W 1930 roku prawie zdobyła koronę Miss Polonia. Przegrała o włos – krótki, bo w młodości ścinała się na chłopczycę. Później Krystyna Skarbek o włos uniknęła śmierci z rąk gestapo, gdy jako szpieg tajnej armii Churchilla organizowała dywersję na terenach okupowanych przez III Rzeszę. Zginęła siedem lat po wojnie z ręki kochanka. Podobno miała „fatalny dar wzbudzania miłości”.
Artykuł archiwalny
Nie broniła się, choć przetrwania uczyli ją najlepsi. Umiała ściąć człowieka drutem ukrytym w sznurowadle, który odpowiednio użyty działa jak piłka Gigliego (do przecinania kości w chirurgii). Była prymuską na zajęciach z uderzeń kończących się zmiażdżeniem jabłka Adama, a poprzedzonych kopniakiem w kolano. Tym razem te umiejętności zdały się na nic. Nóż wszedł w pierś tak głęboko, że ludzie, którzy obezwładnili napastnika, nie zauważyli zbrodni. Myśleli, że zemdlała. Leżała na wiktoriańskich kafelkach przed drzwiami do pokoju, który wynajmowała w tanim londyńskim hotelu, założonym przez Polskie Towarzystwo Pomocy. Portier z kucharką oparli ją o ścianę w pozycji siedzącej, a zarządca cucił wodą. Woda wylała jej się z ust, coś było nie tak. Dopiero przybyły chwilę później kierownik hotelu wymacał trzonek noża, wyjął go odruchowo i upuścił. Kochanek-zabójca nie uciekał, a później nie prosił o złagodzenie wyroku. Skazany na karę śmierci, w ostatnich słowach przed powieszeniem wyznał: „Zabić to ostatecznie posiąść”.
Wspomniany rok 1930. Wicemiss z krótkimi włosami, do tego prawie nieumalowana, za to obdarzona sporym temperamentem (co z pewnością spodobało się przewodniczącej wyłącznie żeńskiego jury Zofii Nałkowskiej). Krystyna miała wtedy niecałe 22 lata i coś więcej niż niezaprzeczalną urodę.
Była „córeczką tatusia”, co akurat niekoniecznie jej się przysłużyło. Jej wywodzący się ze znakomitego rodu ojciec Jerzy Skarbek miał reputację uwodziciela, choć byli i tacy, co mieli go za chama i bufona. Tonął w długach, gdy ożenił się z córką żydowskiego bankiera, świeżo ochrzczoną Stefanią Goldfeder. Cała Warszawa plotkowała, że Jerzy poślubił pieniądze, a Stefania szlacheckie nazwisko. W tym związku najpierw urodził się Andrzej, za którym Jerzy nie przepadał (twierdził, że syn „kurczowo trzyma się maminej spódnicy”), a osiem lat później – Krystyna. Nazywał ją Vesperale – Gwiazdeczką (od łacińskiej nazwy Wenus, gwiazdy wieczornej). Gwiazdeczka jeszcze nie nauczyła się chodzić, a już dzieliła z tatą pasję do koni. Sadzał niemowlę na kuca i uczył jeździć po męsku – okrakiem. Kiedy Krysia podrośnie, na każdym kroku będzie się starała zaimponować ojcu, np. dosiadając narowistego ogiera. Nauczyła się posługiwać nożem myśliwskim i strzelbą.
Jest rok 1921. Polska podpisała właśnie traktat pokojowy z Rosją i Ukrainą, a rodzice Krysi wysyłają ją na Kresy do cenionej szkoły klasztornej z internatem. Wyleci z niej za podpalenie sutanny księdza odprawiającego codzienną poranną mszę (użyła trzymanej w ręku świecy). Nie do końca rozumiała tę decyzję, przecież pomogła też gasić, a wielebny śmiał się z tego razem z nią. Wróci do rodziców, ale już nigdy nie będzie tak samo. Ojciec, który zaczął chorować na gruźlicę, regularnie jeździ do sanatoriów. W czasie jednego z takich wyjazdów zwiąże się z inną kobietą i porzuci rodzinę. Krystyna nie zamierza się nad sobą użalać. Znajduje pracę w biurze salonu Fiata, a wśród jego najlepszych klientów – kandydata na męża.
Upatrzyła sobie dyrektora fabryki firanek. Ma 22 lata, gdy bierze z nim ślub. Kilka miesięcy później jest już rozwódką z comiesięczną rentą wypłacaną przez jej eks. Ewidentnie do siebie nie pasowali. Jej zdaniem mąż był „opętany pracą” i nie dbał o przyjemności, jego zdaniem ona nie nadawała się na elegancką gospodynię domową, która zabawia gości – także dlatego, że w domu w ogóle rzadko bywała.
Wybór kolejnego męża był już bardziej… może nie przemyślany, ale z pewnością bardziej dopasowany do jej wizji życia jako ciągu ekscytujących wydarzeń. Jerzego Giżyckiego, podróżnika i dyplomatę, poznała w Zakopanem, gdzie odpoczywał po dłuższym powrocie z Afryki. Opisał ją jako „nieustraszoną”, bo na ciężkich drewnianych nartach jeździła lepiej niż większość mężczyzn. Krótko po ślubie, pod koniec 1938 roku, wyjechała z nim do Kenii, gdzie objął stanowisko starszego dyplomaty przy nowo utworzonym polskim konsulacie. Gdy wybuchła wojna, podróżowali akurat przez Afrykę samochodem, a że MSZ nie przysłało wskazówek, jak się w tej sytuacji zachować, postanowili, że wracają do Europy na własną rękę. Jerzy chciał się zaciągnąć do polskiej formacji zbrojnej we Francji, ale z powodu wieku (był o 20 lat starszy od Krystyny) i złego stanu zdrowia nie przyjęto go. Już w drodze do Europy podczas kilkutygodniowego rejsu strasznie się kłócili. Na miejscu podjęli decyzję o rozstaniu.
I tu zaczyna się właściwa opowieść o pięknej Polce, agentce brytyjskiego wywiadu. Jeszcze u boku męża Krystyna przez jakiś czas pracowała jako dziennikarka. Dlatego po powrocie z Afryki, znowu wolna, znowu bez konkretnych planów, skontaktowała się z redaktorem „Manchester Guardian”, który – jak się okazało – był współpracownikiem brytyjskiego wywiadu. To on skierował ją do szefa siatki wywiadowczej przy brytyjskim MSZ. Skarbek miała plan szmuglowania z Węgier do Polski ludzi oraz informacji wywiadowczych. Przez góry, na nartach (wcześniej w Zakopanem dla zabawy bawiła się w przemyt papierosów). Trafiła w idealnym momencie – premier Winston Churchill powołał Kierownictwo Operacji Specjalnych (SOE), tajną organizację, której celem było werbowanie cywili mówiących w obcych językach i przeszkolenie ich do dywersji na ziemiach okupowanych przez nazistów.
Grupę wybranych osób, w tym Krystynę, szkolono w sabotażu. Ułaskawiony z 20-letniej odsiadki kasiarz uczył ją, jak otworzyć każdy europejski zamek. Dowiedziała się, jak zmienić wygląd w pół minuty (wata w usta, popiół z papierosa na twarz podkreśli zmarszczki i worki po oczami). Dowiedziała się, jak rozpoznawać, że jest śledzona, i jak przetrwać tortury. Niech wytrzyma 48 godzin, żeby wywiad zdążył ostrzec lub ewakuować tych, których szpieg może „sypnąć”. Pomoże liczenie lub literowanie alfabetu – żeby nie skupiać się na bólu. Pomoże też wiedza, że po długotrwałym odczuwaniu bólu człowiek doświadcza dziwnej przyjemności, a w efekcie ekstazy. Strach może nawet zmienić się w zauroczenie. Ważne wtedy, by ten stan ukryć przed oprawcami, bo przerwą i pozwolą ciału powrócić do pierwotnej wrażliwości. Gdy była już gotowa do walki, przyjęła tożsamość Christine Granville, pseudonim „Pauline”.
Jej pierwsza misja: ma przedostać się do Budapesztu i zorganizować przerzut tajnych informacji do Generalnej Guberni. Opracowała trasę przez słowackie Tatry. Zima była tak ostra, że „ptaki przymarzały do drzew”, ale Polka zadanie wykonała mimo strat w ludziach. W Budapeszcie Krystyna funkcjonowała pod przykrywką francuskiej korespondentki zatrudnionej w firmie podlegającej brytyjskiemu Ministerstwu Spraw Zagranicznych. W pierwszych miesiącach wojny Węgry, ciągle wolne, roiły się od zagranicznych dziennikarzy, którzy stąd obserwowali przebieg działań wojennych, więc Krystyna łatwo wtopiła się w to towarzystwo. W relacjach świadków, agentów, z którymi się kontaktowała, była szczęśliwa. Paradoksalnie wojna uwolniła ją od nudy i monotonii, od przewidywalnej przyszłości. Kolejne kursy przez zieloną granicę – mimo pościgów i ucieczek, zupełnie jak z filmów akcji – kończyły się dobrze. Wracała poobijana, pokaleczona, wyziębiona, ale wracała, mimo że na polskich stacjach kolejowych wisiały plakaty z jej podobizną i informacją o nagrodzie: „Za żywą lub martwą”.
Wpadła w Budapeszcie. Właśnie wróciła z kolejnej trasy, wyczerpana i zagrypiona.
Pod koniec stycznia 1941 roku o czwartej rano budzi ją walenie w drzwi. Przesłuchiwana przez rezydujące w Budapeszcie gestapo zagryza język i plując krwią, wmawia Niemcom, że choruje na gruźlicę. Była bezczelna. Gdy pokazano jej fałszywy dokument, którym posługiwała się w Polsce, odparła, że dziewczyna na zdjęciu nie może być nią, ponieważ tamta jest znacznie ładniejsza. Chorobliwa bladość, kaszel po niedoleczonej grypie plus krew w ślinie sprawiły, że wezwany lekarz najpierw zarządził prześwietlenie, a później zalecił zwolnienie jej ze względów humanitarnych. Wypuszczono ją, co paradoksalnie wzbudziło nieufność własnego wywiadu. Przecież gestapo nie wypuszcza. Całkiem możliwe, że dała się Niemcom zwerbować i została podwójnym agentem. Jej przeżycia w tym okresie są dość zagmatwane. Sama zmieniała ich wersje, co miało ją chronić przed przypadkowym rozpoznaniem. Nie do końca wiadomo, jak na przykład było z próbą uwolnienia matki z getta. Podobno tak: Krystyna zaczepia na ulicy niemieckiego oficera, proponując mu wprost łapówkę za wydostanie z getta starszej pani Skarbek. Oficer prowadzi piękną nieznajomą z walizką z pieniędzmi do swojego mieszkania, żąda seksu. W zamian obiecuje, że pomoże. Obietnicy nigdy nie dotrzyma. Matka Krystyny nie przeżyje getta.
Krótko przed inwazją na Normandię agentka Christine wraca do czynnej służby wywiadowczej Jego Królewskiej Mości. Zrzucona na tyły wroga Skarbek miała wspierać aliancką grupę dywersyjną. Wylądowała w momencie, gdy aresztowano jej szefa. Tak jak stała, poszła na niemiecki posterunek. Bez broni. Wóz albo przewóz. Tym razem pomogła obietnica ogromnej łapówki i sprytny blef. Krystyna przedstawiła się jako żona aresztowanego, a przy tym siostrzenica marszałka Montgomery’ego, i przekonała strażników, że tylko akt łaski wobec więźnia pomoże im ocalić skórę, gdy za miesiąc alianci dotrą w to miejsce.
Za tę akcję tuż po wojnie premier Wielkiej Brytanii nagrodzi ją Orderem Imperium Brytyjskiego. Z jego ręki agentka otrzyma też nagrodę pieniężną – sto funtów. To tyle, bo obywatelstwa jej odmówiono (ponoć w obawie przed możliwością zwerbowania przez komunistów). Do Polski wrócić, oczywiście, nie może, po raz kolejny musi sobie radzić sama. Z trudem udaje jej się uzyskać zgodę na pracę na Wyspach. Pracujew sklepie, w kawiarni, gdzie się da.
Próbowała zaczepić się jako stewardesa w liniach lotniczych. Nie pomogła protekcja wiceprezesa, którego znała z czasów Bitwy o Anglię. Miała o osiem lat za dużo jak na standardy linii pasażerskich. Udało się w żegludze. Jej pierwszy przydział, czteropokładowy transatlantyk „Ruahine”, zabierał ponad 300 pasażerów, których obsługiwała 200-osobowa załoga. Armator szczycił się, że zatrudnia byłych żołnierzy, umieścił ten atut w prospekcie reklamowym. Weterani mieli frontowymi opowieściami umilać podróż pasażerom klasy wyższej. Do podstawowych obowiązków Krystyny należało jednak sprzątanie kajut drugiej klasy. Robiła to w jasnobłękitnym kostiumie z kloszową spódnicą, w białym fartuszku i czepku. Do tego stroju, zgodnie z regulaminem obowiązującym personel, przypięła odznaczenia otrzymane na wojnie.
W trakcie pierwszego rejsu do Nowej Zelandii pozna swojego przyszłego zabójcę– Dennisa Muldowneya. On też pracuje jako steward. Ma wobec niego dług wdzięczności,to on wziął „nową” w obronę, gdy podpadła współpracownikom. Była cudzoziemką na statku, którym – jak głosiły plotki – uciekinierzy z Polski za pieniądze brytyjskich podatników ekskluzywnie „wozili się” po świecie, a do tego gwiazdorzyła. Faktycznie, historie, które opowiadała pasażerom, czyniły z niej główną atrakcję rejsu. Dennis pływał już drugi rok, pozował na wygę i nie opuszczał Krystyny na krok. Uczył ją noszenia kilku tac z herbatą jednocześnie, błyskawicznego słania łóżek, często też, po odbębnieniu swoich obowiązków, pomagał jej w szorowaniu toalet. Był prostym, bezpośrednim chłopakiem, który rzucił szkołę w wieku 14 lat. Ona, zbuntowana arystokratka, czuła się przy nim swobodnie i bezpiecznie, zwierzała mu się, płakała w rękaw. Próbowała go nawet wprowadzić w swoje emigracyjne towarzystwo. Bez sukcesu. Uważali go za prostaczka i kpili z niego. Zauważyli też, że jest w niej „wściekle zakochany”, że chodzi za nią krok w krok. W pewnym momencie Krystyna ma tego dość, stara się przerwać ten dziwny układ. Na oczach Muldowneya całuje się z innymi. W końcu mówi mu, że zamierza związać się z przyjacielem z dzieciństwa i na stałe wyjechać z Anglii. To wtedy Dennis po raz ostatni zaczaił się przed jej drzwiami.
Wokół jej życia narosły legendy. Jedna łączy ją z Ianem Flemingiem, twórcą przygód Jamesa Bonda. Poszlak jest sporo. Fleming, były oficer wywiadu marynarki wojennej, wysoki, jasnowłosy i niebieskooki przedstawiciel klasy wyższej, był zdecydowanie w typie Krystyny. A ona doskonale pasowała do ideału kobiety Fleminga – trzydziestokilkuletniej Żydówki, „towarzyszki, która nie potrzebuje edukacji w sztuce miłości”. Takiej, jak późniejsza Vesper Lynd, dziewczyna Bonda, pojawiająca się w pierwszej powieści Fleminga „Casino Royale”. Jest zatem bondowska Vesper i jest Vesperiale (Krystyna w opowieściach lubiła wracać do tego, jak w dzieciństwie nazywał ją tata). A w książce, gdy Bond pyta Vesper o imię, dodaje: „Czy mogę je pożyczyć?”.
Istnieje też teoria o romansie z Ianem Flemingiem, który za swoją odprawę po zwolnieniu ze służby wywiadowczej kupił na Jamajce willę Goldeneye (tam pisał swoje książki o Bondzie), rozpoczętym właśnie na pokładzie statku, gdzie Krystyna pracowała jako stewardesa. Fleming podróżował wtedy po świecie częściowo dla przyjemności, a częściowo zawodowo – jako dziennikarz.
Mogło być też mniej romantycznie. Ian i Krystyna poznają się na lunchu przy Charlotte Street dwa lata po zakończeniu wojny. Kontaktują się, owszem, ale tylko w sprawie pracy. Fleming jako dziennikarz pisze o byłej agentce, która coraz bardziej go fascynuje. Być może nawet staje się pierwowzorem samego Jamesa Bonda? Wiadomo na pewno, że się znali i że Krystyna wywarła na Flemingu duże wrażenie.
Jej przygody z pewnością starczyłyby mu na całą książkę. I to niekoniecznie śmiertelnie poważną. Czy zdążyła opowiedzieć Ianowi o zakochanym w niej na zabój asie polskiego wywiadu, który tak źle zniósł odrzucenie, że w jej mieszkaniu wyjął pistolet i zagroził, że postrzeli się w jądra? Ręka mu drgnęła i przestrzelił stopę. Gdy ją wyleczył, rzucił się z mostu. Rzeka była na wpół zamarznięta, więc tylko złamał drugą nogę.
Podobno kilku mężczyzn swego czasu w niej mocno zakochanych zawiązało klub. Zobowiązali się, że nie dopuszczą do publikacji co bardziej intymnych i wstydliwych epizodów z jej życia. W akcie zgonu Skarbek wydrukowanym na egzemplarzu Urzędu Stanu Cywilnego Royal Borough w Kensington zapisano: „Christine Granville, zawód: była żona, lat 37”. Z tej pierwszej wzmianki nie byłaby pewnie zadowolona, ale może chociaż z drugiej? W momencie śmierci miała przecież 44 lata.