1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Kultura

Rafał Milach i jego fotograficzna interpretacja Rosji

</a> Czołgi na osiedlu w Jekaterinburgu z książki \
Czołgi na osiedlu w Jekaterinburgu z książki "7 Rooms"
Zobacz galerię 8 Zdjęć
Jak opowiedzieć o tak wielkim i skomplikowanym kraju jak Rosja za pomocą zdjęć? Fotograf Rafał Milach, laureat World Press Photo, po latach poszukiwań znalazł na to pytanie prostą, ujmującą odpowiedź. Jego album „7 Rooms” to osobiste, fascynujące spojrzenie na grupę zwykłych ludzi i ich przestrzenie. Z Rafałem Milachem rozmawiała Kalina Mróz.

- Książka jest piękna.

- Jestem zadowolony, cieszę się, że się podoba nie tylko mi.

- Przeczytałam na twoim blogu, że realizacja „7 Rooms” trwała aż 7 lat…

- Tak, 7 lat. 6 lat trwały zdjęcia, a ponad rok zajęło wydanie tej książki. Odbyłem kilkanaście podróży do Rosji. Jeździłem częściowo, żeby robić zdjęcia, a częściowo żeby zbadać teren. Przez pierwsze trzy lata to było błądzenie. Jechałem z pewną wizją tego kraju i usiłowałem tę wizję odnaleźć, nawet kiedy do końca tego nie czułem. To było trudne, zwłaszcza w starciu z rozmiarem Rosji.

- Czyli jechałeś z pewnym założeniem, które chciałeś potwierdzić?

- Nie wiedziałem za dużo o Rosji, nie przeczytałem tysiąca książek, nie przejrzałem tysiąca albumów, nie przygotowałem się jakoś szczególnie merytorycznie, historycznie i kulturowo do tych podróży. W sumie nadal tego nie robię przed realizacją projektu. Celowo, żeby pojechać w jakieś miejsce i odebrać je bardzo osobiście. W trakcie pracy moja świadomość się poszerzała o prace innych autorów, artystów i pisarzy, ale w pierwszą podróż wybrałem się bez przygotowania. Zarazem miałem skojarzenia i oczekiwania, związane z wielkim krajem zaraz po transformacji, typowe obrazy, które większość ludzi widzi myśląc o Rosji. Całe szczęście nie udało mi się tych wyobrażeń potwierdzić…

- Rozwiniesz tę myśl?

- „7 Rooms” jest w pewnym sensie historią porażki w spotkaniu z Rosją. A to dlatego, że wydawało mi się, że jeśli będę tam jeździł  i pracował, to uda mi się ten kraj chociaż trochę zrozumieć. A nie udało mi się to. Wiem niewiele więcej niż przedtem. Odnalazłem konkretnych ludzi, miejsca czy sytuacje i zawarłem to wszystko w książce jako coś, co rzeczywiście poznałem i zrozumiałem. Natomiast Rosji jako całości dalej nie ogarniam. Jeżeli Rosja jest w ogóle do rozumienia.

- Mówisz po rosyjsku?   

- Tak, ale zacząłem mówić dopiero kiedy zacząłem jeździć do Rosji siedem lat temu.

- Ze znajomością języka łatwiej znajdować bohaterów albumu…

- Osoby, które znalazły się w książce to nie byli bohaterowie, których specjalnie szukałem. To były osoby, które pomagały mi w moich pierwszych kontaktach z Rosją. Nie miałem pojęcia, że staną się częścią  „7 Rooms”. Ciężko powiedzieć, że znalazłem sobie bohaterów, bo oni się sami znaleźli. Z każdą podróżą poznawałem więcej ludzi i spędzałem z niektórymi więcej czasu niż z innymi. Wracałem do Polski z dużą ilością zdjęć poświęconych tym właśnie osobom, ale w pierwszej fazie projektu nie przywiązywałem do tego dużej wagi. Po trzech latach pracy w Rosji, kiedy wydawało mi się, że już kończę i nic więcej nie mogę o tym kraju powiedzieć, pojawiła się możliwość bardziej osobistego spojrzenia. Pokazałem prawdziwych ludzi i ich historie, ale nie jestem pewien czy to cokolwiek opowiada o współczesnej Rosji. Zrozumiałem też, że opowiadać mogę tylko o ludziach, z którymi łączą mnie podobne doświadczenia takie np. jak transformacja, ponieważ urodziłem się w PRL-u, czy fakt ze tak jak większość moich bohaterów mieszkałem prawie całe życie w bloku. Dlatego czułem się u nich jak u siebie.

- Odniosłam wrażenie, fotografujesz brzydotę jak coś pięknego. Nie tylko w „7 Rooms”, ale również w „Is not”, albumie o Islandii.

- Tak. Na Islandii było to trudniejsze, bo tam wszystko jest atrakcyjne wizualnie w oczywisty sposób. Kiedyś mi pani na kółku plastycznym powiedziała, kiedy rysowałem martwą naturę: „pan to ma  taką tendencję do upiększania świata”. I chyba to sobie zapamiętałem, bo rzeczywiście walor estetyczny jest dla mnie ważny, chociaż nie najważniejszy. Pojęcia piękna i brzydoty są bardzo relatywne, dla mnie ważna jest energia związana z jakąś osobą lub miejscem. Bardziej fotografuję atmosferę niż to jak cos wygląda na zewnątrz. Nie wiem, czy to jest estetyzacja brzydoty czy w ogóle tego, co widzę dookoła siebie. Fotografuję to, co jest dla mnie interesujące, kameralne i niedostępne, niekoniecznie brzydkie. A swoją drogą brzydota jest atrakcyjna wizualnie, dlatego wielu fotografów np. w Warszawie woli robić zdjęcia blokowisk niż Krakowskiego Przedmieścia. Ja sam nic na to nie poradzę, że bardziej mnie „pociągają” bloki niż ładne kamienice.

</a> Czołgi na osiedlu w Jekaterinburgu z książki \ Czołgi na osiedlu w Jekaterinburgu z książki "7 Rooms"

- Niektórzy fascynują się blokowiskami ze względu na ich ideę…

- Tak, chodzi też o to, że ludzie na blokowiskach zachowują się zupełnie inaczej niż mieszkańcy domku pod tynk akrylowy z przedmieść. Jest w tym też jakiś sentyment do mojej własnej przeszłości. W Rosji często się z podobną nostalgią spotykałem. Czułem też tę słowiańską duszę, wielką ludzką otwartość i niesamowitą bezpośredniość, prostolinijność.

- W „7 Rooms” bardzo wyraźnie widać tęsknotę ludzi za dawnym systemem, co jest aż szokujące.

- Im Związek Radziecki kojarzy się z dzieciństwem, czyli z lodami, kolorowymi pochodami, wesołymi piosenkami. Na pewno jest to wypaczone przez perspektywę młodego wieku, w którym te wspomnienia powstawały, ale jest to bardzo szczere. U nas też, zwłaszcza w moim pokoleniu, pojawia się pewna moda na PRL. Mi tamte czasy kojarzą się ze „Światem Młodych” lubiłem zapach farby drukarskiej i oglądanie komiksów  na ostatniej stronie. Rosjanie są bardzo dumnym narodem i chociaż widzą mnóstwo mankamentów w swoim kraju, zawsze osłaniają je czymś pozytywnym. Przywiązują wielką wagę do tego, jak obcokrajowcy na nich patrzą. Widać to po pociągach, które przywożą cudzoziemców do Rosji i w których panuje  wielki porządek i bezpieczeństwo, żeby osoby z zewnątrz dobrze się czuły.

</a> Krasnojarsk / fot. Rafał Milach Krasnojarsk / fot. Rafał Milach

- Twoje zdjęcia to synteza fotografii dokumentalnej z artystyczną. Dokumentują rzeczywistość, ale są też częściowo aranżowane.

- Tak, jeżeli przy portretach ustawiam kogoś do zdjęcia, to jest to aranżacja. To co robię od kilku lat to jest coś z pogranicza dokumentu i dokumentalnego portretu. Człowiek i przestrzeń, w której się znajduje są rzeczywiste, ale ja je komponuję. Czy to jest zakłamywanie rzeczywistości? To już pytanie na inną dyskusję o tym, jak powstają obrazy i jak je tworzymy, żeby ludzie chcieli na nie patrzeć… To co robie niewiele ma wspólnego z obiektywną relacją. Zdecydowanie bardziej interpretuję, niż rejestruję rzeczywistość. Naginam ją za pomocą różnych środków… Byłem teraz na targach w Paryżu i widziałem dużo książek opartych na świetnym pomyśle, ale bardzo słabych fotograficznie. Forma nie pomagała treści.

- A czy fotografia może być jeszcze w jakiś sposób nowatorska? Czy można wymyślić coś zupełnie nowego przy posługiwaniu się tym medium?

- Ten świat został już dawno odkryty. Mi nie chodzi koniecznie o to, żeby zrobić coś zupełnie nowego, ale żeby stworzyć coś fascynującego, przemawiającego. Wydaje mi się, że korzystanie z poprzednich doświadczeń i reinterpretowanie ich może nam dać dużą szansę. Wielu artystów korzysta np. z archiwów i zmienia konteksty bardzo prostych niegdyś zdjęć. Te eksperymenty mnie bardzo ciekawią, bo fotografia i tak kłamie. Jest to trik wizualny do opowiadania pewnych rzeczy i dzięki temu daje nieograniczone możliwości reinterpretacji i zmiany kontekstu.

- Czy pamiętasz moment, w którym zafascynowałeś się robieniem zdjęć?

- To było dosyć późno, bo na studiach, na wydziale grafiki na ASP w Katowicach. A to za sprawa wykładowcy i wyśmienitego dokumentalisty śp. Piotra Szymona który zafascynował mnie fotografią. Nauczyłem się czerpać inspirację z tego, co mnie otacza. Z czasem całkowicie porzuciłem sztuki plastyczne na rzecz fotografii, która zajmuje mi obecnie  95% życia.

- Warsztat plastyka pomaga w byciu fotografem?

- Nie jest niezbędny ale na pewno nie przeszkadza. Wiedza z dziedziny historii sztuki czy fotografii jest bardzo pomocna, otwierająca tak jak to czego nauczyłem się podczas studiów na ASP czyli myślenia o zagadnieniach w przewrotny, nieoczywisty sposób. W fotografii bardzo łatwo popaść w oczywistość, bo ona rejestruje.

- Fotografia analogowa czy cyfrowa?

Bałem się tego pytania. Zawodowo pracuję na cyfrze ze względu na koszty, szybkość i jakość obrazu, a projekty autorskie, niekomercyjne robię wyłącznie analogowo. Dlatego, że mnie to uspokaja, daje świadomość materiału, zakłada pewne ograniczenia i wpływa na to, co się ostatecznie znajduje na zdjęciach.

- Siedmioletni projekt zakończony, myślisz o kolejnych?

- One się cały czas dzieją równolegle natomiast teraz sporo uwagi poświęcam ostatniej fazie „7 Rooms” czyli jego promocji. Chciałbym, że projekt poszedł w świat, żeby o nim usłyszano. Książka już jest, i bardzo się z tego cieszę ponieważ  to coś o wiele trwalszego niż publikacja w prasie czy Internecie. 4 Grudnia jest spotkanie w Zachęcie poświęcone książce, natomiast 24 lutego również w Zachęcie otwiera się wystawa „7 Rooms”, która  następnie zostanie pokazana w Moskwie, a potem, jeśli wszystko dobrze się ułoży, to w Berlinie.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze