Kreatywność jest nam dzisiaj potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Zwłaszcza w sferze zawodowej. Na szczęście każdy może uwolnić w sobie wewnętrzne zasoby innowacyjnego myślenia. Czego potrzebujemy, żeby do nich dotrzeć – wyjaśnia psycholożka dr Lidia D. Czarkowska.
Nieznana sytuacja, w której znaleźliśmy się w wyniku pandemii, wymaga dużej zmiany myślenia, zwłaszcza, że nie wiemy, co jeszcze nasz czeka w najbliższych miesiącach. Na czym będzie polegała ta nowa kreatywność?
Kreatywność ma swoje fundamenty, reguły i zasady, które są zawsze aktualne, natomiast wydaje mi się, że dziś powinniśmy przede wszystkim jeszcze mocniej rozwijać elastyczność, prężność (zwaną rezyliencją) i odporność psychiczną. Wszyscy znamy powiedzenie: „potrzeba jest matką wynalazków”, i wiele prawdy jest w tym, że sytuacja, w której musimy reagować w sposób przekraczający dotychczasowe zasoby czy strategie, motywuje do poszukiwania nowych rozwiązań – jednak pod warunkiem że zadbamy o swoje poczucie bezpieczeństwa. Kiedy doświadczamy lęku, niepokoju, trudno jest mieć szeroką perspektywę i myśleć innowacyjnie. Umysł skupi się raczej na zamartwianiu się i mnożeniu czarnych scenariuszy.
Jak się przed tym uchronić?
Dobrze sprawdzają się techniki antystresowe: oddechowe, medytacja uważności, praca z ciałem. Ważny dla naszego mózgu limbicznego jest ciepły, bezpieczny kontakt fizyczny, więc korzystajmy z możliwości przytulania się z domownikami. A na dłuższą metę po pierwsze, nie rezygnujmy z ruchu, nawet jeżeli miałoby to być parę ćwiczeń na macie na podłodze w salonie; po drugie, szukajmy w sobie czegoś, co pozwala na twórczą ekspresję, niekoniecznie związaną z pracą zawodową, jak malowanie czy muzyka; wreszcie po trzecie, dbajmy o kontakt z naturą, odcinając się od elektronicznych gadżetów. Dobry stan psychofizyczny jest kluczowy, dopiero potem przychodzi czas na stymulujące techniki mentalne, które pomagają rozszerzać perspektywę.
Kreatywność zawsze kojarzyła mi się z pracą zespołową, która dziś jest ograniczona. Czym więc zastąpić model burzy mózgów, do którego jesteśmy przyzwyczajeni?
Jest wiele narzędzi, które stymulują indywidualną kreatywność, także model indywidualnej burzy mózgów, który pozwala przejść przez cały proces zgodnie z regułami sztuki. Tak jak w klasycznym zespołowym modelu Osborna rozpoczyna się od fazy „zielonej” generatywnej, czyli tworzenia i zapisywania jak największej liczby pomysłów, nawet bezsensownych, z pilnowaniem, aby autokrytyk nam w tym nie przeszkadzał. Zatem jeśli mamy jakiś problem, wyzwanie albo zadanie do rozwiązania, to wypisujemy na kartce wszystko, co tylko przyjdzie nam do głowy, korzystamy ze skojarzeń bliskich i dalekich, modyfikujemy, rozwijamy i uzupełniamy już zapisane idee.
Robimy listę pomysłów?
Nie, nie robimy listy ani w żaden inny sposób nie porządkujemy myśli. Kładziemy przed sobą kartkę papieru, najlepiej poziomo, co wynika z kształtu pola naszego widzenia, i w środku zapisujemy główny temat – a jeszcze lepiej symbolicznie rysujemy to, nad czym chcemy pracować. Następnie dookoła tej centralnej myśli w przypadkowej kolejności notujemy wszystkie pomysły, idee, skojarzenia. Pierwsze trzy do pięciu będą z gatunku oczywistych, jednak trzeba je wyrzucić z siebie i zapisać, żeby uwolnić zdolność do tworzenia nowych pomysłów, tych bardziej kreatywnych, innowacyjnych. Po wygenerowaniu kolejnych czterech–siedmiu możemy mieć poczucie wyczerpania, że już więcej nic nie przyjdzie nam do głowy − jednak trzeba to przetrzymać i założyć, że wypiszemy co najmniej 25−30 pomysłów. I dobrze jest podnosić sobie poprzeczkę, więc kiedy osiągniemy ten cel – dołożyć jeszcze kilka nowych. Następnie z tej puli, na przykład około 30 propozycji, niektóre rozwijamy, modyfikujemy, dodajemy.
Taka sesja kreatywnego myślenia powinna potrwać 20–30 minut, jednak nowe pomysły mogą nam przyjść do głowy po tzw. fazie inkubacji, czyli kilka godzin później, podczas snu, odpoczynku czy nazajutrz. Dlatego w klasycznym modelu burzy mózgów jest czas na ich późniejsze zgłaszanie (skrzynka na idee), natomiast w przypadku procesu indywidualnego dobrą praktyką jest druga sesja kreatywna, także około dwudziestominutowa, kiedy na przykład po dwóch dniach wracamy do kartki i notujemy nowe rozwiązania. I dopiero wtedy jest czas na tzw. fazę „czerwoną” z modelu Osborna, czyli analizę krytyczną i eliminowanie pomysłów nieużytecznych, nieadekwatnych, nierealnych.
Jakie inne narzędzia możemy wykorzystać w pracy indywidualnej?
Bardzo ciekawą techniką jest tzw. stół mistrzów. Polega ona na wyobrażonym zaproszeniu do stołu po kolei dowolnej liczby znanych nam osobiście lub nie osób, a nawet postaci fikcyjnych z książek czy filmów, i poproszeniu każdej z nich o trzy złote rady dotyczące problemu, który mamy rozwiązać. Wśród wirtualnych gości może być nasz autorytet z dzieciństwa, ulubiony nauczyciel, osoba, która jest ekspertem w danej branży, rezolutny pięciolatek czy mistrz kung-fu albo Yoda z „Gwiezdnych wojen”. Ta technika należy do często używanych i budzących kreatywność narzędzi coachingowych.
Coraz więcej osób pracuje zdalnie, jedni są bardziej zdyscyplinowani, inni zarywają noce, bo rano trudno im się zebrać... Czy godziny pracy mają znaczenie dla kreatywności?
Zdaję sobie sprawę z różnic indywidualnych, osobistych preferencji oraz wymogów otoczenia, bo nie zawsze jesteśmy panami swojego czasu – dowiedziono jednak, że jeśli zaśniemy o 22 i wstaniemy o 5.30, to przez kilka porannych godzin będziemy bardziej kreatywni. Proces koncentracji koncepcyjnej przebiega w cyklach czasowych, okres efektywnej pracy wynosi 90 minut i jest to tzw. tryb ultradialny. I jak wskazują badania długoterminowe z udziałem osób, które pracują w zawodach twórczych – od programistów po artystów – optymalnie jest zrobić trzy cykle półtoragodzinne przed południem, potem półtora-, dwugodzinną przerwę ze spacerem lub aktywnością, która kompletnie odrywa nas od wcześniejszego działania, i jeśli jest taka potrzeba, to maksymalnie jeszcze dwa cykle po południu. Jednak popołudniowa intensywna praca nie powinna być standardem, bo efektywnie możemy pracować przez pięć, sześć godzin i lepiej nie przeciążać systemu. Po południu dobrze jest wykonywać rzeczy rutynowe, na przykład odpowiadać na maile.
Jak przebiega ten 90-minutowy cykl?
Tryb ultradialny składa się z około kwadransa rozruchu, godziny bardzo dobrej aktywności i kwadransa kończącego, który warto wykorzystać na przejrzenie tego, co zrobiliśmy, czy drobną korektę. Pierwsze siedem do 15 minut może się nam wydać jałowe, jednak w tym czasie mózg wyznacza ogólną wizję działania. Niektórzy przygotowują plan w punktach, inni po prostu myślą o tym, co będą robić, ale nic konkretnego na monitorze czy na papierze nie powstaje. Potem zaczynamy pracować i wpadamy w stan głębokiej koncentracji, do tego stopnia, że tracimy subiektywnie poczucie upływu czasu. To tzw. flow, który przeważnie trwa między 60 a 70 minut. Kiedy kątem oka sprawdzamy, która godzina i uświadamiamy sobie, ile czasu minęło, to jest to pierwszy znak spadającej koncentracji. Jednak utrzyma się ona na wysokim poziomie jeszcze przez 10–15 minut, więc mamy dość czasu, by skończyć myśl, dopisać akapit, coś poprawić.
Po upływie 90 minut koncentracja zdecydowanie maleje, ponieważ mózg zużył tlen i węglowodany. Potrzebujemy przerwy. Z badań fizjologicznych wynika, że optymalnie powinna ona trwać około 20 minut. W tym czasie trzeba poruszać się, pooddychać głębiej, żeby uaktywnić krwiobieg, dostarczyć do mózgu substancje odżywcze oraz dotlenić się. To jest również czas, żeby coś zjeść, jednak nie co półtorej godziny, bo to zdecydowanie za często. Dobrze też zrobić gimnastykę oczu, czyli choćby popatrzeć w przestrzeń za okno. Po takiej przerwie możemy aktywnie i płodnie pracować przez kolejne 90 minut.
Podobno rutyna zabija kreatywność, jednak wielu twórców przyznaje się do starych rytuałów. Na czym to polega?
To bardzo indywidualna sprawa, bo rzeczywiście niektórzy mogą się skoncentrować na pracy tylko wtedy, kiedy mają na sobie marynarkę albo spięte włosy z tyłu lub podciągnięte rękawy koszuli. Są też tacy, którzy nawet siedząc samemu przed komputerem, zmieniają ubranie do pracy, a potem przebierają się w domowy strój, żeby symbolicznie rozdzielić te dwie sfery. Inni wypracowują sobie z kolei mały gest na początek i na koniec cyklu pracy, może to być podniesienie rąk do góry czy po porostu klepnięcie dłonią w biurko. To działa na zasadzie skojarzeń, jako rodzaj bodźca kinestetycznego. Jeśli w sposób naturalny tworzymy pewne rytuały, żeby się czuć komfortowo i bezpiecznie, to może nam to pomóc. Jednak nie jest to konieczne i jeżeli umiemy skoncentrować się, zaangażować, być uważnym, zmotywowanym bez takich zewnętrznych atrybutów, to nie ma co tworzyć „niepotrzebnych bytów”. Zawsze warto mieć na biurku pod ręką wodę mineralną w bezpiecznym kubku „niekapku” – często pracując w twórczym zapale, zapominamy o odpowiednim nawadnianiu organizmu.
Takie "niepotrzebne byty" to dla niektórych także nieporządek na biurku. Inni bronią się argumentem, że twórczy bałagan im pomaga. Po której stronie tego starego sporu stoi nauka?
Z perspektywy klasycznego podziału temperamentów na przykład sangwinicy naturalnie otaczają się wielością rzeczy, choć według innych może to sprawiać wrażenie chaosu. Oni nazywają to właśnie twórczym bałaganem. Sangwinicy w takich warunkach nie czują się zagubieni i zasadniczo nie tyle wiedzą, co czują, gdzie co jest. Przynajmniej dopóki nie wpadną w panikę, gdy muszą szybko odnaleźć jakiś ważny dokument. Natomiast szczególnie melancholicy przez porządkowanie otoczenia porządkują też swój stan psychiczny. To ich uspokaja i przywraca poczucie sprawstwa, komfortu. Potrzebują nawet jakiegoś systemu: porządkują kolorami, fakturą, wielkością...
Zatem z jednej strony jest to kwestia indywidualna, z drugiej jednak dowiedziono, że nadmiar przedmiotów na biurku może dawać efekt przytłoczenia i rozpraszać uwagę niezależnie od temperamentu. Jestem więc zwolenniczką tezy, żeby w przestrzeni bezpośredniej pracy mieć wyłącznie przedmioty związane z tym, czym się zajmujemy w danej chwili, żeby mózg nie uciekał do innych spraw.
No właśnie, ostatnio jesteśmy mocno bodźcowani, także dlatego, że wiele spotkań odbywa się w trybie online. Jak to wpływa na twórcze możliwości umysłu?
Uważam, że jeżeli ktoś jest dobrze połączony ze sobą na poziomie somatycznym i nie ignoruje sygnałów płynących z ciała, to będzie umiał ochronić się przed takim przeciążeniem. Po kilku spotkaniach online może na przykład wprost organicznie poczuć niechęć do oglądania wieczorem webinaru, nawet potencjalnie rozwojowego. Poczuje, że ciało prowadzi go do ogródka czy na spacer, żeby złapać równowagę. Jeśli natomiast nie nauczyliśmy się szanować komunikatów organizmu, to możemy faktycznie nie dostrzec przesytu, aż w końcu ciało zacznie reagować na przewlekły stres bólami, napięciem mięśni, problemami skórnymi, zaburzeniami snu czy łaknienia. W tym miejscu wracamy do podstaw, od których zaczęłyśmy, czyli że bez zadbania o wewnętrzną równowagę trudno rozbudzić w sobie pokłady kreatywności.
Lidia D. Czarkowska (fot. archiwum prywatne)
Dr Lidia D. Czarkowska, psycholożka, trenerka, mentorka i coach. Od ponad 20 lat wspiera rozwój ludzkiego potencjału. Założycielka i dyrektorka w latach 2010-2018 Centrum Coachingu i Mentoringu Akademii Leona Koźmieńskiego, obecnie kierownik studiów podyplomowych "Coaching Profesjonalny" w ALK.