Aktorskie wcielenie transgresji, Tilda Swinton, jakby urodziła się do tej roli. Idealnie wpasowuje się w świat włoskich pałaców, wysmakowanego stylu, bogactwa, a jednak czujemy, że do tego świata nie przynależy. Niesie w sobie dziwny niepokój i ten niepokój przekłada się na cały film.
Reżyser budzi nasz zachwyt wyrafinowanym pięknem towarzyszącym życiu wyższych sfer. Jednocześnie pokazuje je jako pustą formę, w której nie ma miejsca na prawdziwe uczucia, gdzie konwenanse i dobre maniery dławią wrażliwość i krępują pasję. Namiętność Emmy do młodego kucharza, de facto jej długo tłumiona namiętność do życia, rozsadza ramy tej pięknej formy, obraca ją w ruinę. W przesyconych południowym światłem, zmysłowych obrazach melodramat splata się z tragedią antyczną. Ale film nie jest ani jednym, ani drugim, żyje własnym rytmem i stylem, świadcząc o talencie porównywanego do Viscontiego Guadagnino.
Io sono l’amore, Włochy 2009, reż. Luca Guadagnino, wyk. Tilda Swinton, Flavio Parenti, Alba Rohrwacher, Marisa Berenson, dystr. Gutek Film