1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Psychologia
  4. >
  5. Smoki w naszej głowie – echa głosów z przeszłoście, które nie dają nam żyć

Smoki w naszej głowie – echa głosów z przeszłoście, które nie dają nam żyć

dr Agnieszka Kozak, psycholożka (Fot. materiały prasowe)
dr Agnieszka Kozak, psycholożka (Fot. materiały prasowe)
Czasami myślimy o sobie gorzej, niż widzą nas inni, gdyż w naszych głowach tkwią echa głosów z przeszłości. Jeśli nie jesteśmy tego świadomi, przeszłość może nas zamykać na szukanie własnej drogi i swojego sposobu na bycie szczęśliwym. Zrozumienie tego, co nas kiedyś spotkało, może być pomocne w pokonaniu najdłuższej życiowo drogi - z głowy do serca, by wolne serce dokonywało wyborów godnych nas. Pisze o tym dr Agnieszka Kozak w książce „Uwięzieni we własnej głowie. Jak zrozumieć przeszłość i mieć szczęśliwsze życie”

Potem zwykle okazuje się, że był zajęty albo przeoczył, albo miał inne rzeczy, ale nie umiem zaczekać, aż się sprawa wyjaśni. Myśli lecą jak z karabinu — zabijają mnie od środka.

W głowie jest bezpiecznie, ale nieznośnie. Mamy tam oswojonych oprawców, są tam zapisane różne słowa, które słyszeliśmy. Mamy w niej głosy, które są echem przeszłości. To zdania, które słyszeliśmy od dorosłych „chcących nas przywołać do porządku”, „zadbać o naszą przyszłość”, lub „wychować nas na porządnych ludzi”. Robili więc porządki w naszych głowach i wokół nas tak, jak umieli najlepiej — nakazami i zakazami. Czasami laniem, częściej straszeniem — że „przez ciebie umrę”, „do grobu mnie wpędzisz”, lub „nerwicy się nabawię, jak będziesz się tak zachowywać”.

Z czasem oprawcy zewnętrzni stają się oprawcami wewnętrznymi, ponieważ te głosy się uwewnętrzniają i w konsekwencji wydają się być naszym głosem. Stają się uwewnętrznioną prawdą na nasz temat, zdaniami, które sami powtarzamy. A przecież my ich potem słuchamy: „jestem beznadziejna”, „za gruba”, „za głupia”, „zbyt słaby”, „za mało się staram”, „nie można mnie kochać”, „jestem złą córką”, „jestem kiepskim ojcem”. Ciągle za mało, źle, niewystarczająco. Te zdania stają się w nas żywymi tworami, które mogą mówić (w naszej głowie oczywiście), z którymi toczymy różne dialogi, czasami nawet bitwy i wojny.

To zainstalowane w naszej głowie twory przeistaczające się w potwory mające wielką moc zastraszania nas kłamstwami, które powtarzane stają się czymś, co bierzemy za prawdę o sobie. Skąd pochodzi słowo potwór? Jak pisze profesor Krystyna Długosz-Kurczabowa: „W języku prasłowiańskim była para czasowników tworzyć — twarzać, które miały też formy prefiksalne: potworzyć — potwarzać, przetworzyć — przetwarzać, stworzyć — stwarzać, utworzyć — utwarzać, wytworzyć — wytwarzać”. Potwory to wytwory — myśli, lęków, niepokojów, które nam włożono do głowy i które potem sami karmimy. To smoki w naszej głowie, które rosną do wielkich rozmiarów, zioną ogniem, sieją spustoszenie — w nas i wokół nas. W bajkach smoki są symbolami zagrożenia, zła, trudności, ale też sprawdzianu dzielności, za który można dostać nagrodę. Smoki często pilnują jakiegoś cennego skarbu, gromadzą je, jednak z nich nie korzystają, za to sieją wokół siebie strach i pustkę. Na starych mapach w miejscach, gdzie w niewyjaśniony sposób ginęli ludzie, wstawiano symbol smoka — nieznanej siły zabierającej życie, symbol zagrożenia. Tam, gdzie coś trudno było wyjaśnić i istniało niebezpieczeństwo, oznaczano smoka. Co ciekawe, w Chinach smok utożsamiany jest z zupełnie czymś przeciwnym: z dobrocią i szczęściem. To stworzenie dobroczynne i potężne, jego wizerunek ma przynosić szczęście. Chiński smok od starożytnych czasów przynosił, a nie odbierał życie. Pojawiał się jako opiekun pod postacią ducha deszczu i wody. W jego pysku rodziły się perły, był też symbolem mądrości.

Ten sam symbol, a jakże inne niesie ze sobą znaczenie. Znak i jego interpretacja. Siła dobra i siła zła. Sprzymierzeniec i potwór. Jak wiele w naszym życiu zależy od tego, jakie znaczenie czemuś nadamy. Zauważ, jak wiele zależy od tego, jakiej historii słuchamy, kto ją opowiada i jakie nadaje jej znaczenie. Co ciekawe, historie o smokach są zmyślone — wszyscy wiemy, że one nie istnieją. A może jest tak, że wszyscy wiemy, że smoki nie istnieją, ale czasami zastanawiamy się nad tym, czy one to wiedzą?

Warto w tym momencie przytoczyć jedno z założeń dotyczących psychoterapii amerykańskiej psychoterapeutki Virginii Satir: „To nie problem jest problemem, lecz to, jak sobie z nim radzimy”. Nie potrafimy sobie radzić z problemami, które są w naszej głowie, ponieważ sami nie mamy szansy z nimi wygrać, a otoczenie nie ma pojęcia o wojnie, którą w niej toczymy. Na dodatek może się okazać, że większość postrzega nas inaczej. Czasami słyszę od moich pacjentów, że kiedy zaczynają mówić o sobie, słyszą zdania typu: „Pamiętam cię jako piękną kobietę, dumną i pewną siebie, taką, która wie, czego chce. Nie miałam pojęcia, że też walczyłaś ze swoimi demonami lub wydawało mi się, że ze wszystkim sobie świetnie radzisz. Do głowy mi nie przyszło, że topisz potem smutek w alkoholu. Jaka szkoda, że nie powiedziałeś, że potrzebujesz pomocy”. Jakże złudne może być postrzeganie drugiego człowieka, jak łatwo oceniać bez pytania, co jest w czyjejś głowie. Jak trudno jest nam wyjść z własnej głowy, by chcieć zobaczyć, że w głowach innych też są smoki.

Czasami lubię porównać psychoterapię do procesu oswajania potwora albo może nawet do procesu przetwarzania go — twórczego tworzenia na nowo, zmieniania kształtu, nadawania nowego wyglądu, zmieniania znaczenia. Psychoterapeuta jest tym, który pomaga w dostarczaniu obiektywnych informacji, oddzielaniu faktów od mitów, realnego świata od świata wyobrażeń. Może być jak lustro, w którym można zobaczyć swoją prawdziwą twarz. Potrzebujemy pójść do tego, co tłumione i tam otworzyć to, co było ukryte, co wydaje się być potworne w nas — zrobić otwór na nowy twór, zobaczyć siebie na nowo — prawdziwego, a nie wyobrażonego. Po co jest lustro? Pomyśl przez chwilę i zadaj sobie pytanie, czy wiedziałbyś, jak wygląda twoja twarz, gdybyś nigdy nie widział lustra? Nie możesz zobaczyć swojej twarzy bez odbicia.

Nie można mnie kochać…

Magda to piękna kobieta. Z przyjemnością patrzę, jak dobiera kroje i kolory ubrań do siebie. Cała tworzy piękną kompozycję, przebywanie w jej towarzystwie jest czystą przyjemnością. Jednak Magda nie ma przyjemności z przebywania z samą sobą. Jest typem krytycznej perfekcjonistki. Niezadowolona z tego, co robi, jak robi. Nieustannie rozmyśla o tym, co mogłaby zrobić lepiej. Ma do siebie wiele pretensji. Dla ludzi jest to niezrozumiałe, bo gdy patrzą na Magdę, uważają, że ma wszystko, czego człowiek potrzebuje do tego, by być szczęśliwym i cieszyć się życiem. Magda jednak nie ma w sobie lekkości życia. Każde najdrobniejsze uchybienie traktuje jako przekreślenie siebie — każdy błąd staje się potwierdzeniem, że się nie nadaje i nie da się z nią być. Uchybienie oznacza, że czuje się nieadekwatna „po całości”. Dość często bywa przybita i przytłoczona. Czuje się bardzo samotna, otoczona ludźmi, którzy bardzo chcieliby być blisko niej…

Ciągle myślę o tym, że nie można mnie kochać. Myślę, że wszystkich innych można i oni zasługują, ale mnie się nie da. Mam w sobie coś takiego, że jestem tak okropna w środku, że nie da się totalnie być ze mną. Mam sporo znajomych, ale nikt nie zna mnie prawdziwej, bo gdyby poznali, to na pewno by uciekli. Mało mówię o sobie, ludzie mówią, że potrafię świetnie słuchać. Słucham, bo chcę być blisko, a tylko tak mogę. Zauważyłam nawet, że tak się przyzwyczaili do tego, że słucham, że nawet nikt nie pyta, jak się czuję albo co u mnie, więc nawet nie muszę omijać trudnych tematów.

Jakie tematy są dla ciebie trudne?

Pytania o życie osobiste. Jestem sama. Mam 35 lat i nie potrafię się z nikim związać. Ludzie mówią, że mam za wysokie wymagania. To jest kompletna bzdura. Nie mam wysokich wymagań, bardzo chcę, żeby ktoś pokochał mnie taką, jaką jestem, ale też czuję, że nie potrafię pokazać tego, jaka jestem. Bardzo chciałabym się z kimś związać, ale jak już zaczynam być z kimś blisko, to ogarnia mnie taka panika, że przeistaczam się w prawdziwego potwora. Czepiam się wszystkiego, robię afery o nic, totalnie nie potrafię nad tym zapanować.

Nad czym najtrudniej jest ci zapanować?

Nad lękiem. Zabija mnie od środka. Tak bardzo boję się odrzucenia, że chyba sama wolę je sprowokować. Rany, dopiero teraz to do mnie dociera, że sama to sobie robię.

Lęk przed bliskością ma swoje korzenie w naszych przekonaniach, że na tę bliskość nie zasługujemy. Skoro nie zasługujemy, to szansa na to, że może się ona zrealizować i potem może być nam odebrana, rodzi tak niezrozumiałe zagrożenie, że nie pozostaje nic innego jak ucieczka. Nasze negatywne wyobrażenia na swój temat nie pozwalają dopuścić do siebie myśli, że ktoś nas może pokochać. Że jest ktoś, kto może być blisko i przyjąć wszystko, co w nas jest. Tak po prostu, mimo wszystko albo może „pomimo”. Pomimo tego, że czasami czegoś nie umiemy, że bywamy słabi, że robimy coś niezgodnie z oczekiwaniami, że czasami marudzimy, że mamy prawo do słabych dni albo że jesteśmy w czymś dobrzy. Zainstalowany w głowie potwór mówiący, że to, jacy jesteśmy, powoduje, że nie jesteśmy możliwi do pokochania, oddala nas od naszych mocnych stron, a w zamian koncentruje na tym, co potwierdza jego tezę: nie można, nie ma możności — nie ma możliwości. Często podczas warsztatów doświadczam tego, że osoby, które mają bardzo wysokie kompetencje, szybko się uczą i przez innych postrzegane są jako wyjątkowe, objawiają się jako te, które mają głęboki lęk dotyczący tego, że nie mogą być przyjęte przez innych. Bardzo tęsknią za akceptacją, bezpieczeństwem i przynależnością do kogoś. Kiedy jednak pojawia się choćby cień zagrożenia popełnieniem błędu, rodzi się obawa, że po tym błędzie będzie już tylko katastrofa. Błąd oznacza słabość — pogardzaną i wypieraną. W głowie smok podpowiada, że słabych nie można pokochać. Budują więc wizerunek silnych i niezależnych, samodzielnych do granic możliwości, dających wiele innym, ale niepotrzebujących nic dla siebie.

Tęsknota za bliskością, opieką i miłością, czepianie się każdej niedoskonałości u siebie i innych. Ci, którzy chcieliby być blisko, widzą, że nie dadzą rady, że nie mogą sprostać oczekiwaniom. Co można dać w zamian komuś, kto ma wszystko i radzi sobie ze wszystkim? Magda odkryła, że bardzo pragnie bliskości. Krok po kroku zbudowała bliskość z samą sobą — kiedy pokochała siebie, uwierzyła, że inni też mogą ją pokochać.

Jestem oszustem…

Mówi o sobie, że wszystko, co robi, jest efektem tego, że spotykał na swojej drodze fajnych ludzi. Gdyby nie oni — nic by nie osiągnął. Wszystko im zawdzięcza. W zasadzie można powiedzieć, że miał dużo szczęścia w życiu. Marek ma w głowie przekonanie, że oszukuje, i ogromny lęk, że kiedyś to wyjdzie na jaw. Osiąga ogromne sukcesy, a pytany o nie odpowiada, że robi zwyczajne rzeczy i że to nie jest sukces, bo przecież każdy by to zrobił na jego miejscu. Deprecjonuje to, co robi, głos w głowie podpowiada mu, że jego praca nie ma wartości. Pracowity do granic możliwości zdobywa nowe dyplomy, robi kolejne kursy, jednak to wszystko za mało, by uznać siebie. Zapytany, jakie ma głosy w głowie, odpowiada:

„Jesteś nikim, nic z ciebie nie będzie”. „Zobacz, że jesteś za słaby na to, żeby dać sobie radę w tym świecie”. „Głupi się urodziłeś i głupi umrzesz”. Wiesz, ja naprawdę myślę o sobie, że jestem głupi i tylko oszukuję innych, że jest inaczej. W końcu ktoś to odkryje. Muszę pracować tak, żeby myśleli, że jednak coś umiem, bo na razie nie stać mnie na utratę pracy.

Mimo wielu talentów i kompetencji sądzi, że to wciąż za mało i że wszystko, co osiągnął, jest dziełem przypadku. Ma też przekonanie, że jeżeli ktoś ufa jego umiejętnościom i widzi w nim jakieś zasoby, to dlatego, że się nie zna i że po prostu chce być miły, bo niemożliwe jest, żeby widział coś, czego przecież nie ma. To przekonanie, że ciągle oszukuje, bo to, co zdobywa, jest dziełem przypadku, a nie jego działania.

Nie jest w stanie wybrać życia na miarę siebie, ponieważ w głowie smok podpowiada, że jeszcze za mało wie, za mało umie, że nie jest wystarczająco dobrze przygotowany. Kiedy osiąga sukces i słyszy uznanie, zwykle mówi, że „głupi to ma zawsze szczęście” lub „mam więcej szczęścia niż rozumu”. Zdania, które słyszał w dzieciństwie, odebrały mu poczucie wpływu i skuteczności. Dla siebie samego jest niewystarczający — nie potrafi znaleźć czegoś, co mogłoby spowodować, że w końcu uznałby sam siebie za wystarczającego. Marek kiedyś podczas jednej z sesji powiedział takie zdanie: „Wiesz, gdyby tak zrobić taki suwak na środku głowy, otworzyć i dołożyć tam to, czego mi brakuje, to w końcu mógłbym odetchnąć i być szczęśliwy”. Nie umiał jednak powiedzieć, czego mu tam brakuje. Wiedział jednak, że coś trzeba w jego głowie naprawić. Zrobił to, uznając swoją sprawczość, i przestał karmić potwora, który mu mówił, że jest głupi.

Jestem złym synem…

Piotr ma wewnętrzne poczucie beznadziei. Nie potrafi zrobić żadnego ruchu, ponieważ w głowie ma przekonanie, że matka sobie bez niego nie poradzi. Zresztą ona bardzo dba o to, żeby miał poczucie, że bez niego zginie marnie. Co ciekawe, przez całe życie ona mówiła Piotrowi, że to on bez niej zginie marnie.

Nienawidzę, kiedy do mnie dzwoni. Zawsze jest cierpiąca. W zasadzie całe życie była jednym wielkim cierpieniem. Kiedy myślę o tym, że miałbym ją zostawić bez opieki, czuję, że jestem jakimś potworem.

Co masz na myśli, mówiąc „bez opieki”?

Ona nie chce, żeby się nią zajmowała jakaś opiekunka, nie zgadza się na dom pomocy społecznej, mówi że umrze, jeśli my się wyprowadzimy gdzieś dalej. Ma oczekiwania, że zabiorę ją do siebie, a ja na myśl o tym umieram cały w środku. Najgorsze jest to, że widzę to jej cierpienie, tę jej pieprzoną samotność, która ją trawi od środka. Szkoda mi jej, po prostu mi szkoda. Wczoraj mnie zagotowała do czerwoności. Byłem u niej z zakupami, zadzwoniła ciotka i ona na głos przy mnie zaczęła opowiadać, jak ona ciotce zazdrości, że ma takiego cudownego syna, który codziennie do niej dzwoni, i jakie to piękne mieć takie dziecko, a ja tylko przy okazji zakupów zaglądam. Siedziałem zbaraniały. K…a tyle rzeczy dla niej robię i robiłem, ale ona tego nie widzi. Ciągle jestem złym synem. Ciągle za mało. Ostatnio nawet jej wykrzyczałem, że mogłaby choć raz powiedzieć coś dobrego do mnie, to popatrzyła zdziwiona i odpowiedziała, że przecież ona mówi dobrze o mnie do ludzi zawsze. Jakbym ja nie był człowiekiem.

Co odpowiedziałeś?

Nic, jak zawsze nic. Ona mnie osłabia, jakbym tracił wszelką moc przy niej. Czasami myślę, że tylko jej lub moja śmierć może tę sytuację rozwiązać.

Co chciałbyś rozwiązać?

Chciałbym zmienić jej przekonanie, że jestem taki okropny! Moja matka nigdy mnie nie widziała. Zawsze była tylko ona i jej cierpienie, jej choroby, jej oczekiwania, jej dobry lub zły stan. Nigdy z nią nie rozmawiałem o ważnych dla mnie rzeczach. Kiedy wczoraj mój syn wrócił z urodzin koleżanki i opowiadał o tym, jak było, to sobie uświadomiłem, że ja nigdy nie byłem wysłuchany. Ona nigdy nie zapytała, jak się czuję, jak było, co u mnie. Zawsze była ona, o niej, dla niej. Wiesz, ja teraz zamęczam ludzi i siebie ciągłymi pytaniami, czy wszystko w porządku. Kiedy widzę cień niezadowolenia u swojej żony, od razu pytam, czy coś zrobiłem źle. Ona mi ciągle odpowiada, że ma czasami zły dzień i to jest niezależne ode mnie, ale ja nie wierzę, cisnę, dopytuję no i w końcu ona się wkurza. Rany, to jakaś chora karuzela jest, z której tak trudno wysiąść.

Gdybyś mógł coś matce powiedzieć, to co chciałbyś, żeby usłyszała?

Tak serio, z grubej rury?

Tak serio, tak tylko tutaj, na próbę.

Tak serio, to chciałbym jej wykrzyczeć, żeby spier…a i nigdy już do mnie nie dzwoniła. Wiesz, ostatnio jak dzwoni, to krzyczę do niej do telefonu, to znaczy — nie odbieram go, ale krzyczę do niej w tym telefonie, choć ona mnie nie może usłyszeć. Chciałbym jej wykrzyczeć, że uważam, że to ona była potworem, że całe życie się jej bałem, że ciągle się jej boję. Że to nienormalne, że dorosłe dziecko boi się swojej matki!

Widzę, że cię to porusza.

No znowu chce mi się płakać. Bo wiesz, tak najbardziej to bym chciał, żeby przestała widzieć we mnie potwora, którego ze mnie robi, i pozwoliła sobie zobaczyć, że jestem dobrym człowiekiem. Wszyscy to widzą, tylko nie ona. Chciałbym, żeby przestała krytykować i narzekać, i chociaż raz ucieszyła się ze mnie i z moich cudownych dzieciaków. Z tego, że wygrałem życie, bo jednak odbiłem się od tego wszystkiego. Chciałbym, żeby mnie chociaż raz przytuliła. Ale to są mrzonki. Znowu do niej pojadę, ona znowu będzie utyskiwała, a ja zamilknę jak zawsze, bo ona ma swoją historię, którą sobie w głowie opowiada i nikt ani nic jej nie zmieni. Pewnie niestety umrze z przekonaniem, że miała potwornego syna.

Wielu rodziców nigdy nie uzna ani nie usłyszy cierpienia swojego dziecka, jego tęsknoty za akceptacją i byciem przyjętym. Tęsknoty za uznaniem i prawdą w relacji. To tęsknota, która może nigdy nie być ukojona. Nie oznacza to, że rodzic jest potworem. Może to oznaczać, że on właśnie nie chce widzieć siebie jako potwora — bo to przecież bardzo trudne uznać, że krzywdziło się swoje dziecko. Możliwe, że rodzic nie ma do tego zasobów — sam dziurawy jak ser szwajcarski nie ma z czego dać. Jak Smok Zachodu strzeże swojej integralności, ziejąc ogniem, pozostawiając zgliszcza i nosząc w sobie przekonanie, że to inni są wrogimi smokami. Możliwe, że właśnie takich ludzi doświadczył wcześniej w swoim życiu. Możliwe, że cierpienie, którego doświadczył, pozwala mu wierzyć, że bliscy są potworami. Możliwe, że rodzic nigdy nie zechce zdjąć z siebie skóry smoka, bo boi się związanego z tym bólu.

Psychoterapia to zdejmowanie z siebie skóry smoka przy wsparciu drugiej osoby. Sami jesteśmy wobec tego procesu bezradni. To czas transformacji — pięknej, ale też trudnej. Pięknie ten proces opisuje Lewis w Opowieściach z Narni. Eustachy — który był małym potworem dla innych, wierząc, że oni są źli dla niego — został przemieniony w smoka. Kiedy zobaczył swoich bliskich z innej perspektywy, dostrzegł, że oni byli dobrzy, a to on widział ich negatywnie. Kiedy zmienił swoje nastawienie, mógł wrócić do skóry chłopca.

„No i stało się. Powiedziałem do siebie: »Och, ja biedny, ile jeszcze skór mam zrzucić?« (…) Więc po raz trzeci zacząłem się drapać i po raz trzeci zrzuciłem skórę i wyszedłem z niej. Więc przewaliłem się na grzbiet i czekałem, co będzie. Wtedy lew powiedział: »Musisz pozwolić, abym ja cię rozebrał«. Przyznam, że bardzo się bałem jego pazurów, ale teraz było mi wszystko jedno. Więc przewaliłem się na grzbiet i czekałem, co będzie. Już za pierwszym razem wbił pazury w moją skórę tak głęboko, że wydawało mi się, iż sięgnęły do samego serca. A kiedy zaczął ściągać ze mnie skórę, poczułem taki ból, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie czułem. Jedyną rzeczą, jaka pozwalała mi ten ból wytrzymać, była ulga przy zsuwaniu ze mnie tego paskudztwa. Wiesz, coś takiego jak zdrapywanie sobie strupa ze zranionego miejsca. Boli, ale drapiesz dalej, bo cieszysz się, że to złazi. (…) Potem złapał mnie w pazury — nie było to zbyt przyjemne, bo teraz po zrzuceniu skóry, byłem bardzo wrażliwy — i wrzucił do wody. Przez chwilę strasznie mnie zapiekło, ale chwilę później poczułem się cudownie (…) znowu byłem chłopcem”[1].

Niezmiennie zadziwia mnie fenomen Lewisa — trudno wyobrazić mi sobie piękniejszy opis procesu psychoterapii. Możesz zajmować się rodzicem, który widzi w tobie potwora, i cierpieć z braku uznania, ale możesz też zdjąć z siebie tę skórę i odpowiedzialność za niego w procesie własnej terapii. Może boleć, ale warto. Możesz odkryć chłopca (lub dziewczynkę) ukrytego pod warstwą kłamstw, w które cię ubrano.

Kiedy wspominam swój proces szkolenia i własnej terapii, to przyznam, że wiele razy ból przenikał mnie do kości, ale też za każdym razem ulga była wielka. Empatia i miłość moich psychoterapeutów pomagała mi przejść ten proces zrywania skóry, która nie była moja.

materiały prasowe materiały prasowe

[1] C.S. Lewis, Opowieści z Narni — Podróż „Wędrowca do Świtu”, (tłum. A. Polkowski), Pax, Warszawa 1991.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze