferę powieści, czy raczej odwrotnie – fabuła podpowiadała barwę?

Wybrany kolor niewątpliwie warunkuje specyficzny klimat, jaki panuje w każdej części tej serii kryminalnej. Nadaje ton, tworzy szczególną aurę, ale też wpływa na poruszaną problematykę. Lubię bawić się tymi kolorami, kreować mniej lub bardziej czytelne nawiązania. I tak rozgrywająca się jesienią „Zieleń” przybiera gnilny odcień. Mamy ciało ofiary znajdujące się w dość zaawansowanym stadium rozkładu. Pod względem przestrzennym pojawiają się gdańskie bastiony, czyli porośnięte zieloną trawą nowożytne fortyfikacje w formie ziemnych nasypów. I rozlewająca się wzdłuż tych nasypów rzeka – martwa Wisła o zielonkawej wodzie, bo okazuje się, że ten podwodny świat w Polsce wcale nie jest niebieski. Z zasady jest zupełnie czarny, ale gdy oświetlimy go światłem z latarki, woda przybiera kolor zielonkawy.

W „Zieleni” można odnaleźć też szereg drobnych elementów nawiązujących do tego tytułu, jak zielone oczy kobiety, które przez lata prześladują mężczyznę, czy prawdziwie istniejącą gdańską firmę pogrzebową „Zieleń”, która zabiera ciała z miejsc zbrodni. Oczywiście nie mogło zabraknąć znaczenia symbolicznego. Bo „Zieleń” to przede wszystkim książka o obsesyjnej miłości, pełnej wielkich, najczęściej niespełnionych, nadziei oraz zazdrości, czyli tego szekspirowskiego zielonookiego potwora nierzadko popychającego ludzi do robienia rzeczy strasznych.

Debiutowała Pani baśnią, potem napisała powieść obyczajową, choć wcale niepozbawioną mroku i – jak wspomniała Pani w jednej z rozmów – stanowiącą wstęp do kryminału. Jak to się stało, że jednak w kryminałach odnalazła się Pani najlepiej?

W mojej pierwszej powieści „Ona i dom, który tańczy” jeszcze eksperymentowałam z gatunkami. To powieść obyczajowa, ale ma w sobie elementy thrillera, horroru, realizmu magicznego, a także kryminału właśnie i te wątki pisało mi się nad wyraz dobrze. Natomiast nigdy nie zastanawiałam się nad tym, na której półce w księgarni chciałabym oglądać swoje książki. Nigdy nie kalkulowałam, nie kombinowałam. Pomysł na napisanie pierwszego kryminału, czyli „Czerwieni”, sam pojawił się w mojej głowie i był tak bardzo sugestywny, że nie miałam wyboru, jak za nim pójść. Zawsze ufam swojej intuicji, idę za tym głośnym wewnętrznym głosem. Gdy czuję swędzenie w brzuchu, to oznaka, że oto pojawił się ciekawy pomysł, który muszę chwycić i wrzucić do nowej opowieści. A powieści kryminalne mają to do siebie, że są bardzo pojemne. Zbrodnia jest tylko asumptem do opowiedzenia historii o stracie, miłości, przyjaźni, żalu, traumach, lękach, a także pięknie świata oraz życia – niepowtarzalnego i bardzo kruchego.

No właśnie, wątki kryminalne w „Kolorach zła” są gęsto splecione z psychologicznym portretem bohaterów. Widać, że to emocje Panią głównie interesują. Dużo pisze Pani o pokrzywdzonych przez mężczyzn kobietach: poniżanych, bitych, wykorzystywanych, w końcu – mordowanych. W Pani książkach to ofiara jest najważniejsza, nie sprawca. Zbrodnia wydaje się pretekstem, żeby poruszać głębsze, poważniejsze tematy. Czy to sposób, by „uczłowieczyć” gatunek, który z założenia bywa chłodny i schematyczny?

Choć mroczne kino pociągało mnie od najmłodszych lat, przez większą część mojego życia nie czytałam kryminałów. Właśnie dlatego, że ten gatunek literacki wydawał mi się zbyt schematyczny i niepobudzający żadnych wyższych uczuć. Na szczęście już od jakiegoś czasu zaczęło się to zmieniać, być może dlatego, że zmęczyliśmy się bezrefleksyjną kulturą przemocy. Wciąż potrzebujemy ekscytacji wiążącej się z podniesieniem adrenaliny, ale równocześnie pragniemy czegoś prawdziwego, czegoś, co przypomniałoby nam o tym, że nadal jesteśmy ludźmi czującymi, mającymi w sobie pokłady emocji, o których w dzisiejszych czasach często zapominamy.

Nasz świat gna coraz szybciej, serwisy streamingowe oferują nam wymownie łatwostrawne treści, portale społecznościowe przyzwyczaiły nas do budowania płytkich relacji i czasami mam wrażenie, że to literatura stała się niejako ostatnim bastionem naszej duchowości. Pozwala nam się zatrzymać. Pokontemplować, przemyśleć, doznać. I tego właśnie szukam w książkach; tego właśnie poszukuję w kryminałach. Owszem, mają być rozrywką, ale dobrze, jeśli też poruszają w nas to, co głęboko ukryte. Dlatego staram się, by moje kryminały nie były jedynie książkami o zbrodni, a opowieściami o mroku, który w sobie nosimy; żalu, który nas prześladuje; stracie, która nieodwracalnie dzieli nasze życie na pół. I opowieściami o prawdzie, która prędzej czy później zawsze wypływa na powierzchnię.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani: „Kryminał ma też swoje wymagania względem autora – wymaga umiłowania mroku, a z drugiej strony głębokich pokładów wrażliwości”. Jak udaje się Pani między tym balansować?

Chyba po prostu nigdy nie musiałam go wypracowywać – ja ten balans mam w siebie wpisany od dziecka. Zawsze pociągał mnie mrok, ale nie ten bezrefleksyjny i przemocowy, ale taki, który pozwala bardziej czuć, bardziej przeżywać, bardziej doznawać. W głębokiej podstawówce zaczytywałam się w książkach sióstr Brontë, bo to w nich odnajdywałam tematy, które mnie poruszały: niespełnione miłości, niesprawiedliwość, tragizm ludzkiego życia; całe to smutne piękno przynależące do naszej egzystencji. Może dlatego pisanie kryminałów jest dla mnie tak naturalne? Nie przeraża mnie wchodzenie w trudne tematy. Nie przeraża mnie obcowanie ze śmiercią. Ono od zawsze dawało mi oczyszczenie, pozwalało uporać się z lękiem. Paradoksalnie pisanie o zbrodni uczy mnie, jak cieszyć się z tego, co mam. Jak doceniać najdrobniejsze rzeczy. Jak kochać. Jak być. Jak szanować życie, które w każdej chwili możemy stracić.

Bardzo satysfakcjonujące jest to, że w „Kolorach zła” wszystkie elementy fabuły zgrabnie się u Pani łączą. Przeszłość sprytnie zazębia się z teraźniejszością. W związku z tym jestem ciekawa, jak wygląda proces budowania intrygi kryminalnej. Jak to było w przypadku „Zieleni”?

Przy każdej książce bodziec jest inny, ale zawsze pojawia się samoistnie. Nie muszę go szukać, sam się zjawia. Przeczytam coś, usłyszę, gdzieś pójdę, ktoś mi coś opowie. To zawsze są takie pierwsze płatki śniegu. Potem padają kolejne i lepią się w całą kulę narracji.

Pomysł na napisanie „Zieleni” pojawił się podczas sesji zdjęciowej do jednego z trójmiejskich magazynów, kiedy jeszcze pracowałam nad „Błękitem”. Wówczas fotograf Karol Kacperski opowiedział mi o pewnym makabrycznym zabójstwie, do którego doszło w latach 90. w Sopocie. Usłyszałam: „szczątki porzucone w śmietnikach” – i natychmiast poczułam to symptomatyczne swędzenie w brzuchu, które oznacza, że oto zaczyna się nowa opowieść. Gdy dotarłam do akt, okazało się, że w rzeczywistości ciało nie trafiło do śmietników, a na wysypisko śmieci, ale obraz już się zakotwiczył.

I tym sposobem w „Zieleni” mamy do czynienia ze szczątkami kobiety zapakowanymi w czarne worki, na które w pierwszym rozdziale mojej powieści przypadkiem natykają się młodzi studenci w śmietniku na tyłach jednego z budynków w centrum Sopotu. Potem pojawił się przeczytany przeze mnie wywiad z Marcelem Korkusiem – polskim płetwonurkiem ekstremalnym, biegłym sądowym specjalizującym się w poszukiwaniu pod wodą ciał zaginionych ludzi i nagle „Zieleń” przybrała wodny klimat, a jednym z bohaterów tej książki stał się nurek Patryk Wolski. Do tego dołączył temat obsesyjnej miłości, której ofiarami padło aż dwoje moich przyjaciół. Predykcja wyglądu, o której opowiedziała mi naczelniczka Laboratorium Kryminalistycznego w Gdańsku. I kultura punkowa, o której mój mąż Krzysztof Sado Sadowski, wokalista trójmiejskiego zespołu Dance Like Dynamite, wie dosłownie wszystko. Wielka rozpędzona kula, która ulepiła się w wielowymiarową historię o niepowtarzalnym klimacie.

Książki z serii pisane są w dwóch płaszczyznach czasowych. Dlaczego akurat taka forma prowadzenia narracji?

Lubię podejście hermeneutyczne, którego nauczyłam się podczas studiów kulturoznawczych. By zrozumieć pewną historię, trzeba zrozumieć jej poszczególne części, a jednocześnie części można zrozumieć tylko w kontekście całości. Punktem wyjścia jest zbrodnia. To nie jest zwykły akt. To przekroczenie fundamentalnego tabu, jakim jest zabranie życia człowiekowi przez drugiego człowieka. Mamy więc losy co najmniej dwojga ludzi, które w pewnym momencie tragicznie się przecinają. Kim była ofiara? O czym marzyła, czego pragnęła, czy kochała, czy była kochana? Co doprowadziło ją do momentu, w którym stanęła oko w oko z mordercą? Kogo zostawiła? Czyje życie zmieni jej śmierć? I kim był człowiek, który odebrał jej oddech? Czy zawsze tkwiło w nim zło? A może wystarczył impuls, by obudzić w nim bestię? Dwupłaszczyznowość narracji pozwala wyczerpująco odpowiedzieć na te pytania. Pozwala zobaczyć całość, ale i części; części i całość, które ostatecznie układają się w cały ciąg przyczynowo-skutkowy. Zbrodnia jest opowieścią. By ją poznać, trzeba dotrzeć do jądra, a to najczęściej kryje się w determinującej teraźniejszość przeszłości.

Jak wygląda u Pani przygotowanie do pisania?

Mam duszę akademicką, więc w procesie tworzenia swoich powieści zawsze korzystam z wiedzy naukowej zawartej w książkach. Gdy już podejmuję jakiś temat, staram się wycisnąć z niego takie wątki, które będą nie tylko interesujące dla czytelników, ale też będą miały dla nich wartość poznawczą. Mam dodatkowo swoich stałych konsultantów, a co więcej, przy każdej książce pojawiają się nowi rozmówcy, otwierający zupełnie nowe perspektywy.

Zawsze Pani wie, jak będzie wyglądało zakończenie czy częściej fabuła skręca z początkowej ścieżki?

Maszynopis to nie tylko graficzny tekst czy sztywna koncepcja. To oddychający twór, który rozwija się wraz z czasem, podobnie jak każdy z nas. Absorbuje wszystko z zewnątrz, pobiera energię od ożywających na kartach powieści bohaterów, dostosowuje do zmieniającego się w wyniku pewnych zdarzeń świata fabularnego. Choć planistyczne podejście jest dla mnie kluczowe, nigdy nie jestem w stanie przewidzieć wszystkiego. Ziemia i ogień to moje dwa żywioły. Gdy je łączę, powstaje Małgorzata Oliwia Sobczak.

Co czyta Małgorzata Oliwia Sobczak? Ma Pani ulubionych autorów?

Moim literackim guru jeszcze od czasów liceum jest Julio Cortázar. Jego „Gra w klasy” stała się dla mnie cezurą w postrzeganiu możliwości literatury. Niesamowite było dla mnie to, że w tak nielinearnej, pourywanej opowieści, tak naprawdę bez żadnej dominującej osi fabularnej, odnaleźć można tyle różnych historii, tęsknot, wspomnień i konstatacji na temat ludzkiej natury. Rok temu pojechałam z moim świeżo poślubionym mężem do Paryża. Przechadzając się wzdłuż Sekwany, oczyma wyobraźni widziałam idącego tamtędy Horacio Oliveirę. Jego plecy, trzymanego w ręku papierosa, schowaną w kołnierzu płaszcza głowę. Pomyślałam wtedy, że to Cortázar pokazał mi, że miasto nie tylko jest tłem. Jest bohaterem powieści. Zostawiłam na jego grobie karteczkę z napisem „You create me”. Bo trochę mam takie poczucie, że to ten argentyński pisarz, który połowę życia spędził w Paryżu, jest moim duchowym i literackim ojcem. Gdy wróciliśmy, czytałam mężowi „Grę w klasy” na głos. Ta książka zupełnie się nie zestarzała, a może i zachwyciła mnie jeszcze bardziej, gdy osobiście doświadczyłam tego na poły fikcyjnego i na poły prawdziwego świata.

Jest też Majgull Axelsson – szwedzka pisarka, o której zawsze myślę jak o bratniej duszy. Bo bohaterki moich książek, podobnie jak bohaterki powieści Axelsson, nieustannie cofają się w czasie, rozpamiętują to, co było, powracają do doznanych w przeszłości emocji, wydarzeń i traum. Nie potrafią być „tu i teraz”, wciąż goni jej przeszłość. To niezwykle symptomatyczny mechanizm, do którego obsesyjnie powracam w każdej mojej powieści.

A ulubiona postać spośród stworzonych przez Panią bohaterów? I czy któremuś z nich dała Pani jakieś swoje cechy?

Niewątpliwie jedną z moich ulubionych bohaterek jest ekolożka sądowa Janina Hinc. To jedyna postać, która zajmuje kluczowe miejsce zarówno w mojej serii „Granice ryzyka”, jak i w „Kolorach zła”, a jej profesja wprowadza niespotykane dotąd w kryminałach możliwości wykrywcze. Bo co, jeśli sprytny przestępca zatrze za sobą ślady? Jeśli na miejscu zbrodni nie pozostanie nic, co mogłoby naprowadzić śledczych na mordercę?… A co, jeśli ślady naprawdę tam są, tylko tak mikroskopijne i pozornie nieznaczące, że wcześniej nikt nie zwracał na nie uwagi? Tym zajmuje się właśnie palinologia kryminalistyczna, czyli wyspecjalizowana dziedzina tak zwanej biologii kryminalistycznej, która nie istniała jeszcze 40 lat temu, a w wielu krajach wciąż nie istnieje.

Pojęcie ekologii sądowej poznałam dzięki książce „Ślady zbrodni” autorstwa Patricii Wiltshire, która jest pionierką ten wyspecjalizowanej dziedziny biologii kryminalistycznej. Badaczka w niemal literacki sposób opowiedziała o pracy polegającej na analizie tego, co dla śledczego zostawiło otoczenie zbrodni. Ziarna pyłków, zarodniki grzybów, skład gleby, mikroorganizmy i inne ślady środowiskowe to coś, na podstawie czego palinolog kryminalistyczny może stwierdzić przykładowo, w którym miejscu sprawca dokonał zbrodni lub gdzie przed tą zbrodnią przebywał. Wydało mi się to fascynujące i od razu w mojej głowie pojawiła się myśl, by stworzyć postać ekolożki sądowej, która będzie pomagać śledczym – wcześniej detektywowi Oskarowi Kordzie, a teraz prokuratorowi Leopoldowi Bilskiemu.

I muszę przyznać, że nadałam tej bohaterce pewne cechy, które ja osobiście posiadam. Zapał poznawczy, nadgorliwość, perfekcjonizm i bolesne poczucie odmienności, które moja bohaterka postrzega jako wady, choć to one sprawiają, że jest wyjątkowa i, jak się okazuje w toku opowieści, niezastąpiona.

Właśnie ruszyły zdjęcia do filmowej realizacji drugiej części serii „Kolory zła”. W związku z tym chciałam zapytać o kaszubskie wierzenia, które wybrzmiewają w „Czerni”. Co Panią – jako autorkę, ale też kulturoznawczynię – w nich fascynuje?

Gdy napisałam „Czerwień”, przeprowadziłam się na przedmieścia Trójmiasta, na kaszubską wieś. I znów opowieść sama do mnie przyszła. Pewnego dnia wybrałam się do pralni, której ściany były całe pokryte religijnymi obrazami i od razu wiedziałam, że tym razem napiszę książkę rozgrywającą się w małym kaszubskim miasteczku, z pozoru niewinnym, ale skrywającym wiele tajemnic. Zaczęłam od researchu kulturowego i okazało się, że kaszubska wiara w Boga jeszcze do niedawna była mocno skorelowana z wiarą w upiory, diabły, czarownice i duchy wpisujące się w rozbudowaną mitologię. Ten wątek był bardzo inspirujący. I co ciekawe, to właśnie w tych podaniach odnalazłam modus operandi mojego sprawcy w „Czerni”. Jestem bardzo ciekawa, jak ta historia wypadnie na szklanym ekranie. Reżyser i scenarzysta filmowej wersji „Czerni” będzie miał nie lada wyzwanie, bo ta historia jest wyjątkowo mroczna i złożona. Na szczęście przy filmie „Kolory zła: Czerwień” Adrian Panek udowodnił, że znalazł wytrych do mojej twórczości i doskonale potrafi przełożyć na obraz moją powieściową emocjonalność. Tym samym już nie mogę doczekać się efektów!

„Zieleń” dopiero co pojawiła się na półkach, jednak zapewne wielu Pani czytelników – w tym mnie – niezmiernie ciekawi, czy myśli już Pani nad kolejnym kolorem. A może nad kompletnie nową serią, tym razem bez krwawych zbrodni w tle?

Obecnie pracuję nad nowym „Kolorem zła”. Oczywiście tytuł jest już wybrany, ale na razie nie mogę go zdradzić. Tym razem historia związana będzie z seryjnymi porwaniami, domem dziecka i pewnym tajemniczym kwiatem…

Małgorzata Oliwia Sobczak, pochodząca z Trójmiasta pisarka, z wykształcenia kulturoznawczyni i dziennikarka. Autorka bestsellerowej serii „Kolory zła”, na którą składają się: „Czerwień”, „Czerń”, „Biel”, „Żółć”, „Błękit” i „Zieleń”. Jest także autorką cyklu kryminalnego „Granice ryzyka”, który obejmuje „Szelest”, „Szum” i „Szramę” oraz powieści obyczajowej „Ona i dom, który tańczy”.

Małgorzata Oliwia Sobczak (Fot. Krzysztof Sado Sadowski, Jarosław Klechowicz) Małgorzata Oliwia Sobczak (Fot. Krzysztof Sado Sadowski, Jarosław Klechowicz)

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE