1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Katarzyna Surmiak-Domańska: „Mój ojciec tak wyparł wojenną traumę, że włożył ją do szufladki »bajka«”

Katarzyna Surmiak-Domańska: „Mój ojciec tak wyparł wojenną traumę, że włożył ją do szufladki »bajka«”

Katarzyna Surmiak-Domańska jest dziennikarką i  reporterką. Autorka między innymi: „Mokradełka” (książka znalazła się w finale nagrody Nike), „Ku Klux Klan: tu mieszka miłość”, reportażu biograficznego „Kieślowski. Zbliżenie” (Nagroda „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej). Jej najnowsza książka to „Czystka” (wyd. Czarne). (Fot. Albert Zawada)
Katarzyna Surmiak-Domańska jest dziennikarką i reporterką. Autorka między innymi: „Mokradełka” (książka znalazła się w finale nagrody Nike), „Ku Klux Klan: tu mieszka miłość”, reportażu biograficznego „Kieślowski. Zbliżenie” (Nagroda „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej). Jej najnowsza książka to „Czystka” (wyd. Czarne). (Fot. Albert Zawada)
Bywa, że rodzinna historia to historia traum. Nieprzepracowanych, głęboko zakopanych. Katarzyna Surmiak-Domańska przeprowadziła reporterskie śledztwo dotyczące jej najbliższych i odkryła coś więcej niż fakty i nazwiska. „Czystka” to opowieść o wołyńsko-galicyjskiej rzezi, ale także o zrozumieniu, empatii i emocjach.

Napisałaś książkę o rodzinie. O korzeniach, o których wcześniej niemal nic nie wiedziałaś. Czy teraz poczułaś, że je zapuszczasz?
W moim wieku na zapuszczanie korzeni jest za późno. Zresztą nie korzenie są tym, czego szukałam, ale samoświadomość. Korzenie to – jak ja to rozumiem – przywiązanie do pewnej grupy etnicznej czy ziemi. Pojechałam na Ukrainę, teoretycznie mogłam poczuć, że to „moja” ziemia. Nie poczułam tego. Dziś, może dlatego, że zmienia się moje patrzenie na świat, takie pojęcia, jak naród czy kultura wspólnotowa, to dla mnie sprawy drugorzędne. Wiele zła wyrządziło w historii przywiązanie do nacji, licytacja, który naród lepszy, który gorszy.

W Puszczy Białowieskiej mam starszą sąsiadkę, która polskiego używa tylko do rozmów ze mną. Opowiada, że w latach 70. taka moda się zrobiła, żeby mówić: Polak. Wcześniej tego nie było. Pytam, czy jest patriotką. „A co to takiego?”. No, czy wzrusza się pani na przykład, jak grają hymn? Ona na to: „A po co człowiekowi na wsi hymny?”. Kultura, tradycja – to wszystko produkty człowieka, zwyczaje, umawianie się, czy z takiej nacji jestem, czy z innej. Słowo „korzenie” z tym konotujemy. Ziemia, język, religia, nacja.

A samoświadomość?
Właśnie, samoświadomość. Ja chcę wiedzieć, z czego jestem zbudowana, z jakich doświadczeń. Jakie osobowości w rodzinie składały się na mój charakter. Dlatego tak analizuję, jaki był mój prawujek, praciotka, jakie mieli cechy jedni, jakie inni. I zastanawiam się, czy noszę je w sobie. Moja babcia uchodziła za osobę niezwykle łagodną, cichą, pokorną – tego akurat w sobie nie odnajduję, ale z kolei jej siostra Jadwiga była osobą zdecydowaną, trochę apodyktyczną; trzecia, Rozalia, była radosna, umiała się bawić – coś z tego pewnie we mnie jest. To mnie interesuje – cechy charakteru i traumy, jakie ci ludzie nieśli. Bo podczas pracy nad książką dowiedziałam się, że traumy można dziedziczyć, że rzucają cień na kolejne pokolenia, zwłaszcza w Polsce, gdzie się ich nie przepracowuje, tylko głęboko zagrzebuje. Zastanawiałam się, jakie są tego skutki.

I dowiedziałaś się?
Trochę tak. Oczywiście nie wystarczy napisać książkę, żeby człowiek natychmiast został uleczony z traum, ale to na pewno krok w dobrą stronę, bo to stworzenie pretekstu i szansy, żeby przepracowywać przeszłość. Oczywiście można to robić, rozmawiając z bliskimi. Jestem przekonana, że ludzie mają głęboką potrzebę opowiedzenia swojej historii. Gdyby było inaczej, my, reportażyści, nie zarobilibyśmy na chleb. Ludzie, którzy z nami rozmawiają, wiedzą, że ich wysłuchamy, że ich historia nabierze pewnej formy, że będą się mogli przejrzeć w naszych oczach jak w lustrze. Ja też miałam tę potrzebę, ale mój ojciec nie. A może miał, ale ją w sobie zdusił.

To charakterystyczne dla tego pokolenia, dla ludzi po takich doświadczeniach, jak rzeź wołyńska czy Holokaust – nie chcą mówić, jedyny sposób, jaki znają, to odcięcie się, zakopanie tego.
Tak, ale ja uważam, że ten wybór nie wyszedł im na dobre. Po takim doświadczeniu granicznym następuje pompowanie adrenaliny do organizmu i wydaje ci się, że na tej adrenalinie dojedziesz do końca życia, że możesz zapomnieć o traumie, bo jesteś silniejszy niż ona. Ale adrenalina przestaje w końcu dopływać… Ja sama coś takiego przeżyłam po tragicznej śmierci męża. I podejrzewam, że z moim ojcem mogło tak być. Skończyła się wojna, zaczął studia, potem Warszawa, awans społeczny – wydaje się, że można odciąć się od przeszłości. Ale ona w końcu człowieka dopada.

Przy czym wtedy psychoterapii praktycznie nie było, do psychiatry chodzili tylko „wariaci”…
Zwłaszcza że w przypadku mojego ojca to była trauma, o której się publicznie nie mówiło. W latach 70. o Polakach, którzy doznali krzywd od hitlerowców, mówiło się, pisało, o nich były filmy, z nimi były spotkania, aż za dużo; my, dzieciaki, rzygaliśmy już tą wojną. Ale skoro mówiło się o tym publicznie, to i w domach się rozmawiało, bo można było. Kresy? To już delikatna sprawa, te tereny zabrał ZSRR, więc nie wolno było o tym mówić. A skoro tak, to i w domach pewnie się tego tematu zbyt często nie poruszało.

Uważam, że są dwa domowe sposoby na poradzenie sobie z traumą, jeden dobry, drugi zły. Zły to „wyprzyj i zapomnij”. Ja, ze strony mamy, pochodzę z chłopów pańszczyźnianych i podejrzewam, że to też był sposób bitych i gwałconych chłopek: „Nie myśl o tym, zaciśnij zęby, lepiej jak zgwałcą, niż gdybyś miała głodować”. Kiedy działo się coś złego, mama mówiła: „Nie myśl o tym”. Ale jest i dobry sposób, każdego na niego stać – to przytulenie. Czysto fizyczny gest. W mojej rodzinie nie było na to miejsca. Czasem zresztą nie ma kto przytulić. Tak było po wojnie. Rodzice obłąkani, dysfunkcyjni z różnych powodów albo nie żyją. Mój ojciec przeżył straszne rzeczy, musiał wejść w rolę dorosłego, potem nikt go za to nie pochwalił…

Nie pozwolił znowu być dzieckiem…
Właśnie. I on to ma nieprzepracowane.

W „Czystce” piszesz, że jesteś owocem interesującego eksperymentu. Na czym on polegał?
Uważam, że jesteśmy – ja i dzieci ludzi, którzy po wojnie dostąpili społecznego awansu – pokoleniem próbnym, powinniśmy mieć na czole napisane „tester”. Moi rodzice odcięli się od przeszłości. Od tego, czego doświadczyli. Zaprzeczyli wszystkiemu, co sami dostali. Ojciec podczas wojny miał totalną swobodę, we Lwowie kradł węgiel, kto miał go pilnować? Matka była jak Kopciuszek, pracowała, sprzątała, w naszym domu też brała na siebie rolę służącej. Myślę, że wychowując mnie, musieli mieć poczucie bezradności. W ich rodzinach nie było miejsca na naukę, we mnie od dziecka inwestowali. Jazda figurowa na lodzie, języki, ojciec fałszował ze mną legitymację, żebym się mogła rok wcześniej zapisać do metodystów na angielski. Dziś widzę, że on zawsze widział swój obowiązek wobec mnie jako zapewnienie bytu i wykształcenia, to było wręcz obsesyjne. I tak zostało: Może mi czegoś brakuje? Może potrzebuję pieniędzy? Jeśli tylko wspomnę o jakimś planowanym wydatku, zaraz jest gotów go finansować. Uważają, że to najważniejsze, bo sami tego nie dostali, według nich na tym polega dobre rodzicielstwo. Pewnie, na tym też, ale i na przytuleniu, na empatii – a na to w moim dzieciństwie było zdecydowanie mniej miejsca. Praca nad książką dała mi większe zrozumienie dla ich postawy, wiem już, skąd ona się bierze, i wiem, że nie jestem w tym doświadczeniu odosobniona. A wiedzieć, że nie jestem sama ze swoją historią – to już dużo.

Pewna moja znajoma mawiała, że ma dewizę życiową: „Nie podam ręki nikomu, kto nie wie, jak jego prababka z domu”. Popularne staje się szukanie przodków, grzebanie w genealogii. Żeby odkryć szlachecki rodowód, ale też korzenie żydowskie; i nie po to, by je zagrzebać, ale żeby się do nich przyznać. Zaczęliśmy myśleć o przeszłości.
W Stanach jest moda na szukanie korzeni indiańskich. Też w sensie pozytywnym. Może to bunt przeciw przekonaniu o wyższości jednej rasy nad inną? A twojej znajomej powiedziałabym: A czy podałabyś rękę osobie, która nie wie, czy jej prababcia była dobrym człowiekiem? Jaki miała charakter, co lubiła, czego nie? To jest ta różnica, którą widzę między korzeniami a samoświadomością. Kiedy szukałam materiałów do książki, natrafiłam na nasze drzewo genealogiczne, stworzone przez jednego z wujków. I tam jest napisane, jak prababcia była z domu. Tylko że ja tego nie pamiętam. Bo to dla mnie nieistotne. Ważne są cechy charakterów tych ludzi. Szukam ich potem w sobie. Gdybym miała narysować drzewo genealogiczne na mój własny użytek, to nie byłoby tam tylko nazwisk i imion dzieci, a opisy: „łagodna”; „skąpy”; „oszust”; „śmieszka”; „straciła dwoje dzieci”; „przeżyła nieszczęśliwą miłość”. Bo takie rzeczy budują moją samoświadomość.

Mówisz o sobie: „jestem bezbabciowcem”.
Tak. Miałam jedną babcię, ze strony mamy. Mieszkała na wsi, często tam jeździliśmy, ale bliskiego kontaktu między nami nie było. Pamiętam, miałam chyba sześć lat, kiedy ktoś w szkole zapytał mnie o drugą babcię. Powiedziałam, że mam tylko jedną. „Nie, musisz mieć drugą, wszyscy mają dwie”. Ale skąd ja mam wziąć drugą babcię? „Zapytaj tatę”. Zapytałam. A tata włączył taki bajkowy ton, którego używał w opowieściach o wojnie i o trudnych sprawach: „Babcię Franię zabrała Bozia”. Słowo „bozia” skojarzyło mi się z Chrystusem na krzyżu w kościele Zbawiciela. To była bozia. Myślałam sobie: „Co to za historia, tu Pan Jezus na krzyżu, co to za postać, on zabiera dzieciom babcie!”. Zastanawiałam się, gdzie on tę moją babcię schował, zaglądałam za krzyż, bo może tam… Potem przyjęłam do wiadomości, że mam jedną babcię i jednego dziadka, z tym dziadkiem też nie miałam bliskich relacji, przez lata więc myślałam, że babcie i dziadkowie są ludziom do niczego niepotrzebni. Że to jacyś obcy, trochę jak znajomi rodziców. Dopiero kiedy byłam dorosła, zorientowałam się, że u moich przyjaciół wygląda to inaczej. Że dziadkowie to potencjalne źródło miłości. Ja tego budulca emocjonalnego nie dostałam.

Kiedy postanowiłaś przeprowadzić śledztwo rodzinne?
Właściwie przeprowadzałam je od wielu lat na własny użytek. Jakoś te historie zbierałam, nagrywałam wywiady z ciocią Jadzią, próbowałam coś wyciągnąć z ojca, prowokacyjnie zabrałam go na film „Wołyń”, ale nie z myślą, że robię to do książki; chciałam wreszcie zmusić go do tego, żeby przestał mi opowiadać o wojnie jak o bajce, skonfrontować go z brutalnymi obrazami i spytać, czy rzeczywiście tak było. Bo słyszałam ciągle: „Jak tam było pięknie, to byli fajni ludzie i nagle coś im się porobiło w głowach”. Tak wyparł traumę, że włożył ją do szufladki „bajka”, a nie można nienawidzić postaci z bajki. Upowcy, banderowcy to są dla niego bohaterowie bajki, która przeminęła.

Zbierałaś, nagrywałaś i co?
Cały czas nie miałam pomysłu. Myślałam, że trzeba by się zagłębić w historię, dotrzeć do świadków. To jest też o moim dojrzewaniu jako reportażystki – bo opowieść nie musi być tylko o faktach, wydarzeniach, może być też o emocjach. I chyba kiedy to zrozumiałam, to dojrzałam do tego, żeby to napisać.

Pewnie gdybym się do tego wzięła dziesięć lat temu, tobym więcej ustaliła. Ale już tak jest, że człowiek musi dojrzeć. Dziesięć lat temu nie wiedziałabym, co zrobić z tą historią. Człowiek musi wiedzieć, czego szuka. Że nie chodzi o nazwisko prababci czy ustalenie, w której konkretnie wiosce mieszkała.

Blokowało mnie też poczucie... Nie znajduję na to dobrego słowa, może niech to będzie „niestosowność”. Niestosowność tematu „Wołyń” w porównaniu z tematem „Holokaust”. Teraz przeżywamy lekcję odkrywania naszych narodowych grzechów, pogromów na Żydach – i mnie jako czytelniczkę i jako Polkę to interesuje. Co ja się będę tu pchać z opowieścią, jacy Polacy byli biedni… Ale potem pomyślałam, że właściwie na opowiedzenie tej historii nigdy nie będzie dobrego czasu. I wiedziałam, że jeśli mam coś z nią zrobić, to muszę znaleźć drugi jej wymiar. Że nie chodzi tylko o pokazanie, jak strasznie było na Wołyniu, jak to zrobił Smarzowski, tylko właśnie opowiedzieć o nieprzepracowanych traumach: dlaczego do tego doszło, jak Ukraińcy byli traktowani, jak byli upokarzani. A upokorzenie jest potwornie niszczące i niesie chęć równie silnej zemsty. Starałam się to pokazać na tym tle, żeby mnie nikt nie posądził, że uderzam w nutę narodowej martyrologii.

Kiedy w końcu usiadłaś do pisania?
W pewnym momencie objawiły się listy wymieniane przed wojną między moją babcią i jej siostrą na Ukrainie a ciocią Jadzią we Francji. Ucieszyłam się, pomyślałam, że może kiedyś, za sto lat, napiszę książkę. W lutym 2020, tuż przed pandemią, pojechałam na Ukrainę. To była prywatna wyprawa. Kiedy okazało się, że na naszej działce, tam, gdzie był dom Frani, mieszka córka Ukraińca Pyłypa, który w czasie wojny przejął dom mojej babci, o, to już się zaczęło robić książkowo. Ale miałam lecieć do Liberii pisać książkę o Afryce. Tylko że wybuchła pandemia i nigdzie nie poleciałam. Usiadłam więc do „Czystki”.

Tytuł był od razu?
A skąd, nie miałam pomysłu, były jakieś desperackie próby, żenująco słabe. Aż w końcu wysłałam fragment do autoryzacji panu Jerzemu Nowakowi, opowiadał mi o wspomnieniach swojej matki. Użyłam w tekście słowa „rzeź”. I on mi zwrócił uwagę – bo to dyplomata – żebym raczej używała słowa „czystka”. I jakoś miałam to słowo w głowie, zaczęłam o nim myśleć – bo czystka ma wiele znaczeń. Na przykład wyczyszczenie pamięci. Ale może mieć też znaczenie pozytywne: wyczyszczenie, przepracowanie relacji. Kojarzy się z katharsis.

Kiedy pracowałaś nad książką, zdarzało się, że musiałaś zmagać się z własnymi emocjami?
Kiedy zaczynam pisać, to zawsze dla mnie podróż w nieznane. Myślałam, że opowiem po prostu historię mojej babci, że wojna, że potem szpital psychiatryczny, że Ukrainiec Pyłyp, że teraz tam, gdzie mieszkała Frania, mieszka córka Pyłypa. Taka opowieść wspomnieniowo-historyczna. I dopiero w trakcie pracy zrozumiałam, że to też opowieść o moim ojcu i jego traumach. A tego w ogóle nie brałam pod uwagę. Potem przyjaciółka psychoterapeutka powiedziała mi, że moja babcia przeżyła fugę dysocjacyjną [zaburzenie psychogenne, mające związek z silnym stresem – przyp. red.]. I już wiedziałam, że to będzie szerzej.

O traumach.
Źle to świadczy o mojej przenikliwości, ale kiedyś nie łączyłam dwóch faktów – że moja babcia przeżyła rzeź i że zmarła w szpitalu psychiatrycznym. Zabij mnie, nie wiem dlaczego. Nikt w rodzinie tego nie łączył, może tu jest odpowiedź. Były za to podawane kojącym głosem opowieści, że babcia na starość prasowała bez żelazka, że jej się w głowie pomieszało, tak się czasami przecież dzieje. W końcu zapytałam: „Okay, ale kiedy babcia zaczęła się tak dziwnie zachowywać?”. A ojciec na to: „No w 43”. Bum. Zaczęła się rzeź, ciocię Rózię zastrzelili, ojciec na robotach, została matka – i ona nagle zaczyna się zachowywać tak, jakby ją to wszystko w ogóle nie interesowało. Co to znaczy dla dziecka? Wojna, kolegów wrzucają do ognia, masz jedyną osobę dorosłą w domu, a ona – zero reakcji. Przyjaciółka uświadomiła mi więc, że to też opowieść o traumach. Miałam w głowie tyle blokad, że nie widziałam rzeczy oczywistych. Dopiero podczas pracy dodałam dwa do dwóch.

Myślałaś, że książka będzie o babci, potem – że także o ojcu. A siebie w tej opowieści widziałaś?
Nie, kompletnie nie. Myślałam, że w ogóle mnie tam nie będzie, że jeśli – to będę tylko statystką. Miała być babcia Frania, potem Bronuś zaczął mi żyć własnym życiem. Kiedy dotarło do mnie, że ojciec ma wszelkie cechy ocaleńca z Holokaustu, to się popłakałam. Kiedy zrozumiałam, że to będzie o sztafecie traum – wtedy już wiedziałam, że ja się staję postacią w tej opowieści. Że do sekwensu potrzebne są trzy karty: babcia, ojciec, ja. Jeśli się nie odsłonię, opowieść będzie kuleć. Pojawia się więc moja postać, bo jestem kolejnym ogniwem. Trzeba było pogrzebać w emocjach, opowiedzieć o rzeczach bolesnych, intymnych i uważać, żeby nie zacząć się nad sobą rozczulać. Wszystko, co pisałam o sobie, brałam sześć razy pod lupę, kasowałam, przywracałam, zmieniałam, żeby zostawić tylko tyle, ile jest konieczne. I to odsłonienie się było dla mnie jako dla autorki, reporterki, pierwszym takim doświadczeniem. I chyba największym wyzwaniem.

Polecamy: „Czystka”, Katarzyna Surmiak-Domańska, Wydawnictwo Czarne (Fot. materiały prasowe) Polecamy: „Czystka”, Katarzyna Surmiak-Domańska, Wydawnictwo Czarne (Fot. materiały prasowe)

Katarzyna Surmiak-Domańska, dziennikarka, reporterka. Autorka między innymi: „Mokradełka” (książka znalazła się w finale nagrody Nike), „Ku Klux Klan: tu mieszka miłość”, reportażu biograficznego „Kieślowski. Zbliżenie” (Nagroda „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej). Jej najnowsza książka to „Czystka” (wyd. Czarne).

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze