1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Wywiady
  4. >
  5. Przemek Staroń walczy z czarną magią współczesnego świata: hejtem, dyskryminacją, głupotą, znieczulicą, ignorancją

Przemek Staroń walczy z czarną magią współczesnego świata: hejtem, dyskryminacją, głupotą, znieczulicą, ignorancją

Fot. Anna Rezulak
Fot. Anna Rezulak
Przemek Staroń (39 lat) uczy, pisze książki, prowadzi warsztaty. Młodym tłumaczy świat, a starszym tłumaczy młodych. A ma w sobie coś takiego, że zarówno jedni, jak i drudzy chcą go słuchać.

Młodzi chcą się uczyć filozofii? Nie myślą: „rozdzielanie włosa na czworo, komu to potrzebne, dziś wykształcenie to zawód, najlepiej dobrze płatny”? Są otwarci na to, co im mówisz czy mówiłeś?
Może najpierw zrobię aktualizację. Jestem nauczycielem i kilka lat temu dokonałem drobnej korekty mojej ścieżki. Przez 11 lat uczyłem w szkole publicznej, w II LO w Sopocie, wiedzy o kulturze i etyki, prowadziłem fakultety z historii sztuki i filozofii. W pewnym momencie z fakultetów z filozofii powstał Zakon Feniksa, fantastyczna działalność międzypokoleniowa wspierająca młodych ludzi, m.in. przygotowujących się do olimpiady filozoficznej, z udziałem silverek i silverów z Sopockiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku. W 2021 roku odszedłem z liceum i zacząłem pracę w Szkole w Chmurze. Robię więc to samo przy nieco zmienionych parametrach, na przykład nie przygotowuję do olimpiady filozoficznej, tylko prowadzę zajęcia, interdyscyplinarne i holistyczne, które są miksem moich najważniejszych kierunków wykształcenia, m.in. psychologii i filozofii. Jeżdżę też po Polsce, mam wystąpienia i warsztaty w szkołach, spotkania autorskie wokół książek „Szkoła bohaterek i bohaterów”, działam w projekcie Młode Głowy Fundacji UNAWEZA. I cały czas widzę, że młodzi łakną czegoś takiego, oczywiście pod warunkiem, że jest to robione w dobry sposób.

Dobry, czyli jaki?
Na studiach mocno wziąłem sobie do serca, że jeśli jesteś nauczycielem, nauczycielką, to musisz połączyć trzy aspekty: wiedzę, sposób jej podania i to, co uważam za najważniejszą z kompetencji – budowanie autentycznej relacji z uczniami i uczennicami. Nawet jeśli zajęcia z filozofii w szkole prowadzone są na poziomie fajerwerków w zakresie metod i technik dydaktycznych, to za mało. Kluczowa jest relacja pełna akceptacji, wsparcia, empatii, zaufania i inspiracji. Wtedy mamy totalnie mega efekt. Zainteresujemy każdym przedmiotem. A w przypadku filozofii ma to szczególne znaczenie, bo to matka nauk, myślenia, matryca naszego funkcjonowania, postaw, wyborów. Zatem uczenie filozofii, dociekanie, filozoficzny sposób bycia w świecie są niezwykle ważne, bo dzięki temu utrzymujemy w sobie stan fundamentalnej ciekawości świata, siebie, drugiego człowieka, innego istnienia. Oczywiście, jak pisała Hannah Arendt, zawsze żyjemy w pewnych uwarunkowaniach, w określonym kontekście. Tym kontekstem jest dziś m.in. cały system edukacji. I tu pojawiają się schody.

Fot. Anna Rezulak Fot. Anna Rezulak

Czy Zakon Feniksa to próba pokonania tych schodów? Jak dziś definiujecie Voldemorta?
Walczymy ze wszystkimi formami czarnej magii, które odnajdujemy w świecie: z hejtem, dyskryminacją, głupotą, znieczulicą, ignorancją. Zakon, choć nie spotykamy się na zajęciach tak jak kiedyś, jest stanem umysłu, funkcjonuje mentalnie, a jego siedziba jest wszędzie. Voldemort ma kilka znaczeń. Możemy łatwo wskazać najbardziej jaskrawych Voldemortów tego świata z Putinem na czele. Ale to tylko czubek góry lodowej. Moja „Szkoła bohaterek i bohaterów” w II tomie ma podtytuł „Jak radzić sobie ze złem”. Zmierzyłem się tam z zagadnieniem zła, psychologicznie i filozoficznie, i pokazałem, że zło zawsze bierze się z jakiejś formy cierpienia. Mówiąc krótko, człowiek szczęśliwy nie ma potrzeby nikogo krzywdzić. I zło zaczyna się od form, które często są dla nas niewidoczne. To niezauważanie drugiego istnienia i legitymizowanie tego niezauważania. Różne formy dyskryminacji zaczynają się od mikroagresji, psycholog Gordon Allport pokazał drogę, którą podąża się, niejako wspinając się na piramidę: od niezauważania i języka po realne krzywdzenie, którego finałem był na przykład Holokaust. Dla mnie zło jest tkaniną, którą tkamy za pomocą codziennych wyborów. To nie jest tak, że ktoś rodzi się Putinem. Szymborska napisała: „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. I to jest kluczowe: widzieć zalążki zła przede wszystkim u siebie. Ja nieustannie staram się rozwijać w sobie pokorę w stosunku do samego siebie – i staram się nie podążać nawet w najdrobniejszych formach w stronę zła.

Fot. Anna Rezulak Fot. Anna Rezulak

Pracujesz z młodymi ludźmi. Rozmaite organizacje i fundacje, na przykład UNAWEZA, alarmują, że stan psychiczny nastolatków jest fatalny. Czego nie widzimy? Są jakieś lekarstwa?
Działam z UNAWEZĄ, bo temat jest mi bliski m.in. jako psychologowi. Badania przeprowadzone choćby w ramach Młodych Głów pokazują, jak jest – a jest źle, bez dwóch zdań. Tyle że my w naszej – z braku lepszego słowa – bańce o tym wiemy. Trudniej jest ze skumaniem, skąd się to bierze. Staram się tłumaczyć, bo serio mam wrażenie, że większość ludzi nie rozumie autentycznych źródeł kryzysu psychicznego młodego pokolenia.

A te źródła to…?
Nie chcę wchodzić w narrację, że „kiedyś to były czasy, a teraz nie ma czasów”, ale rzeczywiście te nasze są specyficzne. Ludzki układ nerwowy ewoluuje wolno, za to technologia rozwija się szybko. Stworzyliśmy świat, który przerósł możliwości układu nerwowego człowieka. Liczba bodźców, liczba wyborów, przed którymi jesteśmy nieustannie stawiani – to wszystko tkanina, na której wyszywane są problemy nazywane kryzysem psychicznym. Ogromna liczba możliwości… utrudnia nam życie. Musimy nieustannie wybierać. A psychologia pokazuje, co się z nami dzieje, kiedy wybieramy X, a rezygnujemy z Y. To nie jest po prostu: dobra, zapominam o Y, jaram się X. Nie, kiedy rezygnujemy z Y, coś tracimy. Kiedy tracimy, pojawia się emocja, która jest ewolucyjną reakcją na utratę: smutek. Sytuacji, w których musimy dokonać wyboru, jest dużo. To nie tylko wybór studiów, pracy, partnera, ścieżek rozwoju, ale także i przede wszystkim drobne codzienne wybory. I jeśli cały czas coś wybieramy, to opcje, z których rezygnujemy, wywołują w nas smutek, on się gromadzi, zaczyna zalegać, nie jesteśmy nawet tego świadomi. Kiedy ktoś mnie pyta o źródła depresji (choć to tylko jedna z chorób tworzących mozaikę kryzysu psychicznego), staram się pokazać tę tkaninę, to mikrofalowe zaleganie tła, ten smutek, żal i lęk.

Czytaj także: Depresja lękowa – kiedy życiem zarządza lęk

Ale to tylko część obrazka. Człowiek jest zdolny radzić sobie z przeróżnymi, nawet najtrudniejszymi sytuacjami, tylko żeby sobie radzić, musi mieć narzędzia. Narzędziem podstawowym jest bycie w autentycznych, wspierających relacjach, świadomość, że jest ktoś, do kogo mogę się przytulić, położyć głowę na jego ramieniu, poczuć, że nie jestem sam, sama, samo. Noreena Hertz w książce „Stulecie samotnych. Jak odzyskać utracone więzi” pokazuje, że żyjemy w czasach ekstremalnej samotności, takiej, jakiej jeszcze nie było. Bo niby jesteśmy połączeni ze wszystkimi, ale… No właśnie: niby. Brakuje nam fundamentalnego poczucia obecności, autentycznego połączenia, realnej bliskości.

Fot. Anna Rezulak Fot. Anna Rezulak

Gdzie się zaczyna samotność?
(Naj)bliższa ciału koszula, a więc w relacji z osobami znaczącymi, czyli dla większości rodzicami. A współczesny rodzic jest człowiekiem zabieganym, przebodźcowanym, zmęczonym. To nie jest ocena, tylko opis. Idźmy dalej – żadna z nas, osób dorosłych, nie miała nigdy systemowej psychoedukacji. Nie dowiedzieliśmy się ze szkoły, co jest najważniejsze w relacjach z innymi – w tym w relacji z dzieckiem. W książce Marty Guzowskiej „Kończę z tym. Dlaczego dzieci nie chcą żyć” Lucyna Kicińska mówi o badaniach nad osobami, które podejmują próby samobójcze i dokonują samookaleczeń – badania te pokazują, że prawdopodobieństwo występowania takich zachowań paradoksalnie nie wiąże się ze zjawiskami ekstremalnymi takimi jak przemoc fizyczna czy molestowanie seksualne, tylko z… zaniedbywaniem emocjonalnym. A cóż to jest? Chociażby niespędzanie razem czasu, nierozmawianie, bagatelizowanie emocji dziecka, mówienie: „Oj, jak będziesz w moim wieku, poznasz prawdziwe problemy”, „Nie ma co się smucić”. Rodzic najczęściej nie ma świadomości, że dziecko potrzebuje czułej obecności. Potrzebuje doświadczać tego, że rodzic jest i jest jego bezwarunkowym sojusznikiem, nawet gdy fizycznie go nie ma. Że nie bagatelizuje jego przeżyć. A to niestety norma. Komunikaty „Nie ma się czym smucić”, „Nie ma się czego bać” są tak naprawdę destrukcyjne. Wygłaszane często w dobrej intencji nie tylko nie usuwają lęku czy smutku, ale dorzucają poczucie winy i wstydu. Skoro nie ma powodu, by czuć lęk czy smutek, to chyba coś ze mną jest nie tak, że to czuję.

Czytaj także: Syndrom podłego świata – dlaczego dzieci nie chcą żyć

I trzeci element: niewiedza o tym, jak przebiega proces uczenia się postaw. Mamy najczęściej przekonanie, że przez mówienie. „Nie rób tego”. „Rób to”. „Taki nie bądź”. „Bądź taka”. Tymczasem proces uczenia się przebiega przez naśladownictwo, modelowanie, identyfikację. To, co mówimy, jest dużo mniej istotne w porównaniu z tym, jak się zachowujemy.

Podasz przykład?
Córka mojej znajomej była perfekcyjną uczennicą. Matka widziała, jak z roku na rok zjada ją nieustanny stres przed sprawdzianami. Mówi mi: „Powtarzamy, że jej wartość jest niezależna od jej ocen, że ją kochamy i akceptujemy… ale problem nie znika”. Poprosiła mnie o radę. Spytałem zatem znajomą, jak ona sama podchodzi do obowiązków. I po dłuższej chwili ona mówi: „OK, chyba zaczynam kumać… Córka widzi mnie zestresowaną, widzi, jak się przygotowuję do spotkań, jak je przeżywam, jak wszystko sprawdzam 10 razy i przejmuje te zachowania niezależnie od tego, co jej mówię…”.

Ludzie tego nie wiedzą, bo szkoła na żadnym etapie nas tego nie uczy. Na szczęście – znów przywołam Szymborską – nawet jeśli ludzie głupieją hurtowo, to mądrzeją detalicznie. I to jest właśnie zmiana, która rozlewa się w naszym społeczeństwie. To dlatego piszę książki, żeby ta wiedza szła w świat. Mogę próbować pchać system edukacji do przodu, stąd cała moja działalność społeczno-polityczna, stworzenie wraz z cudownym zespołem ekspertek i ekspertów w Strategiach 2050 programu naprawy polskiej oświaty „Edukacja dla przyszłości”. Bo najrealniejsza zmiana zawsze jest synergią działań oddolnych i odgórnych. Dlatego staram się posuwać świat do przodu, codziennie, choćby o milimetr. Robię, co mogę, aby pomagać innym rozumieć, widzieć autentyczne przyczyny kryzysu psychicznego, bo tylko dotknięcie prawdziwego źródła problemu pozwala na skuteczne działanie.

Pytanie, na ile rodzice chcą to słyszeć. Mój brat miał psa, który był diabłem wcielonym. Umówiłam psa i brata z behawiorystą. Ten przyszedł, popatrzył i dał wskazówki. Brat zadzwonił do mnie oburzony: „Wyobraź sobie, że on zamiast ustawić psa, mnie kazał się zmienić!”. Nie był gotowy zobaczyć błędy we własnym zachowaniu. Ta niezbyt elegancka analogia chyba coś pokazuje.
Ta analogia to samo sedno. Brak wiedzy to jedno, a brak gotowości przyjęcia tej wiedzy to drugie. Olbrzymią rolę mają do odegrania ludzie, którzy mówią do dorosłych. Oni powinni robić wszystko, żeby ich przekaz nie był protekcjonalny i oceniający. Jeśli powiem: jestem jak wy, dla mnie to też wyzwanie – słuchacze nie będą mieć poczucia pieprzenia ex cathedra. Będą mogli się identyfikować. To kluczowe. Rozmowa o kryzysie psychicznym młodych musi być rozmową o kryzysie psychofizycznym dorosłych, tego nie da się rozdzielić. Są rzeczy, które różnicują te grupy, jasne, organizm młodych jest w okresie intensywnego rozwoju, natomiast mechanizmy emocjonalno-motywacyjne są takie same. Czyli to destrukcyjne bagatelizowanie przeżyć tak samo odnosi się do dorosłych. Nie chodzi więc o zbawianie świata, tylko – jak powtarza moja przyjaciółka i współpracowniczka Marta Młyńska – o robienie tego, co możemy, z tym, co mamy.

Ale czy nie jest tak, że masz niekompletny obraz rzeczywistości, bo pracujesz w jakimś sensie z elitą?
Niektórzy rzeczywiście mają takie wyobrażenie [śmiech]. Pracuję ze wszystkimi. Doświadczenie zdobywałem nie tylko w szkołach, ale i na oddziałach psychiatrii dziecięcej, na obozach socjoterapeutycznych. W każdej szkole są różne dzieci. I w końcu ta elita to osoby, które często są w największym kryzysie psychicznym. Kluczowe jest to, że pracując z różnymi grupami, dobiera się różnorodne tematy i narzędzia, natomiast baza się nie zmienia. Najważniejsze jest czułe towarzyszenie, pełne akceptacji, empatii, uważności, ciekawości, kim jest drugi człowiek. Dlatego zapalam światło, gdzie się tylko da. To moja filozofia: nie zatrzymuj dobra dla siebie. Dzielenie się nim powoduje, że ono się mnoży.

Tyle że dziś nauczyciel w szkole jest przeciążony, zmęczony, zmuszony realizować program. Czasem nie starcza sił na więcej.
Dlatego konieczna jest zmiana systemowa. Znam szkołę od podszewki i absolutnie rozumiem tych, którzy nie mają siły. Jak człowiek idzie do pracy w szkole, to w kryteriach rekrutacji nie ma punktu „wymagany heroizm”. A w naszym systemie edukacji wszystko sprowadza się do tego, że trzeba być heroicznym. Przy czym finanse to tylko element tego problemu.

Fot. Anna Rezulak Fot. Anna Rezulak

Zbierasz owoce swojej pracy?
Nieustannie. Dostawałem wymierne symbole – kiedyś nawet na koniec szkoły moja klasa dała mi moje rzeźbione popiersie! Ale ważniejsze jest, kiedy dziecko mówi: „Dzięki panu uwierzyłem, że mogę”. Kiedy słyszę: „Pana (twoja) książka uratowała mi życie”. Wzrusz to mało powiedziane. Ale składową mojej życiowej filozofii jest to, co pisała Simone Weil: kiedy stoimy na szczycie góry, to owszem, jesteśmy bliżej nieba, ale nie jesteśmy ani trochę bliżsi temu, żeby latać. Wyrazy uznania wzruszają, natomiast zawór wody sodowej uderzającej do głowy jest od dawna zakręcony [śmiech]. Chwalą cię? Uciesz się i idź dalej nieść to światło, bo o to chodzi – o odnalezienie motywacji do zmniejszania cierpienia innych żywych istot. To oznacza nieustanną pracę nad sobą.

Jesteś optymistą?
Pojęcie optymizm pochodzi od słowa optimus, czyli najlepszy. Optymizm, którym żyję, to przekonanie, że człowiek może z różnych opcji wybrać najlepszą. Płaskie gadanie „będzie dobrze” jest dla mnie nie do przyjęcia, wpisuje się w nurt toksycznej pozytywności. Rozróżniam to na przykładzie nadziei i naiwności. Dojrzały optymizm jest opiewaniem nadziei, która trzyma się faktów. Naiwność to przekonanie, bez związku z faktami, że się powiedzie, że nie muszę nic robić. Do takiej postawy mi daleko.

Jaka myśl filozoficzna, doktryna czy słowa są ci najbliższe?
Filozofia to umiłowanie mądrości, więc nie trzeba być filozofem, żeby być filozofem! Osobą, która filozofką z zawodu nie była, ale par excellence byłą nią totalnie, jest Szymborska. Często opieram się na jej doskonale wyrażonych myślach. Kocham filozofię Bergsona. Ale hasła, które są dla mnie podstawą życia w świecie, to m.in. słowa de Tocqueville’a sprowadzające się do tego, że granicą mojej wolności jest wolność drugiej istoty. I Alberta Schweitzera: jestem życiem, które pragnie żyć pośród życia, które pragnie żyć.

Fot. Anna Rezulak Fot. Anna Rezulak

Mówiłeś o mikroagresji, o drobnych przejawach zła, np. w stosunku do osób LGBT+. Widać światełko czy długa droga przed nami?
I długa droga, i widać wielkie światło. Jeden z portali kilka lat temu zrobił listę osób zasłużonych dla społeczności LGBT+ – otwierał ją, uwaga, Jarosław Kaczyński. To, co się działo za rządów PIS, było straszne, ale miało i pozytywny wymiar, bo zmieniło spojrzenie na nas, osoby LGBT+. Sprawiło, że stosunek do nas stał się papierkiem lakmusowym przyzwoitości. Zacząłem współpracę z Szymonem Hołownią m.in. dlatego, że kluczowe jest „przebijanie baniek”. I spotkałem wiele osób, które mówiły: „Nie rozumieliśmy, ale poznaliśmy Przemka Staronia, zaczęliśmy czytać więcej, wiedzieć więcej, nasza postawa się zmieniła”. Ale roboty przed nami mnóstwo. Szymborska na końcu mowy noblowskiej rzekła: „Wygląda na to, że poeci będą mieli zawsze dużo do roboty”. My, troszczący się o każde żywe stworzenie, a każde wibruje na unikalnej częstotliwości w ciągłości tęczy – również.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze