Wielka miłość, zdrada i zazdrość w scenerii niezwykłego domu na Lazurowym Wybrzeżu. Historia słynnej projektantki Eileen Gray to opowieść o sztuce budującej i niszczącej miłość. A może na odwrót?
W podróż życia Eileen Gray wyruszyła z bogatego rodzinnego domu w Irlandii. Arystokratyczna, ale też artystyczna rodzina dobrze rozumie jej zamiłowanie do sztuki. Młoda Eileen najpierw jedzie do Londynu, do Slade School of Fine Art. Prawdziwą przygodę rozpoczyna w 1900 roku w Paryżu podczas Wystawy Światowej. To wtedy uwodzi ją sztuka z Dalekiego Wschodu. Wraca jeszcze na krótko do Wielkiej Brytanii, ale ciągnie ją z powrotem do Paryża. W końcu porzuci rodzinny kraj i na stałe osiądzie w stolicy Francji – nic dziwnego, to wtedy także stolica świata, szczególnie tego artystycznego, prawdziwa mekka artystów.
Kupuje mieszkanie w VI Dzielnicy przy rue Bonaparte. Będzie to jej baza do końca życia. Zaczyna się uczyć. Orientalne fascynacje jej nie opuszczają – zostaje uczennicą japońskiego mistrza od laki, nadzwyczaj wówczas cenionej techniki zdobniczej. W pracowni Seizy Sugawary przechodzi kolejne stopnie wtajemniczenia, tak by z tej prastarej techniki uczynić współczesne narzędzie. Jej mistrzowskie dzieło, parawan z czerwonej laki inkrustowany błękitnymi i srebrzystymi sylwetkami, zatytułowane jest „Przeznaczenie”. Kupione przez słynnego projektanta mody Ja-cques’a Dou-ceta staje się przepustką Eileen do elitarnego świata i towarzyskiego
beau monde. Doucet zostaje jej protektorem, to dzięki niemu zdobywa zlecenie na zaprojektowanie wnętrz przy rue de Lota w rezydencji Madame Mathieu Lévy, znanej w najlepszym towarzystwie jako słynna modystka Suzanne Talbot. Od tego projektu jest już tylko krok do znajomości ze środowiskiem Baletów Rosyjskich Diagilewa i z połączonym lesbijskimi związkami francusko-amerykańskim kręgiem niezwykłych kobiet: śpiewaczki Damii, pisarki Gertrude Stein, milionerki Natalie Barney, aktorki Romaine Brooks, tancerki Loïe Fuller. Jak blisko z nimi była? Zapewne bardzo, choć świadectwa w postaci listów, jak to często bywa, na starość zniszczyła. Prowadziły ożywione życie towarzyskie. Za dnia w salonach, nocą w kabaretach. Była jedną z nich: modną i wyzwoloną artystką z elity, wyrafinowaną, elegancką, z krótko obciętymi włosami. Ale, jak wspominała fotografka Thérèse Bonney, „ona była dla nich zbyt uduchowiona, a one dla niej zbyt hałaśliwe”. Może dlatego, że bez względu na okoliczności (i te towarzyskie, i te uczuciowe) całkowicie oddana była zawsze tylko sztuce.
Artystyczno-obyczajową idyllę przerywa pierwsza wojna światowa. Początkowo Eileen zostaje w Paryżu, w końcu jednak ewakuuje się do Anglii. Ale kiedy tylko na kontynencie zapanuje pokój, pospiesznie wraca. Uniezależnia się od zleceń i w 1922 roku otwiera, co prawda pod męskim pseudonimem Jean Desert, galerię mebli i tkanin. Rozpoczyna nowy, tym razem modernistyczny etap twórczości. Porzuca lakę i mahoń, rezygnuje z secesyjnych, miękko wygiętych kształtów. Wprowadza metal, prostotę, funkcjonalność. Projektuje dywany z geometrycznymi wzorami. Inspiruje się holenderskim ruchem De Stijl, zyskuje aprobatę Le Corbusiera i Malleta-Stevensa, klienci jej galerii to artystyczna śmietanka Paryża. Jej pozycja jest już ustalona. I wtedy Eileen postanawia spróbować znowu czegoś nowego – wyprawić się na terytorium architektury. Nie ma w tej dziedzinie formalnego wykształcenia, ale to dla niej nie przeszkoda. To wyzwanie. Zaproszenie do kolejnej podróży.
W 1926 roku Eileen Gray rusza na południe, nad Morze Śródziemne. Czy najpierw uwiodła ją Riwiera, czy mężczyzna, który jej w tej wyprawie towarzyszy? Na Lazurowym Wybrzeżu bywała już wcześniej, to przecież najmodniejszy cel wakacyjnych wyjazdów jej kręgu towarzyskiego, tych wszystkich cieszących się życiem kosmopolitycznych bon vivantów i artystów. Może chciała zaimponować swojemu towarzyszowi? Jean Badovici jest z pochodzenia Rumunem, studiuje architekturę, prowadzi renomowane pismo o sztuce. Ma ciemne migdałowe oczy i uwodzicielski uśmiech. Podobno był równie ekstrawertyczny, jak ona nieśmiała i wycofana. Zakochała się w nim do szaleństwa. Ona ma 48 lat, on 33. On jest młodym architektem, ona dojrzałą projektantką. Dla Eileen to być może wystarczające powody, by chcieć coś udowodnić: buduje dom w Roquebrune--Cap-Martin. Nazwie go E-1027. Nawet dziś to zaskakuje, brzmi raczej jak nazwa chemicznej substancji konserwującej żywność. A cóż dopiero wtedy! Najbliższa sąsiednia willa nosi, oczywiście, porządną nazwę – Casa del Mare. A E-1027? To szyfr. Kryje w sobie „E” jak „Eileen” i cyfry oznaczające litery alfabetu. 10 to dziesiąta litera, czyli „J” jak „Jean”, 2 to „B” jak „Badovici” i 7 – a więc „G” jak „Gray”.
Dom przypomina statek wycieczkowy. Biały, prostokątny, o płaskim dachu. Wydaje się, że na skalistym wybrzeżu przycumował tylko na chwilę przed wyruszeniem w daleki rejs. Ziemia jest dla niego mniej ważna niż morze, wiatr i słońce. Jego bryła i wnętrze dostosowane są do naturalnych warunków. Wejście, kuchnia i łazienka są od północnej, cienistej strony. Od południa rozciąga się przestrzeń okien i balkon galeria. Wszystkie okna są chronione przez okiennice, ruchome w pionie i przesuwane w poziomie. Według Eileen Gray okno bez okiennic jest jak oko bez powieki (poetyckie, w surrealistycznym duchu epoki określenie na praktyczne rozwiązania niezbędne w miejscu, gdzie przed słońcem i upałem trzeba się chronić, a każdy przeciąg staje się zbawczą klimatyzacją).
Wszystko zaprojektowała sama: rozmieszczenie pomieszczeń dopasowujące ich położenie do funkcji, otwartość przestrzeni, w której dzienny pokój jest jednocześnie sypialnią, tak aby ograniczyć liczbę podziałów, metalowe serpentynowe schody prowadzące na dach-taras, z którego rozciąga się widok na lazurowy bezkres. To ona, Eileen, jest na zasłużenie pierwszym miejscu, jest dumnym „E” w nazwie budynku. Tworzy idealne modernistyczne dzieło: kreśli plany, nadzoruje budowę, a potem wyposaża wnętrza. Projektuje meble – maksymalnie proste i efektowne, komfortowe i funkcjonalne jednocześnie. Kiedyś staną się ikonami XX-wiecznego designu: komoda z wysuwanymi dookoła szufladami, fotel Bibendum, fotel Transat, przemyślne stoliki z metalowych rurek, dyskretne szafki i biurka – szlachetni przodkowie meblościanek. Wszystko jest przemyślane, nic nie jest przypadkowe. Także kolor, konsekwentnie biały jak tło do śródziemnomorskiego, barwnego pejzażu, jak wycieczkowiec zacumowany w porcie. E-1027 to opus magnum Eileen Gray. Okazuje się, że idealne i legendarne modernistyczne dzieło stworzyła „pani od mebli”, a nie żaden z wielkich architektów ideologów tamtej epoki. Do modernizmu i jego funkcjonalności dodała wdzięk i lekkość. Jej dom niczym żywy organizm wpisał się w otaczającą go naturę.
Mimo iż tak doskonały, nie przyniósł jej szczęścia. Związek z Badovicim rozpada się. Kropkę nad i stawia pewien gość domu (można pomyśleć, że nie przypadkiem). To sam Le Corbusier, papież architektonicznego modernizmu, jego twórca i ideolog. Też bywa na Lazurowym Wybrzeżu, odwiedza willę E-1027, podziwia, zostaje na dłużej. Jaki diabeł go podkusił, żeby na śnieżnobiałych ścianach namalować murale, krzykliwie kolorowe i agresywne? Może diabeł zazdrości. Dlaczego Jean Badovici nie protestował? Nie wiemy. Wiemy tylko, że kiedy Eileen zobaczyła efekty, opuściła dom i więcej do niego nie wróciła. Dla niej to był gwałt. Skojarzenie tym bardziej zasadne, że Le Corbusier do dewastowania jej domu przystąpił nago. Było przecież gorąco, jak to na Riwierze. A Badovici miał potem twierdzić, że to nie była agresja, tylko podarunek. Najwyraźniej wszyscy troje nie do końca rozumieli swoje emocje.
Eileen Gray, czując się wygnaną z własnego domu i życia, ruszyła w kolejną podróż. Niedaleko. Zbudowała nowy dom, też śnieżnobiały, w Castellar, dalej od morza. Aż do lat 70. XX wieku żyła w spokojnym zapomnieniu. Badovici umarł młodo w 1956 roku. Ich wspólny dom w Roquebrune-Cap-Martin, taki wyjątkowy i piękny, powoli popadał w ruinę. W siłę i sławę rósł za to Le Corbusier: tuż obok zbudował swoją inspirowaną rosyjską chatą izbę, udekorował sąsiedni bar Etoile de la Mer muralami i zbudował sześć ultrafunkcjonalnych drewnianych domków kempingowych, zgodnych z autorskim kanonem proporcji, zwanym modulorem. Pracował tu aż do dnia, kiedy to – jak z delikatnym uśmiechem mówi przewodniczka oprowadzająca po E-1027 – dostał ataku serca podczas kąpieli w morzu i utonął. Wydarzyło się to dokładnie naprzeciwko domu Eileen. Może tuż przed śmiercią spojrzał w stronę brzegu?
Eileen Gray dożyła 96 lat w Paryżu, w tym samym mieszkaniu, do którego wprowadziła się w 1905 roku. Kiedy w latach 70. ponownie ją odkryto, została ikoną nowoczesnego projektowania. Jej meble do dziś zaskakują nowoczesnością, można je kupić jako kosztowne repliki. Do historii przeszedł zaprojektowany przez nią i istniejący w jednym egzemplarzu fotel, który stał się gwiazdą aukcji kolekcji Yves’a Saint Laurenta i najdroższym meblem świata – sprzedano go za 22 miliony euro. Jego nabywca stwierdził, że zapłacił cenę pragnień. Prawie wiek temu taką samą cenę zapłaciła Eileen Gray.