Psychoterapeuta dr Tomasz Srebnicki poleca szukać sensu, użyteczności i misji po godzinach.
Jakiś czas temu w odpowiedzi na jeden z listów do naszej redakcji dał pan wyraz swojej dość kontrowersyjnej postawie...
Szaleńczo, nieprawdopodobnie kontrowersyjnej...
Napisał pan, że praca jest po to, by dostarczać nam funduszy na życie po pracy. Jak to się ma do przekazów typu: „Rób to, co lubisz” albo „Polub to, co robisz”? A może lubienie nie ma tu nic do rzeczy?
Jeśli miałbym odpowiedzieć na to pytanie na zasadzie rekomendacji, to wybrałbym czwartą opcję... Najlepiej mieć taką pracę, która nas nie narusza.
Nie narusza? Co to znaczy?
Nie zmusza do robienia rzeczy, które wykraczają poza nasz indywidualny komfort życia. Na przykład jeżeli wybiorę pracę w korporacji, która mnie zmusza do tego, żeby sobie wiecznie stawiać cele i realizować różne projekty, a ja nie lubię sobie stawiać nowych celów, to znacznie lepszą opcją dla mnie będzie zostać kierowcą autobusu. Nawet kosztem mniejszych pieniędzy, które zarobię.
Natomiast nie da się ukryć, że począwszy od ery uprzemysłowienia praca narusza człowieka. Najpierw zmuszała go bowiem do robienia rzeczy ponad jego siły fizyczne, a teraz także ponad jego siły mentalne. Mam na myśli ten cały chory nalot w postaci misji i poczucia, że się do czegoś przyczyniasz. Kiedyś była galera, którą trzeba było płynąć, by przeżyć, dziś mamy nową wersję takiej galery – mianowicie wmawia się nam, że gdy nią dopłyniemy, to będziemy mieli poczucie wykonanej misji. Nazwałbym to nawet wojskowym modelem traktowania pracy, na zasadzie: „OK, zabiją cię, a wcześniej stracisz obie nogi, ale za to pochowamy cię z honorami, bo zrobiłeś to dla ojczyzny”.
Misja jest dzisiejszą galerą?
Galerą jest wszystko to, co robi się współcześnie, by stworzyć etos pracy, wzmocnić motywację, wyznaczyć cele czy zaszczepić potrzebę pasji, a nawet wizję indywidualnego rozwoju. Zawsze na końcu tego procesu jest pieniądz i zysk, bo tym „ideałom” służy każdy współczesny zakład pracy. Natomiast wszystkie wizje, pasje i motywacje to zasłona dymna, by stworzyć wrażenie, że chodzi o coś więcej niż pieniądz.
W pracy chodzi tylko o pieniądz?
Proszę mi wskazać zakład pracy, który funkcjonuje, przynosząc straty...
Rozumiem, że pracodawcy skupiają się na pozyskiwaniu środków, ale czy pracownicy też powinni?
Jak najbardziej. Praca jest takim samym miejscem jak kiedyś pole czy las, do którego się szło polować na bizony. Praca służy zapewnieniu środków, które dziś nazywamy pieniędzmi, do realizacji swoich potrzeb... po pracy. Oczywiście można sobie wyobrazić chłopa sprzed dwóch tysięcy lat, który szedł na pole dlatego, że lubił, natomiast większość szła, bo musiała. Dziś taki chłop może mieć traktor z klimatyzacją, ale nadal wyjeżdża nim w pole, bo musi.
Czyli poczucie „lubię swoją pracę” jest jedynie dodatkiem, a nie warunkiem samym w sobie?
To jest coś, co może się pojawić przy okazji wykonywania pracy. Natomiast wtłaczanie ludziom do głów – przy pomocy coachów czy badaczy środowiska pracy – przekonania, że trzeba lubić, a nawet kochać to, co się lubi, jest jednym wielkim oszustwem, którego cel stanowi zwiększenie produktywności danej osoby poprzez sztuczne wzbudzanie w niej ambicji i przywiązania do środowiska pracy przez możliwie najdłuższy czas. Podsumowując, pracodawcy starają się stworzyć jak najbardziej dogodne warunki na galerze, by pracownicy chętniej na niej wiosłowali. Owszem, wiele osób zaczyna się w tym odnajdować i lubić tę swoją galerę. Mówią one, że realizują swoje cele życiowe, bo galera umożliwia im kurs szkutnictwa. Że się rozwijają, bo kierownik wysyła ich na szkolenie do Paryża, gdzie pływają na kajakach niby dla odpoczynku. Kłopot polega na tym, że jeśli galera przestanie przynosić pieniądze, to cię z niej wywalą na zbity pysk. Albo kiedy będzie zagrożona zatonięciem, czyli najpewniej jakimś kryzysem finansowym, to się okaże, że z powrotem masz być niewolnikiem. Przyjdzie do ciebie szef i powie: „Galera tonie, od dziś zasuwasz za połowę stawki, jeśli galera ma przetrwać. Taka jest teraz twoja misja, tylko ty możesz uratować naszą galerę”.
Czyli oszustwo polega na tym, że związuje się nas emocjonalnie z miejscem pracy?
To jest fałszywe kreowanie wspólnoty i indywidualnego rozwoju w obrębie zespołu, który co do swojej istoty jest ukierunkowany na zarabianie pieniędzy. Dlatego uważam, że człowiek nie powinien traktować firmy, w której pracuje, jako miejsca rozwoju, bo wtedy podlega różnym wpływom, ale rozwijać się po godzinach pracy. Jeśli chcesz zobaczyć Majorkę, to nie powinieneś liczyć na wielkoduszność twojego pracodawcy, który w nagrodę za to, że pozwoliłeś mu w tym miesiącu więcej zarobić, może wyśle cię na taki wyjazd. Lepiej tak prowadź swój rozwój pozapracowy, żeby móc powiedzieć mu: „Płać mi tyle i tyle, bo ja potrzebuję popłynąć na Majorkę. Jeśli nie chcesz, to mam zasoby, dzięki którym mogę gdzie indziej zdobyć te pieniądze”.
I te zasoby to...
Wykształcenie, znajomość języków obcych, kompetencje interpersonalne, wiedza na temat hodowli królików dajmy na to... To wszystko, solidnie opłacane, jest w stanie umożliwić mi wyjazd na Majorkę po pracy, a nie w jej ramach. Powtórzę raz jeszcze: sztuczne budowanie rodzinnej, przyjacielskiej atmosfery w miejscach pracy jest z gruntu fałszem.
A takie rzeczy jak satysfakcja z wykonywanej pracy – potrzebujemy tego my sami czy znów dajemy się nabić w butelkę?
Jeśli cele indywidualne człowieka polegające na tym, że lubi mieć obsiane pole, przy okazji łączą się z tym, że jeździ traktorem i jest rolnikiem, to ten człowiek nie będzie miał satysfakcji z pracy (bo praca to wymysł abstrakcyjny, pojęcie filozoficzne, fizyczne i prawne), tylko będzie miał po prostu satysfakcję biorącą się z widoku obsianego pola.
Sądzi pan, że ponieważ uwierzyliśmy, że praca to coś więcej niż tylko zarabianie, że może nam dać to, czego brak nam w innych sferach życia – mamy z nią tyle problemów? Wypalenie zawodowe, stres, przepracowanie...
Może znów to uprośćmy. Mamy kogoś, kto jest galernikiem, czyli pracuje na galerze. Czy może umrzeć z przepracowania? Może. Czyli będzie miał zespół wypalenia zawodowego, bo umarł z przepracowania. Musi więc sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak zapieprza na tej galerze. Nie że sama praca mu coś robi, tylko dlaczego on sam przygotowuje sobie grunt do tego, by zaharować się na śmierć. Generalnie uważam, że praca jako taka nie ma z tym nic wspólnego. Jeśli człowiek ma ustabilizowane poczucie własnej wartości, to bez względu na to, gdzie przyjdzie mu zarabiać pieniądze albo czy zatrudni się we własnej firmie – sam sobie stworzy takie warunki pracy, które dadzą mu zadowolenie z aktywności, jaką podejmuje. Ale żeby sobie je stworzyć, musi mieć świadomość, że jego praca jest zyskiem dla pracodawcy. Koniec kropka.
Ciężko zacząć tak myśleć w czasach, w których słyszymy, że to praca nas określa. Że to, co robimy zawodowo, to my.
Jeśli kogoś określa zachowanie, które ma na celu wyłącznie zarabianie pieniędzy, to mu współczuję. Oczywiście w jakiejś warstwie funkcjonowania społeczeństwa mamy pojęcie statusu ekonomicznego i hierarchii społecznej. Przy czym ta najwyższa klasa kiedyś oznaczała, że jest się księciem czy hrabią, a dziś, że jest się prawnikiem czy radcą dużej korporacji. Natomiast naprawdę trzeba mieć kłopot ze sobą, by uważać, że status do czegoś upoważnia. To się zupełnie niczym nie różni od sytuacji, w której przechodzi pani z kimś na „ty” i człowiek, z którym przechodzi pani na „ty” (tym samym podnosząc jego status), od razu uznaje, że może sobie na więcej pozwolić. Identycznie jest ze statusem zawodowym. Ludzie z problemami uznają, że skoro mają status zawodowy, powiedzmy, prawnika, to są w związku z tym do czegoś bardziej upoważnieni czy ważniejsi. A to kompletna bzdura.
Jaki największy błąd popełniamy dziś w naszym podejściu do pracy?
Największym błędem jest komunistyczne podejście do pracy, czyli etos człowieka pracy. Człowiek jest człowiekiem po pracy. Rolnik jest człowiekiem, kiedy sobie potańczy, popije i poczyta książkę, po tym jak obsiał pole. Bo pole daje mu możliwość robienia tego, co najbardziej lubi, co o nim stanowi. Tymczasem teraz jest na odwrót. Człowiek ma być ciągle na tym polu. I to pole ma mu wszystko zaspokoić, ma być człowiekiem w pracy, a nie po pracy. I stąd te żądania benefitów, związków zawodowych, szkoleń – by coraz więcej pracodawca robił dla człowieka pracy.
Praca daje nam jednak poczucie użyteczności, a psychologowie podkreślają, że poczucie użyteczności daje nam szczęście. Może dlatego tak się na niej skupiamy?
Ale jeżeli komuś, powiedzmy, położę płytki i ten ktoś mi da za to pięć tysięcy złotych, to nie dlatego, że położyłem mu płytki, tylko że byłem mu potrzebny do ich ułożenia i uznał, że dobrze to zrobiłem. Ale mogę mu położyć płytki dlatego, że go lubię, za darmo. I też będę użyteczny. Więc co ma wspólnego zarobkowanie z użyteczności? Naprawdę polecam szukać sensu użyteczności i misji poza pracą, po godzinach.
dr Tomasz Srebnicki: certyfikowany terapeuta poznawczo-wychowawczy.