Z dumą mówi o sobie: naukowczyni. Mimo młodego wieku Katarzyna Bandyra za swoją pracę była już wielokrotnie nagradzana i doceniania. Badania, które prowadzi, mogą w przyszłości przyczynić się do opracowania supernowoczesnych terapii genowych.
Zajmowanie się biologią molekularną czy biochemią nie było chyba standardowym marzeniem dziewczynek dorastających w latach 90.? A Pani podobno od zawsze chciała być naukowczynią.
Rzeczywiście zainteresowanie nauką pojawiło się w moim życiu dosyć szybko, chociaż przypominam sobie, że w wieku czterech, pięciu lat chciałam być spikerką telewizyjną. Świat biologii zaczął mnie pociągać, gdy dostałam dziecięcy mikroskop. Niewiele pokazywał i działał raczej na zasadzie szkła powiększającego, ale mogłam dzięki niemu zobaczyć z bliska skrzydła owadów czy listki roślin. W szkole bardzo lubiłam matematykę, a także biologię – miałam świetnych nauczycieli. W liceum – warszawskim „Witkacym” – wspierano nasz indywidualizm, namawiano nas do rozwijania zainteresowań. Równościowe podejście wyniosłam też z domu. Wzorem była dla mnie mama, która pochodzi z niewielkiej miejscowości na Podlasiu, a skończyła Politechnikę Warszawską. Namawiała mnie, żebym została prawniczką lub lekarką, ale nie jest rozczarowana, że wybrałam inną drogę.
Po studiach magisterskich na wydziale biotechnologii w Warszawie zdecydowała się Pani jednak na doktorat w Wielkiej Brytanii.
Widziałam, z jakimi problemami borykają się znajomi doktoranci. Ich badania bardzo rozwlekały się w czasie, ponieważ finansowanie nauki w Polsce było dużo gorsze niż teraz. Na krajowych uniwersytetach projekty trwały czasami nawet pięć lat, a w Anglii, gdzie finansowanie nauki jest naprawdę ogromne, średnio trzy czy cztery lata. Naukowcy mają tam pieniądze na badania i nie muszą się zastanawiać, czy nie zabraknie im odczynników. Zamiast tego słyszą: „Spróbuj tego”, „Sprawdź jeszcze to”. Naturalne jest tam konsultowanie się z bardziej doświadczonymi badaczami, którzy znają się na różnych metodach. Naprawdę rzadko się zdarza współzawodnictwo. W Polsce, niestety, jeszcze nie ma takiej atmosfery, ale po kilkunastu latach za granicą i powrocie na Uniwersytet Warszawski widzę pozytywne zmiany.
W zespole, w którym Pani pracuje, przeważają kobiety. Według różnych badań naukowczynie mają mniejszą niż mężczyźni predyspozycję do współzawodnictwa, a większą do współpracy. Potwierdza Pani?
Ja i asystująca mi doktorantka jesteśmy włączone w większą grupę biologii strukturalnej na Wydziale Chemii UW prowadzoną przez dr Marię Górną. W przeważającej większości tworzą ją kobiety i naprawdę dobrze się nam współpracuje. Nie odczuwam wewnętrznej rywalizacji, ale nie wiem, czy w zmaskulinizowanym zespole byłoby podobnie czy inaczej.
Czym konkretnie się tam Pani zajmuje?
Moim celem jest próba zrozumienia tego, co robią białka, poprzez patrzenie na ich budowę. Skupiam się na ludzkiej PNPazie, a więc białku oddziałującym z RNA, czyli przekaźnikiem naszej informacji genetycznej. Jest ono obecne w mitochondriach, które porównać można do fabryk komórkowych produkujących energię. Podczas badań PNPazy bakteryjnej okazało się, że poza dobrze znaną funkcją niszczenia czy procesowania cząsteczek RNA, potrafi ona także je chronić. Ponieważ PNPaza jest konserwowana także u ludzi, to moja obecna hipoteza badawcza zakłada, że u człowieka to białko też nie będzie miało wyłącznie jednej, znanej już funkcji niszczenia mitochondrialnego RNA.
Może być także na przykład nośnikiem?
Tak. Jest w świecie nauki kontrowersyjna hipoteza, że to konkretne białko może odpowiadać za transport RNA, a więc komunikację między mitochondriami a jądrem komórkowym. Nie jestem przekonana, czy akurat taka będzie dodatkowa funkcja PNPazy. Uważam jednak, że będzie to coś więcej niż tylko usuwanie RNA. Dlaczego? Podpowiada to budowa mitochondriów.
Gdyby okazało się, że ma Pani rację, to w jakich dziedzinach życia czy nauki mogłoby to przynieść zmiany?
Taka wiedza otwierałaby wiele ścieżek edycji genomu mitochondrialnego, który jest malutki, ale bardzo ważny. Jest wiele chorób, których przyczyną są wady materiału genetycznego mitochondriów. Głównie są to choroby neurodegeneracyjne i dystrofie mięśniowe. Funkcja transmisyjna białka dawałaby nadzieję na prowadzenie w przyszłości ich terapii.
To ekscytujące!
Dla ludzi, którzy nie są naukowcami, rzeczywiście brzmi to jak potencjalnie przełomowe odkrycie. Naukowcy patrzą jednak na takie doniesienia sceptycznie. Staram się nie przesadzać z mówieniem o tym, do czego takie odkrycie może prowadzić. Od hipotezy naukowej do nowych, przełomowych terapii jest daleka droga.
Według raportu „Piękne umysły – rola kobiet w świecie nauki” w świadomości społecznej nadal funkcjonuje wiele stereotypów na temat naukowczyń: że są zbyt pewne siebie, za bardzo zwracają uwagę na oceny innych albo… za mało dbają o wygląd. Czy spotyka się Pani z takimi lub innymi krzywdzącymi opiniami?
W Anglii nigdy się z czymś takim nie spotkałam, a za krótko jestem naukowczynią w Polsce, żeby widzieć czy zauważać takie podejście w naszym kraju. Niewykluczone też, że zwyczajnie nie zwracam uwagi na takie stereotypy. Nigdy nie usłyszałam, że jestem zbyt pewna siebie, wręcz przeciwnie, mój angielski promotor wielokrotnie powtarzał, że muszę bardziej w siebie wierzyć. Myślę, że przez doświadczenie kilkunastu lat pracy badawczej za granicą, gdzie bardzo zwraca się uwagę na kwestie równości płci, jestem jak przybysz z trochę innego świata. Dla mnie nauka czy tak naprawdę jakakolwiek dziedzina nie ma płci. Ważne są kompetencje danej osoby.
Opinie to jedno, a prawdziwe życie drugie. Czy w polskiej nauce kobiety i mężczyźni mają równe szanse?
Też trudno mi bazować na własnym doświadczeniu, ale z rozmów z koleżankami wnioskuję, że wiele jest jeszcze do zrobienia. Dysproporcje szczególnie widoczne są podczas konferencji naukowych. Chociaż chemią i biologią zajmuje się naprawdę wiele kobiet, prelegentami w przeważającej większości są mężczyźni.
A co z piastowaniem wysokich stanowisk na uczelniach? W 2020 roku w 93 publicznych uczelniach wyższych kobiety pełniły tę funkcję zaledwie dziewięć razy, a w 2021 roku – 15 razy…
Taka sytuacja oczywiście wynika z patriarchatu, ale częściowo jest też kwestią konkretnego wychowania dziewczynek i chłopców. To, co inni wkładają do głowy małego dziecka, bardzo wpływa na to, jak dorastające nastolatki, a potem kobiety i mężczyźni myślą o sobie. W efekcie często nie zdają sobie sprawy, że pewne ich przekonania są opiniami innych i wcale nie muszą być prawdą. Myślę, że z powodu socjalizacji do bycia grzecznymi, cichymi i uległymi kobiety dużo rzadziej podejmują ryzyko i unikają poważnych wyzwań. Nie chcą zawieść i boją się porażki.
Na szkoleniu z przeprowadzania rekrutacji powiedziano nam, żeby w ofercie pracy bardzo uważać, by część dotycząca wymagań nie była zbyt obszerna. Dlaczego? Bo kobiety zazwyczaj uważają, że nie spełniają wszystkich wymogów, więc rezygnują z aplikowania. Z kolei mężczyźni, nawet jeśli nie spełniają wymagań, i tak aplikują. Wynika to wprost z wiary w siebie, a ta z kolei z tego, co słyszymy na temat swojego potencjału czy możliwości w dzieciństwie i wieku nastoletnim.
Ważne jest też, jak chłopcy są wychowywani do życia w świecie. Częste jest wśród mężczyzn przekonanie, że jak kobieta zajdzie w ciążę, to jest koniec jej rozwoju, więc należy ją odsunąć od projektów czy nie angażować w kolejne. Martwi mnie, że w Polsce kobiety po zajściu w ciążę często same bardzo wcześnie wycofują się z życia zawodowego. W ten sposób po urlopie wychowawczym mają do nadrobienia dwuletnią przerwę, co w nauce nie jest proste.
A jak wygląda podział obowiązków w Pani domu?
Mój mąż jest również naukowcem, w naszym przypadku podział obowiązków nie jest więc określony konkretnymi granicami, dzielimy się nimi zależnie od sytuacji. Gdy eksperymenty w laboratorium się przedłużają u jednego z nas, to drugie przejmuje wieczorne zadania: odebranie dziecka, przygotowanie kolacji itp. Gdy córka miała kilka miesięcy, mąż przez miesiąc opiekował się nią w ramach urlopu tacierzyńskiego, a ja wróciłam do pracy.
Stereotypowo naukowcy uważani są za osoby, które poświęcają cały czas nauce – często kosztem życia rodzinnego. Z tego, co Pani mówi, stara się Pani łapać między nimi równowagę.
Tak naprawdę to bardzo trudne. Badacze rzadko kiedy pracują od dziewiątej do siedemnastej. To nie jest praca, którą się zostawia do następnego dnia, zapomina i wychodzi do domu. Raczej typowe dla niej są problemy z badaniami czy przeciągające się eksperymenty. Ważne jest, żeby drastycznie nie przechylać szali praca – dom na żadną ze stron. Z mężem czasem także „po godzinach” dyskutujemy o swoich projektach. Często mi się zdarza pracować, gdy córka już pójdzie spać, bo wpada mi do głowy nowy pomysł i trzeba na gorąco to zanotować, przyjrzeć się temu, sprawdzić. Właściwie nie trzeba, ale chce się, bo to, co robię, jest moją pasją.
Katarzyna Bandyra jest laureatką licznych konkursów, grantów i stypendiów naukowych, m.in.: BBSRC, Cambridge European Trust, Maria Skłodowska-Curie Widening Fellowship, Narodowego Centrum Nauki, EMBO Installation Grant Europejskiej Organizacji Biologii Molekularnej oraz 22. edycji programu L’Oréal – UNESCO Dla Kobiet i Nauki.