Bez względu na to, czy dyscyplina wymaga użycia kijów, piłki czy rozgrywa się przy dźwiękach muzyki, najważniejsze jest międzygatunkowe porozumienie. Człowiek i koń muszą stanowić zgrany team. To od ich wzajemnych relacji zależy sukces w polo, horseballu czy kadrylu. Dyscyplinach jeździeckich, które powoli opuszczają niszę sportów elitarnych.
Pierwszy historyczny mecz polskiej reprezentacji w horseball zakończył się remisem. Choć debiutanci cały czas prowadzili, w ostatniej minucie bardziej doświadczeni gracze z Austrii zdobyli wyrównujący punkt. Mecz został rozegrany w grudniu 2012 roku podczas poznańskiej Cavaliady – najważniejszej w Polsce imprezy branży koniarskiej. Była to jedna z pierwszych okazji, by zobaczyć na żywo tę dyscyplinę – swoiste połączenie koszykówki i rugby rozgrywane na koniach.
Walka o kaczkę
Czterech zawodników, piaszczyste boisko o wymiarach 25 na 65 metrów, dwa kosze o średnicy metra zawieszone na wysokości 3,5 metra plus piłka do nogi w specjalnej uprzęży ze skórzanych pasków, które pozwalają podjąć ją z ziemi. Zasad jest dość dużo, ale generalnie chodzi o to, by podając między sobą piłkę, wrzucić ją do kosza. Wszystko z końskiego grzbietu, oczywiście. Horseball nawet w środowisku koniarzy uważany jest za sport raczej niszowy, jednak swymi korzeniami sięga wiele lat wstecz. Wywodzi się z argentyńskiego pato – gry polegającej pierwotnie na wyrywaniu sobie podczas jazdy na koniu... kaczki. Gra narodziła się na początku XVII wieku w Argentynie. Była to sąsiedzka zabawa angażująca mieszkańców sąsiadujących ze sobą farm. Grano na terenach stanowiących granicę pomiędzy gospodarstwami, plac gry mógł mieć nawet kilka kilometrów kwadratowych, nie było limitu graczy. Cel gry to zabranie kosza z kaczką na teren własnej farmy. Jedyną zasadą było to, że ten, kto aktualnie miał kaczkę w garści, musiał trzymać ją w wyciągniętej ręce tak, by inni mogli mu ją odebrać. Z powodu wielu ofiar śmiertelnych, jakie powodowała, gra została oficjalnie zakazana na przełomie XVII i XVIII wieku. W latach 30. XX wieku Argentyńczycy powrócili do tradycji gry w pato, zmieniono zasady na bardziej cywilizowane, kaczkę zamieniono na piłkę w skórzanej uprzęży. W 1953 roku prezydent Argentyny Juan Peron ogłosił grę sportem narodowym.
gracz horseball, fot.123rf
We współcześnie organizowanych rozgrywkach jasno określone zasady sprawiają, że horseball jest bezpieczny zarówno dla jeźdźców, jak i koni. Choć jest to sport mocno kontaktowy – konie pędzą blisko siebie, często nawet w odległości 5–10 centymetrów, gra wymaga szybkich zwrotów i gwałtownego hamowania – zarówno organizatorzy, jak i gracze bardzo dbają o bezpieczeństwo. – Wiele osób, które wcześniej nie spotkały się z tą dyscypliną, jest zaskoczonych tym, że nie powoduje ona w zasadzie żadnych poważnych kontuzji. Konie mogą rozegrać tylko jeden mecz dziennie. Zwierzęta mają specjalne ochraniacze na pierś i nogi, zaś jeźdźcy obowiązkowo noszą kaski i ochraniacze na kolana. Bezpieczeństwo przede wszystkim – zapewnia Piotr Zieliński, prezes Polskiego Stowarzyszenia Horseball. Najlepsze do gry są konie szybkie, zwrotne i przyzwyczajone do bliskiego kontaktu z innymi. Dobrze ułożone i karne. Zawodnicy z kolei muszą być sprawni fizycznie (podjęcie piłki z ziemi w galopie wymaga dużej elastyczności) i mieć spore doświadczenie. Najlepiej w skokach. – Właśnie ze skoków przechodzi do nas najwięcej zawodników – lubią adrenalinę, są odważni i mają świetnie opanowane ujeżdżenie – tłumaczy Piotr Zieliński. On i jego żona końmi zajmują się od lat. Próbowali większości dyscyplin, wciąż szukali jednak czegoś nowego. Na rozgrywki horseballu trafili przypadkiem kilka lat temu podczas wyjazdu do Włoch, gdzie, jak się okazało, „końska koszykówka” jest bardzo popularna. Podobnie jest we Francji.
Tu piaszczyste boisko do gry w horseball znajdziemy w niemal każdej stajni. Jest łatwe w utrzymaniu, mniejsze niż to do polo. Zielińskim spodobała się dynamika rozgrywek, to, że można w sportach końskich spróbować czegoś nowego. Postanowili sprowadzić grę do Polski. Nawiązali współpracę z Międzynarodową Federacją Horseballu i w 2010 roku założyli jej polską filię. Teraz skupiają się na promocji sportu w naszym kraju. – To dyscyplina, którą może uprawiać każdy bez względu na wiek i zasobność portfela. Do gry nadają się wszystkie konie, dzieci mogą trenować na kucach. Naszym marzeniem jest, by zainteresować horseballem szkółki jeździeckie, które mogłyby wprowadzić grę do programu szkoleń, ponieważ świetnie ćwiczy ona tzw. dosiad, równowagę, pozwala swobodnie poczuć się na końskim grzbiecie, a do tego daje mnóstwo radości – zachwala Piotr Zieliński. Charakterystyczne dla tego sportu jest to, że często jedzie się bez trzymania wodzy, bo ręce muszą być wolne, by złapać i podać piłkę innym graczom. Gra jest bardzo widowiskowa, ponieważ boisko jest niewielkie, a publiczność zasiada blisko akcji.
Na razie w Polsce jest sześć drużyn. Zielińscy jednak starają się jak najczęściej pokazywać horseball publiczności – tylko wtedy ich zdaniem można zarazić pasją do tego sportu. Zorganizowali
do tej pory pokazowy mecz towarzyski pomiędzy Hiszpanią a Włochami w łódzkiej Atlas Arenie, mistrzostwa Europy dla zawodników w wieku do lat 16 oraz wspomniany na samym początku towarzyski mecz Polska – Austria podczas poznańskiej Cavaliady. Każdemu, kto chciałby spróbować stworzyć drużynę horseballu, chętnie służą radą.
Z piknikiem w tle
polo, fot. 123rf
Paulina Woyciechowska-Tokarczyk z Warsaw Polo Club od dziecka była wychowana w domu pełnym zwierząt. Konie pojawiły się jednak w jej życiu dość późno. Podczas wakacji w Argentynie kilka lat temu zobaczyła zawodowe rozgrywki polo i wpadła po uszy. – To sport dla ludzi, którzy lubią aktywną rozgrywkę, dynamikę, szybką jazdę – tłumaczy. Przyznaje, że trzeba mieć odpowiedni temperament. Zupełnie inny niż np. przy takich dyscyplinach jak ujeżdżenie, gdzie liczy się opanowanie, staranność, cierpliwość. Polo to żywioł. Klasyczne polo na trawie rozgrywane jest na boisku wielkości niemalże dziesięciu boisk piłkarskich. Drużyny liczą po czterech zawodników. Celem rozgrywki jest wbicie piłki do bramki przeciwnika za pomocą kija zwanego malletą. W meczu rozgrywanych jest do czterech części zwanych czakerami, każda trwa siedem i pół minuty. Po każdym czakerze zmieniane są konie, dlatego zawodowy gracz w polo powinien dysponować minimum dwoma, a najlepiej czterema rumakami. Nie byle jakimi. Konie do polo powinny się charakteryzować szybkością koni pełnej krwi, inteligencją arabów i zwrotnością rasy quarter horse. Gra jest wymagająca dla koni i dla jeźdźców. Najtrudniejsza jest synchronizacja. – Trzeba kontrolować konia, zwracać uwagę na to, co dzieje się dookoła, i celnie trafiać w piłkę wielkości pomarańczy. Niezbędna jest umiejętność wyłączenia się i skupienia tylko na uderzeniu – mówi Woyciechowska-Tokarczyk.
polocross, fot.123rf
Choć bardziej kojarzy się z angielską arystokracją i rodziną królewską, polo ma długą tradycję także w Polsce. Sport ten do kraju sprowadził sto lat temu hrabia Alfred Potocki, który studiując w Oksfordzie, miał okazję przyjrzeć się meczom rozgrywanym w Wielkiej Brytanii. Sport szczególnie popularny był wśród kawalerzystów – uznawano go za grę, która świetnie rozwija umiejętność współpracy w zespole, uczy szybkich reakcji, orientacji podczas akcji i poprawia panowanie nad koniem. Po wojnie nie kontynuowano tradycji związanych z polo aż do 2003 roku, kiedy to odbył się pierwszy współczesny turniej polo na warszawskim Służewcu. Dzisiaj dyscyplina staje się coraz bardziej popularna. W okolicach większych miast znaleźć można kluby polo, organizowane są międzynarodowe zawody, takie jak chociażby międzynarodowy turniej BMW Cup of Nations, który zostanie rozegrany 8 września w Warsaw Polo Club mieszczącym się na terenie Chojnowskiego Parku Krajobrazowego. Polo ma łatkę sportu elitarnego. Woyciechowska-Tokarczyk i jej podobni starają się z tym stereotypem walczyć. Rozgrywki tradycyjnie już łączą się z piknikami, na których zbierają się całe rodziny. Można przyjść, spędzić czas na łonie natury, poczuć te emocje – zachęca amazonka. Rozgrywki otwarte są dla publiczności, nikt nie sprawdza kart klubowych przy wejściu. Paulina Woyciechowska-Tokarczyk zapewnia też, że nie są potrzebne ogromne pieniądze, by spróbować. Lekcja kosztuje kilkadziesiąt złotych. Grać można zaś w każdym wieku. Najstarszy zawodnik w Polsce ma 72 lata. – Polo – trzeba to zobaczyć, zabrać dzieci, psy i ruszyć na pola, ośmielić się – zachęca.
W barokowym rytmie
Sakhir, Bahrajn, fot.123rf
Jeśli polo jest dynamiczne jak hokej, to kadryle są przy nim jak jazda figurowa na łyżwach. Kilka koni wykonuje synchroniczne „układy taneczne” w rytm muzyki. Jadą bokiem, przechodzą jedne za drugimi, kręcą ósemki, powtarzają figury parami. – To dyscyplina, która wymaga wielkiej staranności – tłumaczy Karolina Wajda, wielka wielbicielka koni i założycielka Akademii Sztuki Jeździeckiej – pierwszej szkoły przygotowującej efektowne pokazy jazdy konnej, słynnej z pokazów końskich kadryli. – Kiedy w 2006 roku przejęłam prowadzenie stajni w Łazienkach Królewskich w Warszawie, dostrzegłam potencjał, aby stworzyć w Polsce akademię sztuki jeździeckiej na wzór słynnych akademii europejskich – wspomina Wajda i dodaje: – Polska ma wspaniałe tradycje jeździeckie. Po wojnie próbowano z nas wyplenić miłość do koni i wszystkiego, co kojarzyło się z historią, ale widzę po reakcjach publiczności, że mimo to konie, ich uroda wciąż budzą emocje. Organizowane przez nią pokazy łączą starannie przygotowaną formę wizualną (efektowne stroje jeźdźców i rumaków) z pokazem panowania nad końmi, które wykonują trudną choreografię. W przygotowywanych przez Wajdę kadrylach bierze udział osiem koni. – U podstaw tego typu występów leży precyzyjne szlifowanie kunsztu jeździeckiego zarówno konia, jak i jeźdźca. Potrzebna jest pasja, odrobina talentu i duża cierpliwość. Wyszkolenie konia do poziomu podstawowego to dwa lata codziennych treningów – tłumaczy Karolina Wajda. Do pokazów jej zdaniem najlepiej nadają się konie rasy andaluzyjskiej, pochodzące z Półwyspu Iberyjskiego. – Mają bardzo ładną prezencję, piękne długie grzywy – wylicza amazonka. Pokazy końskich choreografii odbywają się w takt muzyki, która jest ważnym elementem spektaklu. Czasami są to współczesne przeboje, kiedy indziej znów muzyka klasyczna. Karolina Wajda stawia na brzmienia barokowe. Trudno jednak powiedzieć, czy konie lubią muzykę.
– Jeśli jeździec jest zżyty z koniem, stają się jednością. To jest w tym sporcie najpiękniejsze – dzięki temu, że siedzimy na koniu, władamy wielkim ciałem i jego zmysłami, które uzupełniają i poszerzają nasz potencjał. I na odwrót. Jeśli jeźdźca muzyka nastraja w jakiś sposób, to automatycznie przechodzi to w ciało konia – tłumaczy Wajda. Jej szkoła do czasów baroku nawiązuje nie tylko za sprawą muzyki. U podstaw całej filozofii Akademii Sztuki Jeździeckiej leży fascynacja jej założycielki szkołą jazdy, która rozwijała się w Europie na przełomie XVII i XVIII wieku. – Trenujemy konie w duchu klasycznego jeździectwa. W tamtych czasach koń stanowił wielkie dobro i towarzyszył człowiekowi w niemalże każdym aspekcie życia – wyjaśnia Wajda. To ona układa końskie choreografie – figury muszą być harmonijne, pary przemieszczają się synchronicznie. – Wymyślanie nie jest trudne, schody zaczynają się, gdy chcemy wprowadzić te pomysły w życie. Doprowadzenie do tego, by osiem koni wykonywało układ synchronicznie, to ciężka praca – śmieje się i dodaje, że nie trzeba jednak być specjalistą, by docenić urok takiego przedstawienia. – To spektakle, które są dostępne dla szerokiej publiczności, nie tylko dla ludzi związanych z ujeżdżeniem. Taki występ daje przyjemność obcowania z harmonią. A harmonii potrzebuje każdy. Nie trzeba być choreografem, by docenić spektakl baletowy. Symetria, harmonia to rzeczy, które po prostu dobrze wpływają na nasze samopoczucie.