Nadmiernie odpowiedzialne, perfekcjonistyczne, ale też uciekające w używki czy chorobę – to często dzieci niedokochane, zaniedbane, zbyt wcześnie włożone w za duże buty. Czy winni jesteśmy my, rodzice, czy może system? – pytamy psychoterapeutę Wojciecha Eichelbergera.
Znajoma opowiadała mi, że w dzieciństwie, kiedy rodzice byli pogniewani, biegała między mamą a tatą, przekazując informacje od jednego do drugiego, by ich pogodzić. Czy taka sytuacja nie była jednak nadużyciem wobec niej.
Oczywiście, że była. Jest wiele form wykorzystywania emocjonalnego dzieci i ten przykład też się do nich zalicza. Dziecko czuje się winne, gdy rodzice wchodzą w konflikt, a już najbardziej wtedy, gdy się rozstają. Myśli, że to ono było nadmiernym ciężarem lub kłopotem, z powodu którego rodzice się kłócą: „Bo przecież gdyby nie ja, to wcale nie musieliby ze sobą mieszkać”.
Niektórzy rodzice to nawet mówią wprost.
Tak, i to też jest nadużyciem, które powoduje trwałe blizny w psychice dziecka. Bycie posłańcem to łagodna forma, która staje się bardziej drastyczna, gdy rodzice się rozstają i dziecko jest używane jako rodzaj amunicji w walce z drugą stroną konfliktu. Znajduje się wtedy wobec sytuacji niemożliwej, bo kocha oboje rodziców i nagle musi stawać po jednej stronie i to na zmianę. W dodatku często bywa obciążane rozżalonymi zwierzeniami rodziców, którzy chcą włączyć dziecko do swojej koalicji, wrobić je w powiernika, przyjaciela i sojusznika w konflikcie z drugą stroną. A to sprawia ból. Bo każdy atak przeciwko matce czy ojcu trafia też w dziecko, które myśli: „Skoro tata jest taki beznadziejny, jak mówi mama, i mama jest taka zła, jak mówi tata, to co ja jestem warte?”. Zaślepieni wzajemną niechęcią rodzice posuwają się czasem do tego, że opowiadają nawet nieletnim dzieciom o swoim nieudanym pożyciu. Mama mówi do córki: „A na dodatek twój tata był beznadziejny w łóżku”, a córka ma 9 lat.
Co to robi z psychiką dziecka?
Obciąża je niechcianą, niepokojącą wiedzą o seksualnym współżyciu rodziców, którego dziecko nie rozumie, a czasem nawet się nim brzydzi. Dodatkowo dewaluuje ojca jako mężczyznę i instaluje w umyśle dziecka fałszywe, niedobre przekonania dotyczące relacji seksualnej. Córka dostaje taki przekaz: „seks to udręka, poświęcenie, które trzeba znosić w milczeniu dla dobra związku”. Jako rodzice zapominamy, że dzieci uczą się świata i życia na podstawie doświadczeń rodzinnych – myślą, że wszystkie kobiety są takie jak mama, a wszyscy mężczyźni jak tata. I idą z bagażem takich przekonań przez życie.
W książce „Jak wychować szczęśliwe dzieci“ stawia pan tezę, że dewaluowanie drugiej płci może być także przyczyną homoseksualizmu dzieci.
W skrajnych wypadkach psychologiczne uwarunkowania homoseksualizmu mają właśnie takie źródło. Jeśli w oczach córki ojciec dewaluuje matkę, poniża ją, lekceważy, traktuje jak służącą – to dziewczynka może ułożyć sobie taki plan na życie: „Nie chcę wchodzić w związek z mężczyzną, bo będę żyć jak matka, a to jest straszne“. Mogą dojść do tego jeszcze inne komplikacje. Godząca się na upokorzenie matka, staje się służącą zarówno ojca, jak i córki. Wtedy ojciec nominuje córkę do roli swojej zastępczej, lepszej partnerki. Matka jest w kuchni, pierze i sprząta, a ojciec rozmawia z córką o ważnych sprawach, chodzą razem na koncerty, wyjeżdżają itd. Krótko mówiąc, córka jest wywyższana i uwodzona przez ojca, co sprawia, że emocjonalnie traci rodziców i przestaje być dzieckiem – bo matka staje się rywalką, a ojciec zaborczym pseudokochankiem. Ten rodzaj emocjonalnego nadużywania dzieci zdarza się często, gdy więź emocjonalna i seksualna rodziców jest zbyt słaba. Z tych samych powodów synowie są często emocjonalnie uwodzeni przez matki. Ponieważ nieletni syn z reguły zostaje z matką, gdy związek rodziców się rozpada, nieuchronnie wchodzi w rolę zastępczego mężczyzny/partnera/sojusznika matki. W przyszłości takim dzieciom trudno będzie trwale wchodzić w dorosłe związki, bo ich uczucia będą nadmiernie związane z mamą lub tatą.
A kiedy spotkają miłość, mogą mieć poczucie zdrady wobec ojca lub matki.
Właśnie. I chcąc rozwiązać emocjonalny konflikt i pozbyć się poczucia winy, dopuszczają ich zbyt blisko, bez poszanowania granic nowego gniazda, a także granic partnera czy partnerki, np. rodzice mają klucze od mieszkania dorosłych dzieci, mogą wpadać kiedy chcą bez uprzedzenia, urządzają im mieszkanie…
Jeszcze jedną groźną formą emocjonalnego nadużycia jest ustawianie dziecka od małego w roli opiekuna dla jego własnych rodziców. Tak często postępują rodzice emocjonalnie i społecznie niewydolni, uzależnieni, ale także chorzy, niepełnosprawni, a czasami po prostu leniwi. Problem w tym, że nie chcą lub nie potrafią dostrzec ani potrzeb swojego dziecka, ani granic jego możliwości i wysługują się własnym dzieckiem w sprawach, których nie powinno załatwiać. Nagradzają je wówczas pochwałami w rodzaju: „Jaka ty jesteś mądra i kochana, we wszystkim pomożesz. Co ja bym bez ciebie zrobiła!”. W rezultacie dziecko nie tylko sprząta, robi zakupy, gotuje i załatwia sprawy na mieście, ale również ustawia rodziców, organizuje rodzinne imprezy i generalnie rządzi w domu. Z jednej strony czuje się ważne, bo jest „głową rodziny”, a z drugiej jego dziecięce potrzeby bycia rozumianym, bezpiecznym, beztroskim i kochanym bezwarunkowo, a także potrzeba budowania swoich związków z rówieśnikami – nie są przez rodziców zaspokajane. Nie może rodzicom zaufać, nie może się im zwierzyć, podzielić się swoimi problemami ani okazać słabość.
Co takie dziecko może zrobić, żeby się uratować? Lub co robi?
Albo się podporządkowuje i wiernie służy rodzicom, albo – co zdarza się jednak rzadko – idzie w bunt. Ucieka z domu, w alkohol czy chorobę, zmuszając rodziców, by powrócili do swojej rodzicielskiej, opiekuńczej roli. Najczęściej jednak pozbawione dzieciństwa dorosłe osoby wpadają w depresję. W ten sposób komunikują światu i rodzicom: „Teraz wy się mną zajmijcie“.
Choroba dziecka może być też próbą scalenia rodziny, a niekiedy zwrócenia na siebie uwagi. Czy dziecko ma świadomość tego, co stoi za jego chorobą?
To nie jest wyrachowane zachowanie, dzieje się to na ogół poza obszarem działań i decyzji uświadamianych. Często dopiero będąc dorosłym, wraca do przeszłości i dochodzi do wniosku, że działało wtedy z takich właśnie pobudek. Że usiłowało pogodzić skłóconych rodziców, aby się nim wspólnie zajęli. W rozbitych związkach zdrowe dziecko rzadko bywa wspólną sprawą. Chorując, może ich zbliżyć przynajmniej w ten sposób, że staje się ich wyrzutem sumienia – szczególnie gdy choroba dotyczy psychiki. Odpowiedzialność za somatyczne dolegliwości dziecka rodzice mogą jeszcze przesunąć na np. szkodliwy wpływ środowiska. Dolegliwości psychiczne znacznie bardziej uwydatniają ich rolę i odpowiedzialność. Dzieci potrafią cierpieć psychicznie latami także po to, by nieświadomie karać mamę i tatę za brak opieki i wsparcia.
W rodzinach wielodzietnych zwykle chorują „środkowe“ dzieci, te najbardziej „odpuszczone“. Na odpuszczenie czy ignorowanie ze strony rodziców dzieci reagują najczęściej przekonaniem „Nikt mnie nie kocha”, „Nie jestem kimś, kto zasługuje na miłość”. I znów – dziecko może zareagować na dwa sposoby. Uciec w perfekcjonizm, czyli przekonanie, że muszę teraz zrobić wszystko, żeby zasłużyć na miłość. Albo przynajmniej nie sprawiać kłopotu: spełniać wszystkie oczekiwania, nie dzielić się problemami, trzymać wszystko w sobie – także sukcesy. Wtedy przez resztę życia trudno mu będzie uwierzyć, że ktoś je naprawdę kocha, nawet jeśli tak mówi i swoim zachowaniem to potwierdza. Ale dorastające dziecko może też pójść w bunt i rebelię, na zasadzie: „Skoro nie potraficie mnie kochać, to się o mnie martwcie“. I znowu może pojawić się choroba, uzależnienie albo uwikłanie w margines społeczny.
Niektóre matki mówią dzieciom: „Świat jest zły, nie dasz sobie w nim rady“.
Takie podejście nie tylko deprecjonuje, lecz przede wszystkim wiąże, wikła w zależność, by uniemożliwić dziecku usamodzielnienie się. Tak działają uparcie powtarzane zdania: „Świat jest zły“, „Jesteś za mała i niesamodzielna”, „Nie dasz sobie rady beze mnie”, „Jedynym bezpiecznym miejscem jest trwanie przy mnie, w domu“. Oczywiście matki robią to w dobrej wierze, co jednak nie znaczy, że nie krzywdzą swoich córek czy synów. Czasami dopiero jakiś wstrząs, choroba dziecka, depresja, ucieczka i konieczność wizyty u terapeuty otwiera im oczy.
Trudno samemu sobie je otworzyć?
Na ogół wypieramy myśl: „coś źle zrobiłem”. Dlatego tak pomocna jest wiedza o możliwych błędach i ich konsekwencjach. Rodzice też kiedyś byli dziećmi, a ich rodzice też mieli rodziców, itd. Każdy rodzic jest kształtowany przez wielopokoleniowy system rodzinny i jego skomplikowany przekaz. To, co w naszej rozmowie dotyczy rodziców, dotyczy również dzieci – i odwrotnie. Wszyscy popełniamy systemowe błędy. Bo to niewiedza, bezkrytycyzm i tradycja rodzinna generują najwięcej krzywdy i cierpienia, które skupia się oczywiście na najmłodszym pokoleniu. Rzadko jest ono wynikiem celowego, zamierzonego działania rodziców. Ale wystarczy zdać sobie sprawę z tego, że nieświadomie wychowujemy nasze dzieci tak, jak wychowywali nas nasi rodzice – choć obiecaliśmy sobie, że tego nigdy nie zrobimy – i oczy zaczną nam się stopniowo otwierać. Żeby wychować wystarczająco szczęśliwe dzieci, trzeba być choć trochę szczęśliwym rodzicem – że powtórzę myśl z mojej książki. Zaś niezbędnym warunkiem bycia wystarczająco szczęśliwym rodzicem jest samoświadomość i samopoznanie.
Przypomniała mi się przypowieść z pana książki. Kobieta przyszła do mistrza, by pomógł jej odzwyczaić syna od cukru. Mistrz powiedział: „Wróć za 2 tygodnie”. Po tym czasie i krótkiej rozmowie chłopiec powiedział, że nie będzie jadł cukru. Matka spytała: „Mistrzu, dlaczego kazałeś mi czekać 2 tygodnie, skoro przekonanie mojego syna zajęło ci 5 minut?“. „Najpierw sam musiałem odzwyczaić się od cukru“.
Niestety, rzadko bywamy tak szczerzy ze sobą jak bohater tej przypowieści. Najczęściej działamy jak ojciec z innej opowieści przytoczonej w mojej książce, który poszedł z dzieckiem do piaskownicy. Dziecko się bawi, on czyta gazetę. Nagle widzi, że jego synek bije łopatką po głowie młodszego kolegę. Zrywa się więc, wyciąga dzieciaka za kark z piaskownicy, wymierza mu potężnego klapa i krzyczy: „Przecież tyle razy ci mówiłem, że nie wolno bić młodszych i słabszych od siebie“.
Wojciech Eichelberger psycholog, psychoterapeuta i trener, autor wielu książek, współtwórca i dyrektor warszawskiego Instytutu Psychoimmunologii (www.ipsi.pl).