Od tygodnia wszędzie czerwone serca i miłość w eterze. Nie mamy telewizora więc mam na myśli radio i inne środki przekazu. Wszystkie restauracje, bary, kawiarnie, kwiaciarnie czy kluby zapraszają na wyjątkowe sercowe doznania. Sklepy uginają się pod ciężarem czerwonych serc, nierzadko ściskanych w pluszowych łapkach czy lepkich od cukru miłosnych lizaków.
Nawet w przedszkolu Walenty z Walentyną przechadza się dumnie po korytarzu, roztaczając zapach miłości.
|Od tygodnia wszędzie czerwone serca i miłość w eterze. Nie mamy telewizora więc mam na myśli radio i inne środki przekazu. Wszystkie restauracje, bary, kawiarnie, kwiaciarnie czy kluby zapraszają na wyjątkowe sercowe doznania. Sklepy uginają się pod ciężarem czerwonych serc, nierzadko ściskanych w pluszowych łapkach czy lepkich od cukru miłosnych lizaków.
Nawet w przedszkolu Walenty z Walentyną przechadza się dumnie po korytarzu, roztaczając zapach miłości.
Sama się zastanawiam lubię to czy nie ? Nie wiem do końca. Takie amerykańskie, rozbuchane, trochę nie nasze jakieś...a może jednak nie takie złe? Tak w sumie, miło dostać od kogoś deklarację miłości, nawet od święta. Nie każdy ma romantyczną duszę a taki dzień może być takim przypomnieniem że czasem trzeba o kimś szczególnym pomyśleć. Dać mu miejsce w naszym świecie. Zastanowić się, co lubi. Co przynosi mu radość i uśmiech. A może zadać sobie najważniejsze pytanie : kto tak naprawdę jest dla nas szczególny, ważny? Ja mam to szczęście, że wiem - to moje chłopaki. Dwa nieokiełznane blondasy i jedna kasztanka. Kochane, pachnące i wyjątkowe. I dla nich właśnie przygotuję porcję wyśmienitego, cieplutkiego zdrowia z najzdrowszym zwieńczeniem na świecie. Blondasy inne, kasztanka inne. Mały Miś z dużym Misiem wrócili do domu. Słyszę ich urocze przygotowania na dole i pośpieszne kroki po schodach. Misiowy podchodzi do mnie. Wręcza mi kolorowy, kreskowo-kółkowy rysunek i mówi: -To rysunek miłości dla Ciebie. To moja miłość...no i Taty, tylko on nie umie rysować tak jak ja to ma dla ciebie te kwiatki co lubisz. Jestem wzruszona. Szczególnie że Hugo nie umie jeszcze rysować a Henryk uważa że kwiaty to „zbytek łaski” - choć ja je bardzo lubię. No i że jest 13 lutego! Ja też mam swój mały sekret miłości w piekarniku - babeczki migdałowe z musem truskawkowo – malinowym. Będzie się działo!
Składniki
- mąka amarantusowa 4 łyżki
- orzechy laskowe zmiksowane 3 łyżki
- migdały w płatkach 1/2 szklanki + trochę do dekoracji
- śmietanka migdałowa 1/2 szklanki
- masło 1/4 kostki
- rodzynki duża garść
- olej sezamowy 4 łyżki
- wanilia 10 kropli
- cynamon szczypta
- kardamon szczypta
- goździki szczypta
- różowa sól szczypta
- sok z pomarańczy kilka kropli
- mus truskawkowo-malinowy (domowy bez cukru) 2 łyżki + do wypełnienia babeczek
Sposób przygotowania
Do miski wsypuję mąkę amarantusową, zmiksowane orzechy laskowe, migdały w płatkach, śmietankę migdałową, masło, rodzynki, olej sezamowy, wanilię i szczyptę cynamonu.
Mieszam delikatnie i dodaję: szczyptę kardamonu i goździków. Znowu mieszam. Potem sól, kilka kropli świeżego soku z pomarańczy i 2 łyżki musu domowego z truskawek i malin.
Wymieszane składniki układam w formach do babeczek, tak by w środku powstało „gniazdko” i wkładam do rozgrzanego piekarnika (200 stopni) na około 15- 20 minut.
Upieczone wyjmuję z foremek, dodaję kolejną porcję musu i dekoruję płatkami migdałowymi.
Można pokusić się o dekorację z truskawek, choć w lutym są importowane i ciężko znaleźć ekologiczne – co oznacza że są efektownym upiększaczem.
Podsumowanie przepisu
Warto, zjada się oczami i nosem, dopiero potem ustami. Polecam!