Strasznie trudno odpuścić pewne rzeczy, zdjąć z siebie poczucie winy i odpowiedzialności. Ja na szczęście już wiem, że nic nie muszę. Od wielu lat niespecjalnie udowadniam komukolwiek cokolwiek – mówi Agnieszka Grochowska. Z okazji jej urodzin przypominamy rozmowę, którą przeprowadziła z nią Joanna Olekszyk. Aktorka opowiadała w niej o filmie „Fucking Bornholm”, snach i pewnym zaskakującym znalezisku.
W jednej ze scen filmu „Fucking Bornholm” bohaterowie rozmawiają o tym, na ile sny są odzwierciedleniem naszych aktualnych nastrojów, ale też pragnień czy tęsknot. Twoja bohaterka jest dość sceptyczna wobec takiego psychologizowania. A Ty?
W pierwszej chwili może pomyślałabym podobnie… ale kiedy się nad tym zastanowię, to widzę, że sny są istotne w moim życiu. Nie pamiętam bowiem okresu, w którym nic by mi się nie śniło. Wprost przeciwnie. Śnię i to śnię intensywnie. Co chyba znaczy, że moja podświadomość pracuje na okrągło. Nigdy jednak nie szukałam w snach wskazówki czy podpowiedzi. Bo choć jestem daleka od tego, by z nich kpić, to jednak również nie poświęciłam uwagi na to, by je analizować.
Żałujesz?
Nie wiem… bo przyznaję, że bardzo lubię moje sny, nawet te straszne. Podoba mi się to, że i nocami coś się u mnie dzieje. Cenię sobie zwłaszcza takie, w których śni mi się ktoś kochany, kogo już nigdy nie zobaczę. Moja babcia, dziadek… Te sny są zawsze bardzo miłe, pogodne. Czy to nie jest niesamowite, że sny dają nam możliwość przeżycia czegoś, czego inaczej nie przeżylibyśmy w rzeczywistości?
Trochę jak filmy, prawda? Część osób ćwiczy się nawet w świadomym śnieniu, czyli takiej przytomności umysłu, która pozwala Ci być świadomym w trakcie snu na tyle, by go twórczo zmieniać.
Słyszałam o tym, a nawet próbowałam praktykować, ale jakoś nie starczyło mi cierpliwości i konsekwencji. Świadome śnienie jest rzeczywiście fascynujące. Pamiętam ten stan choćby z dzieciństwa. To olśnienie, jakie pojawia się w trakcie koszmaru, że to tylko sen i że w każdej chwili możesz się z niego obudzić. Niestety, pewne rzeczy tracimy bezpowrotnie w trakcie dorastania, kiedy dajemy się coraz bardziej wciągać w przyziemne czy też po prostu bardziej prozaiczne rzeczy.
W filmie Twoja bohaterka mówi, że ostatnio śni jej się dziki seks z nieznajomym. I w jakimś stopniu jest to wstęp do tego, co wydarzy się potem na jawie…
Tyle że, moim zdaniem, ona w tej scenie zwyczajnie zmyśla.
Ale czy nawet zmyślony sen nie zdradza czegoś o nas samych? Uważasz, że mówienie o snach jest czymś intymnym czy raczej pomysłem na zanudzenie przyjaciół?
Oczywiście zależy to od tego, co się komu śni (śmiech)… Z pewnością masz rację. Opowiadając swoje sny, dopuszczamy bowiem kogoś do pewnej wiedzy na nasz temat. Czasem intymnej, czasem banalnej. Na przykład ja niedawno miałam sen, w którym przez całą noc prowadziłam niezwykle interesujące rozmowy z… Jimem Carreyem. W bardzo dziwnym otoczeniu i jeszcze dziwniejszym domu. Prawdopodobnie zdarzyło się to tuż po tym, jak zobaczyłam o nim dokument. Niemniej jednak obudziłam się z przekonaniem, że rozmawiałam z nim całą noc. W jakimś sensie mam wrażenie, że to się naprawdę wydarzyło.
Ciekawe, co jemu śniło się tej samej nocy… Może miał bardzo podobny sen.
Bardziej niż do zastanawiania się nad tym, skłania mnie to do zadumy nad naszą świadomością. Niestety, nie wiemy jeszcze wielu rzeczy na temat działania naszego mózgu. Wciąż mamy bardzo ograniczoną możliwość percepcji. Jesteśmy zbyt zdeterminowani swoimi doświadczeniami, uprzedzeniami, lękami – wszystkim tym, co nam się przydarzyło dobrego i złego. I pewnie każdy choć trochę się zajmuje tym, by z tego swojego szablonu czy koleiny wyjść, bo jednak gdzieś czujemy, że przeszkadza nam to w bardziej dogłębnym poznaniu samych siebie i otaczającej nas rzeczywistości.
Podobno sam fakt, że śnimy, jest właśnie dowodem na to, że mamy dobry dostęp do siebie – do swojej świadomości, ale i podświadomości. Czujesz, że jesteś blisko siebie?
Staram się. Szczęśliwie pomaga mi w tym moja praca. W pewnym sensie muszę się zajmować i interesować sobą, by móc się zajmować i interesować moimi bohaterkami. Aby wiarygodnie pokazać kogoś na ekranie, muszę najpierw przefiltrować go przez siebie. To jest bardzo ciekawe, bo choć robię to już tyle lat, to wydaje mi się, że coraz mniej o tym wiem. Coraz trudniej jest mi opisać, co tu się wydarza, jak się ta postać we mnie tworzy. Dlaczego czasem mogę grać świetnie, a chwilę potem – źle… To jest trochę tak jak z fotografią. Kiedy się źle czujesz – jesteś podminowana, spięta, zmartwiona – to nawet jeśli bardzo będziesz chciała to ukryć, aparat fotograficzny to zarejestruje. Dlatego jesteśmy tak zachwyceni fantastycznymi zdjęciami równie fantastycznych fotografów. Potrafimy patrzeć na nie godzinami, bo ukazują prawdę o nas i o nich. Poza świetnym kadrem, idealnym ustawieniem czy wykorzystaniem światła, ci wielcy potrafią uchwycić moment, w którym człowiek jest właśnie blisko siebie. Dotknąć istoty czyjegoś jestestwa. I sprawić, że my, patrzący na to zdjęcie, też jesteśmy blisko sfotografowanej osoby. Dokładnie na tym samym polega aktorstwo.
Czasem chcesz coś z siebie dać, i nie możesz. Próbujesz z całych sił, a po drugiej stronie jest ściana. Często bierze się to z niuansów – z tego, że z kimś gra ci się lepiej, a z kimś innym gorzej; albo że w sumie nie pasuje ci, że ten sweter jest zielony. To może się wydawać błahe, ale na planie, tak jak w życiu, jesteśmy warunkowani milionem małych rzeczy. Scena, od której zaczęłyśmy naszą rozmowę, świetnie pokazuje, jak bardzo skomplikowane jest to, by czuć się dobrze ze sobą samym i z innymi. Budować relacje, otworzyć się na kogoś… Przecież dużo łatwiej dałoby się te wszystkie nieporozumienia – miedzy partnerami, między dziećmi, ale i między rodzicami i dziećmi – rozwiązać, gdyby bohaterowie umieli się lepiej komunikować. Tymczasem oni wszyscy właściwie mówią do siebie w obcych językach.
Znają się od lat, co roku jeżdżą na majówkę właśnie na Bornholm. Jak to możliwe, że jesteś z kimś blisko, a nie rozmawiacie o najważniejszych sprawach?
Tak wiele mówi się ostatnio o tym, że powinniśmy umieć nazywać swoje emocje i jasno komunikować potrzeby – świadomość społeczna na ten temat jest o wiele większa niż jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu – a jednak nadal nam to nie wychodzi. Moja bohaterka zwyczajnie zapomniała o sobie, o swoich marzeniach, celach, potrzebach, pragnieniach. W ogóle przestała się nad nimi zastanawiać, bo przecież ma tyle obowiązków: dzieci, dom, mąż, urlop. Tylko ten medal ma dwie strony. Poświęcasz się, a jednocześnie nie dajesz innej osobie w równej mierze się zaangażować, bo chcesz mieć kontrolę, być niezastąpiona. Co nie zmienia faktu, że twoja frustracja rośnie.
Przez większość filmu Twoja bohaterka jest wkurzona lub zmęczona. Do tego dostaje potężne ciosy w to, na czym zbudowała swoje życie, ale i poczucie własnej wartości. Dowiaduje się, że jest kiepską matką, kiepską żoną i kochanką. Jej świat się rozpada, a jednocześnie chwilę potem – od nowa skleja. Pod koniec filmu zmienia się nawet jej twarz – znika grymas niezadowolenia, pojawia się spokój. Pięknie to zresztą pokazujesz. Myślę, że w Mai może odnaleźć się wiele kobiet, które w pewnym momencie stwierdziły, że wcale nie muszą robić tego, co do tej pory robiły. Że mają jedno życie i chcą je przeżyć w zgodzie ze sobą, a nie jakimiś „standardami”.
Nie na darmo Chińczycy mówią, że aby zaszła prawdziwa zmiana, najpierw musi być naprawdę źle. Trzeba sięgnąć dna, by mieć się od czego odbić. To jest logiczne, ale i pocieszające, bo znaczy, że każdy kryzys ma sens. Wiem, o czym mówisz, sama tego doświadczyłam. I wiem też, że jest strasznie trudno odpuścić pewne rzeczy, zdjąć z siebie poczucie winy i odpowiedzialności. Oczywiście wynika to z bardzo wielu czynników – żyjemy w określonym społeczeństwie, byłyśmy w określony sposób wychowywane. Nawet jeśli nam się wydawało, że wszystko jest OK, ze zdumieniem dostrzegamy, że pewne wzorce, które zostały nam wbudowane, wcale nam nie służą. Ja na szczęście już wiem, że nic nie muszę. Od wielu lat niespecjalnie udowadniam komukolwiek cokolwiek. Mam w sobie ogromną wdzięczność za to, że jako aktorka mogę robić to, co chcę, że przychodzą do mnie ciekawe projekty, dzięki którym mogę się rozwijać i nie mieć poczucia, że idę na jakieś kompromisy.
Zdałam sobie sprawę z tego, że osobą, której próbowałam coś udowodnić, byłam ja sama. Ciągle podnosiłam sobie poprzeczkę. W efekcie nie wiem, czy tak naprawdę się ucieszyłam z jakiegokolwiek zawodowego sukcesu. Zawsze było: „Spoko, ale to jeszcze nie jest to, o co mi chodzi”. Dopiero ostatnio dotarło do mnie, jakie wspaniałe rzeczy zrobiłam, z iloma cudownymi twórcami pracowałam: Agnieszką Holland, Andrzejem Wajdą, Januszem Kamińskim… I że moją postawą w pewnym stopniu deprecjonuję także ich. Poczułam się tym strasznie zmęczona i powiedziałam: koniec! W jakimś stopniu zbiegło się to w czasie z doświadczeniami dwóch ostatnich lat, które uświadomiły nam wszystkim, że nie wypada zajmować się takimi głupotami jak własna ambicja. Zmieniły się nasze priorytety, przewartościowaliśmy wiele kwestii. Tak jak powiedziałaś: mamy jedno życie, więc może postarajmy się przeżyć je tak, by poczuć coś w rodzaju szczęścia. Może dzisiaj nie będę biegła nie wiadomo gdzie, tylko się przejdę? Może w drodze do domu nie kupię wszystkiego, co zamierzałam, tylko posiedzę na ławce i poczuję radość i spokój? Ja nawet na zakupach chciałam być najlepsza, mieć wszystko ogarnięte. Wierzyłam, że dzięki temu będę z siebie dumna i zadowolona, że tak mi wszystko wyszło. Tylko że potem wracałam po całym dniu do domu, siadałam przy stole i zastanawiałam się, czy właściwie powinnam się rozpłakać, zacząć krzyczeć czy położyć się spać, by nie czuć tego dojmującego bólu, że mnie to przerosło.
Uczy się nas, by jak najlepiej wykorzystywać czas – dawać z siebie jak najwięcej. A może najlepiej wykorzystać czas to znaczy leżeć i nie robić nic?
Tylko jak często sami do tego dochodzimy, a jak często musi nas złożyć choroba, byśmy dali sobie chwilę wytchnienia?
Maja też została zmuszona przez zewnętrzne okoliczności do zatrzymania się i zadania sobie ważnych pytań.
Rzeczy w jej życiu się tak nawarstwiły, że nie było już powrotu do dawnej wersji siebie. To jest niesamowite uczucie – zobaczyć, że ściana, przez którą nie możesz przejść, tak naprawdę ma tylko metr szerokości i że jeśli zrobisz dwa kroki w bok, otworzy się przed tobą nowa przestrzeń. Maja wchodzi w tę przestrzeń. I to tam odnajduje siebie. Kogoś, kogo może wreszcie polubić, z kim sama chciałaby spędzać czas i z kim inni też chcieliby spędzać czas.
Ona robi nawet coś więcej, coś, o czym wiele z nas marzy. Udaje jej się cofnąć do sytuacji, w której dokonała wyboru, i wybrać inaczej.
No i to jest właśnie cały urok filmu. Tu wszystko można! A w każdym razie więcej niż w życiu. W filmie o wiele łatwiej być odważnym, o wiele łatwiej jest ryzykować, o wiele łatwiej mówić prawdę. A w życiu? Przysięgamy sobie, obiecujemy, że będziemy ze sobą szczerzy, po czym nie potrafimy być szczerzy nawet ze sobą samym.
Co jest teraz dla Ciebie najważniejsze? Co daje Ci spokój w tych niespokojnych czasach?
Dzieci – one dają mi najwięcej spokoju. Dużo częściej chodzimy teraz po szkole na ciastka i lody. Staram się celebrować miłe chwile. Co też jest strasznie trudne. Wszyscy mamy w pamięci to, co dzieje się w Ukrainie. Nie potrafię o tym nawet mówić. Brakuje słów, sił, możliwości, by to objąć umysłem. Pojawia się coś na kształt poczucia winy z powodu tego, że ja mogę sobie tu i dziś spokojnie żyć, że moje dzieci są zdrowe i wszyscy moi bliscy są bezpieczni. Ale też czuję, że mam obowiązek być wdzięczna za to, co mam. Że skoro jest jak jest, życie jest tak kruche, a świat momentami zły i okrutny – to znaczy, że w dwójnasób muszę się starać dawać moim dzieciom to, co najlepsze, czyli czas, uwagę, poczucie bezpieczeństwa, chwile radości, dobrą energię. Wiadomo, wszyscy czujemy też wściekłość, gniew, lęk, zwątpienie czy bezsens. Ale tym bardziej powinniśmy ćwiczyć się w wybaczaniu, odpuszczaniu, niebraniu wszystkiego do siebie, wyznaczaniu swoich granic, byciu otwartym i szczerym.
Myślę, że coś większego, mądrzejszego w nas wie, że w obliczu śmierci mamy obowiązek żyć. Dlaczego było tyle ślubów wojennych i powstańczych? Bo ludzie czuli, że nie chcą odkładać swojego życia na później. Że skoro wokół jest tle zła i nieszczęścia, to oni chcą przeciwstawiać im dobro i szczęście. Miłość to jedyna nasza broń.
Wiesz, co wykopałam ostatnio, robiąc porządki w ogródku?… Męską obrączkę. Z wygrawerowanym: „Krysia, listopad 1939 roku”. Ona pewnie miała napisane jego imię i tę samą datę. Od razu pomyślałam, że musieli wziąć ślub w pierwszych dniach wojny. I że pewnie nie opuścili siebie do ostatnich dni. Trochę to staroświeckie. A może właśnie nie…
Łatwo jest powiedzieć „kocham cię”, ale o wiele trudniej każdego dnia starać się to urzeczywistniać. By to nie rozmieniało się na drobne. Byśmy nie przestawali siebie nawzajem słuchać. Abyśmy nie przestawali chcieć mówić coś o sobie. Miłość jest potężną siłą, ale sama miłość nie wystarczy, potrzebna jest też konsekwencja, codzienna decyzja, że dla tej drugiej osoby chcę być najlepszą wersją siebie.
Agnieszka Grochowska, jedna z najbardziej znanych i uznanych polskich aktorek. Zachwyciła widzów w filmie „Warszawa”. Potem zagrała m.in. w filmach „Bez wstydu”, „Pręgi”, „Wałęsa. Człowiek z nadziei”, „Moja cudowna Wanda” czy „Żeby nie było śladów”. Na platformie Netflix można oglądać ją w dwóch serialach na podstawie książek Harlana Cobena: „W głębi lasu” i „Zachowaj spokój”. Prywatnie jest mamą dwóch synów: Władysława i Henryka.