W kulturze zachodniej postrzegamy czas linearnie. Świat miał początek i będzie miał koniec. Życie ma początek i będzie miało koniec. Tylko że to, co obserwujemy w naturze, zdaje się tej idei zaprzeczać. Cały świat przyrody to nieustający cykl. Nic tu nie umiera i nie znika.
Na jakimś poziomie doskonale sobie zdajemy z tego sprawę. Nasze wewnętrzne ciągoty przeżywania pór roku sprawnie wykorzystują marketingowcy, tworząc coraz to nowsze trendy. Jesień to już nie czas obchodzenia Dziadów, a nawet podziwiania zmieniających się kolorów liści – to według mediów społecznościowych czas kawopodobnego napoju pumpkin spice latte, sesji zdjęciowej na farmie dyń i wylewających się z każdego sklepu tandetnych, plastikowych dekoracji.
A przecież przedzimowy czas powinien być szykowaniem się na symboliczną śmierć. Powinien być momentem przygotowań, naprawiania okien i drzwi, żeby nie wpuścić do chałupy za dużo chłodu. To dobra pora na szykowanie domu, ciała i umysłu na to, że zaraz świat przyrody zwolni, a wraz z nim powinniśmy zwolnić i my. Wiecie, tak muminkowo.
Kapitalizm odrywa nas od jesiennej nudy i możliwości rozmyślania nad tym, co ważne. Jak w plastikowym świecie Barbie w filmie Grety Gerwig, wspomnienie o śmierci jest absolutnym tabu. Na pytanie tytułowej bohaterki: „Czy myślicie kiedyś o śmierci?”, wszyscy zamierają, bo to czytelny znak, że do matrixa wkradł się błąd. U nas jest tak samo. Wszelkie dostępne przez wieki narzędzia radzenia sobie z umieraniem kojarzą nam się już z kompletnym zaboboniarstwem, a nowych nikt nam nie podsuwa.
Zurbanizowanie, zanieczyszczenie światłem i hałasem zaburza nam nawet cykl dnia i nocy. Laicyzacja społeczeństwa doprowadziła do kompletnego odcięcia się od obrzędów, pieśni i baśni. Dosłownie nie mamy jak obserwować zmieniającej się natury i żyć z nią w zgodzie. Zostaliśmy z tym całkiem sami.
Na jesienny spacerek do podumania proponuję wybrać się więc do lasu albo do muzeum. Bo sztuka umie pokazać tematy ostateczne. Spójrzcie na obraz „Trzy etapy życia kobiety i śmierć” renesansowego malarza Hansa Baldunga Griena. Śmierć prowadzi pod rękę starszą kobietę, która z kolei próbuje pociągnąć za sobą młodszą. Ta stawia opór i płacze. Starsza kobieta patrzy na nią z rozgoryczeniem. Kostucha trzyma klepsydrę (symbol upływającego czasu) i złamaną włócznię (symbol władzy), na której dolnym końcu opiera się dłoń leżącego dziecka. Śmierć jest nieuchronna, czeka na nas od narodzin. Obraz niesie jednak nadzieję – na niebie jako obietnica wieczności pojawia się mały ukrzyżowany Chrystus i przebijające się przez chmury słońce.
Hans Baldung Grien "Trzy etapy życia kobiety i śmierć" (1541-1544), (Fot. Bridgeman/Photopower)
W sztuce (choć nie u Baldunga) śmierć często jest kobietą, co wynika zarówno z kwestii kulturowych, jak i językowych. To kobieta daje życie, kobieta więc też je odbiera. Kostuchy pojawiają się w różnych częściach świata. Według niektórych tradycji kobieta śmierć to ta, która obejmuje konających tak samo, jak obejmuje noworodka. W wielu tradycjach to właśnie ona odwraca dziecko w łonie matki, by przyszło na świat, to ona też jest patronką akuszerek.
Śmierć przez całe wieki była tuż obok człowieka. Przez miasta przetaczały się epidemie, dziesiątkując ludność. Brud, niedożywienie, choroby to była nasza rzeczywistość. Nie znasz dnia ani godziny, kontempluj, nie przejmuj się doczesnością. A do tego był całkiem zgrabny moralizatorski przekaz – z tego, co sobą reprezentujesz, będziesz rozliczany. Co za motywacja do bycia dobrym człowiekiem! Ale przynajmniej była jasna obietnica wieczności i wstania z grobu na wieczną fiestę.
A my co? Czyści, zdrowi i najedzeni, a do tego udajemy, że się nie starzejmy. Można by pomyśleć, że śmierć nas nie dotyczy, a moim zdaniem to dowód na to, że panicznie się jej boimy. Fundujemy sobie co chwila zabiegi odmładzające, obsesyjnie farbujemy siwe włosy. Próbujemy na siłę zakamuflować upływanie czasu. Zamiast się z nim mierzyć, żeby – jak to zaleca Jung – dowieść sobie samemu, że zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by stworzyć własną hipotezę życia po śmierci.
Przyjmijmy z otwartymi ramionami tę jesień. Chyba czas zaakceptować, że ze śmiercią nam do twarzy. Jesieniary, łączcie się, bo miłość do tej pory roku to coś więcej niż słodka kawa! To miłość do momentu, w którym świat przyrody zamiera. Drzewa nie owocują cały rok, nie możemy liczyć na nieustająco trwające zbiory plonów. Czas odpocząć i pomyśleć.
Natura polega na wiecznym przeobrażaniu się. Zakopmy się pod lekko gnijącymi liśćmi. Umośćmy sobie ciepłe schronienie i postarajmy się zaakceptować tę prastarą siostrę życia.