– Kocham je i ich nienawidzę – mówi po pięciu latach spędzonych w Zjednoczonych Emiratach Arabskich Aleksandra Chrobak. A w swojej książce "Beduinki na Instagramie. Moje życie w Emiratach" opisuje kraj ogromnych kontrastów.
Pierwsze wielkie zaskoczenie, kiedy znalazłaś się na miejscu.
Salony w domach, do których byłam zapraszana. Na podłogach drogie dywany, wzdłuż ścian ułożone specjalne pufy służące do oparcia pleców. I obowiązkowy element wystroju – wielkie kandelabry, kryształowe albo udające kryształ. Dużo frędzli, pluszu, grube, ciężkie, aksamitne zasłony i meble à la Ludwik XIV. Chodzi o porażenie gościa bogactwem, salon jest wizytówką.
No to po kolei. Jak to się w ogóle stało, że trafiłaś do Emiratów?
Po polonistyce, religioznawstwie i nieskończonej iranistyce w Krakowie wyjechałam do Londynu, do chłopaka. Miłość się skończyła, a ja poczułam, że jest mi w Londynie za zimno i zaczęłam szukać pracy w liniach lotniczych. Trafiłam na dzień otwarty narodowych linii emirackich Etihad. Przepracowałam tam rok.
Latałaś z szejkami?
Szejkowie mają własne linie i robione na zamówienie samoloty, ja obsługiwałam klasę ekonomiczną. Ale wiem, że w Arabii Saudyjskiej zdarzają się nawet całe SPA na pokładzie. Etihad stworzył niedawno specjalne sektory w samolotach – małe mieszkanka z jedną sypialnią, z podwójnym łóżkiem i własną łazienką, które mają zachęcić rodzinę królewską do podróżowania z nimi.
Masz też na koncie pracę w administracji emirackiego NFZ-u.
To oni znaleźli moje CV w sieci i zadzwonili. Byłam asystentką administracyjną: porządkowałam papiery, rozliczałam ubezpieczenia, przyjmowałam skargi, bardzo pomogła mi podstawowa znajomość arabskiego. Klinika mieściła się w Abu Zabi, zamieszkałam więc na jego przedmieściach w jednym z wielu podobnych do siebie komunalnych domów z lat 70. Architektonicznie przypominały trochę minarety, z wieżyczką i portalami w kształcie łuku. Wokół kamienne ogrodzenia, solidna brama – to bardzo ważne, żeby mieszkające tam kobiety czuły się swobodnie.
Jak się mieszkało w takiej okolicy?
Zobaczyłam, jak wygląda prawdziwe życie. Tego nie widać z klubu plażowego w Dubaju. Zresztą już wcześniej, kiedy krótko pracowałam w banku, podpatrzyłam środowisko niższej kadry pracowniczej – najczęściej Hindusów lub Pakistańczyków, którzy muszą wyjść na ulice, żeby wcisnąć komuś kartę kredytową. Nie stać ich na wynajęcie samochodu, maszerują więc w 50-stopniowym upale przez miasto w koszulach typu non-iron, z tekturową teczką pod pachą. Emiraty to miejsce ogromnych kontrastów, między innymi dlatego jednocześnie je kocham i ich nienawidzę. Przygarbiona staruszka może nie potrafić się podpisać, ale wnuczek nauczył ją, jak obsługiwać najnowszy, pozłacany model iPhone’a. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie też szachownica, jaką widać na ulicach: kobiety w czarnych abajach i mężczyźni w białych kandurach.
Po ubiorze można rozróżnić, z jakiego regionu pochodzisz?
Najbogatsze jest Abu Zabi, to stąd płynie ropa, ale to mieszkańcy Dubaju roztaczają wokół siebie aureolę respektu. Trudno podrobić ich styl – tam wszyscy są bardzo modni i kosmopolityczni. Mężczyźni, choć to niedozwolone, noszą złote zegarki, a kobiety biżuterię, mocny makijaż. Wiele razy widziałam, jak spod prostokątnej czarnej szejli, zawiązanej na głowie, wystawała złota chusta Versace. Trzeba pamiętać, że mieszkańcy Emiratów to potomkowie Beduinów, którzy od poławiania pereł i dojenia wielbłądów przeszli od razu do wielkiego bogactwa, płynącego z ropy. Odkryli wartość pieniądza bez przymusu pracowania. Szejk Zajed, który zjednoczył Emiraty, chciał zrekompensować beduińską biedę i jak własnym dzieciom dać im wszystko, co petrodolary mogą kupić. Dlatego dziś każdy ma willę i kilka samochodów. Wielu 20-, 30-letnich chłopaków ma już swoje ferrari. Czym się wyróżnić w takim społeczeństwie, jak zamanifestować swój status? Kupujesz tygrysa albo lamparta. Albo husky, którego potem wyprowadzasz na dwór w 50-stopniowym upale.
Prawdziwi Beduini jeszcze istnieją?
Wszyscy ci, którzy mieszkali w szałasach, dostali pod koniec lat 60. murowane domy. Zdarza się jeszcze chałupa ze strzechą, chociaż w środku gra 60-calowy telewizor. Namioty stawiają co najwyżej z sentymentu. „Prawdziwy Beduin” budzi szacunek, ale tak zwany Bedu, człowiek mieszkający na przedmieściach, często o korzeniach jemeńskich albo saudyjskich, wręcz odwrotnie. Tacy ludzie są dowodem, że zmiany nie dokonały się w pełni, dobra nie zostały równo rozprowadzone i Bedu zostali na poboczu cywilizacji. Nie są na przykład przyzwyczajeni do korzystania z krzeseł, siadają na nich, jakby siedzieli na dywanie po turecku. U Bedu, kiedy chłopak kończy 14 lat, dostaje swojego pikapa i prowadzi. Już jako dziesięciolatek nierzadko rządzi rodziną – kobietami i młodszym rodzeństwem. Dziewczynki w wieku ośmiu, dziewięciu lat, chociaż nie są jeszcze dojrzałe biologicznie, dostają zamówione w Internecie albo uszyte na miarę abaje i chusty.
Jakie wrażenie zrobiły na tobie kobiety z Emiratów?
Te bogatsze, bardziej wykształcone, w szpilkach, z blond włosami wystającymi spod chusty, mocno zadzierają nosa. Trudno się z nimi zaprzyjaźnić. Najfajniejsze są kobiety w nikabach, zasłonach na twarz, przez które widać tylko oczy. Dużo przeszły, dużo musiały poświęcić: rok w rok poród, bycie jedną z dwóch, trzech żon, dlatego mają w sobie dużo pokory. Kiedyś w pracy poznałam Salmę. Na dłoniach miałam akurat hennę, Salmę zaciekawiło, że nosi ją biała nie-Arabka. Kiedy usłyszała, że nie jestem mężatką, od razu zaprosiła mnie na wesele do swojej rodziny. Już na miejscu poprosiła, żebym pomogła jej się przebrać. Dzięki temu wiem, jak wygląda tradycyjna bielizna – pantalony z wiktoriańskimi koronkami. Salma jest po czterdziestce, od początku traktowała mnie jak córkę pomimo opinii, jaką mają tam europejskie dziewczyny. Jeśli któraś z kobiet ma synową, na przykład z Rumunii, podczas przedstawiania jej powie, że owszem, jest z Rumunii, ale ma bardzo dobre serce. My, białe, wymagamy dodatkowego wyjaśnienia.
O co najczęściej pytały cię nowo poznane kobiety?
Jak to możliwe, że przyjechałam sama. Nie mogły uwierzyć, że po prostu spakowałam walizkę, i już. Pytały też, czy mieszkam sama. Ponieważ wiem, co to w ich kulturze oznacza, odpowiadałam, że owszem, ale tuż obok jest willa właścicieli i każdy, kto do mnie przychodzi, musi przejść przez podwórko, więc czuję się bezpieczna.
A co z mężczyznami? Udało ci się z którymś zaprzyjaźnić?
Z mężczyznami nie ma przyjaźni: albo jesteś żoną, albo dziewczyną dla przyjemności, albo jesteście na „dzień dobry” w pracy. Lokalsi są bardzo grzeczni. Ci bardziej konserwatywni nie powinni podawać ręki kobiecie, ale zrobiliby to, żeby cię nie urazić, jeśli to wyszłoby od ciebie. Mężczyźni fizycznie okazują sobie dużo ciepła, ale tylko w ramach własnej płci. Arabski pocałunek polega na tym, że dotykają się czołami, nosami i w powietrzu cmokają.
Opisujesz podryw w galeriach handlowych. Dlaczego akurat tam chodzi się na randki?
Bo kobieta i mężczyzna nie mogą do siebie tak po prostu podejść na przykład w kawiarni. Wiele miejsc podzielonych jest na strefę męską i damską: urzędy, biura, szpitale mają oddzielne wejścia dla każdej płci. To żaden odgórny nakaz, tylko tradycja. Wejście na teren centrum handlowego jest jedno, tam randki są możliwe. To dlatego konserwatywne rodziny nie puszczają tam swoich córek samych. Te mniej tradycyjne wysyłają dziewczyny np. z jednym z synów. Panowie, jak nigdzie indziej, pozwalają sobie na bezwstydne spoglądanie kobietom w oczy. Trzecie odwzajemnione spojrzenie to zaproszenie. Wówczas następuje dyskretna wymiana numerów. Po umówieniu spotkania przez telefon najczęściej podjeżdża się wieczorem na nieuczęszczaną plażę, przesiada do jednego samochodu, najlepiej z przyciemnianymi szybami, i to w nim mija randka, chyba że auto rusza do wynajętego mieszkania. Z cudzoziemkami jest trochę inaczej, choć i wobec nas miejscowi są nieśmiali, dopóki nie zostaną z dziewczyną sam na sam. W miejscu publicznym co najwyżej wyszepczą ci swój numer do ucha. Byłam na kilku takich niby-randkach, jedna z nich polegała na przejażdżce lamborghini. Jeśli jednak mężczyzna ma poważne zamiary, nie będzie się z tobą szlajał po plażach, nie zabierze cię na quady czy jet ski. Złoży ci wizytę jego matka.
Tobie raz złożyła.
Tak, przyszła do mnie korpulentna pani w koronkowej woalce i z dłońmi zaczernionymi od henny i zaprosiła do siebie do domu. Podejrzewałam, że ta wizyta powiązana jest z incydentem, który przytrafił mi się wcześniej. Obcy mężczyzna zostawił dla mnie karteczkę z informacją, że ma na imię Hassan, ma 24 lata i odkąd mnie zobaczył, nie może o mnie zapomnieć. Pomyślałam, że to żart: facet prosi mnie o rękę na kartce, ale czegoś takiego nie mogłam przegapić. Przyjęło mnie mnóstwo kobiet w nikabach, bo nawet w domu mógłby je zobaczyć na przykład szwagier, a on nie jest z nimi spokrewniony. Było tam mnóstwo dzieci, którymi one się chwaliły, fotografowały mnie z nimi. O Hassanie nikt nie wspominał, to nie byłoby w dobrym guście. Kiedy powiedziałam, że jestem zaręczona – była to nieprawdziwa, ale skuteczna wymówka – atmosfera trochę siadła. Na szczęście wtedy zjawiła się Nadżla vel Julie, 20-letnia siostra Hassana, która mówi po angielsku. Po wizycie na lusterku samochodu znalazłam złoty naszyjnik z moim przekręconym imieniem „Alix” i numerem telefonu. Potem Julie powiedziała mi, że Hassan jest już żonaty – mężczyzn z Emiratów stać na to, żeby mieć kilka żon. Mimo mojej odmowy kobiety z tej rodziny przyszły do mnie potem na urodziny z tortem.
Julie jako jedyna dziewczyna w rodzinie Hassana studiowała.
Bracia się na to zgodzili, ale kiedy skończy studia, będzie musiała poślubić swojego niewykształconego kuzyna i przeprowadzić się z nim do Arabii Saudyjskiej. Zwierzyła mi się kiedyś, że nie chce ograniczać się do roli żony. Nie będzie miała wyjścia. To bardzo konserwatywna rodzina, a ona to typ pięknej księżniczki zamkniętej w zamku. W pokoju zamiast okna miała atrapę, żeby nikt jej nie podejrzał. A tak swoją drogą wiesz, że w męskim gronie o żonach nie rozmawia się wcale? Mężczyźni nie zapisują kontaktów w telefonie jak my, wstukują same numery, w innym wypadku kolega mógłby zobaczyć, jak żona ma na imię, a to nie do pomyślenia.
Naprawdę rozważałaś wyjście za mężczyznę z Emiratów?
Naprawdę. Jeden z moich adoratorów napomknął, że traktowałby mnie jak księżniczkę. To, oczywiście, było bardzo idealistyczne podejście. Wiem, że naciskałby, żebym przeszła na islam, poza tym na pewno brakowałoby mi samotności, gdybym mieszkała w domu z kilkoma pokoleniami.
Arabki nie narzekają?
Kiedyś w odwiedziny do znajomych ubrałam się w abaję, ale chusty nie założyłam. Koleżanka zapytała, dlaczego jej nie noszę. Odpowiedziałam, że nie jestem muzułmanką. Wtedy zaczęła mnie przekonywać, że islam to raj dla kobiet. Nie musisz pracować, brać udziału w wyścigu szczurów. Zajmujesz się tym, co kochasz: domem, dziećmi, modą, urodą. Nie mogła zrozumieć, jak można tego nie chcieć.
A prawo do decydowania o sobie? Wolność osobista? Jest na nie miejsce?
Kobiety wolności szukają w zamkniętych grupach portali społecznościowych. Tu toczy się alternatywne życie. Profilowe zdjęcie nie zdradza dużo, to zazwyczaj jakieś zwierzątka czy kwiatki. Na takim portalu możesz po raz pierwszy zobaczyć twarz koleżanki z pracy, jej nową fryzurę, której inaczej nigdy byś się nie domyśliła, jej ciało w obcisłych ciuchach. Dziewczyny chętnie korzystają ze Snapchata, bo przesyłane przez niego filmy i zdjęcia można obejrzeć tylko raz i przez kilka sekund. Nie wpadną w niepowołane ręce. Popularny jest Instagram, jego użytkowniczki potrafią się ukryć pod hasłami, których nikt nie rozszyfruje.
Mówimy o obywatelach Emiratów, ale ZEA to też szara strefa. Wspominałaś o imigrantach w koszulach non-iron przemierzających kilometry w upale, ale bywa dużo gorzej.
Często wygląda to jak współczesne niewolnictwo, widać to w sektorze pracy dla niań i pomocy domowych. Jeśli mąż dopuszcza się przemocy domowej, żony często potem znęcają się nad służącymi. To jedyne pole, na którym mają władzę. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda na osiedlach baraków postawionych dla pracujących na budowach imigrantów z Półwyspu Indyjskiego. W jednym mieszka po 20 osób, bez klimatyzacji, w strasznych warunkach. Nie wolno im tam wnosić telefonów komórkowych z aparatem fotograficznym, żeby zdjęcia tych miejsc gdzieś nie wypłynęły. Obywatele Emiratów zarabiają nawet 45 tys. zł, imigranci – po 800.
Nie będziesz miała problemów w ZEA po wydaniu książki?
Nie planuję wracać – w Emiratach są specjalne paragrafy, które zabraniają krytykowania kraju.
Nie żal ci?
Nie, bo mieszkając w Emiratach, mogłabym co najwyżej wydać laurkę, a to byłoby nieuczciwe wobec dziewczyn – wszystkich tych gospoś, które poznałam. Poza tym w Emiratach już zawsze byłabym „obca”.
Za czym najbardziej będziesz tęskniła?
Byłam kiedyś na weselu, nie wiedziałam, jak zagaić do jednej z kobiet. Wypaliłam, że ma ładny pierścionek, a ona od razu go zdjęła i mi podarowała. Podobne sytuacje zdarzały się nie raz. Będzie mi brakowało tej prostolinijnej szczerości.