1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. „Ode mnie się nie odchodzi”, czyli co czuje i myśli porzucony mężczyzna

„Ode mnie się nie odchodzi”, czyli co czuje i myśli porzucony mężczyzna

Wielu mężczyzn, kiedy zostają zdradzeni albo porzuceni, stara się nie płakać, nie zapadać się, tylko pomyśleć o partnerce coś złego, żeby poczuć się bardziej spójnie z samym sobą. (Fot. iStock)
Wielu mężczyzn, kiedy zostają zdradzeni albo porzuceni, stara się nie płakać, nie zapadać się, tylko pomyśleć o partnerce coś złego, żeby poczuć się bardziej spójnie z samym sobą. (Fot. iStock)
Mężczyźnie łatwiej jest pogodzić się ze stratą kobiety w wyniku zdarzenia losowego czy śmierci niż z tym, że go porzuciła – mówi psycholog Paweł Droździak.

Artykuł archiwalny

W jaki sposób mężczyzna przeżywa żal po stracie kobiety, związany z rozpadem związku?
U różnych typów ludzi różne elementy psychiki są newralgiczne. Dla niektórych kluczowe jest na przykład poczucie wartości własnej i w sytuacji kryzysu to ono ucierpi jako pierwsze. „Skoro ona odeszła, to co ze mnie za facet?”. Mężczyźni rzadziej niż kobiety upatrują włas­nej atrakcyjności w fizyczności, szukają jej raczej w pozycji zawodowej i różnych aspektach związanych z osobowością, w sprawczości. No, i jeśli to akurat jest u danego mężczyzny kluczowe, to możliwe, że będzie przeżywał utratę z takiego punktu widzenia. Jako fiasko pewnego projektu życiowego.

Mężczyzna o innej strukturze będzie to zdarzenie przeżywał jako zachwianie wyobrażenia o przewidywalności świata i ludzi. „Mówiła, że kocha, a teraz twierdzi, że nigdy nie kochała. Jak to możliwe, świat powinien przecież opierać się na jakichś zasadach?!”. To, co w tym przypadku zostaje zachwiane, to nie samoocena, ale przekonanie o własnej zdolności do rozumienia, co się wokół dzieje. Rozumienia innych ludzi, przewidywania, co się zdarzy. Poza tym jeśli ona mówi, że nigdy nie kochała, to czy to znaczy, że moje dobre wspomnienia z nią związane nie opisują trafnie rzeczywistości? A więc nie tylko nie wiem już, gdzie za chwilę będę, ale nawet nie wiem, gdzie byłem. Bardzo dezorientujące. I to uczucie dezorientacji jest u tego typu osób w tej sytuacji kluczowe. Inny mężczyzna z kolei może mieć silną skłonność do kontrolowania innych osób i całe zdarzenie przeżywa raczej poprzez specyficzny filtr. „Przecież ode mnie się nie odchodzi! Ja na to nie wyraziłem zgody”.

Czy wypieranie lub zapadanie się w smutek utrudnia mężczyźnie przeżycie żałoby po stracie?
Ujmę to tak: „Odeszła, ale czym dla mnie była?”. Czyli – co odeszło? Ktoś przekłada tę stratę na język władzy, inny na język rzeczy czy struktur, ktoś inny może robić z siebie ofiarę: „Jeśli odejdziesz, to się zabiję”. Chodzi o to, żeby zadać sobie pytanie, co tak naprawdę jest uderzone przez to uczucie żalu. Inne ciekawe pytanie: jak różni się przeżywanie rozstania u mężczyzn i u kobiet? Pierwsza różnica, na którą można by wskazać, jest czysto praktyczna i dość oczywista. Przy rozpadzie rodziny dzieci najczęściej zostają z matką. Z tej asymetrii wyniknie później mnóstwo innych różnic.

Czyli w sytuacji rozstania mężczyźnie dochodzi jeszcze żal po stracie kontaktu z dziećmi.
Powstaje zupełnie inny świat przeżyć psychicznych, ponieważ sytuacja zewnętrza jest odmienna: walka o kontakty z dziećmi, seria różnego rodzaju oskarżeń, rozgrywanie alimentami, ukrywanie swoich dochodów, konflikty interesów między dziećmi a nową partnerką. Cała masa problemów specyficznie męskich w tej sytuacji. Jeśli mowa o małżeństwie, i to jeszcze takim, które coś razem tworzyło, ma jakiś dorobek materialny, potomstwo, długi staż – to rzadko się zdarza, żeby udało się rozstać całkiem pokojowo. Zwykle dochodzi do walki. I w jej trakcie partnerzy często dewaluują się nawzajem. Po części po to, żeby sobie poradzić z bólem, ale jest i inny powód.

Dla wielu ludzi to nie do pomyślenia, że rozstają się z kimś po prostu dlatego, że nie spełniają się w związku. Czują, że to coś złego, bo ten powód jest jakby niewystarczający. Za mało konkretny. Czy można rozstać się z czystego pragnienia rozstania? Bez żadnej zbrodni, którą druga strona popełniła? Potrzebują jakiegoś mocniejszego powodu, szczególnie gdy ktoś ma tendencję do myślenia na poziomie konkretów. Dlatego się tego konkretu szuka, a jak go nie ma, to trzeba go sobie stworzyć. Wtedy idziemy w oskarżenia, często monstrualne. A prawda jest taka, że po prostu nie potrafimy poradzić sobie z...

Z żalem po stracie partnerki?
Albo z żalem po jej stracie, albo też z tym, żeby samemu powiedzieć sobie: „Nie chcę z nią być”. To jest dla nas za trudne. Bo jak można tęsknić za czymś, co jest dobre, przeżywać brak tego i jednocześ­nie wciąż widzieć to jako dobre? Zatem trzeba uczynić to złym, aby odzyskać spójność.

Czy chodzi o to, żeby potrafić rozstać się również z tym, co dobre? Na zasadzie: „Ja jestem dobry, ty jesteś dobra, ale to już nie działa”.
Dla niektórych ludzi taka operacja myślowa jest strukturalnie niewykonalna. Dlatego albo muszą tę osobę zdewaluować – jeśli jej wspomnienie jest źródłem bólu po stracie, albo zdewaluować siebie. Uzyskanie zdolności do takiego wewnętrznego przeżycia, w którym coś jest źródłem dyskomfortu (bo tego już nie mamy), a jednocześnie jest wciąż cenione – to jest poważne zadanie rozwojowe. Niektórzy nigdy tego nie osiągają. I podobnie, kiedy trzeba by złożyć razem dwie rzeczy: nie ma zbrodniarza, a mimo to chcemy rozwodu. Dlatego wiele osób raczej stara się stworzyć sobie jakiś „ważny powód”, no i zaczyna się masa oskarżeń po to, żeby nie czuć się tym, który jest niesolidny.

Dewaluacja jest obroną. Gdybyśmy tego nie robili, na pewno dopuścilibyśmy do siebie wszystkie te depresyjne uczucia, które pojawiają się po stracie. Dewaluacja jest bardziej pierwotna, instynktowna i łatwiejsza. To tak jak w sytuacji, gdy ugryzie nas komar, drapiemy się, mimo że to wcale nie pomaga. Myślę, że często może to działać tak, że jeśli nie dewaluowalibyśmy drugiej strony, to od razu dewaluowaliśmy siebie. Znów po to, żeby nie dopuścić do przeżywania żalu w czystej postaci.

Czyli dewaluacja partnerki daje mężczyźnie poczucie, że ma kontrolę nad sytuacją?
To pierwszy objaw tego, że mężczyzna próbuje przejąć kontrolę nad uczuciem żalu. Ale to nie jest specyficzne tylko dla mężczyzn. To uniwersalny mechanizm.

Kiedy zatem mężczyzna jest w stanie poczuć ten żal?
Żal znajduje się niedaleko bezradności. Zgoda na bezradność to nie taka prosta sprawa. Snucie fantazji o tym, co strasznego knuje kobieta, jest świetnym sposobem na to, żeby nie czuć, że się kogoś straciło. Bo żal jest niezwykle bolesny. Żal nas kompletnie rozwala.

Złość także rozwala.
Złość wiąże się z mobilizacją do działania, choćby destrukcyjnego, ale jednak. Tymczasem żal odwrotnie – demobilizuje. Mężczyźnie łatwiej jest czuć złość niż smutek, bo ten drugi jest wstępem do poczucia bezradności. Dlatego wielu mężczyzn, kiedy zostają zdradzeni albo porzuceni, stara się nie płakać, nie zapadać się, tylko raczej pomyśleć o partnerce coś złego lub obraźliwego, żeby poczuć się bardziej spójnie z samym sobą. Czasem jest to zdrowy mechanizm obronny. Szczególnie jeśli zdrada wiązała się z bardzo upokarzającą sytuacją.

A kiedy ten mechanizm przestaje być zdrowy?
Jeśli w ogóle nie przyjmuje się swojego żalu do wiadomości. Czyli kiedy istnieje tylko ten element złości i dewaluacji, a cała reszta jest zaprzeczona. Co miewa na przykład taką postać całkowicie zadaniowego skupienia się na konkretach, na przykład związanych z walką sądową po rozwodzie. Ktoś taki może godzinami rozprawiać o pismach, które napisał, ruchach formalnych, jakie wykonał, snuć plany ataków, obron, forteli, zbierania dowodów, mówić o zdjęciach, nagraniach, może opowiadać o okropieństwach, jakie była partnerka popełniła, i zupełnie nie dopuszczać tego, że pod tym wszystkim jest jakaś rzeczywistość złamanego serca i tęsknota. Był smutek, jest paranoja. Bywa też, że zamiast obsesji sądowej walki i całej paranoicznej wizji, która się często z tym wiąże – jest czysta przemoc. Trochę jak w piosence taty Kazika „Celina”: „Ziutek nie płakał, twardy jest, godzinę ze wściekłości wył jak pies”, i dalej: „tylko podniósł brew, błysnęło, na białą pierś trysnęła krew”. Pracując w więzieniach, często spotykałem mężczyzn, którzy mieli całkowitą niezgodę na dopuszczanie jakiejkolwiek bezradności w sobie. Umysł to nie ciało. W ciele wiadomo, co jest zdrowe, co chore. W umyśle dzieją się różne przedefiniowania tego, co czujemy. Możemy je po prostu opisywać, próbując rozumieć, do czego te przedefiniowania mogą człowiekowi służyć.

I do czego najczęściej mu służą?
Od mężczyzn często wymaga się, żeby byli zdolni do wykonania pewnych zadań wymagających mobilizacji i ogólnie funkcji „przełamania się”. Wytrzymania czegoś i działania pomimo pewnych przeszkód. Jeżeli podczas meczu ktoś kopnie piłkarza w kostkę, to nie oczekujemy, że piłkarz w tym momencie skontaktuje się ze swoimi uczuciami i bólem i zacznie ten ból wyrażać i celebrować, tylko chcemy, żeby szybko zebrał się w sobie i grał dalej. Jego organizm używa do tego adrenaliny. Zatem on nie jest trenowany do tego, by się uwrażliwić na subtelne sygnały, tylko do tego, żeby wytrzymać sygnały zgoła niesubtelne i działać mimo nich. Wychowanie mężczyzn i cały męski wzorzec mityczny zawiera ten element i dzięki temu mężczyzna osiąga pewne cele, co zresztą bywa przez kobiety cenione. Z drugiej strony staje się to dla tych kobiet udręką, kiedy z tak wychowanym mężczyzną, szczególnie jeśli weźmie sobie to zbyt mocno do serca, nie daje się w ogóle porozumieć. No i mamy konflikt, bo z jednej strony taka kobieta korzysta z efektów jego zaradności, a z drugiej – ma mu za złe, że on „nic nie rozumie”. W to miejsce wchodzi często poppsychologia z fałszywą obietnicą, że tego mężczyznę uwrażliwi bez utraty sprawczości.

Realna psychoterapia nie formułuje na szczęście takich obietnic. W terapii często szuka kontaktu z własnymi emocjami, bo po prostu szuka się prawdy o tym, co w człowieku siedzi pod wszystkimi warstwami zaprzeczeń czy przedefiniowań – i na przykład chodzi o to, żeby te uczucia powtórnie przeżyć, żeby zostały przez kogoś dobrze przyjęte. W prawdziwym życiu to nie jest tak, że cały czas możemy sobie pozwolić na celebrowanie „prawdy swego wnętrza”, bo świat nie zawsze jest tym zainteresowany. Warto to rozróżnić.

Czyli uważasz, że mężczyznom bardziej opłaca się ten żal po stracie jakoś przedefiniować, zakłamać i zmniejszyć niż naprawdę przeżyć?
W kulturze przedfreudowskiej do tego, by mężczyźni mogli się rozmontować i pokazać uczucie bezradności, służyła gospoda. Stąd popularność alkoholu. Dawał usprawiedliwienie dla pokazywania emocji, które u osoby trzeźwej musiałyby pozostać ukryte. Wciąż to zresztą działa. Co robią przyjaciele, kiedy jeden z nich odkryje zdradę partnerki? Idą na kawę? No nie. Idą na piwo. Przy zdradzie szczególnie poważnej – nawet na wódkę. W dynamice takich spotkań uczucia depresyjne często są odreagowywane prawdziwie, ale często też przetwarzane w działania agresywne bądź stany maniakalne. Można na to narzekać, ale prawda jest taka, że nie ma na świecie człowieka, który mógłby sobie pozwolić na to, że będzie przez cały czas i w każdych okolicznościach w zgodzie i kontakcie ze swoimi emocjami, i tylko tymi emocjami się będzie kierował i je tylko szczerze wyrażał. To nierealne.

Istnieje przestrzeń, w której musimy mobilizować się do działania mimo pewnych uczuć, i przestrzeń, w której sobie folgujemy. Zakłada się, że na przykład gabinet psychoterapeutyczny może być miejscem, gdzie może do tego dojść w bezpieczny sposób. Ale w codziennym życiu zwykle zbieramy się do kupy, dajemy sobie na wstrzymanie, wybieramy to, co dyktuje rozum, nie uczucia. Śmiem twierdzić, że czasem nawet kłamiemy, udajemy, gramy pewne role i nie ma żadnej możliwości, żeby to jakoś całkowicie zmienić. Taki po prostu jest dorosły świat. Ja sam teraz najchętniej położyłbym się spać, bo jestem potwornie zmęczony, ale nie ma cudów. Rozmawiamy, bośmy się umówili i się tu przecież na ławce teraz nie położę. Choć jako dziecko mógłbym. Narzędzie psychoterapeutyczne to nie to samo co całościowy sposób na życie.

Nie zachęcasz facetów, by wyżałobili tę żałobę do końca?
Nie wiem, czy w ogóle mogę powiedzieć, że ja jako psychoterapeuta kogoś do czegoś zachęcam. Na pewno część mojej roli polega na tym, żeby mówić o tym, że na przykład duża część procesu dewaluacji partnerki jest obroną. Badać, czy jest pod tym smutek, rozpacz, lęk, poczucie winy, żal do samego siebie. To w gabinecie. W praktyce życia jednak wygląda to tak, że ludzie przeżywają tragedie rozstań, rozpadów związków, rozpadów rodzin, a mimo to muszą pracować, uczyć się, wykonywać swoje życiowe zadania, także wykonywać pewne zadania rodzicielskie, nie czyniąc z dzieci ani sędziów, ani powierników tego, co przeżywają. Jeśli ktoś umie się skupiać tylko na własnych potrzebach i uczuciach, to kiedy jego związek się rozpada – biada jego dzieciom. Dlatego ważne, żebyśmy – kiedy coś takiego przeżywamy – znaleźli sobie miejsce czy osobę, przy której możemy pokazać, co się z nami dzieje, bez udawania i kręcenia.

Jak to zrobić? Zdanie sobie sprawy z tego procesu jest już w pewien sposób uzdrawiające?
Tak jest. Jednak jeżeli zdradziła mnie dziewczyna, a ja ciągle siedzę i myślę o tym, że nie jestem nic wart i moje życie nie ma sensu – jestem w kontakcie z uczuciem o charakterze depresyjnym. W pewnym momencie musi jednak nastąpić porzucenie obiektu przywiązania, czasem drogą jakiejś choćby częściowej dewaluacji, a w każdym razie odmitologizowania. Bo inaczej będzie się zawsze żyć w cieniu mitu.

Czyli dewaluacja partnerki musi jednak nastąpić...
A jak inaczej rozwiązać problem przywiązania do osoby, która już nas nie chce? I nie zdewaluować przy tym samego siebie? Wręcz karkołomne zadanie. Dlatego czasem łatwiej jest przeżyć żal, kiedy partnerka umiera czy odchodzi w wyniku zdarzenia losowego, niż kiedy porzuca.

Naprawdę?
Co innego, gdy ktoś nie przyszedł na spotkanie, bo nie mógł. A inaczej, gdy tego nie chciał.

A jeśli chcemy rozstać się lepiej, inaczej? Nie bez żalu.
Wtedy trzeba pomieścić w sobie całą serię skomplikowanych operacji. Bo wyobraźmy sobie, że kocham kobietę, która odeszła ode mnie z innym. Wtedy musiałbym zrozumieć, że ona nie może ze mną być, bo szuka czegoś innego. Są nawet ludzie, którzy proponują tak niewyobrażalne rzeczy jak to, żeby cieszyć się jej szczęściem...

Spróbujmy rzucić mężczyźnie jakieś łatwiejsze do złapania koło ratunkowe.
Jeśli kobieta, która odeszła, stanie się w pewnym momencie obojętna emocjonalnie, to wtedy może się uda. Albo kiedy nie będzie całkiem obojętna, tylko dobrze wspominana, ale już bez tego silnego przywiązania. Mówię o czymś takim jak sentyment. Wspomnienie czegoś pięknego, co już było. Jest w tym świadomość straty, ale już przeżytej. Kiedy mówię: „To były dobre czasy, ile nocy przepłakałem przez nią, ech, stare dzieje” – to oznacza, że przełożyłem sobie ten smutek na sentyment, w którym siedzi żal.

Jak możemy pomóc w tym mężczyznom?
W książce Edwarda Stachury „Siekierezada” widzimy mężczyznę wchodzącego do gospody z siekierą, rozwalającego stoły, bo jego kobieta notorycznie go zdradza. Pięknie pokazano tę scenę w filmie pod tym samym tytułem. Wejście z siekierą przez zamknięte drzwi i struchlały tłum robią duże wrażenie. Gdyby drwal w tym momencie znalazł tę kobietę, pewnie by ją zabił. Za to wyładował swoją złość, przez co mógł wejść w ten depresyjny stan smutku i rezygnacji. No i co wtedy usłyszał od mądrego, starego człowieka? „Kaziuk, baby były, są i będą”. Czyli perspektywa filozoficzna, ale wciąż ludzka, a nie boska. I to jest bardzo dobry wstęp do poczucia nostalgii.

Paweł Droździak, psycholog, psychoterapeuta, mediator rodzinny. Prowadzi praktykę prywatną. Pracuje z osobami dorosłymi i parami. Współautor książek: „Zawsze bezpieczna” (2003), „Blisko, nie za blisko” (2012).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze