„Jestem owocem ciekawego społecznego eksperymentu. Zostały mu poddane dzieci ludzi należących do pokolenia powojennego awansu, którzy stanęli przed koniecznością odcięcia się od swojej przeszłości” – rozpoczyna swoją nową książkę Katarzyna Surmiak-Domańska. W jej przypadku to odcięcie dotknęło ojca, który skrywał wojenne losy swojej rodziny.
Córka wiedziała, że urodził się na Ukrainie, jednak na jej pytania o babcię, dziadka i w ogóle dzieciństwo – odpowiadał lakonicznie. Katarzyna prawie przypadkiem – choć w stosunku do reporterki trafniej mówić o zawodowej ciekawości – wpadła na trop. Okazało się, że śmierć jej przodków wpisuje się w tzw. wielką historię, stoi w jednym rzędzie z najbardziej mrocznymi wydarzeniami z najnowszych dziejów polsko-ukraińskich na Wołyniu i w Galicji Wschodniej… Celem autorki nie był jednak komentarz historyczny, a była nim opowieść o ludziach i ich traumach, których w Polsce tak wiele nosimy.
Masz duże doświadczenie reporterskie, ale w stosunku do najbliższych czasem tracimy czujność. W jaki sposób poczułaś, że pod zbywaniem przez ojca pytań o jego rodzinę kryje się jakaś poważna sprawa?
Ta czujność była niejako uśpiona przez mojego ojca. Wiedziałam, że on pochodzi z Ukrainy, ale opowiadał mi różne sielskie historie, jakby wojna przeszła obok, nie dotykając jego rodziny. A jesteśmy podatni nie tylko na fakty, lecz także ton, jakim są podawane. O jego matce, która zmarła przed moim urodzeniem, nie wiedziałam prawie nic. I kiedyś w kalendarium ludobójstwa w Galicji Wschodniej w Internecie trafiłam na informację o rzezi w domu Surmiaków w 1944 roku, u mojego stryjecznego pradziadka Antoniego był akurat zjazd rodzinny. Pojawili się upowcy, to były osoby z sąsiedztwa, i zamordowali kilkanaście osób. Zapytałam o to ojca i on potwierdził, że nawet był tam potem, pamięta dużo krwi, ale znowu mówił o tym jakby obojętnie. Zorientowałam się wtedy, że ten dysonans między faktami i jego interpretacją to strategia, żeby wyprzeć traumę. To zbiegło się mniej więcej z premierą filmu „Wołyń”. I te dwie okoliczności skłoniły mnie do dalszych poszukiwań.
Czasem przed wracaniem do przeszłości rodziny powstrzymuje nas lęk, że odkryjemy jakąś nieprzyjemną prawdę o bliskich. Czy miałaś jakieś wahania przy pracy nad książką „Czystka”?
Nie, miałam głód prawdy. W mojej rodzinie było zawsze dużo milczenia i gdy zaczęłam pracować nad książką, zorientowałam się, jak wiele przyniosło mi to szkody w dzieciństwie, jak bardzo mój dom różnił się od domów moich rówieśników. Nieprzepracowana trauma przekłada się na sączenie nieufności do świata na zewnątrz, na skrywanie emocji. To nie oznacza braku miłości, ale nieumiejętność wyrażania jej. Kiedy zaczęło mi się to rozświetlać, chciałam dowiedzieć się jak najwięcej. Nadal jestem na to gotowa. Mnóstwo rzeczy jeszcze nie wiem, ale rozumiem już choćby to, że moja babcia popadła w chorobę psychiczną nie ot tak, ale po tym, czego doświadczyła w czasie wojny w Ukrainie.
Jako młodych ludzi nudzą nas opowieści starych krewnych, a kiedy chcielibyśmy poznać lepiej swoje korzenie, nie ma już kogo zapytać… W książce piszesz o swojej córce, która przecierała szlaki i pierwsza nagrywała opowieści dziadka.
Ze strony ojca nie mam poczucia, że nie słuchałam, bo to przede mną ukrywano… Jeśli chodzi o moją córkę, to ona zawsze kibicuje temu, co robię. Poprosiłam ją o nagrywanie dziadka, bo zawsze była dobrym łącznikiem między nami. Książkę przeczytała, ale dla niej to już dalekie sprawy. Z wiekiem być może będzie do tego wracać. Myślę jednak, że ważne jest już to, że oszczędzono jej wypierania i milczenia, z którym ja musiałam się mierzyć.
Katarzyna Surmiak-Domańska: reporterka, tutorka i wykładowczyni Polskiej Szkoły Reportażu przy Instytucie Reportażu, autorka książek (najnowsza „Czystka”, Wyd. Czarne)