Mijanie się z prawdą jest wszechobecne. Mówimy nieszczere pochwały, fałszujemy swój wizerunek. Nierzadko oszukujemy też samych siebie. Warto uświadomić sobie, dlaczego to robimy, zanim kłamstwo całkiem wymknie się nam spod kontroli – podkreśla psychoterapeuta dr Armen Mekhakyan.
Czym jest kłamanie?
Właściwością naszego mózgu. To zdolność abstrakcyjnego myślenia i rozumienia, że możemy mieć wpływ na innych. Ta umiejętność pojawia się w drugim roku życia i jest kamieniem milowym w kontekście rozwoju. Dziecko zaczyna wtedy myśleć w bardziej skomplikowany sposób, przewidywać reakcję innych, manipulować. Stłukło wazon, wie, że wywoła to niezadowolenie, więc mówi: „To nie ja!”. Dziecięce kłamstwo jest niesprawne, urocze, wręcz groteskowe. Dopiero w procesie dojrzewania uczymy się, jak robić to prawidłowo. Umiejętność kłamania jest jak umiejętność liczenia czy nauki języków.
Skoro kłamanie jest dla nas naturalne, dlaczego nie robimy tego cały czas?
Bo to ogromny wysiłek dla mózgu. Ponadto przeciwwagę do tendencji do patologicznego kłamania stanowi ciało migdałowate – obszar w mózgu odpowiedzialny m.in. za odczuwanie lęku. Powstrzymujemy się przed kłamaniem, bo pojawia się niepokój, że to nie jest w porządku. Nazywamy to samoregulacją, samokontrolą czy wreszcie – sumieniem.
Czyli kłamanie zawsze jest świadomym procesem?
Absolutnie, musimy przecież przeciwstawić się temu, co dzieje się w ciele migdałowatym, czyli przełamać wewnętrzną blokadę do kłamania. Musimy też analitycznie wymyślić taką wersję wydarzeń, która będzie zgodna z naszym celem. Bo zawsze kłamiemy po to, żeby osiągnąć jakiś cel: ochronić się przed czymś, przekonać kogoś do czegoś.
Dlaczego podejmujemy działania w kierunku minimalizowania kłamstwa, skoro w mózg wbudowana jest naturalna ochrona przed nim?
Brak konsekwencji kłamania powoduje, że kłamiemy więcej, bo ciało migdałowate zaczyna być mniej czujne – przestaje działać. Mało tego, jeżeli w konsekwencji pojawi się nagroda, czyli konkretny zysk, nasz mózg nie tylko zaczyna odczuwać coraz mniejszy dyskomfort i lęk, ale też pewną przyjemność. Badania jasno pokazują, że regularne kłamanie zmienia strukturę mózgu.
Kłamiąc, ciągle stymulujemy mózg do wymyślania nowych sytuacji. To uzależnia?
Mamy całe mnóstwo niewinnych kłamstw, które uprzyjemniają nam życie, jak literatura piękna czy filmy. To rozwija naszą kreatywność, umiejętność wyciągania wniosków, abstrakcyjnego myślenia. Ale mówiąc o tym, że ktoś czerpie przyjemność z kłamania, w związku z tym przestaje się bać, nie mówimy o korzyściach związanych z rozwojem mózgu, a o tych, które płyną bezpośrednio dla tej osoby. Uruchamiany w sytuacji uzależnienia układ nagrody w mózgu związany jest z konkretną korzyścią: oszukałem i nie zapłaciłem podatków, więc mam więcej pieniędzy.
W konsekwencji „odwrażliwienia” ciała migdałowatego przestajemy odczuwać lęk także w innych sytuacjach?
To może być związane ze spadkiem poziomu ogólnego odczuwanego lęku. Ważną konsekwencją jest też fakt, że powolne uodparnianie się na lęk przesuwa granice; sprawia, że sięgamy po jeszcze więcej kłamstw, a – prędzej czy później – dochodzi do ich odkrycia, co bywa tak dotkliwe, że czasami nie ma co zbierać. Bo gdy nie odczuwamy lęku, to przekraczamy cienką granicę i zaczynamy kłamać nawet w sprawach skrajnie dla nas niekorzystnych. Dochodzi do tak dużego zniekształcenia rzeczywistości, że osoba kłamiąca może nie zauważać, jakie konsekwencje to niesie. W związku z euforią, jaką odczuwa, potrzebuje przekraczać coraz więcej granic, przy jednoczesnej utracie świadomości, że to doprowadza ją do upadku. Mechanizm jest taki sam jak w przypadku uzależnienia od substancji psychoaktywnych.
Od którego momentu kłamanie staje się zaburzeniem?
O psychopatycznym, czyli nieustannym, sposobie kłamania mówimy, kiedy ktoś nie ma wewnętrznej samoregulacji, jego sumienie jest nieczułe, a kłamanie nie sprawia wysiłku, wręcz może być odwrotnie – to powiedzenie prawdy wiąże się z bardzo dużym wysiłkiem.
Co predysponuje do tego zaburzenia?
Jest po części związane z predyspozycją biologiczną, choć w dużo większej mierze z okolicznościami, w jakich ktoś się wychowuje. Jeżeli w dzieciństwie musiał częściej kłamać, np. żeby przetrwać, to dla takiego dziecka kłamstwo staje się normą i dochodzi do trwałej zmiany struktury mózgu.
Czy da się ten proces odwrócić?
Według mnie nie chodzi o to, żeby to zaburzenie odwrócić, tylko aby zobaczyć koszty i konsekwencje takiego funkcjonowania. I być może, znaleźć inny.
W jakich okolicznościach zazwyczaj kłamiemy?
Kłamstwu sprzyja wysoki poziom stresu oraz możliwość racjonalizacji. Przykładowo zachowania przemocowe względem jakiejś grupy społecznej, której nie tolerujemy, racjonalizowane są stwierdzeniem, że ci ludzie są dla nas zagrożeniem. Jest jeszcze trzeci element: kłamie się łatwiej, jeżeli inni wokół kłamią. Jeśli wszyscy moi znajomi nie płacą podatków i są postrzegani jako ludzie sukcesu, to nie tylko zaczynam mieć mniejsze wyrzuty sumienia, ale też czuję presję, że właśnie tak powinienem robić.
Wydaje się, że najbardziej powszechnym rodzajem kłamstwa jest okłamywanie samego siebie.
Okłamujemy się dokładnie z tych samych powodów, co okłamujemy innych, czyli szukamy konkretnych korzyści dla siebie oraz chcemy uniknąć nieprzyjemnych dla nas sytuacji. Czasem polega to na tym, że wprowadzam siebie w błąd, bo prawda jest nieprzyjemna, a niekiedy udaję, że nie widzę pewnych rzeczy, czyli sobie czegoś nie mówię.
Ale przecież mamy tę samoświadomość czy sumienie!
Oczywiście, samoświadomość działa. Powoduje, że mamy wyrzuty sumienia, kiedy jesteśmy opresyjni względem siebie. Ale im częściej zagłuszamy ten wewnętrzny głos i czerpiemy z tego korzyści, tym większą śmiałość mamy do tego, żeby ten proceder powtarzać. A z czasem doprowadzamy do stanu, w którym naturalny mechanizm obronny mówiący: „Nie rób tego!” przestaje działać.
Jakie korzyści płyną z samookłamywania się?
One są – oczywiście – niezwykle pozorne, krótkoterminowo przynoszą ulgę albo powodują, że nie musimy się na razie zająć jakąś sprawą. Czasami mamy głębokie przekonanie, a powiedzenie sobie prawdy zburzyłoby nasz dotychczasowy światopogląd, więc wolimy inwestować w proceder utrzymywania kłamstwa. Bo strach związany z tym, że gdy zobaczymy prawdę, będzie to wymagało od nas konkretnego wysiłku albo reakcji, powoduje, że szukamy okazji do tego, żeby to kłamstwo racjonalizować, oraz otaczamy się ludźmi, którzy pomagają nam utrzymywać fikcję. Jednak samookłamywanie się ogromnie dużo nas kosztuje, bo wkładamy regularny wysiłek w to, żeby te zbudowane z kłamstwa mury nam się nie posypały.
Mówimy o kłamstwie w kontekście poznawczym, czyli naszych myśli, a te nieodzownie związane są z emocjami.
Racjonalizacja jest właśnie po to, żeby radzić sobie z tym, co czujemy. Jeżeli przeżywam różne nieprzyjemne emocje: boję się czegoś, mam głębokie poczucie wadliwości albo odczuwam pogardę – to jestem postawiony przed sytuacją, w której musiałbym podjąć jakieś działanie. A jestem przerażony, nie mam siły, żeby się z tym konfrontować, sięgam więc po wszystkie mechanizmy, które mają mi pomóc nie czuć tego, co mnie paraliżuje. Samookłamywanie się jest jednym z najstarszych mechanizmów obronnych.
Czy może zdarzyć się tak, że uwierzymy we własne kłamstwo i przestaniemy odczuwać wewnętrzny konflikt?
Niektórzy ludzie są w stanie przeżyć nawet całe życie, wypierając prawdę. Natomiast chodzi o to, żeby zrozumieć, jak prowizoryczna jest ta konstrukcja. Im więcej kłamiemy, czyli im dłużej utrzymujemy nienaturalny dla nas stan, tym mniej ważni stajemy się my. Tracimy kontakt sami ze sobą. Nie wiemy, czego potrzebujemy, bo całą energię musimy poświęcić na utrzymywanie tej fikcji. A to niezwykle często kończy się reakcjami psychosomatycznymi, ciało zaczyna chorować. Pojawiają się też stany depresyjne czy lękowe.
Człowiek jest w stanie zrobić wiele, by chwilowo ulżyć swojemu cierpieniu.
Taka procedura przynosi przez lata pseudokorzyści, czyli krótkoterminowe ulgi, ale długoterminowo pozbawia nas umiejętności zadziałania w porę na własną korzyść. To tak jakbyśmy nie czuli bólu, w związku z czym nie zauważylibyśmy momentu, w którym urywa nam nogę.
Prawda nas wyzwoli? Przecież można kłamać z dbałości o kogoś. Gdybyśmy nagle zaczęli być ze wszystkimi absolutnie szczerzy, to mogłoby się rozpaść społeczeństwo.
Kłamstwo obecne jest wszędzie, bez względu na kod kulturowy. Mówimy nieszczere pochwały czy stwierdzamy, że coś jest smaczne, kiedy w rzeczywistości wcale takie nie jest. Kluczowe jest pytanie, czy mówię to dla tej osoby, czy dlatego że nie jestem w stanie znieść niezadowolenia innych ludzi, więc robię wszystko, żeby w danym momencie czuli się dobrze. Cała zabawa polega na tym, żebyśmy na bieżąco, na każdym etapie swojego życia, umieli odpowiedzieć sobie na pytanie: „Dlaczego robię to, co robię?”. Żebyśmy nie doprowadzali do stanów, w których funkcjonujemy na autopilocie, kiedy kłamstwo staje się czymś poza naszą kontrolą.
Wielu psychoterapeutów podkreśla, że nie zawsze należy mówić swojemu partnerowi o tym, że się go zdradziło. Jednak czuję tu pewien zgrzyt, bo szczerość stanowi podstawę bliskich relacji. Czy taka ucieczka od prawdy nie zaburza bliskości?
Bardzo często powiedzenie prawdy – jeżeli obie strony tego oczekują – jest niezbędne, żeby można było pójść dalej. Uważam, że zdrada jest w dobrym związku rodzajem nowotworu i nigdy nie przechodzi bez echa. Jeżeli zdradziłem żonę i to spowodowało konkretne konsekwencje w relacji, a ja w obawie przed tym, że będzie niemiło, nic nie powiem, to w pewnym sensie nie biorę odpowiedzialności za to, co zrobiłem. Człowiek powinien umieć sam ze sobą porozmawiać i rozważyć poziom ambiwalencji, której doświadcza, a potem podjąć decyzję, czy chce coś zrobić i dlaczego decyduje się na ten krok.
Czyli najpierw przyjrzeć się temu, czy aby sam siebie nie okłamuje?
Kiedy robimy coś przeciwko drugiej stronie, mamy do czynienia z kłamstwem na dwóch poziomach: okłamujemy bliską nam osobę oraz siebie samych. Domeną ludzkiego istnienia jest ambiwalencja, w której znajdujemy się w każdej życiowej sytuacji. Kiedy zrobiliśmy coś przeciwko komuś, to samookłamywanie się – w postaci myśli o tym, kim jestem, jakie mam przekonania dotyczące życia i moralności – spełnia podobną funkcję, jak przyłożenie magnesu do kompasu: narzędzie przestanie pokazywać nam kierunek, bo zaburzymy jego pole magnetyczne. Często ze względu na to samookłamywanie decydujemy się oszukiwać kogoś, bo zrobimy wiele, żeby nasz obraz we własnych oczach się nie posypał. Jedynym remedium jest więc odkrycie prawdy przed samym sobą.
Jakie narzędzia terapeutyczne mogą być pomocne w walce z mechanizmem samookłamywania się?
Powinniśmy szukać wszelkich aktywności, które pomogą nam czuć. Obecnie społecznie kształtuje się nas do tego, żeby nie czuć różnych rzeczy, bo doświadczanie trudnych emocji nam przeszkadza. Jako społeczeństwo jesteśmy regularnie na środkach przeciwbólowych. Dlatego najlepszym narzędziem immunizującym nas przed kłamaniem jest zwiększenie tolerancji na odczuwanie nieprzyjemnych emocji. Zamiast je tłumić, warto się zastanowić, co one mówią o naszych potrzebach.
Wydaje się, że żyjemy w czasach największego nasilenia kłamstwa.
W każdej epoce ważne są inne wartości, np. w romantyzmie atrakcyjne było bycie smutnym. Natomiast dziś najważniejsze jest, aby osiągnąć sukces. Głównym celem większości ludzi jest bycie wyjątkowym. Promowane są fikcyjne hasła jak: „Wszystko jest możliwe”. To nieprawda, bo przecież mamy pewne ograniczenia, a jeżeli będziemy nakładali na nie filtry i udawali, że ich nie ma, to rzeczywistość wcale się nie zmieni.
Do tego wszechobecna autokreacja w mediach społecznościowych to przecież jedno wielkie oszustwo.
Media społecznościowe są sceną dostępną dla każdego, na której możemy używać różnych narzędzi do tego, aby stać się wyjątkowymi. A jednocześnie mamy ogromną konkurencję, bardzo trudno zrobić coś niebywałego. Wpadamy więc w sidła lęku przed tym, że wcale nie jesteśmy tak wyjątkowi jak inni. Na krótką metę świetnie sprawdzają się filtry, zniekształcenia, samooszukiwanie się, ale długodystansowo prowadzą do tego, że staramy się coraz bardziej i bardziej, żeby inni widzieli nas jako ludzi sukcesu. Ale prawda jest, jaka jest. Te cele są nierealistyczne i w końcu spotkamy się z jakimś zderzeniem z rzeczywistością.
Internet przyczynił się do tego, że dziś trudno odsiać fakty od nieprawdziwych informacji, a newsy mają szokować, wywoływać emocje. Mówi się nawet o czasach „postprawdy”. Dążymy do totalnej normalizacji kłamstwa czy może przeciwnie – jesteśmy wygłodniali prawdy?
Myślę, że jest w nas głód prawdy, ale pamiętajmy też, że im dłużej utrzymywaliśmy jakąś fikcję, tym trudniej jest nam zobaczyć rzeczy takimi, jakimi są. Jestem za tym, żeby, myśląc o społecznych aspektach życia, koncentrować się na jednostkach. Bo jeżeli każdy z nas będzie umiał zadać sobie pytania o to, gdzie on jest w tych informacjach, pędzie do rozwoju, różnych prawdach i przekonaniach – to będzie potrafił wziąć odpowiedzialność za to, co myśli i w co wierzy. A silne dążenie jednostki do bycia w spójności ze sobą jest naturalnym antidotum na to, żebyśmy tej prawdy nie zatracili.
dr n. med. i n. o zdr. Armen Mekhakyan, psycholog, psychoterapeuta, strateg biznesowy; współautor audycji „Dobra terapia” w Radiu TOK FM