Mit relacyjny to ukryty wzorzec zakulisowo rządzący całą relacją. Coś w rodzaju magii, jaka wydarza się między dwójką osób. Pozwala skonfliktowanym, skłóconym lub też wypalonym parom wrócić do tego momentu, w którym ta relacja była żywa.
Często, obserwując różne związki, trudno oprzeć się wrażeniu, że istnieje długoterminowy wzorzec danej relacji, coś jakby matryca albo centralny problem, z którym konkretny związek się boryka, lub też coś, co na trwałe daną relację spaja. W psychologii procesu nazywa się go mitem relacyjnym. Stanowi on główny, ale nie do końca uświadomiony cel, centralne wyzwanie stojące przed danym związkiem. To tendencja, według której relacja tworzy się i żyje.
Mitem relacyjnym psychoterapeuci procesu zajmują się w sytuacjach chronicznych konfliktów występujących w relacji czy też w momentach, gdy partnerzy nie wiedzą, czy mają być ze sobą dalej, czy się rozstać. Jego odkrycie często wnosi w relację świeży powiew i zrozumienie, po co właściwie ze sobą są.
Jedną z metod pomocnych w odkrywaniu mitu relacyjnego jest zajęcie się różnymi znaczącymi zdarzeniami lub snami z początkowego okresu związku. Co ważne, sformułowanie „mit relacyjny” podkreśla, że obie osoby mają się rozwijać poprzez bycie w danej relacji, że tam tylko każda z nich może uzyskać ważną dla siebie informację.
Na przykład weźmy parę, którą połączyła gorąca namiętność już na pierwszym spotkaniu. Ponieważ każde z nich było wówczas w innej relacji, postanowili nie kontynuować znajomości. Bezskutecznie. Pracując w jednym środowisku, często wpadali na siebie i zawsze kończyli w łóżku. Przez te przygody rozpadły się ich związki, jednak ze sobą nie potrafili stworzyć stabilnej relacji. Podejmowane próby kończyły się ucieczką to jednej, to drugiej strony, bo w codzienności żar między nimi gasł, a pojawiały się złość i frustracja. Zmęczeni tą szarpaniną, postanowili uświadomić sobie mit swojej relacji. Podczas terapii odkryli, że tym, co ich woła, jest spontaniczność, pasja, nieprzewidywalność i wspólne uczestniczenie w czymś niebezpiecznym. Każde z nich zdało sobie sprawę, że potrzebuje wnieść te jakości do swojego życia – żyć na przekór normom i zwyczajom. Doszli do wniosku, że chcieliby podróżować w odległe egzotyczne miejsca i założyli biuro podróży z niecodzienną ofertą. Podczas wspólnej pracy i budowania relacji odkryli też, że odpowiadają im przerwy, kiedy na jakiś czas wyjeżdżają osobno, bo to podsyca namiętność – motyw przewodni ich związku.
O tym, jak zrozumienie mitu relacji może nam wszystkim pomóc w zbudowaniu albo naprawieniu ważnej dla nas relacji – rozmawiamy z psychoterapeutą Zbyszkiem Miłuńskim.
W psychologii procesu mit relacji jest rozumiany jako pieśń, która zwołuje dwoje ludzi. Piękna metafora, zaczerpnięta od Aborygenów.
Mit od zarania świata używany był do opisania historii ludzi ukazującej jakiś rodzaj wzorca, który wywołany jest przez moce większe niż ludzkie. Na przykład znany mit o Syzyfie opowiada o udręczonym człowieku wtaczającym na górę kamień, który za każdym razem, tuż przed szczytem, wymyka mu się z rąk. Syzyf w nieskończoność powtarza tę samą czynność, a musi tak robić, dlatego że taki jest wyrok bogów. Jakaś większa moc – ponadnaturalna i ponadjednostkowa – sprawia, że ktoś ma taki, a nie inny los. Jest wplątany w daną historię, którą – chce czy nie – odgrywa.
W trochę innym znaczeniu terminu mitu użył Jung.
To on i Freud włączyli go do psychoterapii. Jung szukał ponadludzkich wzorców, które nazwał archetypami. Uważał, że te energie psychiczne należy odkrywać, ale równocześnie nie tracić swojego człowieczeństwa – nazwał to procesem indywiduacji, który polega na byciu w świadomym kontakcie z tymi mocami – już nie bogami, ale archetypami – bez wpadania w złudzenia na własny temat. Jednym z jego odkryć było to, że sny lub wspomnienia wczesnodziecięce zawierają w sobie motywy, które można odnaleźć w życiu dorosłym – jest tam rodzaj pewnego wzorca, losu. Nie jest on jednak przekleństwem, ale tym, co nadaje sens. To nie wyrok, jak w przypadku Syzyfa, tylko siatka możliwości z określoną strukturą, którą wypełniamy. Zmagamy się z nią, ale dzięki temu zyskujemy głębię życia. Te zadania mają wymiar indywidualny, każda osoba ma swój mit życiowy. Kiedy jesteśmy z nim w kontakcie, zaczynamy doświadczać naszego życia jako znaczącego, przynoszącego satysfakcję i rodzaj spełnienia.
Podasz jakiś przykład?
Pracowałem z klientką, której w dzieciństwie często śniło się, że coś ją goni, ona jest przerażona i kiedy to coś ma ją złapać, budzi się. Można powiedzieć – banalna historia. Okazało się, że i w życiu osobistym mojej klientki powtarzał się ten sam motyw – albo nie może kogoś dogonić, albo ktoś ją goni, a ona go nie chce i ucieka. Z jednej strony można powiedzieć, że taki wzorzec jest rodzajem więzienia, ale mit życiowy jest strukturą otwartą. W tym śnie coś się nie wydarza, ale w życiu może zostać dopełnione. Podczas terapii zaczęliśmy go odgrywać – goniliśmy się, zamieniając rolami. W pewnym momencie powiedziała: „Nawet nie wiem, co mnie goniło, nie wiem, czy w ogóle jest się czego bać”. Zaproponowałem, żebyśmy odegrali ten sen jeszcze raz, ale tym razem pozwolili sobie na inne zachowanie niż to, które jej się śniło. I kiedy ona uciekała, a ja ją goniłem, w pewnym momencie stanęła, a ja poczułem, że mam zrobić to samo. Zamiast dalej uciekać, odwróciła się w moją stronę. Patrzyliśmy na siebie w ciszy. Dwa, trzy miesiące później poznała mężczyznę, który wreszcie nie uciekał, a i ona nie uciekała przed nim. Pojawiła się nowa możliwość. Sen pokazał scenariusz, który nie został zrealizowany.
Praca z mitem życiowym podczas psychoterapii polega na tym, żeby dopełnić taki sen. To jest akurat prosty przykład, zwykle są bardziej skomplikowane i rozbudowane. Sam za każdym razem, kiedy docieram w życiu do takiego punktu, w którym utykam i nie wiem, co dalej, wracam do moich wczesnych snów i odkrywam w nich nowe rozwiązania.
Ale mit relacji to coś innego niż mit życiowy, dotyczy dwóch osób?
Tak. Ale można powiedzieć, że jest analogiczny. Skoro jednostka go ma, to relacja też. Każda z osób w relacji ma swój odrębny mit, ale relacja jako całość również ma swoją historię. Jest jakiś wzorzec, który łączy ludzi i sprawia, że są razem. Jeżeli on jest mocny – mówiąc metaforycznie – to ta relacja trwa, jeśli jest słaby – rozpada się.
Są różnego rodzaju wzorce relacji romantycznych, które mają swoją energię, i osoby, wchodząc w związek, ożywiają te matryce możliwości, które istnieją w kulturze i społeczeństwie. Te wzorce są dynamiczne, ścierają się ze zmianą, bo świat, w którym żyjemy, nieustannie jej podlega. Kiedyś były raczej stałe i bardziej oczywiste, natomiast współczesne związki stały się wielowymiarowe.
Chodzi o to, że wszyscy mamy jakieś – uświadomione lub nie – wyobrażenie o tym, jak powinien wyglądać idealny związek?
W psychologii procesu mówimy, że każda z osób wnosi do relacji swoje wysokie i niskie sny na jej temat. Wysoki sen jest rodzajem marzenia – tym wszystkim, o czym śnię, że się wydarzy jako to najpiękniejsze, najwspanialsze, najbardziej oczekiwane. Właśnie to motywuje nas, żeby szukać kogoś, żeby budować związek – domaga się spełnienia. Niski sen jest z kolei tym, co najgorsze może wydarzyć się w relacji, najstraszniejszym koszmarem. Te sny są tkane przez nasze doświadczenia, przez naszą rodzinę, przez kulturę, filmy, literaturę, opowieści kolegów i koleżanek, wszystko, co spotykamy w życiu. Zwykle gdy ludzie się poznają, odpalają wysokie sny. Są zakochani, świat jest bardziej kolorowy, tylko później okazuje się, że żadna osoba nie jest w stanie ich spełnić i leci się w dół, w stronę niskich snów. Czasem spada się na samo dno i nagle okazuje się, że osoba, która miała być naszą drugą połówką, w ogóle nas nie rozumie; była czuła i opiekuńcza, a zrobiła się chłodna i egoistyczna. Na szczęście to mija, potem nie szybujemy już tak wysoko z naszymi wyobrażeniami. Związek można porównać do sinusoidy, czyli wędrowania między tym wysokim a niskim snem. Trwały związek buduje się dopiero po fazie wzlotu i upadku, bo wtedy wreszcie można realnie popatrzeć na tę drugą osobę i podjąć decyzję, czy chce się z nią być.
Jak te wyobrażenia, czyli sny, mają się do mitu relacji?
Obie strony mogą wnosić do związku swoje sny, każda swoje, ale mit relacji jest wspólny. To o niego chodzi, gdy mówimy, że coś ludzi ze sobą zetknęło, jakaś magia, przeznaczenie, strzała Amora. Gorzej, gdy relacja się kończy – zwykle myślimy o tej sytuacji inaczej. Wtedy ludzie zazwyczaj obwiniają się wzajemnie, nie mówią, że mit ich związku po prostu się wyczerpał. Koniec związku jest trudny, bo konfrontuje nas z nietrwałością.
Traktujemy go jako porażkę.
To jest akurat kulturowe. Pięknie jest widzieć, jak ludzie są ze sobą latami i się kochają, a ich związek jest żywy, ale to niestety rzadkość. Częściej widzimy długoletnie pary, których mit relacji dawno się wyczerpał, a są ze sobą ze względów praktycznych albo dla wygody. Obserwuję pary, które się nienawidzą, upokarzają wzajemnie. To jest strasznie przykre.
Są też relacje, które trwają latami, ale nie są usankcjonowane. Znam kobietę, która przez ponad 20 lat była w relacji z cudzoziemcem, z którym spotykała się w różnych miejscach świata. Są naukowcami i widzieli się między innymi na konferencjach. Łączyła ich silna więź seksualna. Mimo że on ożenił się i miał dziecko, ta relacja nadal trwała. Pandemia przyniosła utrudnienie ich spotkań. Ona postanowiła to zakończyć, stwierdziła, że ma 47 lat i przez niego zmarnowała życie.
Z punktu widzenia wzorca małżeńskiego zmarnowała, ale małżeństwo to nie jest jedyny wzorzec bycia w relacji. Świat, w którym żyjemy, czy coś większego, w czym funkcjonujemy, eksperymentuje z nami. Romantyczny wzorzec dwóch heteroseksualnych osób, które mają dziecko, jako jedyny możliwy model związku powoli przechodzi do przeszłości. Pieśni, które nas śpiewają, otwierają nas na możliwości innych relacji. Nie nadążamy za tym, bo mamy taki bagaż kulturowy, jaki mamy. W rezultacie jest to wyzwanie niekiedy tragiczne, takie jak w antycznych mitach, gdzie coś większego nas trzyma i nie znajdujemy rozwiązania tej sytuacji.
W przypadku mojej znajomej rzeczywiście jest tragizm. Kilka lat temu ów mężczyzna obiecał jej, że w końcu odejdzie od żony. Ona przeprowadziła się dla niego do Stanów, ale jego żona zachorowała na raka piersi i jej nie zostawił. Kobieta wróciła do Polski, nie zbudowała satysfakcjonującej relacji i teraz okazało się, że ona też zachorowała na taki sam nowotwór. Mówi, że nie ma piersi, dziecka, miłości… że przegrała.
Ta pieśń jest niespełniona. Symptom w postaci choroby mówi mi, że coś się w tym wszystkim nie wydarzyło. Takie symptomy przynoszą rodzaj energii – postawy, rozwiązania, którego brakuje w relacji. Chodzi o to, żeby przekroczyć granice swojej tożsamości i zrobić coś, czego do tej pory nie zrobiliśmy w relacji. Symbolicznie piersi łączą się z opieką, troską, karmieniem – może tego właśnie zabrakło. Może chodziło o to, żeby przekroczyć seksualny wymiar związku i go pogłębić. Wnieść swoje potrzeby, emocje. Tak długo, jak układ seksualny działał, dawał im satysfakcję, ale nie przyniósł spełnienia.
Bo mit relacji nie został dopełniony?
Mit relacji jest jedną z nici, która splata ze sobą ludzi, ale nie jedyną. Mit nie rozprzestrzenia się na wszystkie możliwe wymiary życia. Jest jak pieśń rozbrzmiewająca w tle. Albo rozpoznajemy jej melodię i śpiewamy kolejne zwrotki, albo o niej zapominamy i wtedy relacja się rozpada. Jeśli zależy nam na związku, warto świadomie do niej nawiązywać, starać się ją wpleść w codzienne życie.
Czy praca terapeutyczna z mitem może ocalić związek?
Mit relacji nie jest oderwaną od rzeczywistości ideą, ale narzędziem, które pomaga parom wrócić do tego miejsca, w którym ich relacja była żywa. W jaki sposób? Tak jak do mitu życiowego danej jednostki można dotrzeć poprzez pracę ze snem z dzieciństwa, tak do mitu relacji można dotrzeć poprzez uświadomienie sobie jakiegoś wydarzenia, które wybiło się z codzienności i miało zwykle miejsce na początku znajomości. To musi być wydarzenie znaczące dla obojga partnerów. Zwykle jest to coś „magicznego”, nieoczekiwanego i obie osoby żywo na to wspomnienie reagują.
Arnold Mindell, twórca psychologii procesu, w jednej ze swoich książek opisuje parę, która była ze sobą już wiele lat i przyszła do niego, bo w ich związku nie było już dawnej ożywczej energii. Okazało się, że takim niesamowitym przeżyciem konstytuującym ich związek była pewna sytuacja. Gdy się poznali, pracowali w tej samej firmie. Na wyjeździe integracyjnym chcieli spędzić ze sobą noc w hotelu, ale tak dyskretnie, żeby nikt się nie dowiedział. O poranku okazało się, że drzwi do ich wspólnego pokoju są zatrzaśnięte. Nie mogli wyjść, trzeba było ściągać obsługę. Gdy drzwi wreszcie zostały otworzone, po drugiej stronie stał tłum współpracowników. Mindell nie szukał w tym głębszego wzorca, tylko powiedział im: „Zostawcie wszystko i pojedźcie w takie miejsce, z którego nie będziecie mogli się wydostać, na przykład na wyspę, na którą prom przypływa tylko raz w tygodniu. Bądźcie tam tylko we dwoje”. Oni to zrobili, związek odżył i mógł się dalej rozwijać.
Zbyszek Miłuński, dyplomowany psychoterapeuta, superwizor i nauczyciel Fundacji Instytutu Psychologii Procesu; .