Dlaczego przeżywamy miłosne rozczarowanie, choć było nam tak dobrze na początku? Co to za gra, w której oboje przegrywamy? I dlaczego znów w nią gramy z kolejnym partnerem? Wyjaśnia psychoterapeutka Katarzyna Miller.
Porozmawiamy o koluzji w związku, o której pisze szwajcarski psychiatra Jürg Willi w słynnej książce „Związek dwojga”. Czym ona jest i jak się zaczyna?
Pierwszym sygnałem ostrzegawczym, że grozi nam nieświadoma gra, zwana koluzją, bywa to, że czujemy się przy tym mężczyźnie czy przy tej kobiecie jak w domu. Aura, atmosfera, która tego człowieka otacza, jest nam tak znana, jakbyśmy byli u siebie. Od początku też się świetnie rozumiemy i bawimy. Mamy taki sam punkt widzenia na wiele spraw. No więc jesteśmy oczarowani, bo wydaje się nam, że spotkaliśmy bratnią duszę. A nawet drugą połówkę – że użyję tego określenia, choć go nie lubię, ale ono oddaje ten stan. Mamy więc poczucie dobrania, adekwatności, odpowiedniości. To, jak się nam wydaje, wystarczy, żeby być razem. I na początku wystarcza. Bo też nie zaczęlibyśmy być razem, gdyby było nam źle.
Dlaczego więc ten stan bliskości i zrozumienia nie jest trwały, a wręcz odwrotnie – boleśnie mija? Czy to było złudzenie, że tak wiele nas łączy?
To nie było złudzenie, ale poczucie zrozumienia i bliskości wynikało z tego, że oboje odczuwamy wewnętrznie podobny rodzaj bólu niedokończonych spraw i niespełnień. Często to poczucie zrozumienia jest sygnałem, że nosimy podobne rany w sercu, mamy podobne uczuciowe deficyty. I właśnie to, co nas początkowo do siebie przyciąga, staje się z czasem źródłem problemów i bólu, jakiego nigdy nie chcieliśmy zaznać. Bo weszliśmy w tę relację, aby ten ból ukoić, te niespełnienia nasycić, dysfunkcje uleczyć. Stworzyliśmy ten związek po to, aby właśnie dostać to, czego dostać nie możemy. Koluzja w związku to nieświadoma gra, która ma sprawić, że partner da nam to, czego potrzebujemy i pragniemy.
Dlaczego nie możemy dać sobie tego, czego oboje pragniemy?
Dlatego że mając takie same zranienia, oboje dopominamy się o to, żeby to moje niespełnienia, potrzeby, moje obawy, plany były ważniejsze, były bardziej brane pod uwagę. Każde z nas chce być kochanym, ale niekoniecznie kochać, czyli dawać tyle samo wsparcia, troski, akceptacji, zrozumienia, ile oczekuje od tego drugiego. Koluzje w związkach właśnie na tym polegają, że oczekujemy od partnera, aby zaspokoił nasze najgłębsze potrzeby i deficyty, wygoił bolesne rany w sercu. Oczekujemy więc niemożliwego, a to powoduje ogromne rozczarowanie i ból.
Poczucie, że spotkaliśmy bratnią duszę jest więc prawdziwe. A naszą relację psuje po prostu to, że chcemy wykorzystać partnera, zamiast sami zająć się swoimi zranieniami?
Tak, bo związek to nie gabinet terapeuty i często też po prostu nie umiemy sobie w takich sprawach pomóc. Zwłaszcza gdy oboje jesteśmy tak samo zranieni i tak samo tego ukojenia, wygojenia i naprawienia potrzebujemy. Nie umiemy sobie wtedy go dać, bo nie mamy skąd go wziąć. Wybierając więc tego, kto jest do nas podobny – po to, by nas uszczęśliwił – zazwyczaj unieszczęśliwiamy i siebie, i jego, bo oczekujemy nawzajem od siebie niemożliwego.
Czytaj także: Uzależnienie emocjonalne od partnera - objawy i przyczyny
Jürg Willi w „Związku dwojga” wymienia cztery rodzaje koluzji: koluzja oralna, analna, edypalna i koluzja narcystyczna.
Nie rozmawiam zazwyczaj z ludźmi o koluzjach, nie nazywam tak tego, co ich dręczy, bo poczuliby się zaetykietowani. Rozmawiam o tym, co ich spotyka, pokazuję to, z czym się zmagają. Większość ludzi też w jakimś stopniu przeżywa w relacjach koluzje, bo każdy nosi w sobie niedokończone sprawy czy zranienia. Zwłaszcza że, jak uczy praktyka, to nasze historie życia ciągną nas do siebie, to one się ze sobą dobierają. Zakochują! Dorośli, którzy byli dziećmi osieroconymi, odrzuconymi, szukają nawzajem sobie podobnych, a gdy ich spotkają – odczuwają właśnie błogą ulgę. Mają poczucie, że odnaleźli miłość. Podobnie ci, którzy doznali w dzieciństwie przemocy, także seksualnej, wyczuwają się nawzajem. Pary tworzą także ci, którzy nie doświadczyli miłości i akceptacji od rodziców. Są jak magnes i opiłki żelaza. Uczucie krzywdy też pcha ludzi w swoje ramiona i przyspiesza bicie ich serca, bo budzi nadzieję, że dostaną wreszcie to, czego głód tak mocno czują.
Przeczytałam, że koluzja oralna, czyli nieświadoma obietnica zawarta w tym, co nas do siebie przyciąga, to miłość doskonała, która będzie trwać wiecznie.
Mówimy wtedy: „Zawsze będę cię kochać. Pomogę ci poradzić sobie z problemami”. Ale w głębi serca pragniemy sami być „zaopiekowani”, bo mamy poczucie: „bez ciebie sobie nie dam rady, wesprzyj mnie”. Chcemy się oboje sobą opiekować, troszczyć i dawać wiele czułości. To piękne, tylko że te chęci wynikają z poczucia porzucenia i lęku przed samotnością. Głębokiego smutku, braku nadziei, a nawet rozpaczy, które odczuwamy gdzieś głęboko. No i niestety, kiedy tworzymy związek z takimi zranieniami, to oczekujemy od siebie nawzajem coraz więcej i więcej miłości i troski. Tymczasem to nasze pragnienie jest nienasycone i dlatego eskalujemy oczekiwania, aż w końcu budzimy w sobie nawzajem złość i zostajemy kolejny raz porzuceni. Zrywa się łącząca nas więź, a my zostajemy w poczuciu bolesnego rozczarowania. Jeśli nie poddamy tego, co nas spotkało, refleksji, to zaczniemy poszukiwać kolejnej relacji, kierując się tą samą nadzieją i pragnieniem nie do zaspokojenia przez nikogo poza nami samymi.
Kolejna jest koluzja narcystyczna, która obiecuje, że w miłosnej relacji stworzymy idealny związek. Że nic nas nie będzie różnić, a więc będziemy stanowić jedność. Cechą tego koluzjokochania jest jednomyślność i doskonałość.
Znasz takie pary. Oboje chcą być obiektami pożądania: ładni, bogaci, inteligentni, mają sukces. Oboje dbają o siebie i się sobą nawzajem zachwycają. Ona chciała mieć kogoś, kto będzie jej godzien. On chciał być dumny, że ma taką kobietę, której mu wszyscy zazdroszczą. Nawzajem są sobie potrzebni, aby wspierać swoje poczucie bycia idealnymi.
Idealny układ?
Dopóki oboje czują, że ich egotyzmy są karmione, pasuje im to bycie razem. Ale nadchodzi czas, kiedy przestają się sobą zachwycać. A gdy jedno z nich wytknie drugiemu jakąś wadę, to otworzy narcystyczną ranę, a to będzie jak zdarcie szat, obnażenie ułomności. Koniec zachwytów. Koniec miłości. Pojawiają się ogromne cierpienie i ból. Skąd? A dlaczego narcyz chce być podziwiany? Nie wierzy, że jest ważny, potrzebny. Jego opiekunowie nie reagowali na jego uczucia, a więc emocjonalnie go odrzucili. Ponieważ dla dziecka to sprawa życia i śmierci być widzianym przez rodzica, więc pragnie uwagi skierowanej na niego. Potrzebuje podziwu i szacunku, by żyć, bo czuje się nic niewart.
Koluzja narcystyczna oparta jest na wierze, że któregoś dnia ktoś dostrzeże jego wspaniałość. Tego kogoś pokocha i nawzajem będą wspierać swoje poczucie bycia idealnymi. Ale kiedy go spotka, to okazuje się, że nie umie być z drugim człowiekiem. Chce tylko siebie zaznaczać, być wyraźny, widoczny, budzić uwielbienie, zachwyt. Bierze się to stąd, że w głębi siebie odczuwa pustkę emocjonalną i lęk przed unicestwieniem, który próbuje leczyć byciem idealnym.
Kolejna koluzja w związku nazywana jest analną. Mówimy sobie wtedy, że należymy do siebie na zawsze. Ale cechą naszej relacji jest walka o władzę. Przechodzimy od dominacji do uległości.
Towarzyszą nam zawziętość, skupienie, perfekcjonizm. Taki związek to wymagania, spis konieczności. Oboje pilnujemy tego, żeby było tak, jak ma być, żeby nic się nie wymknęło spod kontroli. Początkowo obojgu nam to się podoba, bo daje poczucie bezpieczeństwa. Ale po jakimś czasie zaczynamy się w tym układzie dusić... A to dlatego, że z jednej strony mówimy tej wybranej osobie: „Nie martw się, jestem silny, dam sobie radę ze wszystkim. Należysz do mnie, ja tu ustalam reguły”. A z drugiej: „Jestem słaby, nie dam rady, ty zrobisz wszystko lepiej, należę do ciebie na zawsze, to ty rządzisz”.
Taka koluzja w związku powstaje, gdy przyciągną się ludzie, którzy noszą w sobie lęk przed zależnością, którzy są głęboko nieufni. Tabu, o którym oboje nie chcą wiedzieć, to dziecięce upokorzenie, jakiego doświadczyli. Przyczyną natomiast jest przemoc, nadmierna kontrola, nadużycie fizyczne, uczuciowe, przekraczanie granic, także intymnych. W rezultacie oboje odczuwają lęk przed zaufaniem, byciem zależnym. Mają w sobie dużo stłumionej agresji i silną potrzebę kontroli.
Ostatnia koluzja nazywana jest edypalną lub falliczną. Obiecujemy sobie, że będziemy zawsze w swoich oczach najlepsi. Myślimy o sobie jako o tych, którzy zawsze zwyciężają, wygrywają.
W tej koluzji przyciągają nas ludzie odczuwający, tak jak i my, lęk przed słabością, byciem przegranymi i nieatrakcyjnymi. Komunikaty, jakie sobie wtedy przekazujemy, brzmią: „Jestem najlepszy, żadna kobieta nie może się oprzeć mojej atrakcyjności, ja zawsze wygrywam”. Albo: „Jestem najpiękniejsza, nikt nie oprze się mojej urodzie”. To, o czym się nie mówi, to wspomnienie nadużycia, lęk przed byciem wykorzystanym, ale też przed zwyczajnością. Przyczyną jest uwiedzenie przez rodzica płci przeciwnej i wygrana w rywalizacji z rodzicem tej samej płci. Głęboką potrzebą jest tu bliskość i akceptacja dla słabości i zwyczajności. Ich jednak można doświadczyć dopiero dzięki poznaniu siebie, pracy nad własnym zranieniem, a jest ono bolesne i głębokie. Bez tego związek da obojgu tylko to, co z wierzchu. Rozleci się lub uczyni ich dwoje obojętnymi pasażerami tego samego przedziału w pociągu.
Koluzje w związkach to używanie drugiego człowieka do uleczenia swoich ran, zaspokojenia pragnień, i dlatego kończy się katastrofą?
Kończy się katastrofą, bo nie możemy dostać ani nawet dać tego, czego pragniemy. Obrażamy się więc, mamy poczucie zawodu, oszustwa, rozczarowania, bo miało być inaczej. Mówimy: „Jak możesz mi to robić?! To przecież ja!”. I odsuwamy się od siebie, czujemy obcość, chłód. Albo napadamy na to drugie czy karzemy, odgrywając role, które znamy. To zależy od temperamentu.
Może jednak być też tak, że zaczynamy dostrzegać to, co się między nami rozgrywa, jako coś dziwnego, bo poczytaliśmy, bo poszliśmy na terapię. Coś zaczynamy nazywać, do czegoś się przyznawać: „Nigdy kiedy ty coś dla mnie robisz, ja nie jestem wdzięczna. Ty czujesz się wtedy pokrzywdzony, zraniony. Wściekasz się albo przestajesz cokolwiek dawać”.
To bardzo smutne, kiedy wciąż to samo rujnuje nasze związki…
Ale gdy to dostrzeżemy, możemy zacząć się zmieniać. Dobrze jest zobaczyć z lotu ptaka, że wiele w nas ograniczeń, ale też uznać, że tak już jest. Nie jesteśmy zrobieni według doskonałego wzorca. Jesteśmy z materiałów, które można łatwo odkształcić. Przyciąga cię to, co – jak ci się zdaje – uratuje cię, a tymczasem będzie bardzo drogo kosztować. Ponieważ jednak to cię kosztuje, możesz użyć swojej mocy i spróbować się uwolnić od tego schematu. Ale trzeba wysiłków dwojga, żeby z koluzji odżył także związek.
Nie warto „mieć ludziom za złe”, oceniać ich. Mechanizmy psychologiczne, takie jak koluzja, niezwykle nas ograniczają. Warto cieszyć się wszystkim, co się ma. Nawet gdy jest to trudne, bo też w każdej relacji coś takiego jest. Warto polubić siebie i swoje deficyty. Partnera i jego deficyty też. „Tacy już jesteśmy, mamy wady, ale też zalety!”.