1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Katarzyna Butowtt, ikona mody lat 90., wraca po latach… jako aktorka

Katarzyna Butowtt, ikona mody lat 90., wraca po latach… jako aktorka

Katarzyna Butowtt to jedna z najbardziej znanych polskich modelek lat 80. i 90. (Fot. Magda Wunsche & Aga Samsel)
Katarzyna Butowtt to jedna z najbardziej znanych polskich modelek lat 80. i 90. (Fot. Magda Wunsche & Aga Samsel)
Katarzyna Butowtt, ikona mody i kobiecości lat 90., nagle zniknęła. „Namawiano mnie, że powinnam zrobić to czy tamto. A bujajcie się! Odeszłam świadomie, nie chciałam już wokół siebie całego tego zgiełku” – wspomina. Katarzyna Butowtt wraca po latach… jako aktorka.

Wracasz, i to z przytupem, bo w głównej roli, w filmie Kasi Rosłaniec „Jezioro Słone”. Jak w ogóle przyjęłaś tę propozycję? Z radością?
Ze zdziwieniem. Kiedy zadzwonił do mnie reżyser obsady, żeby mi ją przedstawić, to powiedziałam, że nie jestem aktorką. Na co on: „Wiem, ale chodzi konkretnie o panią”.

Przecież grałaś wcześniej w kilku filmach.
Tak, w „Uprowadzeniu Agaty”, „Obywatelu świata”, „Śnie o kanapce z żółtym serem”, a w „Przeklętej Ameryce” grałam amerykańską dziennikarkę.

Czyli masz jakieś doświadczenie.
To dużo powiedziane, mam obycie z kamerą, z pracą na planie. Kiedyś mówiłam, że mogłabym być kierownikiem planu, że to byłaby dla mnie najlepsza robota, bo mam oczy dookoła głowy. Jak spotkałam się z Kasią Rosłaniec, dostałam scenariusz i zobaczyłam na każdej stronie napis: „Egzemplarz dla Katarzyny Butowtt”, to pomyślałam, powiem szczerze, że jestem w ukrytej kamerze, że ktoś mnie wrabia, że to jakiś żart. Kiedy potem usiadłam w kawiarni obok i jakaś pani podeszła do mnie z uśmiechem, to byłam przekonana, że idzie powiedzieć: „Mamy cię”. A ta pani powiedziała: „O, jak dawno pani nie widziałam”.

Przeczytałaś scenariusz, i co?
I byłam w szoku, bo zobaczyłam, że dużo rzeczy do mnie pasuje, no i mojego męża gra Krzysztof Stelmaszyk, którego znałam, bo pracowaliśmy razem jako modele. Pomyślałam sobie, że jak nie skorzystam z tej propozycji, to będzie dziwne. Moja bohaterka, Helena, wydawała mi się bliska, ale z drugiej strony – dużo nas różniło. Ona ma trójkę dzieci, nigdy nie pracowała, a ja pracowałam od 15. roku życia i nie mam dzieci; ona pali, ja nie palę.

Twój filmowy związek to patriarchat w czystej postaci. Mąż każe żonie zmienić dresy na spódnicę, i ona to natychmiast robi!
Podobny wzór miałam w domu. Mój tata był omnibusem, człowiekiem renesansu, a mama żyła pod jego dyktando, była przez niego sekowana. Zaczynała piec ciasto, a tata wyciągał jej z rąk mikser, że on to zrobi lepiej. Jako nastolatka buntowałam się przeciwko temu, ale co ja mogłam zrobić, to było życie rodziców, nie moje. Mama pracowała, ale była traktowana tak, jak traktowano wtedy większość kobiet; uważam, że trochę sobie na to pozwoliła. Ten film porusza bardzo ważne tematy przemocy emocjonalnej, ekonomicznej.

Twoja Helena ma jednego mężczyznę przez całe życie. Wierność to archaiczna wartość? Dzisiaj raczej zmienność jest w cenie.
Dla mnie wierność jest jednym z filarów małżeństwa. Podobno wielką sztuką jest wybaczyć, ale czy można wybaczyć i zapomnieć? Trudno mi sobie to wyobrazić. Mój filmowy mąż pyta mnie w pewnym momencie: „Ty mnie już nie kochasz?”. Odpowiadam mu: „Kocham cię, ale cię nie lubię”. Genialny tekst. Powtarzam wszystkim, że my z mężem nie tylko się kochamy, ale też bardzo lubimy. Sądzę, że Helena znielubiła własnego męża, i to było dla niej straszne. Moja teściowa, która zmarła, mając lat 108, i do końca była w świetnej formie, zapytała mnie z szelmowskim uśmiechem: „Pani chyba zdradza Tomcia?”. Ja na to: „Skąd to przypuszczenie?”. A teściowa: „Bo pani coraz ładniej wygląda, a jak kobieta flirtuje, to pięknieje”. Ale flirtować można też z własnym mężem.

W latach 90. byłaś najpopularniejszą modelką. I nagle zniknęłaś.
Nie tak nagle. W którymś momencie zaczęłam odmawiać udziału w pokazach, przestałam chodzić na imprezy. A jak wypadasz z listy, to i z obiegu. Zrobiłam to świadomie, bo uznałam: kim ja jestem, żeby być na świeczniku.

Jak to kim? Byłaś profesjonalną modelką, w dodatku uwielbianą.
Cudowny komplement usłyszałam kiedyś od pana siedzącego na chodniku, który narysował palcem prostokąt i powiedział: „Brakuje pani w tym okienku”. Ciągle mnie ktoś przekonywał, że tak ładnie chodzę na wybiegach, tak magnetycznie się uśmiecham. A ja odpowiadałam: „No i co to za wyczyn?!”. Nie wynalazłam żadnej szczepionki, nic wielkiego nie zrobiłam. Uważam, że to nie fair ekscytować się życiem osób znanych tylko dlatego, że są znane. Stwierdziłam, że to nie ma sensu.

Powiedz, tak z ręką na sercu, nie żałujesz, że nie wykorzystałaś w pełni tamtej popularności.
Ależ wykorzystuję do dzisiaj! Jak dzwonię z Fundacji „Dr Clown”, w której działam od lat, do jakiejś firmy i się przedstawiam, to słyszę: „Pani Kasiu, nie musi się pani przedstawiać”. I już rozmowa jest inna.

Miałaś świat u swoich stóp, mogłaś przekuć sławę na pieniądze.
Dużo osób namawiało mnie na różne rzeczy, na przykład żeby nagrać program z ćwiczeniami dla kobiet ze mną jako prowadzącą, że powinnam zrobić to czy tamto. Kurczę, myślę sobie, słowo „powinnaś” powinno być zakazane. O, jaki wyszedł paradoks! Powinnam? A bujajcie się! Ale, niestety, kilka razy się złamałam. Poddałam się presji i założyłam agencję modelek. Dostawałam propozycje udziału w reklamie, a mój wspólnik mówił: „Nie, Kasia jest teraz prezeską agencji modelek”.

Decydował o Twoim życiu.
No właśnie, to chyba była przemoc. Dostałam też propozycję poprowadzenia festiwalu filmowego w Gdyni, razem z Maciejem Orłosiem, a mój wspólnik powiedział: „Musisz pilnować biznesu”. Ale też sama nie chciałam już brać udziału w tym całym zamieszaniu. Przyznaję, oszukiwałam firmy, które do mnie dzwoniły, że niestety, nie mam terminu. Taki przykład: dwie firmy odzieżowe ze sobą konkurujące, a obydwie chcą, żebym wystąpiła w ich reklamie. Mówię tej drugiej, że już występuję w reklamie tej pierwszej. Oni na to, że nie szkodzi, że oni mimo to bardzo mnie chcą. Akurat wtedy się zgodziłam, bo to była piękna reklama robiona przez Laco Adamika. Nawet moja mama stwierdziła: „Chyba cię za dużo”. Mój mąż mówił, że wyjść ze mną na ulicę to jakby wyjść z białym niedźwiedziem na łańcuszku. Na szczęście wtedy nie było prasy brukowej, która bez uzgodnienia coś umieszcza. Obowiązywała etyka zawodowa, dzwoniono do mnie z prośbą o zdjęcia, umawiałam się na rozmowy, kontrolowałam sytuację.

Jak to było z propozycją pracy w Paryżu, której nie przyjęłaś?
Pojechałam tam jako modelka na pokaz prêt-á-porter. Fotograf, który robił mi zdjęcia, powiedział, że chcą mnie obejrzeć dwie agentki. Poszłam, wymierzono mnie, obfotografowano i powiedziano: „Pojutrze sesja zdjęciowa do »Marie Claire«”. A ja na to, że muszę wrócić do Polski. Bo mąż, dom i tak dalej. Do głowy mi nie przyszło, żeby nie wracać, choć wtedy wszystkie modelki zabijały się o takie propozycje. Ale niczego nie żałuję. Jest takie głupie powiedzenie: lepiej być pierwszą na wsi niż ostatnią w mieście. Zostałam pierwszą na wsi, przyszły wtedy do mnie te wszystkie reklamy, także pieniądze.

O mały włos nie zostałaś psycholożką.
Tak, studiowałam psychologię na wydziale filozoficznym dawnej ATK (dzisiaj Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego). Skończyłam studia, nawet napisałam pracę, ale jej nie obroniłam, bo wtedy intensywnie pracowałam i doszłam do wniosku, że i tak nie będę psycholożką. A gdybym miała dyplom, to być może byłabym cytowana dzisiaj w pismach naukowych i tym mogłabym się szczycić, bo pisałam prekursorską pracę na temat astmy jako choroby psychosomatycznej. Sama jestem astmatyczką zaleczoną dzięki akupunkturze, a kiedyś akupunktura była traktowana jak gusła i zabobony, teraz jest refundowana. Niektórzy pytali mnie, po co mi ten instytut latania na miotle, co to za studia.

Od dziecka dostawałaś feedback, że jesteś ładna, fotogeniczna. Takie komunikaty przewracają dziecku w głowie?
Mnie nie przewróciły, choć po raz pierwszy w reklamie wzięłam udział jako kilkulatka. Sąsiadka, dekoratorka wystaw sklepowych, powiedziała, że potrzebne są dzieci do reklamy sklepu „Jelonek” na Puławskiej, i mnie tam zabrała. Obok, na kiermaszu odzieżowym, odbywały się dorosłe pokazy. Chodziłam między modelkami w szkolnym fartuszku, naśladując ich ruchy, i się dziwiłam, dlaczego ludzie płaczą ze śmiechu.

Miałaś jako młoda dziewczyna świadomość, że jesteś ładna? Czułaś się dzięki temu pewna siebie?
Nie, ja tego nigdy nie czułam. Wyniosłam z domu brak poczucia wartości i pewności siebie, niestety. Ostatnio oglądałam stare reklamy, żeby je pokasować, i kiedy skończyłam, mąż mnie pyta: „Dlaczego jesteś smutna?”. Odpowiedziałam: „Byłam taka piękna, a tego w ogóle nie czułam”. Może na stare lata nauczę się tego nie negować.

Uroda chyba jednak pomaga.
Nie miałam takiego poczucia. Byłam raczej typem harcerki, bratem łatą. Im więcej mnie malowano, strojono do zdjęć i pokazów, tym bardziej się wycofywałam w czerń, szarość, bo wydawało mi się, że to nie przystoi tak się ubierać strojnie na ulicę.
Co byś dzisiaj powiedziała tej pięknej dziewczynie, którą byłaś, a która o tym nie wiedziała?
Walnęłabym ją w plecy: „Wyprostuj się, kobieto!”. Od dziecka chciałam być weterynarzem, miałam zawsze w domu schronisko poturbowanych zwierząt. To graniczyło z cudem, że przetrwałam jako alergiczka. Potem szukałam dla nich domów zastępczych, a weterynarze śmiali się, że zaraz przywiozę im do zszycia dżdżownicę, mieli mnie po dziurki w nosie. Gdyby nie uczulenie, może mieszkałabym teraz na wsi z krowami. Nie marzyłam o byciu modelką. Wypatrzył mnie na ulicy Tomek Sikora, cudowny fotograf, miałam wtedy 15 lat. Mówi się, że nie ma przypadku. Miałam na tyle wygodnie, że praktycznie wszystko do mnie samo przychodziło. Tak jak po wielkim pokazie Barbary Hoff, na którym byłam razem z 40 modelkami. Pojawił się też na nim Jerzy Antkowiak, wszedł za kulisy i skierował się do mnie, mówiąc, żebym została modelką w Modzie Polskiej.

Wykonywałaś jakieś ruchy, żeby Twoja kariera się rozwijała?
Żadnych. A wracając do filmu Kasi Rosłaniec – akurat sprzątałam, kiedy przyszła ta propozycja. I mop wyleciał mi z ręki. Nie byłam w żadnej agencji, na żadnym castingu. Kasia powiedziała mi potem, że szukała naturalnej, nieplastikowej kobiety i gdzieś mnie wypatrzyła. I tak mam przygodę życia. Założyłam nawet Instagram, żeby reklamować film. Sama robię i wrzucam zdjęcia, ale takie, żeby mnie było jak najmniej widać. Wykorzystuję Instagram także do promowania Fundacji „Dr Clown”.

Jak zaczęła się Twoja praca dla fundacji?
Zawsze byłam niepoprawną altruistką i chciałam robić coś dobrego. Przechodziłam raz koło szyldu z napisem „Fundacja »Dr Clown«”, sprawdziłam, czym się zajmują. Na początku nie wyobrażałam sobie cyrkowych sztuczek w obliczu ciężkiej choroby, cierpienia szpitalnego, ale zgłosiłam się na wolontariat. Chodziłyśmy do dzieci razem z moją obecną przyjaciółką, Anią, ona jako Doktor Frotka, a ja jako Doktor Guzik. Niebywale satysfakcjonująca robota, dobrze robiła mi na głowę, ale też ryła duszę. A ponieważ co chwilę łapałam choroby od dzieci – ospę, rotawirusy – Ania zabroniła mi chodzić na oddziały, przejęłam więc w fundacji inne zadania. Teraz jestem jej twarzą i dobrym duchem, Katarzyną Butowtt, która robi co może, żebyśmy mogli funkcjonować w wielu oddziałach w całej Polsce.

Namawiam firmy i ludzi do działań pro bono, odbieram telefony, piszę mejle, załatwiam samochody, robię wszystko, co jest do zrobienia. Ostatnio rozszerzyliśmy działalność o domy opieki społecznej, czyli o starszych ludzi. A także o dogoterapię. A było tak: dzwonię do pewnej firmy, pani mówi mi, że może podarować batony. Odpowiadam, że dziękuję, bo batony są niezdrowe. Na co owa pani, że produkują także karmę dla psów. I skończyło się na tym, że robimy dogoterapię.

Czym jeszcze teraz żyjesz?
Prozą życia. Uwielbiam gotować, sprzątać, moją pasją jest segregowanie śmieci i spłaszczanie pojemników. Na planie pękali ze śmiechu, bo po obiedzie kilkudziesięciu osób wkładałam jeden pojemnik w drugi, zgniatałam je, żeby zmniejszyć objętość. Serce mnie boli, jak widzę, co się dzieje z naszą planetą. Nie jestem aktywistką, ale robię co mogę. Uczę się asertywności, bo kiedyś, jak mnie ktoś o coś prosił, nie tylko nie umiałam odmawiać, ale natychmiast rzucałam się do pomocy. Jest takie cudne powiedzenie, które wprowadzam w czyn: wszystko to, co nas dotyczy, żeby nas nie dotykało. Ponieważ mnie wszystko przeczołgiwało, ale tak strasznie, że to odchorowywałam – to nadal nie jest łatwo. Ale coraz lepiej sobie z tym radzę. Kiedyś na przykład byłam potwornie zazdrosna o męża – i się z tego wyleczyłam.

Jak to zrobiłaś?
Kompletnie nie wiem. Mój mąż, Tomasz Butowtt, jest muzykiem, miał swój zespół Chochoły. Jako perkusista grał z Czesławem Niemenem.

Poznała Cię z nim modelka, Małgosia Niemen?
Nie, mojego męża poznałam na swoim ślubie. Serio. To był mój pierwszy ślub, było na nim strasznie dużo ludzi, Tomka przedstawił mi mój mąż. Widywaliśmy się potem, lubiliśmy się towarzysko i wyszło jak wyszło. A potem poszedł za mną do mody. On został, a ja z mody wyszłam. Na początku byłam zazdrosna, że spędza czas na próbach – w końcu oprawia muzycznie pokazy mody. Myślę, że chorobliwą zazdrość odziedziczyłam po mamie i babci. Starałam się coś z tym zrobić, zaczęłam chodzić na jogę, na różne grupy wsparcia. Przekonałam się, że sprawdza się reguła z pokładu samolotu: najpierw załóż maskę tlenową sobie, potem dziecku, w domyśle – innym. Więc dbam o siebie.

Jak?
Czytam mądre książki i oglądam głupie seriale [śmiech]. I wreszcie zaakceptowałam siebie taką, jaka jestem.

Wreszcie? Nie akceptowałaś siebie?
Niestety. Jestem bardzo wymagająca, najbardziej w stosunku do siebie.

Jesteście małżeństwem 38 lat. W czym tkwi tajemnica?
Domyślam się, że w tym, że nie mamy dzieci i wnuków, nie mamy o co się kłócić [śmiech]. Ale tak poważnie – chyba w tym, że po prostu lubimy spędzać ze sobą czas.

Typ relacji z „Jeziora Słonego” nie przystaje do waszego związku?
Nie, broń Boże! Czasem sobie żartujemy i mój mąż mówi do mnie tekstem z filmu, na przykład ze sceny, w której wysiadają korki, mam iść do rybaka po klucz i mówię do filmowego męża: „Myślę, że trzeba powiedzieć rybakowi, co zrobiłeś”. A on odpowiada: „Ty nie myśl, tylko idź”. Upiorne komuś tak powiedzieć, prawda? Najwięcej emocji i wysiłku kosztowały mnie nie sceny łóżkowe czy nagości, nawet nie te, w których obnażam się pijana przed synem, ale sceny, w których kłócimy się z mężem. Bo w naszym małżeństwie w ogóle się nie kłócimy. Cenię to tym bardziej, że pochodzę z awanturniczego domu. Jak słyszę, że ktoś podnosi głos, to cała się kulę. Czuję się szczęściarą, że trafiłam na Tomka. Lubimy ze sobą przebywać, rozmawiać. Mnie w ogóle do szczęścia mało potrzeba, cieszę się byle czym.

Katarzyna Butowtt i Krzysztof Stelmaszyk w „Jeziorze Słonym” (Fot. materiały prasowe) Katarzyna Butowtt i Krzysztof Stelmaszyk w „Jeziorze Słonym” (Fot. materiały prasowe)

Zmieniłabyś coś w swoim przeszłym życiu, gdybyś mogła?
Nie, nic bym nie zmieniła. Gdybym została w Paryżu, nie poznałabym mojego cudownego męża, nie byłabym Katarzyną Butowtt, która załatwia dużo spraw dla fundacji. Zjeździłam jako modelka wiele krajów, byłam na przykład w Mongolii, choć nie mam pojęcia, po co myśmy tam pojechali. Nie żałuję też, że odeszłam ze szkoły baletowej, powinnam chodzić do szkoły muzycznej, bo podobno mam słuch, ale moi rodzice nie zauważali u mnie talentu muzycznego, szkoła baletowa to był ich kaprys. Nabawiłam się tam ciężkiej nerwicy, nikt mnie nie słuchał, jak mówiłam, że stosują wobec nas przemoc. Na którejś lekcji pokazowej był Jerzy Waldorff, zawołał mnie i powiedział: „Będziesz wielką baletnicą, tylko musisz ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć”. A ja zaraz potem zrezygnowałam, już nie chciałam być grzeczną dziewczynką. Profesorka odpinała swoją broszkę i szpilkę wbijała mi w pośladek, żeby sprawdzić napięcie mięśni, albo paznokciem przejeżdżała między łopatkami. Nie godziłam się na to. Zawsze byłam krnąbrnym dzieckiem. Buzia aniołka, a w środku taki trochę diabełek. Wychowawczyni na koloniach dawała mi cztery ostrzeżenia przed odesłaniem do domu, a ja sobie tak zawsze kalkulowałam, żeby to odesłanie miało nastąpić tuż przed powrotem, bo wtedy im się to już nie opłacało. Chyba byłam dzieckiem z ADHD, nikt tego wtedy nie diagnozował

Dzisiaj kobiety w Twoim wieku zostają modelkami, Twoja filmowa Helena też. Nie kusi Cię powrót na wybieg?
Wszyscy namawiali mnie: zadzwoń do agencji, a ja – nigdy w życiu. Ktoś z agencji wypatrzył mnie na Instagramie, zadzwonił. Poszłam na spotkanie. I pomyślałam: No tak, ja jako filmowa Helena wchodzę do świata mody, ale ja, Katarzyna, już tam byłam…

Katarzyna Butowtt, jedna z najbardziej znanych polskich modelek lat 80. i 90., od ponad 20 lat wolontariuszka Fundacji „Dr Clown”. Film „Jezioro Słone” (reż. Katarzyna Rosłaniec), gdzie gra główną rolę, można oglądać w kinach.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze