1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. „Wytrzeźwiałam” – rozmowa z Martą Markiewicz, autorką książki „Bez alko i dragów jestem nudna”

„Wytrzeźwiałam” – rozmowa z Martą Markiewicz, autorką książki „Bez alko i dragów jestem nudna”

(Fot. archiwum prywatne Marty Markiewicz)
(Fot. archiwum prywatne Marty Markiewicz)
„Cześć, jestem Marta i zawsze było ze mną coś nie tak. Byłam jakaś inna. Dziwna. Nienormalna. Jebnięta. Wszystkim się przejmowałam, wszystko mnie bolało. Aby poczuć się normalnym człowiekiem, zaczęłam ćpać. Ćpanie dawało mi to fajne złudzenie – że jestem w porządku, że jestem sympatyczna, lubiana, bezproblemowa. Że można fajnie ze mną spędzać czas. Że jestem kimś ciekawym. Ćpanie porwało mnie na samo dno. A potem wytrzeźwiałam. Jeśli czytasz tę książkę w 2024 roku, moja trzeźwość trwa już siedem lat. Najbardziej bałam się jednej rzeczy: że bez alko i dragów będę nudna. Serio. Ale w końcu to zrobiłam – wytrzeźwiałam, stałam się nudna, a teraz Wam o tym opowiem. Uwaga: nie jestem wzorem do naśladowania, nie przedstawiam żadnej prawdy objawionej. Jestem Martą, zwykłą i nudną dziewczyną”. Tak zaczyna się książka Marty Markiewicz „Bez alko i dragów jestem nudna”. Mocna. Poruszająca. Bez lukru, bez znieczulenia, bez autocenzury. Chwilami trzeba robić przerwy. Ale niedługie, bo chcesz czytać dalej. To obraz uzależnienia, słabości i siły.

Jak to jest zostać nagle rozchwytywaną pisarką? Pytam nie bez powodu. Za tym, że tak łatwo weszłaś w uzależnienie, stał toksyczny wstyd – piszesz o tym w książce. Po czym obnażasz się, dokonujesz na sobie publicznej wiwisekcji. Co się stało ze wstydem? Zniknął?

To nie jest tak, że to w książce pierwszy raz się obnażam, że tu nagle wyszłam ze strefy komfortu. Byłam jedną z pierwszych kobiet w Polsce, które mówią o swoim uzależnieniu. I to się zaczęło ze cztery lata temu, kontakty z mediami mam od dawna. Choć rzeczywiście teraz jest tego pewnie ze dwa, może nawet trzy razy więcej. Ale ja te granice wstydu przekraczam od kilku lat.

Mimo że robię rzeczy, na które nie odważyłabym się w czynnym uzależnieniu, to robienie ich teraz, na trzeźwo, nie pogłębia go. Nawet jeśli cały czas wystawiam się na nowe sytuacje, z którymi wcześniej nie miałam styczności i z którymi uczę się sobie radzić: panele, które idą na żywca, audycje, wywiady z super dziennikarzami.

Kiedyś nowe rzeczy budziły we mnie jeszcze większy lęk i wstyd, teraz budują we mnie odwagę i wiarę, że mogę więcej. Traktuję to jako kolejny etap i rozwój.

Zaczęło się od założenia Instagrama w drugim roku zdrowienia, potem dodawanie zdjęć, potem sesja, potem TikTok, filmiki, wywiady w gazetach, w radiu. To, co dzieje się teraz, to dopełnienie, podwojenie tego, z czym już miałam wcześniej do czynienia.

A jaka motywacja stała za założeniem Instagrama?

Wiedziałam, że potrafię mówić o trudnych rzeczach. I czułam, że skoro tak, to powinnam, bo może się to ludziom przydać. Ale oczywiście ani wtedy, ani kiedy zakładałam TikToka o uzależnieniach, nie miałam pojęcia, jakiego odzewu mogę się spodziewać. Okazało się finalnie, że jest bardzo dobry, ale kiedy startowałam, tej pewności nie miałam.

I co z tym wstydem, już pewnie wtedy nie tym toksycznym, ale jednak – nie było go?

Na początku towarzyszył mi jeszcze toksyczny wstyd ale czułam gdzieś podskórnie, że jestem gotowa stawić temu czoła. Pierwsze filmiki na Tiktoku nagrywałam bez mówienia, bo – właśnie – się wstydziłam. Rozhulałam się dwa lata temu mniej więcej, ale musiałam włożyć dużo pracy w to, żeby znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem teraz, czyli że jestem OK z kamerą. I to nie była chwila, cały czas wchodziłam na kolejne levele.

Do dziś wstyd całkowicie nie znika, ale nie jest już obezwładniający. Myślę, że adekwatny do rzeczy, które robię.

To była część autoterapii?

Zależy, o co pytasz. Jeśli o treści o uzależnieniu, które wstawiam – nie. Jeśli o przekraczanie swoich granic wstydu – tak. Po prostu czułam, że mam zasób, który mogłabym wykorzystać i to kliknęło. Moja próba zrobienia czegoś spotkała się z akceptacją i z potrzebą u innych.

Terapeuta uzależnień Robert Rutkowski uważa, że nie istnieje coś takiego jak bezpieczna dawka alkoholu. Czy my sami siebie oszukujemy, mówiąc na przykład, że czerwone wino działa krwiotwórczo, że piwo nawadnia, a w dodatku jeśli wypijemy tylko trochę, to lepiej się zrelaksujemy, rozluźnimy itd. Zgadasz się z tym?

Myślę, że nie jest tak, że alkohol, nawet w małej dawce, działa wyłącznie prozdrowotnie. Jak chcesz się nawodnić, wypij dobry izotonik albo wodę. Nie piwo. A jak cię boli gardło, to sięgnij po wodę z cytryną i miodem, nie po piołunówkę. To rzeczywiście oszukiwanie się. Każda dawka alkoholu jest w jakimś stopniu toksyczna. Czy zawsze niebezpieczna? Zależy od człowieka. Ale to jak z cukrem – nie ma dawki cukru, która byłaby zdrowa. Reklamowanie cukierków z witaminami jest po prostu oszustwem.

Masz problem, kiedy jesteś w towarzystwie osób pijących?

Nie. Unikałam tego przez pół roku, może rok. Co nie oznacza, że ten model polecam, bo każdy jest inny. Mam znajomych, którzy pijącego nawet umiarkowanie towarzystwa unikają.

Czy kiedy pisałaś książkę, cenzurowałaś samą siebie?

Chyba nie. Czasami tak mocno wchodziłam w jakąś historię, że miałam wrażenie, że coś z siebie „wyrzyguję” i tak to zostawiam, ale myślę, że robiłam tak już wcześniej w swoim działaniu w internecie – wrzucałam coś i czekałam na efekt, na feedback, czy będzie negatywny, czy pozytywny. Pisząc książkę, miałam świadomość, że mogą być konsekwencje.

W jakim sensie?

Na przykład ktoś powie, że ta książka jest szkodliwa, ktoś źle mnie zrozumie i usłyszę, że jestem chora psychicznie – to było w mojej głowie. Że wyleje się hejt na moją historię. Poruszam tematy tabu – pornografia, jej rodzaje, traktowanie zwierząt w czynnym uzależnieniu, traktowanie przez mężczyzn kobiet homoseksualnych… Do wielu rzeczy można by się tu „przyczepić” i ludzie to oczywiście w internecie robią.

Kiedy czytałam książkę, byłam przede wszystkim pod wrażeniem bezwzględnej szczerości, którą stosujesz wobec samej siebie. Pakujesz nas w tę opowieść bez znieczulenia. Z jednej strony czułam podziw, z drugiej myślałam: jaką trzeba mieć siłę, żeby opisywać samą siebie w tak, powiedziałabym, okrutny sposób. Wiedząc, że wystawiasz się na osąd, ludzie lubią oceniać i podnosić w ten sposób własną samoocenę.

Usłyszałam od jednej z dziennikarek, że jest to jedna z niewielu książek, w których osoba pisząca o swoich doświadczeniach mówi o sobie, nie o innych. Ja tak działam od początku i myślę, że to jest moja siła. Nie twierdzę, że coś się wydarzyło, bo na przykład miałam toksycznych przyjaciół. Nie, ja też taka byłam. Wiele rzeczy wyszło ze mnie, wzięło się ode mnie. Powodów zawsze może być dużo, ale ja się nie tłumaczę, nie usprawiedliwiam. A myślę, że ludzie lubią szukać wytłumaczenia na zewnątrz, co zresztą też można zrozumieć, bo problemy nie rodzą się w próżni, jednak dużo zależy od tego, jakimi słowami to opiszemy. I wydaje mi się, że jak się odsłonię do końca, to jak będzie można mnie zranić? Co jeszcze można dorzucić? Ktoś powie: bo ty byłaś toksyczna. Tak, właśnie to napisałam. Bo ty piłaś. Tak, o tym jest książka. Bo oglądałaś kompulsywnie pornografię. No tak, to był objaw mojej choroby…

Czy kiedy zabierałaś się za pisanie, wiedziałaś, że właśnie w taki nielukrowany sposób chcesz o tym opowiadać?

Tak.

Mówisz, że nie można cię już bardziej zranić. Czy mimo wszystko nie bałaś się reakcji czytelników?

W książce nie ma cenzury, w internecie jest. I w internecie jestem narażona na hejt bezpośredni. Pod filmikami ludzie permanentnie coś anonimowo wypisują. Natomiast jeśli ktoś przeczyta książkę, raczej się nie pofatyguje, żeby mi wysłać prywatną wiadomość, że jestem zjebana. W w komentarzach często się to zdarza.

Nauczyłaś się sobie z tym radzić?

Niby tak, ale to ciągle jest niewygodne, nieprzyjemne. Wczoraj na przykład przeczytałam, że wyglądam jak kupa. No jednak zarezonowało.

Mam nadzieję, że nie odpowiedziałaś?

Akurat odpowiedziałam, ale zazwyczaj tego nie robię.

Opisujesz drogę od uzależnienia po terapię. Co przesądziło, że się w pewnym momencie na nią zdecydowałaś?

Miałam coraz większe lęki, coraz większe problemy z objadaniem się. Miałam wyjechać z Polski do przyjaciółki narkomanki. Bilety kupione i dwa dni przed wylotem gruchnęło mi coś w kolanie. Usiadłam na krześle, spojrzałam w niebo i pomyślałam: dlaczego właściwie, wszechświecie, mnie tu uziemiasz? Byłam w punkcie, w którym nie mogłam iść do żadnej pracy, bo nie mogłam chodzić, miałam poczucie, że jedyne, co mi zostało, to zrobienie czegoś ze sobą. Opisuję w książce moją ostatnią imprezę, wtedy już właściwie z nikim nie gadałam. Czyli tak: nie ma znajomych, nie ma pracy, jest czas wolny, są coraz większe zaburzenia odżywiania, tyłam w oczach. Zaczęłam szukać terapii lękowej, psychiatra stamtąd przekierował mnie na terapię uzależnień. To on nadał mi kierunek. Poszłam tam na automacie – bo dostałam wizytówkę.

To, o czym mówisz, to powody racjonalne. Ale umysł człowieka uzależnionego nie działa racjonalnie. W dodatku ciało mówi, że chce dostać to, co zawsze, to, do czego się przyzwyczaiło.

Tak, ale ja idąc na terapię uzależnień nie wiedziałam, że jestem uzależniona. Ja tam szłam z zaburzeniami odżywiania.

Cały czas byłaś w narracji: nie jestem uzależniona, tylko się dobrze bawię, a problem jest w talerzu?

W talerzu i w lękach. Cały czas myślałam, że idę tam poprawić sobie jakość życia, przestanę się obżerać, załatwię sprawę i wrócę na imprezę.

I tam się dowiedziałaś, że problem jest gdzie indziej.

Tak, tam się dowiedziałam, że jestem po prostu alkoholiczką i narkomanką.

Co pomyślałaś?

Życie mi się skończyło. To była czarna dziura. Nie zostało nic. Nic. Zero.

I postanowiłaś z tej dziury wyjść?

Nie wiem, czy można mówić o postanowieniu. Działałam trochę jak na automatycznym pilocie. Byłam w terapii, kazali mi pisać pracę, kazali mi coś robić, więc słuchałam, pisałam, robiłam. Nie miałam wyjścia. To już nie była kwestia tego, czy ćpać, czy nie ćpać. Nie miałam po co wracać do ćpania, skończyło mi się życie i razem z tym skończyło się ćpanie i picie. To było w mojej głowie. Nie było powrotu ani o wesołego życia, ani do niewesołego, było tylko sztuczne wykonywanie tego, co mówią terapeuci.

Jak długo działałaś na automatycznym pilocie?

Niedługo. Chwilę potem zaczęłam chodzić na grupę wsparcia dla uzależnionych, poznawać inne osoby uzależnione, widzieć, że są ludzie, którzy się śmieją, bawią, są weseli, robią rzeczy i da się. Dlatego teraz ja daję przykład, że się da.

Nie myślisz już, że bez alko i dragów jesteś nudna?

Czasami jestem, czasami nie.

Każdy trochę jest.

Ja się teraz do tego przyznaję i nie wydaje mi się to problemem. Kiedyś było.

I dobrze czasem się ponudzić. Choć kiedy byłam mała, obowiązywało hasło: człowiek inteligentny nigdy się nie nudzi…

Dokładnie! Zawsze jest coś do roboty… Na początku miałam do siebie pretensje o to, że nie wykorzystuję czasu, że go nie wyciskam do ostatniej sekundy. Ale myślę, że to dlatego, że tyle czasu przewaliłam w czynnym uzależnieniu. I potem miałam wrażenie, że muszę nadrabiać.

Kiedy patrzę na ciebie teraz i myślę o tobie z ostatniej części książki – o Marcie, która organizuje trzeźwe imprezy, jest kolorowa, pełna energii i porównuję z Martą, o której pisałaś na początku książki, to myślę, że to dwie kompletnie różne dziewczyny.

Zupełnie. O 180 stopni. Rzeczywiście mówię często, że się zmieniłam. Ale myślę też, że to nie do końca zmiana, tylko wydobycie potencjału, pokazanie tego, jaka jestem naprawdę. Bo kiedy byłam pod wpływem tych substancji, to byłam trochę taka, jaka teraz jestem na trzeźwo. Odważna, wylewna, potrafiąca mówić o ciężkich rzeczach.

Ale weszłaś w te substancje, bo się bałaś, że taka nie jesteś. Fajna, wesoła, wystarczająca.

Tak, a pod wpływem dragów i alkoholu znikały hamulce, wstydy, lęki, stawałam się tą Martą, która mi się podobała. I teraz też taka jestem.

Jakie jest dziś twoje życie?

Powiedziałabym, że jest dosyć stałe, takie, w którym dzieje się dużo fajnych rzeczy. Nie mam wahań, przepaści od euforii po depresję. Nie ma takiego gwałtownego falowania, ale jest drganie, czyli ruch. A ja kocham ruch. Są wywiady, jest książka, są festiwale, jest przekraczanie granic, planowanie podróży. Lubię, jak się dużo dzieje, a teraz dzieje się fajnie. Cieszę się z tego.

Zostali ci znajomi z okresu nieustannego melanżu.

Niektórzy zostali, ale okazało się, że wiele nas nie łączy. W ogóle z biegiem czasu doświadczam tego, że się traci ludzi niezależnie od tego, czy się z nimi piło, czy nie. Niektórzy odchodzą, inni przychodzą, ale teraz ustawiam swoje priorytety. Przyciągam ludzi, którzy są bardziej do mnie podobni – w sumie tak jak wtedy, tylko to już inni ludzie. Teraz są obok mnie ci, którzy nie piją. Nie skreślam tamtych, po prostu przestało nas coś łączyć.

Jesteś asystentką zdrowienia. Kto się do ciebie zwraca?

O, bardzo różni ludzie. Czasem ci, którzy już chodzili na terapię, ale teraz potrzebują nowej motywacji, żeby znowu coś z sobą zrobić. Zdarzyło się, że odezwała się do mnie osoba współuzależniona. Młode osoby uzależnione, które jeszcze nie potrafią się zidentyfikować jako uzależnione, ale jest im ciężko. Ja oczywiście nikogo nie diagnozuję, mówię tylko o swoim doświadczeniu i staram się wspierać.

Zaczyna się teraz mówić o modzie na niepicie. Widzisz to?

Myślę, że tak, w ogóle picie alkoholi wysokoprocentowych zaczyna być obciachowe. Kiedyś można się było pochwalić zdjęciem z butelką wódki w ręku, dziś już tego znacznie mniej.

A wino?

Z tym gorzej. Ale widzę, że kiedyś było normalne, jak aktorzy reklamowali alkohol, teraz to się spotyka z oporem, to widać na mediach społecznościowych. Czyli się zmienia. Może wolno, ale jednak.

Choć trudno znaleźć serial, w którym bohaterowie nie trzymaliby w ręku kieliszka wina.

Trudno, fakt.

A to dość mocny przekaz.

Bardzo mocny. Obecny i w filmach, i w serialach. Ale wydaje mi się, że teraz jest jednak jesteśmy bardziej uważni, kiedy pojawia się alkohol, to nie ma on takiego pozytywnego wydźwięku, takiego znaczenia jak kiedyś.

Mądrzejemy?

Tak myślę. I nawet jeśli to jest moda, to ona chyba w jakimś stopniu zostanie. Ludzi często piszą do mnie: Marta, dzięki, przestałem pić, bo jak się zastanowiłem, to piłem tylko dlatego, że inni pili, bez większej refleksji i bez większej potrzeby.

Organizujesz trzeźwe imprezy – SobeRave.

Na które przychodzi od 100 do 250 osób w zależności od miasta. Ten pomysł był na początku skierowany do osób uzależnionych, teraz przychodzi mnóstwo innych. I dobrze się bawią. Można sprawdzić, zapraszam.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze