1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Katarzyna Wolwowicz zna przepis na bestseller, jej książki należą do najchętniej czytanych polskich kryminałów

Katarzyna Wolwowicz zna przepis na bestseller, jej książki należą do najchętniej czytanych polskich kryminałów

Katarzyna Wolwowicz (Fot. Weronika Kosińska)
Katarzyna Wolwowicz (Fot. Weronika Kosińska)
Katarzyna Wolwowicz zadebiutowała zaledwie kilka lat temu, a dziś jej książki należą do najchętniej czytanych serii kryminalnych w naszym kraju. Jak pracuje i skąd czerpie inspiracje?

Artykuł pochodzi z miesięcznika „Zwierciadło” 11/2025.

Izabela Nowakowska-Teofilak: Psycholożka, mediatorka, stewardesa, instruktorka fitness, ekonomistka, przedstawicielka medyczna i w końcu topowa pisarka – lista zawodów, które wykonywałaś, brzmi tak, jakbyś miała co najmniej kilka żyć. Co cię motywowało do tych zmian?

Katarzyna Wolwowicz: Złożyło się na to kilka czynników. Jednym z nich był niepokój o stabilność finansową, o przyszłość, o to, jak sobie poradzę z utrzymaniem dzieci. Kiedy więc trafiała mi się okazja, żeby zmienić zawód, zarobić więcej, mieć stabilniejszą umowę, po prostu z niej korzystałam. Kiedy widzę, że otwiera się przede mną furtka, za którą może być lepiej, nie boję się zaryzykować i pójść nową drogą.

Mam 42 lata, a pracuję od 17. roku życia. Kto przez ćwierć wieku nigdy nie zmienił zdania? Młodzi ludzie, którzy wchodzą na rynek pracy, bardzo często nie wiedzą jeszcze, w którym kierunku chcą pójść, albo ścieżki, które chcieliby wybrać, są dla nich niedostępne, więc eksperymentują, ja też tak robiłam. Interesowałam się psychologią, bardzo chciałam ją studiować na SWPS, ale wtedy jeszcze tej uczelni nie było we Wrocławiu.

Musiałabym wyjechać do Warszawy, płacić za studia, a mojej rodziny nie było na to stać, poszłam więc na ekonomię, która była na miejscu. Studiowałam wieczorowo i jednocześnie pracowałam. Dzięki temu mogłam już sama opłacić studia podyplomowe z mediacji. A kiedy zaczęłam współpracować jako mediator z psychologami, przypomniałam sobie, że przecież zawsze interesowała mnie psychologia, i tak zrobiłam kolejny dyplom.

Większość autorów i autorek, z którymi rozmawiałam, mówiła mi, że od dziecka wiedzieli, że chcą pisać. Ty nie miałaś takich marzeń?

W podstawówce miałam świetną polonistkę, która budziła niechęć moich kolegów i koleżanek, bo zadawała dwa, trzy wypracowania w tygodniu, a ja ją właśnie za to kochałam i rozpisywałam się czasami na 12 stron. W domu miałam nawet swoją maszynę. To były głównie opowiadania romantyczne, pełne wzniosłości, mocno oderwane od rzeczywistości. Myślę, że w ten sposób uwalniałam emocje, których zawsze miałam bardzo dużo. Byłam trochę jak Ania z Zielonego Wzgórza – w książkach o niej się zaczytywałam. Ona też tak wzniośle pisała, ale nic z tego nie wychodziło. Wszyscy mówili jej, żeby zeszła na ziemię i zaczęła pisać o tym, co zna. Ja poczułam, że jestem na to gotowa dopiero przed czterdziestką. Musiałam dużo przejść, przeżyć, odbyć wiele rozmów z ludźmi, poznać życie, by móc o nim pisać.

Często podkreślasz w wywiadach, że ważniejsze niż zbrodnia czy zło tkwiące w ludziach są dla ciebie emocje i przeżycia. Jednak piszesz powieści kryminalne i thrillery. Chociaż mówi się, że odwracasz w nich wszelkie schematy. Zmieniłaś całkowicie podejście do kryminału. To była przemyślana taktyka twórcza czy po prostu tak czujesz?

Zdecydowanie tak czuję. Nie mam żadnej strategii na konkretną książkę, sama nie znam finału intrygi, którą tworzę. Nie mogę mieć planu na fabułę, bo gdybym wiedziała, co mam napisać, to strasznie by mnie to nudziło. Oczywiście mam świadomość, że kryminał musi zawierać pewne podstawowe części składowe, jak zbrodnia, śledztwo, dobrzy i źli bohaterowie, ale wszystko inne może być takie, jakie sobie wymyślimy, dlatego kryminały są bardzo różne. W moich nie ma spektakularnych pościgów, strzelanin, krwawych morderstw, tortur. Sceny zbrodni nakreślam bez makabrycznych szczegółów. Najważniejsza jest dla mnie zagadka, to, co czują ofiary, ich rodziny, co sprawiło, że doszło do tragicznej sytuacji, jak poszczególni bohaterowie na siebie oddziałują. Zależy mi, by u odbiorcy pojawiły się przemyślenia, refleksje, by poczuł, że książka go w jakiś sposób dotknęła, na coś uwrażliwiła, pokazała inną perspektywę.

Dlatego ważne jest też dla mnie poruszanie tematów społecznych. W moich książkach pojawiają się sekty, mobbing w pracy, przez który sama przeszłam, przemoc wobec kobiet i dzieci, ubóstwo, samotność, brak perspektyw, stygmatyzacja osób chorych psychicznie, rozpad więzi rodzinnych, ale też tematy zupełnie w Polsce pomijane, jak handel ludźmi czy surogacja.

Czytaj także: Psycholog ostrzega: jeśli relaksujesz się przy serialach o seryjnych mordercach, możesz mieć ukryty problem

Niektóre tematy, które poruszasz, wzbudzają sporo kontrowersji i mocno dzielą ludzi. Nie boisz się wchodzić na ten grząski grunt?

Nie ma ich dużo, ale czasem docierają do mnie takie wiadomości. Uważam jednak, że są tematy, których po prostu nie można przemilczeć. Jednym z nich kilka lat temu były śmierci ciężarnych kobiet w szpitalach, spowodowane zaostrzeniem ustawy antyaborcyjnej. Dla mnie to było nie do pomyślenia w XXI wieku. Byłam oburzona i roztrzęsiona, bo przecież to mogło spotkać każdą z nas. Wiedziałam, że po prostu muszę o tym napisać i ten wątek pojawił się w „Częściach zamiennych”. Nie miałam jednak zamiaru wchodzić w jakieś polityczne czy światopoglądowe spory. Kiedy poruszam kwestie społeczne w swoich książkach, staram się nie mówić nikomu, co powinien na ten temat myśleć, nie narzucam swojego punktu widzenia, tylko pokazuję problem, obudowując go fikcyjną kryminalną fabułą. Mimo to po ukazaniu się „Części zamiennych” dostawałam wiadomości z pytaniem, jak mogę tak oczerniać lekarzy, pisać takie rzeczy o ludziach, którzy ratują życie? Niektórzy pisali do mnie „skrajna lewaczko”. Z takim nastawieniem nie da się dyskutować.

Czy literatura popularna to dobry punkt wyjścia do rozmowy o strachu, traumie i mechanizmach obronnych człowieka?

To dobry punkt wyjścia do rozmów na różne tematy. Przemycam w powieściach wiedzę psychologiczną, pokazuję na przykładzie swoich bohaterów, jak ludzie reagują na trudności i traumatyczne doświadczenia. Być może dzięki temu ktoś znajdzie wsparcie, poczuje, że nie jest sam, że inni ludzie też przeżywają to samo, co on. A może odkryje, że w jego otoczeniu jest ktoś, kto tego wsparcia potrzebuje. W powieści, nad którą obecnie pracuję, pojawi się człowiek sukcesu, inteligentny, szanowany i doceniany, który popada w coraz większą depresję.

Piszę o tym celowo, bo wiem, że wiele osób czuje taką pustkę w sobie, mimo że dużo osiągnęli i teoretycznie powinni być szczęśliwi. A przecież są metody, żeby z takiego kryzysu wyjść, odnaleźć coś, co nas podbuduje i wzmocni. Nie chciałabym jednak, żeby ktoś pomyślał, że moje książki są poradnikami psychologicznymi. Nie ma w nich eksperckich porad czy gotowych rozwiązań, ale można szukać w nich wsparcia, trochę takiego, jakie dostaje się od przyjaciół, otuchy.

Czy odbiorcy piszą ci o tym, co najbardziej cenią w twoich powieściach?

Myślę, że dla większości ludzi te książki są po prostu oderwaniem od codzienności, ale zdarzają się też takie historie, jak ta na Festiwalu Książki w Opolu, gdzie podeszła do mnie pani z tomem „Zła” w ręku. W tej części serii z komisarz Balicką Olga podczas kąpieli pod prysznicem wyczuwa w piersi guzek i wie, że musi zrobić badania.

Czytelniczka, która podeszła do mnie na festiwalu, chciała mi podziękować za ten wątek, bo uświadomił jej, że dawno nie badała piersi. Dzięki temu zapisała się na mammografię i, niestety, okazało się, że jest w takiej sytuacji jak Olga. Myślę, że gdybym nie była psychologiem, nie wiedziałabym, jak się w tej sytuacji odnaleźć. Kobieta mówi mi, że prawdopodobnie ma raka piersi, a jednocześnie jest mi wdzięczna, bo być może usłyszała tę diagnozę jeszcze w odpowiednim momencie. Gdyby nie poszła na te badania, jej szanse na wyzdrowienie mogłyby być mniejsze. Obie się rozpłakałyśmy, ale to był pozytywny, uwalniający płacz. Nigdy nie pomyślałabym, że moja książka może mieć taki wpływ na czyjeś życie. Szczerze mówiąc, czułam dużą niepewność, wprowadzając ten wątek. Bałam się, że ktoś, kto naprawdę zmaga się z chorobą nowotworową, zarzuci mi, że chcę na jego cierpieniu coś ugrać, bo przecież mnie to osobiście nie dotyczy. Nie chciałam nikogo urazić, a tymczasem zrozumiałam, że czasem ludzie chcą czytać o swoich problemach, bo dzięki temu nie czują się w nich osamotnieni.

W mojej „Bursie” pojawia się z kolei autystyczny chłopiec, który ucieka z domu i przypadkiem znajduje ciało. Po publikacji tej książki dostałam kilka prywatnych wiadomości od rodziców dzieci z autyzmem, którzy dziękowali mi za to, że wprowadziłam tego bohatera, bo na co dzień czują się spychani na margines. W powieści rodzice chłopca musieli wyprowadzić się z bloku, ponieważ dziecko ciągle krzyczało, a sąsiedzi nieustannie wzywali policję, twierdząc, że w tej rodzinie musi dochodzić do przemocy. Takie sytuacje naprawdę się dzieją.

Czy w twoich książkach znajdziemy postaci i historie oparte na faktach?

Po sukcesie moich pierwszych książek zgłaszali się do mnie byli policjanci, którzy rozpracowywali różne mafie, ale ja nigdy nie chciałam pisać o prawdziwych gangsterach. Nie ma sensu narażać siebie i bliskich, skoro dowolną intrygę mogę sobie wymyślić. Zdarza mi się natomiast oglądać programy dokumentalne i seriale true crime na Netfliksie i bywa, że z nich czerpię. Postacią zainspirowaną taką prawdziwą historią jest Iwona Kolibra, bohaterka mojej powieści „Zło”. To kobieta, która jako 15-latka została zgwałcona, zaszła w ciążę, a po porodzie matka zmusiła ją do oddania dziecka do adopcji. Przez lata szukała kontaktu z utraconą córką, ale nikt nie chciał jej udzielić informacji na temat losów dziewczynki. Pewnego dnia Iwona dostaje list z prośbą o kontakt w sprawie utraconego dziecka.

Okazuje się, że dziewczyna prawdopodobnie nie żyje, a śledczy potrzebują DNA kobiety, aby to potwierdzić. Pamiętam, że płakałam, oglądając ten dokument. Właśnie o takich historiach, które odczuwam każdą komórką własnego ciała, chcę pisać. Mam już w głowie dwa kolejne pomysły zainspirowane prawdziwymi przeżyciami ludzi. Akcja jednego z nich będzie się toczyła na statku wycieczkowym, z którego w niewyjaśnionych okolicznościach znika jedna z podróżujących kobiet. Myślę, że tę sprawę przydzielę Tymonowi Hanterowi.

Kiedy piszesz o trudnych przeżyciach swoich bohaterów albo kiedy opisujesz zbrodnie, wpływa to na twoje własne emocje ?

Na początku było mi ciężko oczyścić głowę, wszystko bardzo mocno przeżywałam. Rezonowało to we mnie nawet wtedy, kiedy byłam z rodziną lub przyjaciółmi, potrafiłam bez powodu nagle stać się smutna albo poirytowana. Pisałam głównie w domu – inaczej niż wtedy, gdy pracowałam jako psycholog, miałam swój gabinet i wszystkie problemy pacjentów zostawiałam za jego drzwiami. Natomiast pisząc, przeżywałam silne emocje w tym samym miejscu, w którym żyłam. Przez to trudniej mi było się od nich zdystansować. Z biegiem czasu nauczyłam się je regulować. Coraz częściej pracuję też poza domem. Dawniej potrzebowałam ciszy i skupienia, teraz mogę pisać wszędzie. Zdarza się, że wiozę dziecko na basen, siadam w zatłoczonej poczekalni i piszę. Kiedyś wydawało mi się to nierealne.

W wydawnictwie obliczono, że piszesz średnio sześć książek rocznie. Zastanawiałam się, jak jesteś w stanie pracować w takim tempie. Teraz już chyba wiem.

Nie ukrywam, że mocno napędza mnie sukces moich książek, reakcje czytelników, to, z jaką niecierpliwością czekają na kolejne części. A poza tym pisanie przychodzi mi z dużą łatwością, czasem palce nie nadążają za myślami. Przy tym tempie pracy i liczbie pomysłów, jakie rodzą się w mojej głowie, nie wyobrażam sobie, żeby pisać tylko dwie książki rocznie. Umarłabym z nudów. Niektórzy twierdzą, że to jakaś jednostka chorobowa, że nie potrafię odpoczywać, cieszyć się chwilą, świętować swojego sukcesu, dać sobie na wstrzymanie i celebrować życia. Choć akurat ostatnio zrobiłam sobie dwa miesiące przerwy. Podróżowałam w tym czasie z moim synem. Na początku było mi ciężko wejść w tryb życia bez pracy, ale po kilku tygodniach doszłam do momentu, o którym wszyscy mi mówili, czyli zaczęłam delektować się chwilą i... uznałam, że to jest już niebezpieczne! Zaczęłam delektować się nicnierobieniem i wcale nie chciałam wracać.

Praca pisarza stwarza przestrzeń na rozleniwienie, bo mamy zazwyczaj przygotowane dwie, trzy książki do przodu i tak naprawdę mogłabym nic nie robić przez pół roku. Ale boję się, że w tym czasie odkryłabym może jakąś inną pasję i nie wróciłabym już do pisania. A przecież kocham to robić i nie chciałabym tego stracić. Nigdy.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE