1. Zwierciadlo.pl
  2. >
  3. Spotkania
  4. >
  5. Jak to jest znaleźć się na końcu świata? O tygodniach spędzonych na wyspie Foula opowiadają Jakub Gierszał i Klaudiusz Chrostowski

Jak to jest znaleźć się na końcu świata? O tygodniach spędzonych na wyspie Foula opowiadają Jakub Gierszał i Klaudiusz Chrostowski

Na krańcu doliny Da Daal (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)
Na krańcu doliny Da Daal (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)
To była praca, ale była też wielka przygoda. Ponad dwa tygodnie spędzone na wyspie Foula, najbardziej odizolowanej z Archipelagu Szetlandów, zaowocowały nie tylko nagradzanym filmem „Ultima Thule”. Klaudiusz Chrostowski i Jakub Gierszał opowiadają, jak to jest znaleźć się na końcu świata.

Pierwsze, co zwróciło uwagę Klaudiusza, to brak drzew. Według jednej z opowieści, jakie słyszeli, wycięli je wikingowie, którzy kiedyś władali Szetlandami. Te wyspy przez setki lat przechodziły bowiem z rąk do rąk. (Obecnie Foula jest własnością rodziny Holbourn, a Wyspy Szetlandzkie tworzą odrębną jednostkę administracyjną Wielkiej Brytanii). Zaraz potem wrażenie zrobiły na nim wysokie na setki metrów klify. – Wyobraź sobie, że z odpowiedniego wzniesienia na jednym końcu wyspy jesteś w stanie zobaczyć całą Foulę. Miałem takie przemyślenia, że mimo panujących tu dość ekstremalnych warunków, czyli silnych wiatrów i deszczów, daje to jednak jakieś poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Foula jest jak planeta zawieszona w kosmosie – zachwyca się. – Ja też najpierw zauważyłem brak drzew w bardzo jednak zielonym krajobrazie, a zaraz potem wychwyciłem poczucie odizolowania – dodaje Jakub Gierszał. – Ma się wrażenie, że życie toczy się tu tak samo jak sto lat temu, blisko natury, a ludzie są samowystarczalni. Muszą zresztą tacy być, co jest z jednej strony wyzwaniem, a z drugiej strony – czymś bardzo pięknym, bo mam wrażenie, że dzięki temu są wolni od lęków, obaw czy stresów naszego tak zwanego ucywilizowanego świata. Foula daje dużo przestrzeni na to, by pomyśleć, ale też – co zresztą pada w naszym filmie – trzeba uważać, żeby w tej przestrzeni się nie zagubić. Dosłownie i metaforycznie.

(Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec) (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)



Jak podaje polski „National Geographic”, to jedno z najciekawszych i najdzikszych miejsc w Europie, a może nawet i na świecie. Wyspa położona na Oceanie Atlantyckim, od Mainland, najbliższej, a zarazem największej wyspy archipelagu, oddalona o 22 kilometry, a od stałego lądu – o 172. Jest trudno dostępna właśnie z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych. Bywa, że trzeba czekać kilka dni, a nawet tygodni, by móc dopłynąć do niej lub stamtąd odpłynąć niewielkim promem lub lecieć awionetką. Na stałe zamieszkuje ją 30, w porywach 35 mieszkańców, zajmujących się przeważnie hodowlą owiec czy kucyków zwanych szetlandzkimi. To także raj dla ornitologów, można tam spotkać maskonury, wydrzyki i głuptaki. A w wodach dookoła – orki oceaniczne i morświny.

Klaudiusz wspomina, że jak tylko z całą niewielką ekipą filmową lądowali już w Szkocji, w Aberdeen, dostali informację, że jest ryzyko, że następnego dnia się na Foulę nie dostaną, bo są zbyt duże mgły. – Kiedy ostatecznie wsiedliśmy na maleńki prom na wyspę, usłyszeliśmy, że najpierw będziemy płynąć między lądami, więc będzie spokojnie, ale jak wydostaniemy się na szerokie wody, to zacznie się taka kolejka górska, jak w wesołym miasteczku i że najpierw będziemy się śmiać, bo to będzie ekscytujące, a po 20 minutach prawdopodobnie ktoś z nas stanie się zmęczony, zacznie ziewać, zmienią mu się kolory na twarzy i zacznie się choroba morska. I tak było, co do minuty – śmieje się. – Dwie godziny drogi, stateczek wielkości kutra, a dookoła potężna natura, miało się wrażenie, jakbyśmy trafili do bajki. W dodatku dowiedzieliśmy się, że dosłownie kwadrans przed naszym przypłynięciem, u wybrzeży można było podziwiać stado orek.

Północny skraj wyspy i tradycyjny szetlandzki bielony dom – croft house (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec) Północny skraj wyspy i tradycyjny szetlandzki bielony dom – croft house (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)

Ręka w ręce

Turystów w Fouli może urzekać właśnie obietnica ucieczki od cywilizacji. Brak tu tak zwanych nowoczesnych udogodnień, ale też sklepów czy pubów – jedzenie trzeba zamawiać z wyprzedzeniem, dostarcza je prom lub awionetka. Żeby polubić takie życie, trzeba też lubić samotność, z drugiej strony wszyscy podkreślają, że nieliczni mieszkańcy wyspy są ze sobą zżyci niczym rodzina. – Myślę, że trzeba mieć odpowiednie cechy, żeby dać radę w takim miejscu, albo po prostu mieć to we krwi – nie bez powodu większość tubylców to osoby, których rodziny mieszkają na Fouli od pokoleń – mówi Klaudiusz. Jakie byłyby to cechy? – Ogromna wytrzymałość, determinacja, no i hart ducha i ciała, które trzeba chyba mieć, kiedy w ogóle zajmujesz się hodowlą czy rolnictwem – wymienia. Choć, jak dodaje, poznali też osoby, które pracują stąd zdalnie. Oraz takie, które – jak żona jednego z mieszkańców – przyjechały tu z daleka, bo aż z Laosu. – Podobno nowo przybyli przechodzą test dwóch lat. Jak tyle wytrzymają, jest szansa, że zostaną na zawsze. Oczywiście my przez 16–17 dni, które tam spędziliśmy, mogliśmy spijać tylko to, co najlepsze. Byliśmy w pracy, ale przeżywaliśmy też przygodę naszego życia. Wszystko było dla nas nowe i fascynujące. Sądzę, że po miesiącu Foula mogłaby dać się nam we znaki – kwituje Klaudiusz.

Scena kręcona u wylotu wąskiego uskoku Da Sneck o da Smaallie (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec) Scena kręcona u wylotu wąskiego uskoku Da Sneck o da Smaallie (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)

Jakub Gierszał wyjaśnia, że jako ekipa filmowa wprawdzie byli trochę wolnymi elektronami, ale z drugiej strony – obcymi. Mimo to spotkali się z bardzo ciepłym przyjęciem i serdecznością. Całkiem spontanicznie zostali zaproszeni na imprezę urodzinową odbywającą się w tamtejszym domu kultury czy też świetlicy, gdzie zwykle zbierają się mieszkańcy na wspólne śpiewanie i granie na instrumentach. Klaudiusz: – Zależało mi na tym, żeby w filmie była scena, w której Bartek, bohater grany przez Jakuba, spotyka się z lokalną społecznością, pytaliśmy, czy będzie jakieś większe wydarzenie, aż pewnego dnia spotkała nas taka niespodzianka. Ale też jedną osobę odwiedziliśmy na jej łódce, kogoś innego w jego domu… Wszystkich prosiliśmy, by traktowali Kubę jak Bartka, czyli jak jego bohatera, ale ponieważ nie znali Kuby, nie było to dla nich żadnym problemem.

Kadr z filmu „Ultima Thule” – Jakub Gierszał i Arthur Henri (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec) Kadr z filmu „Ultima Thule” – Jakub Gierszał i Arthur Henri (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)

Nieocenionym przewodnikiem po wyspie był Arthur Henri, który ostatecznie zagrał też w filmie postać Magnusa. Jak wyjaśnia Klaudiusz, w pewnym momencie zrozumiał, że Henri będzie idealnym przewodnikiem także dla ich bohatera. – Zdarzają się czasem takie dary od losu, znam to bardzo dobrze z filmu dokumentalnego. Trzeba mieć scenariusz, bo historia musi się opowiedzieć, ale jednocześnie można być otwartym na to, co się wydarza, czerpać z tego – mówi. – Podobnym zrządzeniem losu był nasza filmowa Cupcake, czyli osierocona owieczka, z którą zaprzyjaźnia się Bartek. Mama prawdziwej Cupcake padła ofiarą drapieżnych ptaków, owieczka została więc wychowana przez ludzi, dzięki czemu można było bardzo łatwo skrócić z nią dystans. Wywiązała się między nami bardzo bliska relacja, bo Cupcake stale do nas wracała. Kręciła się non stop koło naszego domu i były dni, kiedy otwieraliśmy drzwi, a ona już na nas czekała.

Przerwa w zdjęciach – Kuba i Cupcake (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec) Przerwa w zdjęciach – Kuba i Cupcake (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)


Jakub Gierszał: – Wśród mieszkańców Fouli generalnie panuje duża otwartość i zaciekawienie ludźmi, którzy tu przyjeżdżają i przywożą swoje historie. Może właśnie dlatego, że na co dzień są zamknięci we własnej małej społeczności. Często wspominam dziecko, które spotkaliśmy zaraz po przybyciu na wyspę – wzięło moją rękę w swoją i zaczęło się do niej przytulać, pytając, skąd jestem. W tym geście było zawarte dogłębne ludzkie zaufanie, powiedziałbym nawet prazaufanie, bez zakłóceń w postaci zagrożeń, jakie wprowadza nasza cywilizacja. Na Fouli jest po prostu bezpieczny świat, za którym ludzie dzisiaj bardzo tęsknią. Dlatego z reguły wygląda to tak, że ktoś rodzi się na wyspie, wyjeżdża stamtąd, żeby zdobyć edukację – i to edukację na naprawdę dobrym poziomie – i wraca. Myślę, że właśnie po ten spokój i bezpieczeństwo.

Kuba Gierszal – aktor i producent filmu – w budce, Klaudiusz Chrostowski – reżyser, producent i scenarzysta – siedzi, a operator Michał Rytel-Przełomiec ustawia kadr. (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec) Kuba Gierszal – aktor i producent filmu – w budce, Klaudiusz Chrostowski – reżyser, producent i scenarzysta – siedzi, a operator Michał Rytel-Przełomiec ustawia kadr. (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)

Koniec czy kraniec?

Znają się długo, od czasów filmu „Nieulotne”, w którym Kuba grał główną rolę, a Klaudiusz był asystentem reżysera. Mają do siebie spore zaufanie i mogliby przegadać niejeden wieczór – zresztą z takich rozmów zrodziła się idea filmu „Ultima Thule”. Tytułowe słowa, użyte przez Wergiliusza w „Georgikach”, w średniowieczu oznaczały mityczną krainę położoną na północy i wyznaczającą kraniec znanego świata. Potem stały się synonimem krańca świata. – Opowiadamy historię 30-letniego Bartka, który przeżył stratę i próbuje się w życiu na nowo odnaleźć. Znaleźć spokój oraz właściwą dla siebie samego drogę – mówi Klaudiusz, który jest też autorem scenariusza. Film pojawi się w kinach 16 lutego, ale już dostał nagrodę na festiwalu w Gdyni (w konkursie filmów mikrobudżetowych) oraz nagrodę „Perspektywy” im. Janusza Morgernsterna. Jakub Gierszał, który gra główną rolę, tak zaangażował się w projekt, że został jednym z producentów.

(Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec) (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)

– Dla mnie ciekawym wyzwaniem było zagrać Bartka tak, żebyśmy jako widzowie z jednej strony mieli ciągłość jego historii i przeżyć, a z drugiej – nie byli pewni, co do końca oglądamy – mówi. – Czy filmowego bohatera, aktora, grającego postać, czy po prostu osobę szukającą siebie na wyspie. Taka hybryda dokumentalno-fabularna bardzo mnie intrygowała, sam chciałbym takie rzeczy oglądać w kinie, wydaje mi się, że one przełamują w ciekawy sposób tę klasyczną czwartą ścianę. Chodziło nam o to, by jak najmniej udawać, jednocześnie udając. Jak kopię torf, to widać, że nie umiem tego robić, a jak zaganiam owce, to też robię to trochę niezdarnie… Kostium mojego bohatera był łączony z naszych prywatnych rzeczy, głównie rzeczy naszej dwójki, przy czym jeden kolega dał nam kurtkę, a Arthur dał nam drelich roboczy… – Interesowała nas prawda – potwierdza Klaudiusz.

Jak wyznają, impulsem była opowieść, którą usłyszeli. O pewnym nieznajomym podróżującym promem na wyspę, tylko z plecakiem, bez planów na dłuższy pobyt. Trafia akurat na sezon prac w polu, okoliczni hodowcy i rolnicy potrzebują pomocy, więc zostaje na dłużej. Pomyśleli, że dobrze byłoby podążać jego śladami, stopniowo, krok po kroku, okruch po okruchu, odrywając jego historię i kryjącą się za nią tajemnicę.

Jakub Gierszał na planie filmu „Ultima Thule” (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec) Jakub Gierszał na planie filmu „Ultima Thule” (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)

Jakub Gierszał: – Sporo rozmawialiśmy o ucieczce przed światem, jaka się coraz częściej w ludziach budzi, też w ludziach naszego pokolenia. O coraz bardziej postępującym uzależnieniu od mediów społecznościowych i Internetu, od których ludzie też chcą uciec, ale też o uciekaniu od odpowiedzialności. Izolacja zaczyna być problemem naszych czasów, a Internet to tylko pogłębia. Oddalamy się od siebie, piszemy do siebie skrótami, żyjemy trochę na takich swoich osobnych wyspach. Nasz film opowiada więc też o potrzebie złapania kontaktu.

Jerzy Szelewicz, dźwiękowiec,robi zdjęcie kucykowi szetlandzkiemu w dolinie Da Daal (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec) Jerzy Szelewicz, dźwiękowiec,robi zdjęcie kucykowi szetlandzkiemu w dolinie Da Daal (Fot. Jerzy Szelewicz, Michał Rytel-Przełomiec)

Nie bali się pokazać tej historii na spokojnie, kameralnie. Obaj lubią takie kino, z paroma bohaterami, w którym najważniejsze są obraz, relacje między ludźmi i emocje. – A jeśli chodzi o samotność, to myślę, że ona bardzo często jest pułapką – zauważa Klaudiusz. – Im bardziej w nią wpadamy, tym trudniej się z niej wyzwolić. Nawet jeśli na początku była kojąca. O relacje najzwyczajniej trzeba zadbać.

Share on Facebook Send on Messenger Share by email
Autopromocja
Autopromocja

ZAMÓW

WYDANIE DRUKOWANE E-WYDANIE
  • Polecane
  • Popularne
  • Najnowsze