1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Gdy dziecko ucina kontakt z rodzicami. Czy zerwane więzi da się odbudować?

Gdy dziecko ucina kontakt z rodzicami. Czy zerwane więzi da się odbudować?

Osiągające dojrzałość dzieci coraz częściej zrywają z rodzicami. (Ilustracja: iStock)
Osiągające dojrzałość dzieci coraz częściej zrywają z rodzicami. (Ilustracja: iStock)
Coraz częściej dochodzi do sytuacji, w której osiągające dojrzałość dzieci z różnych powodów zrywają kontakt z rodzicami. Czy takie popękane więzi da się odbudować? Różnie z tym bywa, ale na pewno można próbować. Istnieje jednak jeden warunek: celem jest relacja, a nie, kto ma rację – podkreśla psycholog Joshua Coleman, autor książki „Dom, którego nie ma”.

Materiał autopromocyjny

Z pana książki wynika, że to dość powszechna sytuacja, że dorosłe dzieci odsuwają się od swoich rodziców, często na dobre.
To prawda, a przynajmniej tak to wygląda w Stanach Zjednoczonych. Choć badanie porównujące Amerykę i Niemcy pokazało duże zbieżności, i gdy zerwanie relacji z matkami dotyczy 6 proc. przypadków, to w przypadku ojców – już 24 proc. Dzieci często odsuwają się od ojców zwłaszcza po rozwodzie rodziców.

W Polsce psycholodzy zwracają uwagę na to, że budując bliską, głęboką relację z dzieckiem od pierwszych dni, a potem przez całe wspólne życie, rodzice mogą liczyć na emocjonalną wzajemność i chęć utrzymania kontaktu przez dzieci, gdy te już się usamodzielnią. A jak to wygląda z pana perspektywy, z pańskiej praktyki zawodowej?
Na pewno w Stanach Zjednoczonych brak poczucia lojalności i obowiązku ze strony dorosłych dzieci. Wielu rodziców, którzy opowiadają o sobie, że byli oddanymi, kochającymi rodzicami, byli blisko ze swoimi dziećmi, obdarowali je uwagą i realizowali ich potrzeby, doświadcza odrzucenia.

Co jest najczęstszym powodem?
Powodów jest wiele. Często jest to przemocowe dzieciństwo. Bywa i tak, że dzieci odsuwają się od rodziny pochodzenia, kiedy partner, którego wybrali, nie znosi ich rodziców – każe wybrać „ja albo oni”. Dzieje się tak również w sytuacjach, gdy jedno z rodziców ma problemy ze zdrowiem psychicznym lub gdy ma je dorosłe dziecko. Takim powodem może być również rozwód rodziców albo źle prowadzona psychoterapia – obserwuję dziś szkodliwy trend: terapeuta mówi pacjentowi, że wszystkie problemy, z którymi ten się mierzy, wynikają z traum doznanych w dzieciństwie, w związku z czym powinien odciąć się od rodziców. Czasem z kolei dorosłe dziecko odcina się rodziców, bo ma poczucie, że jest ich w jego życiu za dużo, są nadopiekuńczy czy kontrolujący. Troszczą się w sposób, którego nie da się udźwignąć.

Kolejną kwestią jest coraz powszechniejsza filozofia indywidualizmu, duńska socjolożka Amy Schallert nazywa to „indywidualizmem kontradyktoryjnym” (adversarial individualism) – stajesz się niezależną jednostką dopiero w opozycji do rodziców.

Wyobrażam sobie, że przyczyną może być także fakt, że młodzi ludzie w celach edukacyjnych podróżują po całym kraju, a nawet świecie. A potem już tam zostają. I dystans fizyczny zamienia się w dystans emocjonalny.
Zdecydowanie tak. W takich sytuacjach dzieci zdecydowanie rzadziej zakładają, że będą polegać na rodzicach czy dziadkach, że będą potrzebować od nich pomocy. Dlatego budują silniejsze więzi sąsiedzkie, nawiązują przyjaźnie, a rozluźniają się więzy rodzinne.

Ale na przykład w rodzinach latynoamerykańskich, niezależnie od tego, o czym teraz mówimy, obserwujemy bardzo silne więzy rodzinne, oparte na miłości i lojalności. To skłania do przypuszczeń, że bardzo wiele zależy od aspektu kulturowego.

Ciekawi mnie, co mówią rodzice, którzy do pana przychodzą, gdy opowiadają o odsunięciu się od nich ich dorosłych dzieci. Czy to zawsze dla nich jest duże zaskoczenie, czy może obserwują stopniową zmianę zachowania, a więc czują, że to się wydarzy?
Mamy dwie narracje. Jedna grupa to rodzice kompletnie zaskoczeni zachowaniem dziecka, które nagle wyklucza ich z gronach obserwujących w mediach społecznościowych, potem przestaje dzwonić, aż w końcu w ogóle „znika”, a oni mają poczucie, że nie zrobili nic złego. Drudzy potrafią prześledzić bieg wydarzeń, które do tego doprowadziły, albo widzą, że relacje się stopniowo pogarszały. Ale wciąż większość tych rodziców, nawet jeśli przyznają, że mieli konflikty z dorosłymi dziećmi, nie brało pod uwagę takiego ostatecznego obrotu spraw. Podkreślają także, że coś takiego było nie do pomyślenia w przypadku ich relacji z rodzicami. I bardzo trudno im pogodzić się z faktem, że własne dziecko odcięło się od nich.

Co uruchamia ten proces u dorosłego dziecka albo co mu go ułatwia? Czy to kumulacja konfliktów, a może od dawna czuło ono dystans emocjonalny, ale dopiero, gdy zyskało niezależność finansową, uznało, że może się odciąć?
Na pewno kiedy dziecko staje się niezależne finansowo, to łatwiej mu podjąć taką decyzję. Może być też tak, jak wspomniałem o tym, że wyzwalaczem staje się terapia. Zdarza się również, że do podjęcia decyzji o zerwaniu kontaktu doprowadzają epizody depresyjne czy maniakalne. A często kropla przelewa czarę, czyli dochodzi do wielkiej awantury, padają mocne słowa, np. dotyczące poglądów, orientacji, tożsamości, czegoś fundamentalnie ważnego, i dorosłe dziecko uznaje, że to koniec, mówi: „nie zniosę tego więcej, nie chcę mieć z tobą nic wspólnego”.

W książce omawia pan bardzo wrażliwe kwestie, które mogą sprawić, że dojdzie do zerwania relacji. To między innymi poglądy polityczne, ale przede wszystkim sprawy związane z tożsamością, z tranzycją, z binarnością.
Płeć biologiczna i kulturowa, kwestie związane z tranzycją stają się coraz bardziej popularne w Stanach Zjednoczonych. Zdecydowanie częściej są porzucani przez dzieci ojcowie, którzy są zwykle dużo bardziej krytyczni, gdy chodzi o tożsamość płciową czy kwestie seksualne. Bywa, że nastolatki czy młodzi dorośli są w takiej sytuacji zachęcani do odcięcia się od rodziców w sposób, który w mojej opinii nie jest w porządku wobec tych ostatnich. Jedna trzecia przypadków zerwania kontaktów wynika z różnic politycznych.

Można uznać, że wartości, które trzymały rodziny razem przez stulecia, w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat zostały „obalone”. Kiedyś ważny był szacunek do rodziców, w ogóle do osób starszych, a teraz młodzi zastanawiają się, czy ta relacja sprawia, że dobrze się czują. Czy jest korzystna dla mojego zdrowia psychicznego, czy sprzyja mojemu rozwojowi? Jeśli tak, to ją podtrzymam, a jeśli nie, to po prostu „wytnę” rodzinę z mojego życia.

Myślę, że kiedy dzieci odcinają się od rodziców, to tracą przeszłość, tracą ciągłość, łączność z poprzednimi pokoleniami, a rodzice z kolei tracą przyszłość, czyli możliwość obserwowania i towarzyszenia swoim dzieciom i wnukom.
Bardzo dobrze to pani ujęła. Tak, rodzice to widzą, co sprawia, że czują ogromny ból, żal, złość, ale też wstyd, mają poczucie winy. Tymczasem dla dorosłego dziecka to zupełnie inna perspektywa – odcięcie może stać się ukonstytuowaniem tożsamości, postawieniem granic, a także wzięciem odpowiedzialności za siebie. Czasem uważają, że aby to wszystko, co wymieniłem, dokonało się, konieczne jest pozbycie się przeszłości, tego, co „stoi” mi na drodze. To idea bliska Rousseau, a potem Freudowi, która mówi, że społeczeństwo to skorumpowany system i takim samym systemem jest rodzina. Zatem trzeba oddzielić się od wszystkiego, co jest skorumpowane, bo celem nadrzędnym jest bycie w kontakcie z najbardziej autentyczną częścią siebie. I wszystko, co się z tą wizją nie zgadza, jest do odrzucenia.

A jak sprawić, żeby obie strony usiadły do stołu, zaczęły ze sobą rozmawiać i może w przyszłości odbudowały relację? Jakich argumentów można użyć?
Zwykle jest tak, że pierwsi odzywają się do mnie rodzice. Dlatego zwykle to z nimi zaczynam rozmowę i na wstępie sugeruję, żeby przejęli inicjatywę. Żeby zaczęli od okazania empatii i współczucia swoim dzieciom, od wzięcia odpowiedzialności za zerwanie relacji oraz by spróbowali zrozumieć, dlaczego ich dorosłe dziecko uważa, że odcięcie się od nich leży w jego interesie. Reszta zależy od tego, czy dziecko będzie chciało ten kontakt nawiązać, przyjąć wyciągniętą dłoń.

Zatem rodzice muszą spróbować zrozumieć, na co tak naprawdę dziecko narzeka, co mu w relacji przeszkadza, zwłaszcza jeśli odcięcie się było dla nich całkowitym zaskoczeniem. W kolejnym kroku, jeśli kontakt został nawiązany, mówię rodzicom, że muszą mieć w sobie chęć i zgodę, by zaakceptować pomysły czy wizję dziecka, granice, jakie stawia – zwłaszcza te dotyczące jego seksualności, tożsamości płciowej czy poglądów politycznych. Jeśli dziecko mówi, że od teraz ma na imię Mary, i chce, żeby tak się do niego zwracać, bo inaczej nie będzie utrzymywać z rodzicami kontaktu, to oni nie mają możliwości, żeby powiedzieć „nie”. Muszą ten fakt przyjąć do wiadomości.

Na spotkaniu z rodzicami mówię także, że to nie jest terapia par, nie przychodzicie tu rozmawiać jak równy z równym. To raczej jak rozwód i to ta druga strona decyduje, czy pozostanie z wami w kontakcie, a nawet jeśli się zgodzi, będzie odbywało się to na jej zasadach.

Wyobrażam sobie, jakie to trudne. I myślę, że nawet jeśli rodzice zgodzą się na te warunki, to w głębi mogą czuć coś innego, ale robią to po to, by być w kontakcie z dzieckiem…
Zgadza się, ale nie o to chodzi, żeby rodzice się na to w głębi serca zgadzali. Celem jest relacja, nie racja. To trochę tak, jakby dzieci pisały na nowo historię, w której zamieszczają informację, że rodzice byli przemocowi czy że nadużywali swojej władzy. Czasem rodzice się dziwią, o czym ich dziecko mówi, bo nic takiego nie miało miejsca. Wtedy proponuję im, żeby powiedzieli to, co będzie najbardziej zgodne z nimi, np., że nie mieli świadomości bycia emocjonalnie przemocowymi, dobrze, że dziecko im o tym mówi, postarają się o tym pamiętać i zmienić to w przyszłości. I że są gotowi przejść z nimi przez kolejne wspomnienia.

Nieraz rodzice nie zdają sobie sprawy albo są naiwni, albo nie są w stanie stawić czoła informacji, że rzeczywiście w przeszłości ranili dziecko. Oczywiście zdarza się, że dziecko nadaje znaczenia wydarzeniom, które obiektywnie nie byłyby uznane za traumatyczne, ale wciąż rodzice zobowiązani są przyjąć jego punkt widzenia. Choć nie mówią: „tak było”, powinni powiedzieć: „przyjmuję, że tak to zapamiętałeś, chcę to zrozumieć, współczuję ci”.

Podczas terapii kieruję się zasadą, że dzieci mogą powiedzieć, co w nich wywołało zachowanie czy postępowanie rodziców, a z kolei rodzice mogą powiedzieć, jakie mieli intencje. Czyli gdy dziecko mówi: „chciałeś, żebym cierpiał”, to rodzic może odpowiedzieć, że nigdy nie chciał, żeby dziecko cierpiało, jednocześnie zaznaczając, że rozumie i wierzy, że tak to zostało odebrane i na przyszłość to się nie powtórzy. To sposób na budowanie mostu, a jednocześnie nie stawiamy rodziców w sytuacji, że muszą przyznać się do czegoś, do czego się nie poczuwają. Ale oczywiście, jeśli tak było, a oni to już wiedzą, powinni to powiedzieć. Miałem kilku odważnych rodziców, którzy przyznali: „tak, byłem przemocowy, naprawdę mi przykro”. Co wciąż nie oznacza, że dorosłe dziecko to przyjmie.

A co dzieje się potem, gdy już mamy ten most? To wystarczy czy to dopiero początek budowy?
Przypomina mi to anegdotę, gdy córka zapytała mojego przyjaciela, czy powinna mieć dziecko. Na co on jej odpowiedział: „to zależy od dziecka”. Bo to wszystko zależy od tej drugiej strony.

Jeśli obie strony są dorosłe, dojrzałe, to wiele można zrobić. Ale jeśli któraś ze stron boryka się z problemami ze zdrowiem psychicznym, jest niedojrzała, nie ma refleksji ani gotowości do pracy nad relacją, to niewiele da się zdziałać. Wszystko zależy od graczy.

A jak to wyglądało w przypadku rodzin, z którymi pan pracował?
Nie mam genialnych statystyk. Ale często dostaję maile od rodziców z terapii albo takich, którzy przeczytali moją książkę – piszą, że nie było łatwo, ale dziecko znowu z nimi rozmawia. Dostaję też listy od matek, które piszą, że „nagle” znowu dostają kartki na Dzień Matki od swoich dzieci.

Światowa Organizacja Zdrowia alarmuje o epidemii samotności. Zachowanie dorosłych dzieci wobec rodziców trochę się w to wpisuje. Obie strony wybierają emocjonalną samotność.
Dużo o tym myślę, i wierzę, że rosnące statystyki dotyczące chorób psychicznych, poczucia samotności, społecznej izolacji i atomizacji, które obserwujemy, wynikają właśnie z tego, że każdy zajmuje się tylko własnymi granicami, tożsamościami, ograniczeniami czy pozbywaniem się narcyzów wokół, i w związku z tym odcina wszystkie osoby zbędne czy niewygodne, kładzie je na ołtarzu własnego poczucia wartości.

Jest takie badanie, zrobione przez profesorkę Uniwersytetu w Berkeley, psycholożkę Iris Mauss, która mówi, że w tych krajach, gdzie szczęście definiowane jest jako forma społecznego zaangażowania, wskaźniki poczucia szczęścia są wyższe niż w takich miejscach jak Stany Zjednoczone, gdzie szczęście definiowane jest jako indywidualna pogoń za osiągnięciem osobistego wymiaru szczęścia, tożsamości, rozwoju.

Staliśmy się tak bardzo podzieleni i tacy stanowczy w kwestii tego, kogo wpuścić do naszego życia, a kogo nie, że nikomu nie ufamy. Wskaźniki społecznego zaufania od lat nie były tak niskie. To wszystko jeszcze dodatkowo wzniecają internetowe awantury i wzajemne obrażanie się. Mamy poważny problem.

Joshua Coleman, psycholog, prowadzi prywatną praktykę, jest członkiem Council on Temporary Families. Współpracuje m.in. z „The New York Times”, „The Wall Street Journal”, „Chicago Tribune”. Ma w dorobku wykłady w wielu instytucjach naukowych, m.in. na Harvardzie i Weill Cornell Department of Psychiatry.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Dom, którego nie ma
Autopromocja
Dom, którego nie ma Joshua Coleman Zobacz ofertę promocyjną
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze